czwartek, 29 listopada 2012

Uprowadzona

Kiedyś wychodząc z kina – nie pamiętam już, czy było to po projekcji „Teda”, czy też może „Shadow Dancer”– zauważyłam plakat z zapowiedzią „Taken 2”. Niemalże podskoczyłam wtedy z radości, bo w moim miejscowym, prowincjonalnym kinie niestety nie zawsze wyświetlane są te nowości filmowe, na których mi najbardziej zależy. Na „Black Gold” przykładowo się nie doczekałam. Na jego planowany seans w jednym z kin w Dublinie też ostatecznie nie dotarłam. Postanowiłam sobie, że nie będę więcej popełniać takich błędów, a w przyszłości robić, co w mojej mocy, by oglądać wszystkie produkcje, które mają w obsadzie cenionych przeze mnie ludzi filmu. No prawie wszystkie, bo do tych stworzonych w konwencji science-fiction ciągle się nie przekonałam.


Czas mijał, nadeszła premiera „Taken 2” znanego w Polsce jako „Uprowadzona 2”, a mnie dziwnie się nie spieszyło do kina, choć w obsadzie filmu znajdował się jeden z moich ulubionych aktorów, Liam Neeson, sympatyczny "wielkolud" z Irlandii Północnej. Czasami dobiegały do mnie negatywne głosy na temat „Uprowadzonej 2”, ale wypadały z moich uszu tak szybko, jak do nich wpadały. Nie przywiązywałam do nich wielkiej wagi, bo zwykłam ufać swojej intuicji, a nie cudzym opiniom.


Jak zwykła mawiać przebojowa Milva z powieści Sapkowskiego: przychodzi kiedyś taki czas, kiedy trzeba albo srać, albo oswobodzić wychodek. I ja znalazłam się właśnie w takiej sytuacji. Niedawno sprawdzałam repertuar kina i to wtedy dotarło do mnie, że nie ma już czasu na zastanawianie się. Na stronie internetowej ‘mojego’ multipleksu znalazłam niezbyt dobrą informację – w środku tygodnia miał odbyć się ostatni seans „Taken 2”. Niepocieszona pokręciłam nosem. To była kwestia now or never. Teraz albo nigdy. Wybrałam "teraz", by wkrótce z Połówkiem u boku pomaszerować do wyznaczonej sali na seans „Uprowadzonej 2”. Sala kinowa była pusta. Lepszej niespodzianki chyba nie mogłam dostać. Czy mówiłam już, że uwielbiam mój prowincjonalny multipleks?


W 2008 roku do kin wszedł „Taken” i zebrał wiele pozytywnych recenzji zarówno od krytyków filmowych jak i zwykłych szaraków. Publice zaserwowano zgrabną historię Bryana Millsa, byłego agenta CIA i jego nastoletniej córki, Kim, nieszczęśliwie uprowadzonej w Paryżu przez albańskich handlarzy żywym towarem. Kiedy Bryan dowiaduje się o uprowadzeniu, nie waha się ani moment – pakuje potrzebny sprzęt i śladem Kim wyrusza do stolicy Francji, by skopać tyłki komu trzeba. Tak pokrótce można by było opisać fabułę „Uprowadzonej”.


Powstały cztery lata później sequel, „Uprowadzona 2” serwuje widzom podobną historię z niewielką zamianą ról. Tym razem w ręce porywaczy dostaje się nasz główny bohater i jego była żona, a córka będzie musiała zrobić wszystko, co w jej mocy, by doprowadzić do oswobodzenia rodziców. Potem całą resztą zajmie się daddy, który wydawać by się mogło, nawet do toalety chodzi zaopatrzony w super gadżety.


Miło popatrzeć na znajome twarze. Nie zmieniła się obsada głównych bohaterów, nawet mimo tego, że Maggie Grace, grającej nastoletnią córkę Bryana, bliżej już do trzydziestki niż dwudziestki. O ile w „Uprowadzonej” udałoby się jej jeszcze kogoś nabrać na jej rzekomy nastoletni wiek, o tyle w sequelu nie uda jej się tego zrobić. Cztery lata dzielące obydwie produkcje zrobiły swoje i nieco odebrały Maggie młodzieńczego uroku, choć nadal miło sobie na nią popatrzeć. Bryan za to ciągle wygląda dobrze. Nad wyraz dobrze – grający go Neeson ma już sześćdziesiąt lat, ale do statecznego staruszka o lasce ciągle mu daleko.


Film jest dość krótki i zwyczajnie nie ma w nim przydługich momentów wiejących nudą. Półtorej godziny mija szybko, a to w głównej mierze za sprawą wartkiej akcji, dynamicznych pościgów i całkiem przyjemnych zdjęć przenoszących nas kolejno z Albanii do Los Angeles, Paryża i Stambułu. To właśnie w tym ostatnim mieście toczy się zdecydowana większość akcji. Ma to swój klimat, choć Stambuł ukazany w filmie niekoniecznie zachęcił mnie do zwiedzenia go. Oglądając tę kilkunastomilionową metropolię można za to odnieść wrażenie, że wyjątkowo dobrze i widowiskowo biega / jeździ się tam po dachach – kilka dni później niemalże identyczną scenę pościgu miałam okazję oglądać w najnowszym Bondzie, "Skyfall".


Film obejrzałam z przyjemnością, ale to głównie z uwagi na jego obsadę. Nie nudziłam się, czasami tylko nieco irytowała mnie technika zmontowania niektórych scen walki - migawki bardziej męczyły oczy niż dodawały dynamiki. Oczywiście nie zobaczymy tu rozbudowanej intrygi i zaskakujących zwrotów akcji. Film jest na to za krótki i chyba też zbyt prosty. Łatwo za to dopatrzeć się zarzucanego mu braku realizmu, a dobrym tego przykładem są np. samochodowe manewry wykonywane przez Kim. Dziewczyna jest świeżo po niezaliczeniu testu na prawo jazdy, tymczasem za kierownicą radzi sobie podejrzanie dobrze. Zawstydziłaby Hołowczyca i wprawiła w kompleksy niejednego kierowcę z dziesięcioletnim stażem. Wąskie, kręte i pełne ludzi stambulskie ulice nie są dla niej przeszkodą. Radzi sobie na nich wspaniale niczym Colin McRae.


Takich ‘niedociągnięć’ jest w filmie więcej. Pytanie tylko, czy w filmach akcji naprawdę o to chodzi? O 100% autentyczności? O realizm do bólu? Kino sensacyjne to gatunek rządzący się swoimi prawami. Ono nie ma pobudzać do głębokich przemyśleń filozoficzno-egzystencjalnych,ale głównie spełniać funkcję rozrywkową. I pod tym względem „Taken 2” radzi sobie całkiem dobrze. Zresztą, w oglądanym przeze mnie "Skyfall" realizm stał na podobnym stopniu. Naturalnie z tych dwóch filmów produkcja o Bondzie jest zdecydowanie tą ciekawszą, ambitniejszą i bardziej godną uwagi, ale na obydwu dobrze się bawiłam.


Nie piszę, że polecam „Taken 2”, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że ten film nie do każdego przemówi. Kino akcji albo się lubi, albo omija szerokim łukiem. Zapewne sami podświadomie czujecie, czy to Wasz klimat. Namawiać nie będę, a fani Liama pewnie i tak go obejrzą. A że to ponoć bajka? Być może. Bajki mają jednak to do siebie, że są całkiem fajne.

31 komentarzy:

  1. ~?!MiSzA!? (zadowolona :) )29 listopada 2012 13:57

    W pierwszej części nie podobała mi się tylko jedna rzecz - Maggie Grace. Nie wizualnie, bo nikomu nie będę starał się wcisnąć ciemnoty, żem niewrażliwy na urodę panny Grace. Ale jej warsztat aktorski przyprawia o ból zębów. A przynajmniej przyprawiał cztery lata temu. Gwałtowna śmierć jej bohaterki w "Zagubionych" do tej pory jest moim ulubionym momentem tego serialu. W przeciwieństwie do śmierci Milvy, którą opłakiwałem rzewnymi łzami. Sapcio jest niebywale okrutny dla swych bohaterów...

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje recenzje filmowe sa bardzo wnikliwe i wieloplaszczyznowe. Nie pomijasz aktorow i scenariusza daja wiec ogolne pojecie o filmie. Zgadzam sie z toba, ze dziewczyna ma wyjatkowy dar do prowadzenia auta ale (my) wiemy, ze kobiety maja wiele ukrytych talentow o ktorych na codzien nie wiemy. (Szczegolnie to perfekcyjne parkowanie tylem.) Film akcji musi byc przesadzony, pelen niemozliwych z gola scen. Wtedy wlasnie oglada sie go z zapartym tchem i seans wydaje sie krotki. Kto lubi takie filmy nie zawiedzie sie na nim ale swieta prawda jest taka, ze dokretki nie sa tak dobre jak ich pierwowzory. Taken jest wedlug mnie lepszy niz numer 2.

    OdpowiedzUsuń
  3. Do mnie na pewno nie przemówi... Podobnie jak Mr Bond...Za to chętnie wybrałabym sie do kina na "Atlas chmur" albo polski film o sławnej grupie hip-hopowej. Kategorycznie różnimy się jeśli chodzi o kinematografię ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubisz Nesson'a? Ja również. "Taken" podobał mi się baaaardzo. I z pełną świadomością, że główny bohater był równie kuloodporny jak Arnold S. w filmie "Commando" oglądałem z zapartym tchem. Jak już wspomniałem w poprzednim komentarzu, podobają mi się tacy twardziele. Ale chciałem tu napomknąć o innej roli Liam'a. Oglądaliście "The Grey"? Ja miałem okazję i skorzystałem z niej. W Polsce rozpowszechniany był pod mocno mylącym tytułem "Przetrwanie". Film obejrzałem dwa razy, bo za pierwszym razem chciałem zobaczyć owo "przetrwanie" ale nie doczekałem się, a jestem miłośnikiem survivalu. Za drugim razem, gdy wiedziałem już ile wspólnego ma tytuł oryginalny i polski, z prawdziwą przyjemnością oglądałem zmagania ludzi z mrozem, śniegiem i wilkami. I proszę bardzo, film skończył się bez happy end'u i dzięki temu był świetny. Jeśli jeszcze nie widzieliście, to gorąco polecam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam, pytałaś mnie o ten film. Pierwsza część robiła wrażenie, o drugiej nie słyszałam. Z resztą jakoś tak jestem sceptycznie nastawiona zawsze do kolejnych części filmów.Wyspałaś się?

    OdpowiedzUsuń
  6. bardzo lubię Twoje recenzje :))na ten film pewnie też nie pójdę, choć Liama lubię bardzo

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo go lubię, mam sporo filmów z jego udziałem. Chciałam zobaczyć "The Grey", ale u nas niestety go nie emitowali. Jeśli się nie mylę, widziałam DVD w Tesco albo w Xtra-vision. Kiedyś pewnie je kupię. Jak miło wiedzieć, że i Ty cenisz Liama Neesona :) Gratuluję dobrego gustu! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. E, chyba tak źle nie jest. Filmweb mówi co innego ;) Jest kilka filmów, które nam się podobały. Pamiętasz np. "Waking Ned Devine"? Było trochę śmiechu, nie? Ale takiego np. "Szczura" oceniłaś znacznie wyżej niż ja. Mam nadzieję, że zdrowiejesz. Przepraszam, że jeszcze nie odpowiedziałam na maila. Obiecuję, że kiedyś to zrobię.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja również. Z sequelami jest tak jak z remake'ami - rzadko, który bywa lepszy od oryginału. Ten tydzień zdecydowanie mi nie służy. Dużo roboty, mało snu. Jeszcze trochę czasu minie zanim się porządnie wyśpię. Hmm, zupełnie nie pamiętam tej naszej rozmowy (?) na temat "Taken".

    OdpowiedzUsuń
  10. Ewo, właśnie podwójnie u mnie zapunktowałaś - nawet nie tyle za komplement [to są pseudorecenzje, ale naprawdę mi miło, że Ci się podobają!], co za sympatię do Liama :)

    OdpowiedzUsuń
  11. To prawda, "Taken" jest zdecydowanie lepszy od swojego następcy. Widziałam dużo gorsze filmy z udziałem Liama Neesona, przy niektórych z nich "Uprowadzona 2" prezentuje się niemalże wybitnie. I zgadzam się z Twoimi spostrzeżeniami - kino sensacyjne to nie są filmy dokumentalne. Tu po prostu należy spodziewać się przeróżnych przerysowań. Film akcji ma przede wszystkim przykuwać uwagę, trzymać w napięciu i dostarczać rozrywki.

    OdpowiedzUsuń
  12. No to mnie zmobilizowałaś do przeczesania bloga. Cofnij się do notki o Cejrowskim, tam mnie pytasz o wrażenia po oglądnięciu filmu:)Śpij, organizmu nie oszukasz:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Notka była w maju:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Teraz mi to mówisz, jak ja już przeszukałam całą dłuuugaśną dyskusję z grudnia? Więcej Cię nie słucham! ;) Tylko mnie podpuszczasz ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. I tak się rodzą nieporozumienia: szukałam u siebie (bo też pisałam o Cejrowskim), a znalazłam u Ciebie ;) Już wszystko jasne.

    OdpowiedzUsuń
  16. A wiesz, że ja nawet nie miałam do niej większych zastrzeżeń? Chyba za dużo uwagi poświęcałam jej wyglądowi zewnętrznemu a za mało grze :) Nawet podobała mi się w tej roli. Była pełna życia, wesoła, lekkomyślna - zupełnie jak przeciętna nastolatka. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że i tak wypadła lepiej niż Robert Kozyra w "Czasie Honoru". Psuł mi całą przyjemność z oglądania serialu. Zero mimiki, kiepska modulacja głosu...W "Taken 2" natomiast nie do końca mnie przekonała. Chyba trochę też straciła na urodzie, ale ciało nadal ma fajne ;) Jeśli kiedyś obejrzysz ten film, daj mi znać. Byłabym wdzięczna za Twoje spostrzeżenia :)I ja nie "przeszłam" obojętnie wobec śmierci Milvy. Regisa też było mi bardzo szkoda. I nawet Cahira... PS. Nawet nie wiesz, jak bardzo zadowolona jestem, że znów mam do czynienia z pełnowartościowym ?!MiSzĄ!? :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Widzisz, zapomniałam o tym drobnym szczególe;) Zapomniałam, że Ty też pisałaś o Cejrowskim..;) Mea culpa!

    OdpowiedzUsuń
  18. Liam Neeson to ciacho i do tego wysoki i Dublinczyk, wiec go wielbie i dlatego pierwsza czesc ogladalam. Pewnie ze film akcji sie rzadzi wlasnymi prawami ale tyle bzdur scenariuszowych ile bylo w Taken...a aktorka grajaca corke zachwywala sie jak uposledzona umyslowo. Drugiej czesci na pewno nie zobacze. Polecam Ci The Sapphires, naprawde dobry film.

    OdpowiedzUsuń
  19. Jesteś rozgrzeszona. Idź, dziecko, w pokoju i nie grzesz więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Ciacho i wysoki? Tak. Dublińczyk? Raczej nie. Przecież on urodził się w Ballymenie w Irlandii Północnej. Z tego, co mi wiadomo w Dublinie mieszkał tylko przez pewien czas, a teraz żyje w Ameryce. Co do "The Sapphires" - sprawdzałam repertuar mojego kina, nie wyświetlają tego filmu, ale jak tylko będę mieć okazję, to go obejrzę. Dzięki za polecenie.

    OdpowiedzUsuń
  21. No proszę, jaka Ty dobrotliwa jesteś. A nawet nie dopisałam maxima culpa;)

    OdpowiedzUsuń
  22. Niech Cię pozory nie mylą, bo diabeł wcielony to moje drugie imię :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Masz racje, faktycznie nie Dublinczyk, musialam gdzies jakas zla informacje przeczytac. Moja znajoma kiedys go potracila kolo Shelbourne Hotel i on powiedzial Im sorry, dziewczyna do tej pory holubi to wspomnienie ;)

    OdpowiedzUsuń
  24. Masz racje, faktycznie nie Dublinczyk, musialam gdzies jakas zla informacje przeczytac. Moja znajoma kiedys go potracila kolo Shelbourne Hotel i on powiedzial Im sorry, dziewczyna do tej pory holubi to wspomnienie ;)

    OdpowiedzUsuń
  25. No bo jest co hołubić! :) Powinna była pójść za ciosem i w ramach przeprosin za potrącenie zaprosić go na jakąś kawę ;) Jego reakcja wcale mnie nie zdziwiła. Przecież to takie typowe tutaj. Widać, że ma w żyłach irlandzką krew. Lubię tę jego bezpretensjonalność.

    OdpowiedzUsuń
  26. Tak, tak. Chyba właśnie dlatego tak Cię lubię odwiedzać.Wiesz, Irlandia to tylko przykrywka dla samousprawiedliwienia:D

    OdpowiedzUsuń
  27. Nie podlizuj się! ;)

    OdpowiedzUsuń
  28. No wiesz! Właśnie złamałaś mi serce, na samą noc;) Dobrych snów!

    OdpowiedzUsuń
  29. No wiesz! Właśnie złamałaś mi serce na samą noc;) Dobrych snów!

    OdpowiedzUsuń
  30. Tak naprawdę same bzdury.

    OdpowiedzUsuń
  31. Film, czy to co napisałam? A może to i to?

    OdpowiedzUsuń