Tego dnia obudziłam się później niż planowałam. Rzut oka na zegarek uświadomił mi bolesną prawdę: jeśli za pół godziny wyjadę z domu, będę musiała do niego wrócić za jakieś pięć godzin. A to będzie oznaczało, że na zwiedzenie zaplanowanej przeze mnie atrakcji będę mieć tylko półtorej godziny, około czterech zajmie mi dojazd. Ale nawet w obliczu tej niezbyt optymistycznej kalkulacji nie miałam żadnych wątpliwości. Jadę do Foynes. Szybko też odkryłam pozytywną stronę tej sytuacji – podróż będzie doskonałą okazją, by wreszcie w całości przesłuchać Battle Born, najnowszą płytę The Killers, która ukazała się na rynku parę dni przed moim wyjazdem.
Los nam sprzyjał. Po autostradzie jechało się szybko i bezproblemowo, dzięki czemu przed upływem dwóch godzin stałam przed Visitor Centre leniwie się przeciągając i spoglądając na znajdujący się obok monument hydroplanu. To doskonały symbol ery świetności Foynes. Ery, w której ta niewielka wioska odgrywała ogromną rolę w komunikacji międzykontynentalnej pomiędzy Ameryką a Europą.
Foynes to mała wioska w hrabstwie Limerick leżąca na południowym brzegu ujścia rzeki Shannon. Dziś mało się o niej mówi, bo i nie ma ku temu większych powodów. Kiedyś były. Foynes pełniło wówczas rolę niezwykle ważnej bazy lotniczej dla lotów transatlantyckich. Lata II wojny światowej pokrywają się z latami świetności tego portu lotniczego. To właśnie wtedy Foynes stało się jednym z największych i najważniejszych cywilnych lotnisk w Europie. To tu pomiędzy wyspą Foynes a brzegiem lądu stałego lądowały hydroplany, a dokładniej mówiąc łodzie latające.
Port lotniczy w Foynes utracił swoje znaczenie, kiedy w hrabstwie Clare wybudowano lotnisko Rineanna, które dziś znamy jako Shannon Airport. Mimo to wioska umiejętnie wykorzystała zdobytą sławę i postanowiła jak najdłużej podtrzymywać ją przy życiu, aby ocalić w ten sposób pamięć o nostalgicznej erze łodzi latających.
Sława jest ulotna niczym kamfora. Ale namacalne rzeczy mają większą żywotność. Oryginalny terminal lotniczy wykorzystano w latach 80. XX wieku do otwarcia tu Muzeum Łodzi Latających. Dokonała tego sama Maureen O’Hara-Blair, a wydarzenie miało uczcić pięćdziesięciolecie pierwszego lotu pasażerskiego z Ameryki do Irlandii. W terminalu zgromadzono przeróżne pamiątki jak chociażby sprzęt do komunikacji radiowej i prognozowania pogody. Są tu też szczątki łodzi latającej, która w 1943 roku rozbiła się o górę Mount Brandon w hrabstwie Kerry.
Tamtego dnia Shannon spowijała gęsta mgła. Kapitan obrał kurs na pobliski Loop Head, aby pokrążyć nad oceanem do czasu ustąpienia mgły. Nawigator źle ocenił kierunek wiatru. Zamiast nad otwartym morzem, znaleźli się nad górzystym terenem. Przed oczami wyrosła im skała. Dramatyczna próba uniknięcia zderzenia nie powiodła się. Skrzydło zahaczyło o zbocze, a samolot runął z wysokości około 500 metrów. Dla dziesięciu osób skończyło się to tragicznie. Piętnaście cudem ocalało. Sześć metrów – tyle zabrakło do szczęścia i do ocalenia 10 istnień. Był to jedyny cywilny wypadek lotniczy w pobliżu Foynes w czasie działania tego lotniska.
Wszystkie wspomniane pamiątki choć na swój sposób ciekawe nie są w stanie równać się z perełką muzeum znaną jako B-314. Pod enigmatycznym skrótem B-314 kryje się Boeing Yankee Clipper amerykańskiej linii lotniczej Pan Am. To właśnie ta łódź latająca w lipcu 1939 roku wylądowała na rzece Shannon obmywającej Foynes. Lot przeszedł do historii. Był pierwszym bezpośrednim komercyjnym lotem pasażerskim z Ameryki do Europy. Yankee Clipper też na swój sposób zapisał się w historii Foynes. Przez blisko dziesięć miesięcy budowano jego pełnowymiarową replikę, którą potem kawałek po kawałku systematycznie przewożono nocą i za pomocą żurawi wzniesiono na terenie muzeum. Na całym świecie nie ma drugiej takiej pełnowymiarowej repliki. Boeingi B-314 już dawno przestały istnieć. Nigdzie ich nie zobaczymy. Nigdzie poza Foynes.
Jak przystało na łódź latającą, B-314 stoi sobie w wodzie za budynkiem muzeum. Dno pokrywają wrzucane przez turystów monety. Boeing B-314 jest ogromny i niefotogeniczny. Zdecydowanie lepiej go obejrzeć na żywo niż sfotografować. A jak się nie wzięło ze sobą obiektywu szerokokątnego, to już w ogóle można sobie darować robienie zdjęć.
Yankee Clipper był w swoim czasie najbardziej luksusowym samolotem na niebie. Na jego pokładzie - mieszczącym 74 pasażerów w czasie dziennych lotów i 36 podczas nocnych - znaleźć mogli się tylko ci, którzy mieli pieniądze. I choć wnętrze tej łodzi latającej może wydawać się nam nieco przestarzałe, należy pamiętać, że standard obowiązujący w późnych latach 30. był zupełnie inny. Pasażerom doprawdy niewiele brakowało do pełni luksusu. Do swojej dyspozycji mieli sypialnię, jadalnię z 14 miejscami siedzącymi, kryształami, obrusami i kelnerską obsługą.
Pasażerom dogadzano na wszystkie możliwe sposoby, a nawet czyszczono i polerowano ich buty. Ulokowany na samym końcu dolnego pokładu samolotu przedział dla nowożeńców dobitnie potwierdza, że konstruktorzy nie zapomnieli o niczym. No prawie o niczym. Bo o pewnym mankamencie ciężko było zapomnieć pasażerom. Ilekroć skrzydła B-314 zanurzyły się w wodzie w czasie niezbyt gładkiego lądowania, w jadalni pojawiała się woda.
Pierwsza myśl po wejściu na dolny pokład i zajęciu miejsca w fotelu? Żeby tak Ryanair i Aer Lingus oferowały tyle miejsca i swobody! Zabawne, że ten staruszek z lat 30. XX wieku jest wygodniejszy niż flota wspomnianych linii lotniczych. Zdaję sobie sprawę, że porównanie jest krzywdzące, bo zestawianie ze sobą tego boeinga i współczesnego airbusa tanich linii lotniczych ma się mniej więcej tak jak porównywanie samochodu z segmentu E do tego z B.
Foynes ma jeszcze jeden ważny powód do dumy. To tutaj w zimie 1942 roku w restauracji Brendana O’Regana narodziła się słynna Irish coffee. A wszystko zawdzięcza się pomysłowemu barmanowi Joe Sheridanowi, który postanowił podnieść na duchu pasażerów, którzy opuścili Foynes dziesięć godzin wcześniej. Z powodu złych warunków atmosferycznych samolot został zmuszony do powrotu. A kiedy poproszono Joe o zaserwowanie pasażerom czegoś na rozgrzewkę, mężczyzna wlał do kawy odrobinę poczciwej irlandzkiej whiskey. Kiedy jeden z pasażerów zapytał, czy to była brazylijska kawa, Joe żartobliwie odpowiedział: No, that’s Irish coffee! I tak narodziła się legendarna kawa rodem z Irlandii, którą później zaczęto serwować w specjalnych szklankach z nóżką.
Warto odwiedzić tę niewielką wioskę, przez którą w minionym wieku przewinęły się wielkie i znane osobistości nie tylko ze świata polityki, ale także literatury czy filmu. Humphrey Bogart, John F. Kennedy, Ernest Hemingway, Eleanor Roosevelt – to tylko nieliczni ze znanych. Nie zabrakło tu także polskiego przedstawiciela, jakim był Stanisław Mikołajczyk, premier rządu RP na uchodźstwie. Warto zajrzeć tu nie tylko po to, by napić się dobrej Irish Coffee, ale także po to, by uświadomić sobie, jak wielkimi szczęściarzami jesteśmy, żyjąc w tak wysoko rozwiniętym świecie. A przecież jeszcze nie tak dawno na pokładach samolotów nie było inteligentnych urządzeń, a nawigacja odbywała się w oparciu o gwiazdy.
Warto docenić to, co mamy i spróbować wczuć się w sytuację dawnych pasażerów, którzy w Foynes wchodzili na pokład i tak naprawdę nie mieli żadnej pewności, czy dotrą do celu swojej podróży, czy też może po kilkunastu godzinach lotu – bo i takie przypadki bywały – będą zmuszeni zawrócić. Latające łodzie rządziły się swoimi prawami. Latały tylko na pewnych wysokościach, co oznaczało, że nieraz musiały przedzierać się przez chmury burzowe. A pogoda szczególnie nad północnym Atlantykiem lubiła płatać figle. Choć, jak się tak głębiej nad tym zastanowić, to i to miało swoją dobrą stronę. Bo gdyby nie ten niefortunny, zawrócony lot z 1942 roku, dzisiaj być może nie znalibyśmy Irish Coffee.
_____
* z podziękowaniami dla Zielaka
I warto było czekać. :)Świetny opis i ekstra zdjęcia. Ja byłem w tym Muzeum sześć lat temu i miło było sobie przypomnieć.To ja dziękuję.
OdpowiedzUsuńWarto było tam jechać! Żałuję tylko, że musiałam być w domu na konkretną godzinę. W przeciwnym razie zostałabym tam znacznie dłużej. Niestety nie wystarczyło mi czasu na film, a pani recepcjonistka gorąco do niego zachęcała. Ze zdjęciami nie było łatwo. Nie do końca jestem z nich zadowolona, po 'podciągnięciu' w Photoshopie wyglądają jako tako. Ciężko było sfotografować wnętrze kabiny Yankee Clippera. Tym bardziej, że akurat jakaś wycieczka staruszków się pojawiła i na górnym pokładzie zrobiło się nieco ciasnawo. I cieszę się, że nie rozczarowałam Cię tym wpisem. Niemała presja na mnie ciążyła ;)
OdpowiedzUsuńJak zwykle interesująco :)))
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, że Cię nie zanudziłam. Dzięki, Ewo.
OdpowiedzUsuńTaito! Zagladam do Ciebie od dawna... Uzytecznie i ladnie:) Dziekuje:) Dorota z Cork
OdpowiedzUsuńTaitko-jeszcze nigdy chyba tak nie wstrzelilas sie z opisem wycieczki jak teraz- pojutrze przylatuja moi rodzice i zachodzilam w glowe, gdzie by ich jeszcze zabrac:) Wyglada na to, ze po drodze na/z klify i mojej ukochanej Aillwee Cave (a wlasciwie Birds Of Prey Centre) to wlasnie bedzie miejsce do ktorego ich zabierzemy:) Dam znac czy dotarlismy i jak nam sie podobalo. Malutko Cie ostatnio i nic nie slyszalam o zadnych zapowiadanych wizytach w moich okolicach-zapraszam i czekam:)
OdpowiedzUsuńNiezwykle mi miło, że się ujawniłaś - dzięki! :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że to dobry pomysł, tym bardziej, że jest to atrakcja zadaszona i pogoda nie będzie mieć większego znaczenia. To miejsce w ogóle cieszy się dużą popularnością wśród starszych osób, więc pozostaje mieć nadzieję, że rodzice będą usatysfakcjonowani :) Co prawda muzeum nie jest zbyt duże, ale mimo to bardzo nam się tam podobało. W kawiarence mają całkiem dobrą żywność, więc spokojnie możecie się tam zatrzymać, by odpocząć :) No i oczywiście skosztować Irish Coffee :) Nie jestem pewna, ale chyba wyświetlają tam filmik w polskiej wersji językowej. To taka mała uwaga na marginesie, jeśli rodzice nie mówią po angielsku. Muzeum jest czynne od 9:00-17:00 chyba tylko do listopada. Do Cork niestety ciągle mi nie po drodze ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajne muzeum :)) A ta toaleta na zdjęciu - rewelacja :)
OdpowiedzUsuńCiekawe muzeum i historia tej kawy, spróbowałabym takiej ;) Pozdrawiamy :) Aga i chłopaki ;)
OdpowiedzUsuńMuzeum fajne, potwierdzam. A czy toaleta jest rewelacyjna? Nigdy nie korzystałam i nawet nie oglądałam współczesnego samolotowego "wychodka", nie mam więc porównania :)
OdpowiedzUsuńIrish Coffee przypadła mi do gustu do tego stopnia, że w tamtejszym sklepiku zakupiłam dwie specjalne szklanki do jej przyrządzania - dokładnie takie jak na zamieszczonym zdjęciu. Połówek musiał zadowolić się kawą z mlekiem, jako że robił za kierowcę ;)
OdpowiedzUsuńA ja tak się zastanawiam czy jest jeszcze takie miejsce którego nie zwiedziłaś w Irlandii....
OdpowiedzUsuńJest ich całe mnóstwo! :)
OdpowiedzUsuńTaito, zdjęć nie skomentuję, bo żadne nie chce mi się załadować! Ale to wina mojego internetu, tutaj u teściów nie mamy ani jednej kreski zasięgu... Świetnie było się dowiedzieć skąd wzięła się słynna Irish Coffee :))) Nie znałam tej historii! Hmmm, nabrałam nawet ochoty na taką wzmacnianą kawę :)))Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJa się cieszę, że w ogóle masz dostęp do sieci i że nadal blogujesz! :) Nieco się obawiałam, że po powrocie pochłoną Cię różne obowiązki. Ja również nie wiedziałam, że Irish coffee narodziła się w tej małej wiosce, no ale przecież uczymy się przez całe życie. Trzymaj się ciepło!
OdpowiedzUsuńUwielbiam prawie wszystkie stalowe puszki latające w powietrzu to i Twoja notka mnie zachwyciła. Zastanawiałam się jak zaczęłam czytać o przeprawach z Ameryki do Europy czy będziesz wspominać o słynnej kawie i się nie zawiodłam. Kawa jest wyborna i najlepsza na rozgrzanie. Nic tak nie rozgrzewa jak prawdziwa irish! No i na zdjęciu zobaczyłam chyba różne części Połówka, zaraz niedaleko moich ulubionych czekoladek:DNie dało się samolotu ująć w całości z dalszej odległości?
OdpowiedzUsuńNiestety nie było takiej możliwości. Widzisz te otwarte drzwi na dziewiątym zdjęciu? No to właśnie z tamtego punktu robiłam ósme zdjęcie. Żeby mieć lepszą perspektywę, chyba musiałabym się wspiąć na dach i mieć ze sobą obiektyw szerokokątny, a ten leżał sobie w aucie i nie chciało mi się po niego wracać. Kiepski ze mnie fotograf :) Może ktoś bardziej zagłębiony w tajniki fotografowania lepiej poradziłby sobie z tym zadaniem. Poza tym, jak już wspominałam, Yankee Clipper jest ogromny i ciężko go wcisnąć w kadr z tak małej odległości. Drugiej strony w ogóle nie można sfotografować. Jak słusznie zauważyłaś, na zdjęciu są różne członki Połówka jedzącego szarlotkę i pijącego kawę z mlekiem :) Batoniki były dobre, bo to solidna firma.
OdpowiedzUsuńTakiego wielkiego hydroplanu nie widzialam w zyciu a linie lotnicze z miejscami do spania to powinien byc wymog i standard w XXI wieku.To prawda, ze czlowiek uczy sie cale zycie a umiera glupi w Meksyku. To wlasnie oni Meksykanie maja swoja kawe po meksykansku z Kahlua. Ja tez nie wiedzialam, ze rodowod tej nawspanialszej kawy na stresy i zmarzniete nogi ma swa historie z 1942 roku. P.S.Nasza wakacyjna kawa zawsze jest z dodatkiem Irish Cream a nie smietanka. Z dwoch wzgledow; smietanka psuje sie szybko w upale a smietanka z procentami sprawia, ze dzien od razu wydaje sie ciekawszy:)))
OdpowiedzUsuńMoże właśnie o to chodzi? Czasami dobrych doświadczeń nie da się złapać w obiektywie? Nigdzie nie spotkałam dobrego zdjęcia wschodu słońca z samolotu...Widziałam osobiście i to jest naprawdę piękny widok.Hm..Ciekawe czy gdzieś są części ciała Taity:P Tak, też je uwielbiam. U nas są dostępne w almie, ale do tej zawsze mam daleko. Szarlotka powiadasz? Smaka mi robisz;) Moje ulubione ciasto...Szarlotka na ciepło z lodami albo z bitą śmietaną....Eh nie pora na takie smakołyki:)Tak się zastanawiałam...Szaro i buro teraz, jeździcie taką porą gdzieś?
OdpowiedzUsuńJeszcze do niedawna hydroplany oglądałam tylko w telewizji, dlatego wejście na pokład łodzi latającej było dla mnie naprawdę ciekawym doświadczeniem. A jeśli dodać do tego świadomość, że to jedyny taki egzemplarz... ;) O kawie po meksykańsku nie słyszałam, przed chwilą wyszukałam sobie informację na jej temat. Co mogę powiedzieć? Nie pogardziłabym degustacją, wygląda zachęcająco! :)PS. Wielką radość mi uczyniłaś tym Waszym wakacyjnym akcentem :) Niech irlandzka moc będzie z Wami ;)
OdpowiedzUsuńNadejście jesieni nie jest dla mnie równoznaczne z porzuceniem podróżowania, ale z moimi planami różnie bywa. W minioną niedzielę miałam zamiar pojechać do Dublina na zwiedzanie, ale jak zadzwonił budzik, to moje plany trafił szlag ;) Za oknem było ciemno, a w łóżku tak przyjemnie... Pomyślałam sobie: a olać to, cały tydzień wstaję o 6:30, to chociaż w niedzielę poleżę sobie dłużej :) No, ale w tę niedzielę mam zamiar wykazać się większą determinacją! :) Staram się maksymalnie wykorzystywać sprzyjające warunki atmosferyczne i ładne dni spędzać poza domem. Zimą praktycznie nie wyruszam w dłuższe trasy z uwagi na niekorzystne warunki drogowe [nawet jeszcze nie kupiliśmy opon zimowych]. Dużo interesujących mnie atrakcji turystycznych zostało zamkniętych już z nadejściem października / listopada. Mam na swoim koncie kilka bardzo przyjemnych jesiennych wycieczek i nie mam zamiaru na tym poprzestać.
OdpowiedzUsuńPozazdrościłam Tobie i postanowiłam , że to ja w przyszłym roku będę delektowac się irlandzką kawą w tym miejscu.Myślę , że muzeum warto odwiedzić i zobaczyć to "cudeńko"Zdjęcia, jak zwykle z resztą ,super.Jeszcze tylko muszę dokładnie sprawdzić na mapie , gdzie to Foynes się znajduje , ale jak to jest niedaleko Limerick , to z Killarney będzie godzinka jazdy.Pozdrowienia i czekam na kolejny opis ciekawego miejsca
OdpowiedzUsuńBawo, to przyjemne i ciekawe miejsce, polecam. Dystans nie jest zbyt duży - od Was to jakieś 85 km, ale dojazd zabierze Wam najprawdopodobniej z półtorej godziny. Ja mam zdecydowanie dalej, ale ode mnie jest autostrada, jedzie się szybko i bezproblemowo. Pozdrawiam serdecznie ze słonecznej dziś wyspy :)
OdpowiedzUsuńHej Taito!Troszeczkę odbiegnę od tematu :) Zapewne znasz tego typu inicjatywy, być może brałaś już w nich kiedyś udział, więc jeśli znajdziesz trochę wolnego czasu to możesz się podłączyć - zapraszam: http://www.wrobels.pl/liebster-blog/i serdecznie pozdrawiam! ;-)
OdpowiedzUsuńWitam,Nie wiem czy widzialas, nie wiem jak to nazwac, moze "pokaz 3D" o kawie po irlandzku wlasnie. Ja przeoczylbym gdyby mnie dzieci tam nie zaciagnely. Robi wrazenie zastosowana technika wyswietlania obrazu. Nie widzialem czegos takiego wczesniej.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńĆwirku, jeszcze raz serdeczne dzięki za wyróżnienie mej skromnej osoby :) Za jakiś czas postaram się odpowiedzieć na Twoje pytania.
OdpowiedzUsuńWitaj, Sławku. Zapewne mowa o hologramowej prezentacji na temat Irish Coffee. Wiedziałam o tym pokazie, ale niestety nie wystarczyło mi już czasu. Tego dnia czas mnie niemiłosiernie gonił, musiałam być w domu o określonej porze. Gdyby nie to, zostałabym tam dłużej. Może jeszcze kiedyś uda mi się tam wrócić i obejrzeć dwie rzeczy, które przegapiłam: film i pokaz 3D. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.
OdpowiedzUsuń