niedziela, 19 lutego 2023

Żyję i mam się dobrze

Miałam nic nie publikować, ale Mo. zmobilizowała mnie do napisania kilku słów. Nie sądzę co prawda, by moja nieobecność w sieci spędzała Wam sen z powiek, albo powodowała bolesną tęsknotę, ale mimo to postanowiłam skreślić parę słów, abyście wiedzieli, że żyję i mam się dobrze.

Moja nieobecność wzięła się głównie z tego, że całkiem niespodziewanie przerzuciłam się na Instagram, przez co z kolei mocno zaniedbałam bloga. Jak to zwykle bywa - dałam się oślepić blaskowi nowinki, a stary poczciwy blog stracił dla mnie na uroku.

Wszystko zaczęło się dość niepozornie.

Któregoś nudnego dnia wymyśliłam, że przecież mogę zająć się mediami społecznościowymi firmy, bo czemu nie? Do tej pory dostawaliśmy sporo propozycji mailowych od różnych samozwańczych managerów social-media, jak i profesjonalnych firm, a Boss nawet przez jakiś czas korzystał z takich usług, ale jak wiadomo - nie ma nic za darmo. Jak patrzyłam na te wszystkie kwoty, które bulił, to mnie skręcało w środku. Wyrzucanie kasy w błoto.

Jako że często komunikuję się z nim mailem, w jednej takiej wiadomości napisałam, że chciałabym mieć dostęp do Facebooka i Instagrama. Na drugi dzień, kiedy go zobaczyłam, oczka mu się zaświeciły na wspomnienie tego mojego pomysłu. Pewnie w głowie już liczył tę zaoszczędzoną forsę i zastanawiał się, na co ją wyda. Podzielił się ze mną hasłem chętniej niż katolik opłatkiem ze swoim bliźnim, a przy tym jeszcze zasypał podziękowaniami. "Nie ma problemu" odrzekłam, wzruszając ramionami - "to nic trudnego". "Chyba dla ciebie!" - odrzekł. "Nie cierpię tego!" - dodał.

Jest między nami kilkanaście lat różnicy, ale to jednak inne pokolenie jest, i wyraźnie widać tę jego niechęć do nowinek technologicznych.

Niedługo później zaś opublikowałam swojego pierwszego firmowego posta, posypały się "lajki", komplementy Bossa, a ja - jak na małego spragnionego pochwał człowieczka - zaczęłam się ogrzewać w blasku mojej zajebistości ;-)

Jakoś w tym czasie doszłam do wniosku, że ten Instagram to wcale nie jest taki straszny, jak go malują. Co więcej, zaczęłam dostrzegać jego niepodważalne zalety i przewagę nad blogiem. Instagram zaczął bowiem skuteczniej pobudzać mój ośrodek nagrody - na blogu publikuję elaboraty i nie dostaję ani jednego "lajka", podczas gdy na Instagramie wystarczy wrzucić jedno zdjęcie z podpisem, by zostać docenioną. A najlepsze jest w tym, że za pomocą tego jednego zdjęcia, można do siebie przyciągnąć ludzi z całego świata, o podobnych zamiłowaniach, hobby, wartościach, estetyce.

Reanimowałam więc swoje konto, które miałam już chyba z półtora roku, ale nic nigdy na nim nie publikowałam, i zaczęłam wrzucać pierwsze fotki w świat. Potem zaś z zaróżowionymi policzkami zaglądać do totalnie mi obcych osób, które wpadły do mnie, i cieszyć się z każdego obserwującego bardziej niż dziecko z cukierka (mimo że mogę ich policzyć na palcach obydwu rąk).

Tak więc, jak widzicie, wszystko ze mną w porządku. No poza tym, że postradałam rozum ;-)

Odpowiadając więc na pytanie Mo. spod poprzedniego wpisu: żyję i mam się dobrze. Nic mi nie dokucza tak bardzo jak ten przeklęty upływ czasu - już prawie marzec! Dacie wiarę?!

Za mną pracowity, ale też bardzo udany tydzień, który dostarczył mi sporo satysfakcji i radości, jako że zakończył się moim małym i nieoczekiwanym sukcesem.

Rodzina Bossa bawiła się na nartach w pięknej i zimowej scenerii, i choć mogłam sobie wziąć w tym czasie wolne, to jednak zdecydowałam się normalnie pracować, bo miałam kilka niedomkniętych spraw.

Przez cały tydzień nie widziałam Bossa, nie miał mnie więc kto denerwować ;-) Pracowało mi się więc wyśmienicie - do tego stopnia, że udało mi się dokończyć negocjacje z Wielką Brytanią. Nie dość, że w ten sposób pozbędziemy się problemu z głowy (zalegającego i niechcianego asortymentu), to jeszcze dostałam lepszą ofertę kupna niż sam szef, czym już w ogóle zapunktowałam u Bossa. Zaraz po tym jak go poinformowałam, zadzwonił do mnie cały w skowronkach i prosto z mostu wypalił: "jak tego dokonałaś???" Chciałam dla jaj odpowiedzieć "swoim urokiem osobistym", ale prawda jest taka, że całkiem przypadkowo - ot, trafiło się ślepej kurze ziarno :-) Potem coś jeszcze mówił o byciu gwiazdą, ale tak byłam odurzona oparami szczęścia, że już nic do mnie nie docierało ;-) Na koniec jeszcze załatwiłam tańszy transport od tego, który mieliśmy wcześniej, więc tak - jest co świętować. Właśnie wzbogaciłam Bossa o kilka tysięcy euro :-) Teraz jeszcze tylko uporać się z całą dokumentacją związaną z exportem i będzie święto.

Powoli też zaczynam dostrzegać zalety niewychodzenia przed orkiestrę. Zawsze byłam w pracy, nomen omen, człowiekiem-orkiestrą, ale teraz to mam wrażenie, że Boss zaczyna przeginać pałę ;-) Chce zrobić ze mnie swoją księgową (bo za dużo za to miesięcznie płaci). Już mi zapowiedział, że mogę się zapisać na taki kurs, jaki tylko zechcę... Ja z kolei miałam ochotę odpowiedzieć: "dude, I hate maths!". No i nie mam zielonego pojęcia o aktualnych przepisach prawa podatkowego!

Ech. Ciężkie jest życie "gwiazdy" ;-)

Dobrego tygodnia, moi drodzy.