Jestem
bardzo nietypową Polką.
Do
takiego wniosku doszłam po zapoznaniu się z "najświeższymi" wynikami badań
sprawdzającymi stan czytelnictwa w Polsce w 2018 roku. Otóż wynika z nich, że
37% ankietowanych zadeklarowało przeczytanie przynajmniej jednej książki, a
jedynie 9% więcej niż siedmiu sztuk!
W
mojej grupie wiekowej (25-39 lat) tylko 8% mężczyzn i 17% kobiet przyznało, że
bardzo lubi czytać książki. 58% ankietowanych z tej samej grupy nie przeczytało
żadnej książki. Nie żebym traktowała ten - lub każdy inny - sondaż ze
śmiertelną powagą jako wyrocznię, niemniej rezultaty nie są optymistyczne.
Po
raz kolejny, z niejakim smutkiem, utwierdzam się w przekonaniu, że jestem
odmieńcem. Nie tylko pod tym względem, lecz wieloma innymi.
Jestem
zatem bardzo nietypową Polką, bo właśnie z ciekawości wyliczyłam, że w minionej
dekadzie przeczytałam 549 książek, co daje mi średnio prawie 55 książek rocznie
[w zeszłym roku było to równe 60 sztuk].
Czytam
dużo, ale rzadko sięgam po biografie i autobiografie. Częściowo pewnie dlatego,
że nie mam idoli i wzorców do naśladowania, częściowo, bo zazwyczaj staram się
sięgać po sprawdzonych autorów i powieści z dynamiczną akcją, która wciągnęłaby
mnie niczym tornado.
Generalnie,
to idealnie jest, kiedy takie tornado zmiata mnie z nóg, wciąga, a potem
wypluwa - poruszoną, nieco "wstrząśniętą", nieco zmieszaną i zmuszoną
do poukładania sobie w głowie wielu rzeczy na nowo.
Tak
właśnie niespodziewanie zadziałała na mnie autobiografia Noela Fitzpatricka -
"Listening to the Animals: Becoming The Supervet".
A
wszystko zaczęło się od tego, że któregoś dnia usłyszałam w radiu fragment wywiadu
z Noelem, promujący wyżej wspomnianą książkę. Tutaj wspomnę, że jak to bywa -
najciemniej pod latarnią. Żyję na wyspie już kilkanaście lat, ale jeszcze do
niedawna w ogóle nie słyszałam o Noelu. Tymczasem okazuje się, że to irlandzki
"celebryta", choć na co dzień mieszkający w Anglii, gdzie prowadzi
swoją klinikę, Fitzpatrick Referrals, a w niej zmierza się z "beznadziejnymi
przypadkami", przeprowadza innowacyjne zabiegi, i ratuje życie zwierzakom.
Noel
jest weterynarzem, a dokładniej mówiąc - chirurgiem neuroortopedą. Jest
"Supervetem" i w pełni na ten przydomek zasługuje. Jak na
superbohatera przystało, robi rzeczy, od których włosy stają dęba. Wkracza tam,
gdzie jest najbardziej potrzebny, gdzie inni weterynarze bezradnie rozkładają
ręce i mówią "przykro mi, nic więcej nie można zrobić". A on te
niemożliwe rzeczy robi. Za jedną z nich trafił nawet do Księgi Rekordów
Guinnessa - wszczepił protezy nóg Oscarowi, swojemu kociemu pacjentowi, który
miał nieszczęśliwe spotkanie z kombajnem.
Słuchałam
tego wywiadu z zaciekawieniem. Rozmówca wydał mi się sympatyczny, interesujący
i zabawny - godzien bliższego zapoznania się z nim. Dlatego też postanowiłam
dać mu szansę i zamówić książkę w bibliotece. I z pełnym przekonaniem stwierdzam,
że to była świetna decyzja, bo autobiografia
Noela to najlepsza książka, jaką przeczytałam w tym roku, a było ich już
ponad dwadzieścia. Żadna z nich jednak nie mogła być godną konkurencją dla
"Listening to the Animals". Wszystkie zostały przez nią zdeklasowane.
Przede
wszystkim ta pozycja dość mocno i niespodziewanie mnie poruszyła. Dotknęła na
poziomie - a bo ja wiem, jak to powiedzieć? Duchowym? Okazała się być dla mnie
niesamowicie motywacyjnym "poradnikiem", mimo że absolutnie do tego
nie aspirowała. Moją "Biblią" i drogowskazem, do którego mam zamiar
wracać po motywację.
Noel
zaskoczył mnie swoją skromnością i prostotą. Swoim poświęceniem, niesamowitą
pracowitością i konsekwencją w dążeniu do upatrzonego celu. Swoim dobrym
sercem, które wydaje się być tak ogromne, że jest w stanie oferować miłość,
szacunek, empatię i współczucie każdej żyjącej istocie. Swoją szczerością, wytrwałością,
a także czułością, z jaką pisze o swoich rodzicach. Dla niego to nie są
"starzy", to "Mamusia" i "Tatuś". Kiedy takie
słowa padają z ust małego dziecka - nie dziwią, kiedy wypowiada je dorosły
mężczyzna - zaskakują, choć pewnie niektórych też bawią. Noel wydaje się o to
nie dbać. Tak jak nie dba o to, by jego wizerunek był nieskazitelny, by
uchodził za geniusza.
Mam
wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Że nie chce uchodzić za jakiegoś boga, ale
za zwykłego człowieka, który tak samo jak my wszyscy kocha, cierpi, weseli się
i smuci, a nawet płacze i popada w stany depresyjne.
Z
rozbrajającą szczerością pisze o swoich błędach w sztuce lekarskiej i chociażby
za to należy mu się szacunek, bo szczerość jak i wdzięczność to są tak rzadko
spotykane cechy w naszym społeczeństwie, że wydają się być skazane na wyginięcie.
Niczym dinozaury.
Książka
ta nie jest absolutnie zapiskami chwalipięty. Mimo że mogłaby być. Bo dlaczego
nie? Człowiek taki jak on, o światowej sławie, tak wybitny w swojej dziedzinie,
z tyloma sukcesami na swoim koncie mógłby - niczym samochwała z wiersza Jana Brzechwy - przechwalać się swoimi
wyczynami. Ale tego nie robi. Nie pisze: "Jak odpowiem, to roztropnie, w
szkole mam najlepsze stopnie(...)" Wręcz przeciwnie: pisze, jak trudno mu
było, bo miał braki w edukacji, jak odstawał od swoich rówieśników, jak ciężko
mu było zmagać się z piętnowaniem... Pisze
to w taki sposób, że dodaje czytelnikowi wiary i otuchy. Przypomina, że ciężką
pracą można naprawdę wiele osiągnąć.
Jego
książka podbudowuje, inspiruje, ociepla serce i duszę, a jednocześnie bardzo delikatnie i
taktownie przypomina nam, że to nie dobra materialne są najważniejsze w życiu. Memento mori, każdy z nas kiedyś umrze,
ale żadne z nas nie zabierze ze sobą swojego bogactwa. Ważne jest to, co po
sobie pozostawimy.
Bardzo podobały mi się idee wybrzmiewające z dzieła Noela. Nieco utopijne, romantyczne jak on sam, ale mimo wszystko piękne.
Bardzo podobały mi się idee wybrzmiewające z dzieła Noela. Nieco utopijne, romantyczne jak on sam, ale mimo wszystko piękne.
Śmiałam
się i płakałam niczym rozchwiana emocjonalnie nastolatka. Książka okazała się być bardzo życiowa. Jest w niej miejsce na smutek, ale także na radość i śmiech. Noel ma bardzo fajne poczucie humoru.
Wspaniały,
niesamowity człowiek. Co tu więcej mówić...
PS. Parę dni temu, przeglądając gazetkę Lidla, zauważyłam, że książkę będzie można tam kupić szóstego czerwca z okazji zbliżającego się Dnia Ojca (16 czerwca) za 9.99 euro.
PS. Parę dni temu, przeglądając gazetkę Lidla, zauważyłam, że książkę będzie można tam kupić szóstego czerwca z okazji zbliżającego się Dnia Ojca (16 czerwca) za 9.99 euro.