Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Muzeum Łodzi Latających. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Muzeum Łodzi Latających. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 4 listopada 2012

Na irlandzką kawę do Flying Boat Museum w Foynes*



Tego dnia obudziłam się później niż planowałam. Rzut oka na zegarek uświadomił mi bolesną prawdę: jeśli za pół godziny wyjadę z domu, będę musiała do niego wrócić za jakieś pięć godzin. A to będzie oznaczało, że na zwiedzenie zaplanowanej przeze mnie atrakcji będę mieć tylko półtorej godziny, około czterech zajmie mi dojazd. Ale nawet w obliczu tej niezbyt optymistycznej kalkulacji nie miałam żadnych wątpliwości. Jadę do Foynes. Szybko też odkryłam pozytywną stronę tej sytuacji – podróż będzie doskonałą okazją, by wreszcie w całości przesłuchać Battle Born, najnowszą płytę The Killers, która ukazała się na rynku parę dni przed moim wyjazdem.




Los nam sprzyjał. Po autostradzie jechało się szybko i bezproblemowo, dzięki czemu przed upływem dwóch godzin stałam przed Visitor Centre leniwie się przeciągając i spoglądając na znajdujący się obok monument hydroplanu. To doskonały symbol ery świetności Foynes. Ery, w której ta niewielka wioska odgrywała ogromną rolę w komunikacji międzykontynentalnej pomiędzy Ameryką a Europą.




Foynes to mała wioska w hrabstwie Limerick leżąca na południowym brzegu ujścia rzeki Shannon. Dziś mało się o niej mówi, bo i nie ma ku temu większych powodów. Kiedyś były. Foynes pełniło wówczas rolę niezwykle ważnej bazy lotniczej dla lotów transatlantyckich. Lata II wojny światowej pokrywają się z latami świetności tego portu lotniczego. To właśnie wtedy Foynes stało się jednym z największych i najważniejszych cywilnych lotnisk w Europie. To tu pomiędzy wyspą Foynes a brzegiem lądu stałego lądowały hydroplany, a dokładniej mówiąc łodzie latające.




Port lotniczy w Foynes utracił swoje znaczenie, kiedy w hrabstwie Clare wybudowano lotnisko Rineanna, które dziś znamy jako Shannon Airport. Mimo to wioska umiejętnie wykorzystała zdobytą sławę i postanowiła jak najdłużej podtrzymywać ją przy życiu, aby ocalić w ten sposób pamięć o nostalgicznej erze łodzi latających.




Sława jest ulotna niczym kamfora. Ale namacalne rzeczy mają większą żywotność. Oryginalny terminal lotniczy wykorzystano w latach 80. XX wieku do otwarcia tu Muzeum Łodzi Latających. Dokonała tego sama Maureen O’Hara-Blair, a wydarzenie miało uczcić pięćdziesięciolecie pierwszego lotu pasażerskiego z Ameryki do Irlandii. W terminalu zgromadzono przeróżne pamiątki jak chociażby sprzęt do komunikacji radiowej i prognozowania pogody. Są tu też szczątki łodzi latającej, która w 1943 roku rozbiła się o górę Mount Brandon w hrabstwie Kerry.




Tamtego dnia Shannon spowijała gęsta mgła. Kapitan obrał kurs na pobliski Loop Head, aby pokrążyć nad oceanem do czasu ustąpienia mgły. Nawigator źle ocenił kierunek wiatru. Zamiast nad otwartym morzem, znaleźli się nad górzystym terenem. Przed oczami wyrosła im skała. Dramatyczna próba uniknięcia zderzenia nie powiodła się. Skrzydło zahaczyło o zbocze, a samolot runął z wysokości około 500 metrów. Dla dziesięciu osób skończyło się to tragicznie. Piętnaście cudem ocalało. Sześć metrów – tyle zabrakło do szczęścia i do ocalenia 10 istnień. Był to jedyny cywilny wypadek lotniczy w pobliżu Foynes w czasie działania tego lotniska.




Wszystkie wspomniane pamiątki choć na swój sposób ciekawe nie są w stanie równać się z perełką muzeum znaną jako B-314. Pod enigmatycznym skrótem B-314 kryje się Boeing Yankee Clipper amerykańskiej linii lotniczej Pan Am. To właśnie ta łódź latająca w lipcu 1939 roku wylądowała na rzece Shannon obmywającej Foynes. Lot przeszedł do historii. Był pierwszym bezpośrednim komercyjnym lotem pasażerskim z Ameryki do Europy. Yankee Clipper też na swój sposób zapisał się w historii Foynes. Przez blisko dziesięć miesięcy budowano jego pełnowymiarową replikę, którą potem kawałek po kawałku systematycznie przewożono nocą i za pomocą żurawi wzniesiono na terenie muzeum. Na całym świecie nie ma drugiej takiej pełnowymiarowej repliki. Boeingi B-314 już dawno przestały istnieć. Nigdzie ich nie zobaczymy. Nigdzie poza Foynes.




Jak przystało na łódź latającą, B-314 stoi sobie w wodzie za budynkiem muzeum. Dno pokrywają wrzucane przez turystów monety. Boeing B-314 jest ogromny i niefotogeniczny. Zdecydowanie lepiej go obejrzeć na żywo niż sfotografować. A jak się nie wzięło ze sobą obiektywu szerokokątnego, to już w ogóle można sobie darować robienie zdjęć.




Yankee Clipper był w swoim czasie najbardziej luksusowym samolotem na niebie. Na jego pokładzie - mieszczącym 74 pasażerów w czasie dziennych lotów i 36 podczas nocnych - znaleźć mogli się tylko ci, którzy mieli pieniądze. I choć wnętrze tej łodzi latającej może wydawać się nam nieco przestarzałe, należy pamiętać, że standard obowiązujący w późnych latach 30. był zupełnie inny. Pasażerom doprawdy niewiele brakowało do pełni luksusu. Do swojej dyspozycji mieli sypialnię, jadalnię z 14 miejscami siedzącymi, kryształami, obrusami i kelnerską obsługą.




Pasażerom dogadzano na wszystkie możliwe sposoby, a nawet czyszczono i polerowano ich buty. Ulokowany na samym końcu dolnego pokładu samolotu przedział dla nowożeńców dobitnie potwierdza, że konstruktorzy nie zapomnieli o niczym. No prawie o niczym. Bo o pewnym mankamencie ciężko było zapomnieć pasażerom. Ilekroć skrzydła B-314 zanurzyły się w wodzie w czasie niezbyt gładkiego lądowania, w jadalni pojawiała się woda.




Pierwsza myśl po wejściu na dolny pokład i zajęciu miejsca w fotelu? Żeby tak Ryanair i Aer Lingus oferowały tyle miejsca i swobody! Zabawne, że ten staruszek z lat 30. XX wieku jest wygodniejszy niż flota wspomnianych linii lotniczych. Zdaję sobie sprawę, że porównanie jest krzywdzące, bo zestawianie ze sobą tego boeinga i współczesnego airbusa tanich linii lotniczych ma się mniej więcej tak jak porównywanie samochodu z segmentu E do tego z B.






Foynes ma jeszcze jeden ważny powód do dumy. To tutaj w zimie 1942 roku w restauracji Brendana O’Regana narodziła się słynna Irish coffee. A wszystko zawdzięcza się pomysłowemu barmanowi Joe Sheridanowi, który postanowił podnieść na duchu pasażerów, którzy opuścili Foynes dziesięć godzin wcześniej. Z powodu złych warunków atmosferycznych samolot został zmuszony do powrotu. A kiedy poproszono Joe o zaserwowanie pasażerom czegoś na rozgrzewkę, mężczyzna wlał do kawy odrobinę poczciwej irlandzkiej whiskey. Kiedy jeden z pasażerów zapytał, czy to była brazylijska kawa, Joe żartobliwie odpowiedział: No, that’s Irish coffee! I tak narodziła się legendarna kawa rodem z Irlandii, którą później zaczęto serwować w specjalnych szklankach z nóżką.





Warto odwiedzić tę niewielką wioskę, przez którą w minionym wieku przewinęły się wielkie i znane osobistości nie tylko ze świata polityki, ale także literatury czy filmu. Humphrey Bogart, John F. Kennedy, Ernest Hemingway, Eleanor Roosevelt – to tylko nieliczni ze znanych. Nie zabrakło tu także polskiego przedstawiciela, jakim był Stanisław Mikołajczyk, premier rządu RP na uchodźstwie. Warto zajrzeć tu nie tylko po to, by napić się dobrej Irish Coffee, ale także po to, by uświadomić sobie, jak wielkimi szczęściarzami jesteśmy, żyjąc w tak wysoko rozwiniętym świecie. A przecież jeszcze nie tak dawno na pokładach samolotów nie było inteligentnych urządzeń, a nawigacja odbywała się w oparciu o gwiazdy.




Warto docenić to, co mamy i spróbować wczuć się w sytuację dawnych pasażerów, którzy w Foynes wchodzili na pokład i tak naprawdę nie mieli żadnej pewności, czy dotrą do celu swojej podróży, czy też może po kilkunastu godzinach lotu – bo i takie przypadki bywały – będą zmuszeni zawrócić. Latające łodzie rządziły się swoimi prawami. Latały tylko na pewnych wysokościach, co oznaczało, że nieraz musiały przedzierać się przez chmury burzowe. A pogoda szczególnie nad północnym Atlantykiem lubiła płatać figle. Choć, jak się tak głębiej nad tym zastanowić, to i to miało swoją dobrą stronę. Bo gdyby nie ten niefortunny, zawrócony lot z 1942 roku, dzisiaj być może nie znalibyśmy Irish Coffee.




_____


* z podziękowaniami dla Zielaka