Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Siedmiu Psychopatów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Siedmiu Psychopatów. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 18 grudnia 2012

Wieczór z psychopatami

Mam pomysł na wieczór! – wypalił przy kuchennym stole Pomysłowy Dobromir. Chodźmy do kina! Jeszcze biedak nie zdążył zamknąć ust po wypowiedzeniu zdania, a ja już skontrowałam go dwoma ALE.


- ALE przecież „Nędznicy” jeszcze nie weszli do kina – rzekłam, mając w pamięci odgrażającego się Połówka i jego zapewnienia, że „na ten film na pewno mnie wyciągnie”.


- Nieee, nie na „Nędzników”. Na „Seven psychopaths”.


- ALE to... komedia? – dodałam niepewnym głosem przypominając sobie widziany kiedyś zwiastun.


- Tak, to film, którego reżyserem i scenarzystą jest Martin McDonagh, gość od „In Bruges”.


- Aaaa, jak tak, to idziemy!


Martin McDonagh był także odpowiedzialny za produkcję „Gliniarza” [The Guard]. Obydwa wspomniane filmy bardzo lubię i to sprawiło, że nie protestowałam.


***


Ostatnio w dość krótkich odstępach czasu byłam trzy razy w kinie. O ile dwa pierwsze seanse uważam za naprawdę udane, tak po tej ostatniej wizycie – na przekór znanemu powiedzeniu - mam ochotę rzec: third time unlucky.


„Siedmiu psychopatów” - najnowszy film Martina McDonagh ma solidną i znaną obsadę, co na samym starcie daje mu plusa o całkiem sporych rozmiarach. W głównej roli Marty’ego widzimy Colina Farrella wcielającego się w irlandzkiego scenarzystę chwilowo przeżywającego ‘zatwardzenie intelektualne’. Marty ma tytuł swojego scenariusza [„7 psychopatów”] i mglisty zarys historii, którą chciałby opowiedzieć. Ma też słabość do alkoholu i dość oryginalnych przyjaciół parających się... kradzieżą psów w celu uzyskania nagrody od zrozpaczonych właścicieli. Wydawać by się mogło, że największą zmorą Marty’ego jest jego brak weny. I tak chyba jest aż do pewnego niefortunnego dnia. Jego kumple Billy i Hans – w tych rolach odpowiednio Sam Rockwell i Christopher Walken -  kradną bowiem psa rasy shih tzu, pupilka pewnego gangstera. Pies jest miniaturowy, ale ściąga na głowę przyjaciół gigantyczne problemy. Charlie, jego właściciel [w tej roli Woody Harrelson], kocha psiaka miłością bezgraniczną i jest gotów urządzić jesień średniowiecza każdemu, kto stanie mu na przeszkodzie w odzyskaniu szczekającego Bonny'ego. I tu wypadałoby zamilknąć na temat fabuły, a  przejść do argumentów przemawiających za moja nową teorią third time unlucky.


Dziwny to był wieczór, dziwny to był film i dziwni byli ludzie w kinie.


Komedie kryminalne, bo za taką uchodzi Seven psychopaths, oglądam i nawet lubię. Ale w czasie tego seansu było kilka takich scen, na widok których krzywiłam się z niesmakiem i odwracałam głowę. Królik chłepczący krew, podrzynanie sobie gardła, czy też odcinanie komuś głowy piłą to nie są obrazki, które lubię i chcę oglądać. Przemocy mówię „nie” – tak w prawdziwym świecie, jak i tym filmowym. Nie lubię krwi wylewającej się hektolitrami i brutalnych scen. Już jakiś czas temu wyrosłam z dziecinnego upodobania do oglądania horrorów. Tyle, że ten film nie był tanim horrorem i wspomnianych scen było zaledwie kilka. Dużo więcej za to – i o tym koniecznie należy wspomnieć – było scen, kiedy widownia parskała głośnym śmiechem. Bo „7 psychopatów” to nade wszystko komedia z dużą dawką czarnego humoru. Nieco może absurdalnego, ale mimo wszystko pobudzającego do głośnego śmiechu. Już sama historia nieszczęsnego czworonoga i bezgranicznej miłości twardego gangstera do małej, futrzanej kulki jest zdecydowanie absurdalna, ale także w pewnym sensie ujmująca i zabawna.


Bardzo dobra gra aktorska to niewątpliwy atut filmu. Duże wrażenie zrobiła na mnie rola Sama Rockwella, który wprost idealnie wcielił się w swoją postać i jak dla mnie przyćmił grę swych zacnych partnerów. Jego wizja końcówki scenariusza Marty’ego jest wprost niesamowita i zrodzić się mogła chyba tylko w głowie prawdziwego wariata. Sala ryczała ze śmiechu. My zresztą też.


Jakie było nasze pierwsze skojarzenie po projekcji tego filmu? Dziwny. To jedno słowo padło praktycznie równocześnie z naszych ust. Czułam, że muszę dać sobie czas na przemyślenie go, na stwierdzenie, czy był bardziej na tak czy na nie. To specyficzny film dla dość specyficznego odbiorcy. Czuję, że muszę obejrzeć go jeszcze raz. Oswoić się z nim, bo czasami dopiero za drugim razem doceniam daną produkcję. Tak było na przykład z osławionym Pulp Fiction Tarantino. Po pierwszym obejrzeniu stwierdziłam: ale czym się tak wszyscy zachwycają? Po drugim nadal nie miałam dokładnej odpowiedzi, bo tak naprawdę ciężko jej udzielić, ale wiedziałam, że film jest po prostu niepowtarzalny i takiż ma właśnie klimat. Czuję, że to może być właśnie przypadek „Siedmiu psychopatów” tym bardziej, że wiele osób porównuje go do twórczości braci Coen i Tarantino.


Trzeba mieć poważne zatargi z Tym Na Górze, by na sali liczącej sobie spokojnie z dwieście miejsc trafić na parkę, która swobodnie mogłaby robić za tytułowych psychopatów. No bo powiedzcie mi, od kiedy chodzi się do kina tylko po to, by sobie POGADAĆ? Durna  - i przygłucha? - parka nawijała przez jakieś półtorej godziny i tylko w nielicznych momentach spoglądała na ekran. Kompletna głupota i marnotrawienie pieniędzy. Tyle różnych pubów w mieście, tyle restauracji i innych knajpek typu take-away, a oni musieli akurat przyjść do kina na POGAWĘDKĘ, by zakłócać swoim sąsiadom wypowiadane w filmie kwestie i odbierać całą przyjemność z seansu. A już wydawało się, że będzie tak pięknie, kiedy fotele w naszym sąsiedztwie świeciły pustkami...


W efekcie zamiast się zrelaksować po męczącym tygodniu w pracy siedziałam wściekła i syczałam pod nosem przeróżne „życzenia”, z których: „niech Cię dopadną wszy łonowe, ty gadatliwy ciulu!” było jedynym, które nie trzeba by było ocenzurować przed publikacją. Zwyczajnie nie było możliwości „wyłączenia się” i udania, że wokół panuje cisza absolutna. Nie dało się, bo parka była niczym najbardziej natarczywa pszczoła latająca przed nosem. Kiedy już się łudziłam, że ich „bzyczenie” dobiegło końca, pszczoła atakowała ze zdwojoną siłą, a ja bezradnie rozglądałam się za miejscem, gdzie mogłabym się przesiąść. I powstrzymywałam się, by z całej siły nie kopnąć smarkacza w tyłek tak, by mu się przesunął na górną partię pleców. Może by go to nie uciszyło, ale przynajmniej miałby po mnie pamiątkę w postaci garba. I szansę na rolę Quasimodo w szkolnym teatrzyku.


Zdaje się, że wypada zrobić sobie przerwę od kina. Tak przynajmniej do stycznia, bo wtedy na wielki ekran wchodzi „Lincoln”. No i „Nędznicy”, których Połówek na pewno mi nie odpuści.


Nie mówcie, niech zgadnę... Nikt nie zamierza lecieć do kina na spotkanie z psychopatami, co?