niedziela, 14 sierpnia 2011

Przy drodze: Fiddler Stone



Tuż przy bramie wjazdowej do Castle Caldwell Forest Park, o którym wspominałam już wcześniej, znajduje się kamienna rzeźba w kształcie skrzypiec. Całość jest mocno nadniszczona przez pogodę i wiek, a tym samym sprytnie zakamuflowana. Trzy razy tu byłam w różnych odstępach czasu i tyle samo razy opuściłam ten las nieświadoma istnienia tutaj tej rzeźby. Dopiero ostatnim razem czujne oko Połówka wychwyciło to, czego szukałam.








Fiddler Stone - pomnik w kształcie skrzypiec nie znalazł się tu przez przypadek. Wyrzeźbiono go dla uczczenia pamięci skrzypka, Denisa McCabe, który w czasie jednego ze swych popisowych wykonań wypadł z barki i utonął. Działo się to dość dawno temu, w 1770 roku, na łodzi Sir Jamesa Caldwella, właściciela lasu i znajdującego się w nim zamku, teraz już niestety strasznie zaniedbanych ruin. Rzeźbę kilkukrotnie przenoszono z miejsca na miejsce, zanim ostatecznie ulokowano ją przy bramie wjazdowej do lasu.


ruiny Castle Caldwell




Caldwell zwykł zabawiać swych gości, zabierając ich na rejs po Lough Erne w swej eleganckiej łodzi. Jak przystało na ekscentryka i bogacza, Caldwell miał swoje dziwactwa: wnętrze łodzi było wykonane ze srebra, barka obwieszona kolorowymi flagami, a sama załoga wciśnięta w kolorowe i wymyślne szaty. W czasie takich rejsów towarzystwo oczywiście nie podziwiało otaczających ich widoków o pustym żołądku i suchym gardle. Skrzypek najprawdopodobniej padł ofiarą zbyt dużej ilości wina. Wystawił swój błędnik na ostrą próbę i wypadł z barki. Sir James zdecydował się uczcić jego pamięć właśnie takim pomnikiem. Epitafium wyryte na skrzypcach zostało wymyślone przez nauczyciela dzieci Caldwella.




Co ciekawe, nieszczęsny skrzypek utonął niedaleko Herring Island [Wyspy Śledzi, obecnie noszącej nazwę Heron Island], jednej z wielu wysepek koło Lough Erne, gdzie jakiś czas wcześniej zdarzyła się inna tragedia z udziałem łódki transportującej śledzie z Ballyshannon do Enniskillen. Niektórzy uważają, że to właśnie to wydarzenie wpłynęło na nazwę wysepki. 






Ostatnie linijki epitafium wyrytego na skrzypcach mówią:


"On firm land only exercise your skill,


There you may play and drink your fill.


D.D.D


J.J"


Tłumaczy się je jako:"Swoje rzemiosło pełń, gdy ląd masz stały pod stopami. Tylko tam pewnie możesz grać i dzwonić szklanicami". Pod tajemniczym skrótem "D.D.D" prawdopodobnie kryje się "Denis Died Drunk" - Denis umarł pijany. Spore zamieszanie wywołały z kolei litery J.J. Uważano, że to inicjały rzeźbiarza, jednak żadne z dziewiętnastowiecznych źródeł nie wspominają takiego artysty. Prawdopodobnie zostały one wyryte w późniejszym okresie zwyczajnie dla żartu.



czwartek, 4 sierpnia 2011

Ruiny wchłaniane przez las

 

Do Castle Caldwell ForestPark przybyłam z zamiarem bliższego przyjrzenia się znajdującym się w nimzamkowym ruinom. Niewiele jednak pozostało z tej siedemnastowiecznejrezydencji. Ruiny praktycznie zostały wchłonięte przez bujną florę lasu.Przedzieranie się przez chaszcze jest nieprzyjemne, a sama eksploracja obiektu jestczynnością o dość wysokim stopniu zagrożenia, o czym informuje umieszczona tamtablica.

  

Nic innego niewspółgrałoby tak idealnie z wizerunkiem ruin, jak mroczna opowieść o zamkowymduchu. Powtarza się zatem legendę o wysokim jegomościu w czarnym płaszczu ikapeluszu, który od czasu do czasu objawia swe oblicze przypadkowo napotkanymna drodze ludziom. Jego wpływ na śmiertelników ma być tak silny, że spotkaniprzez niego kierowcy zatrzymują się, oferując mu podwiezienie. Po dotarciu doruin zamku Caldwell jegomość znika bez słowa, nie czyniąc nikomu krzywdy.

  

Sam las jest bardzopopularnym miejscem wśród amatorów przyrody. Jego malownicze położenie nadjeziorem Lower Lough Erne jest doskonałym miejscem do odbywania spacerów,odpoczywania, a zarazem podziwiania otaczającego krajobrazu.

  

To właśnie w czasiejednego z takich spacerów natrafiłam zupełnie przez przypadek na ruinytajemniczej świątyni. W pierwszej chwili ogarnęła mnie konsternacja. "Ocholera", pomyślałam sobie. Takie miejsca widuje się w horrorach ikoszmarach sennych.

  

Przez długi czas przemierzania tego kraju wzdłuż i wszerz podświadomieszukałam właśnie takiego "miejsca mocy". Miejsca, w którym poczujędreszczyk niepokoju. Miejsca magicznego, a zarazem mrocznego i na swój sposóbstrasznego.

  

Jakiś nieznany impulskazał mi podejść bliżej. Stojąc przed tą mroczną i niesamowitą budowlą miałamciarki. A był to środek dnia. Gdybym trafiła tutaj sama w nocy, chybaumarłabym. Przedwcześnie. Na zawał. Tak po prostu. Ze strachu. Bo o ile mojaciekawa paranormalnych zjawisk natura może udawać odważniaka w ciągu dnia, otyle po zapadnięciu zmroku zwija się słodko w kłębek i już nie przypominawalecznego lwa, ale potulnego, strachliwego kociaka.

  

Siła przyciągania tychruin była ogromna. Magnetyczna, powiedziałabym, bo czułam się tak, jakbym byłanędznymi opiłkami metalu nie mającymi żadnych szans w konfrontacji z potężnym magnesem.Ja byłam pragnieniem, ruiny Spritem, a jak wiemy z reklamy - pragnienie nie maszans.

  

Ruiny tej najprawdopodobniejosiemnastowiecznej świątyni mają niewielkie rozmiary, ale w połączeniu zgarstką tajemniczych tablic i nagrobków sprawiają duże wrażenie. Ścianyporośnięte przez roślinność wydają się zanikać. Zupełnie tak, jakby las i ruinybyły jednością. Kompleks zlewa się w całość, a zachłanne pędy powoli oplatająmury, wyrywając to, co wydawać by się mogło, należy nie do świata architektury,ale bujnej, leśnej roślinności.