wtorek, 18 grudnia 2012

Wieczór z psychopatami

Mam pomysł na wieczór! – wypalił przy kuchennym stole Pomysłowy Dobromir. Chodźmy do kina! Jeszcze biedak nie zdążył zamknąć ust po wypowiedzeniu zdania, a ja już skontrowałam go dwoma ALE.


- ALE przecież „Nędznicy” jeszcze nie weszli do kina – rzekłam, mając w pamięci odgrażającego się Połówka i jego zapewnienia, że „na ten film na pewno mnie wyciągnie”.


- Nieee, nie na „Nędzników”. Na „Seven psychopaths”.


- ALE to... komedia? – dodałam niepewnym głosem przypominając sobie widziany kiedyś zwiastun.


- Tak, to film, którego reżyserem i scenarzystą jest Martin McDonagh, gość od „In Bruges”.


- Aaaa, jak tak, to idziemy!


Martin McDonagh był także odpowiedzialny za produkcję „Gliniarza” [The Guard]. Obydwa wspomniane filmy bardzo lubię i to sprawiło, że nie protestowałam.


***


Ostatnio w dość krótkich odstępach czasu byłam trzy razy w kinie. O ile dwa pierwsze seanse uważam za naprawdę udane, tak po tej ostatniej wizycie – na przekór znanemu powiedzeniu - mam ochotę rzec: third time unlucky.


„Siedmiu psychopatów” - najnowszy film Martina McDonagh ma solidną i znaną obsadę, co na samym starcie daje mu plusa o całkiem sporych rozmiarach. W głównej roli Marty’ego widzimy Colina Farrella wcielającego się w irlandzkiego scenarzystę chwilowo przeżywającego ‘zatwardzenie intelektualne’. Marty ma tytuł swojego scenariusza [„7 psychopatów”] i mglisty zarys historii, którą chciałby opowiedzieć. Ma też słabość do alkoholu i dość oryginalnych przyjaciół parających się... kradzieżą psów w celu uzyskania nagrody od zrozpaczonych właścicieli. Wydawać by się mogło, że największą zmorą Marty’ego jest jego brak weny. I tak chyba jest aż do pewnego niefortunnego dnia. Jego kumple Billy i Hans – w tych rolach odpowiednio Sam Rockwell i Christopher Walken -  kradną bowiem psa rasy shih tzu, pupilka pewnego gangstera. Pies jest miniaturowy, ale ściąga na głowę przyjaciół gigantyczne problemy. Charlie, jego właściciel [w tej roli Woody Harrelson], kocha psiaka miłością bezgraniczną i jest gotów urządzić jesień średniowiecza każdemu, kto stanie mu na przeszkodzie w odzyskaniu szczekającego Bonny'ego. I tu wypadałoby zamilknąć na temat fabuły, a  przejść do argumentów przemawiających za moja nową teorią third time unlucky.


Dziwny to był wieczór, dziwny to był film i dziwni byli ludzie w kinie.


Komedie kryminalne, bo za taką uchodzi Seven psychopaths, oglądam i nawet lubię. Ale w czasie tego seansu było kilka takich scen, na widok których krzywiłam się z niesmakiem i odwracałam głowę. Królik chłepczący krew, podrzynanie sobie gardła, czy też odcinanie komuś głowy piłą to nie są obrazki, które lubię i chcę oglądać. Przemocy mówię „nie” – tak w prawdziwym świecie, jak i tym filmowym. Nie lubię krwi wylewającej się hektolitrami i brutalnych scen. Już jakiś czas temu wyrosłam z dziecinnego upodobania do oglądania horrorów. Tyle, że ten film nie był tanim horrorem i wspomnianych scen było zaledwie kilka. Dużo więcej za to – i o tym koniecznie należy wspomnieć – było scen, kiedy widownia parskała głośnym śmiechem. Bo „7 psychopatów” to nade wszystko komedia z dużą dawką czarnego humoru. Nieco może absurdalnego, ale mimo wszystko pobudzającego do głośnego śmiechu. Już sama historia nieszczęsnego czworonoga i bezgranicznej miłości twardego gangstera do małej, futrzanej kulki jest zdecydowanie absurdalna, ale także w pewnym sensie ujmująca i zabawna.


Bardzo dobra gra aktorska to niewątpliwy atut filmu. Duże wrażenie zrobiła na mnie rola Sama Rockwella, który wprost idealnie wcielił się w swoją postać i jak dla mnie przyćmił grę swych zacnych partnerów. Jego wizja końcówki scenariusza Marty’ego jest wprost niesamowita i zrodzić się mogła chyba tylko w głowie prawdziwego wariata. Sala ryczała ze śmiechu. My zresztą też.


Jakie było nasze pierwsze skojarzenie po projekcji tego filmu? Dziwny. To jedno słowo padło praktycznie równocześnie z naszych ust. Czułam, że muszę dać sobie czas na przemyślenie go, na stwierdzenie, czy był bardziej na tak czy na nie. To specyficzny film dla dość specyficznego odbiorcy. Czuję, że muszę obejrzeć go jeszcze raz. Oswoić się z nim, bo czasami dopiero za drugim razem doceniam daną produkcję. Tak było na przykład z osławionym Pulp Fiction Tarantino. Po pierwszym obejrzeniu stwierdziłam: ale czym się tak wszyscy zachwycają? Po drugim nadal nie miałam dokładnej odpowiedzi, bo tak naprawdę ciężko jej udzielić, ale wiedziałam, że film jest po prostu niepowtarzalny i takiż ma właśnie klimat. Czuję, że to może być właśnie przypadek „Siedmiu psychopatów” tym bardziej, że wiele osób porównuje go do twórczości braci Coen i Tarantino.


Trzeba mieć poważne zatargi z Tym Na Górze, by na sali liczącej sobie spokojnie z dwieście miejsc trafić na parkę, która swobodnie mogłaby robić za tytułowych psychopatów. No bo powiedzcie mi, od kiedy chodzi się do kina tylko po to, by sobie POGADAĆ? Durna  - i przygłucha? - parka nawijała przez jakieś półtorej godziny i tylko w nielicznych momentach spoglądała na ekran. Kompletna głupota i marnotrawienie pieniędzy. Tyle różnych pubów w mieście, tyle restauracji i innych knajpek typu take-away, a oni musieli akurat przyjść do kina na POGAWĘDKĘ, by zakłócać swoim sąsiadom wypowiadane w filmie kwestie i odbierać całą przyjemność z seansu. A już wydawało się, że będzie tak pięknie, kiedy fotele w naszym sąsiedztwie świeciły pustkami...


W efekcie zamiast się zrelaksować po męczącym tygodniu w pracy siedziałam wściekła i syczałam pod nosem przeróżne „życzenia”, z których: „niech Cię dopadną wszy łonowe, ty gadatliwy ciulu!” było jedynym, które nie trzeba by było ocenzurować przed publikacją. Zwyczajnie nie było możliwości „wyłączenia się” i udania, że wokół panuje cisza absolutna. Nie dało się, bo parka była niczym najbardziej natarczywa pszczoła latająca przed nosem. Kiedy już się łudziłam, że ich „bzyczenie” dobiegło końca, pszczoła atakowała ze zdwojoną siłą, a ja bezradnie rozglądałam się za miejscem, gdzie mogłabym się przesiąść. I powstrzymywałam się, by z całej siły nie kopnąć smarkacza w tyłek tak, by mu się przesunął na górną partię pleców. Może by go to nie uciszyło, ale przynajmniej miałby po mnie pamiątkę w postaci garba. I szansę na rolę Quasimodo w szkolnym teatrzyku.


Zdaje się, że wypada zrobić sobie przerwę od kina. Tak przynajmniej do stycznia, bo wtedy na wielki ekran wchodzi „Lincoln”. No i „Nędznicy”, których Połówek na pewno mi nie odpuści.


Nie mówcie, niech zgadnę... Nikt nie zamierza lecieć do kina na spotkanie z psychopatami, co?

28 komentarzy:

  1. Ekhem. Ekhem. Czy czynię tradycję z bycia pierwszą? Nie słyszałam o filmie i nie lubię Colina. Jak dla mnie facet nie potrafi grać, a w tych wszystkich filmach, w których jest pijaczyną 'gra' siebie samego. Jak mam do jakiegoś aktora awersję wystarcza mi to, aby nie oglądać danego filmu. I mnie nie zachwyciłyby takie sceny. Wczoraj oglądałam kaznodzieję z karabinem, gdzie cierpiały dzieciaki i też odwracałam głowę, albo przełączałam na inny kanał.

    Pulp fiction próbowałam obejrzeć. Przecież to taki kultowy film..Nie dałam rady, nie interesował mnie.

    Co do parki to zapytam w jakim kinie byłaś? Mnie ogromnie irytują ludzie z colą i popcornem w kinach, którzy mlaskają i przychodzą się (wybacz) nażreć. Ci gadający również, ale jakoś zawsze (bywam stosunkowo rzadko w kinie) znajdzie się ktoś, kto da radę ich uciszyć.

    Nie podejrzewałabym Cię o takie brzydkie słowa;)

    P.S. Ja tam lubię psychopatów:P

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdaje się, że stałaś się dzikim lokatorem na moim blogu ;) Nie będę mieć nic przeciwko Twoim komentarzom inaugurującym dyskusję tak długo, jak nie będziesz ich zaczynać od przechwałki: 'pierwsza!'

    A widziałaś Sylvestra Stallone albo Stevena Seagala w akcji? Mistrzami aktorstwa nie są, ale w walce są niezastąpieni :) I grają dużo gorzej od Farrella. Colin wypadł dobrze, całkiem zgrabnie sobie poradził z rolą.

    Ja mam trochę inaczej: dla ulubionych aktorów obejrzę niemalże każdy ich film, ale ci niezbyt lubiani jak np. Mark Ruffalo, Leonardo DiCaprio albo Ashton Kutcher raczej nie są w stanie mnie zniechęcić.

    Byłam w naszym zwyczajowym multipleksie, w którym zawsze na seansach jest cicho. Nigdy nie uskarżałam się na żadne hałasy. Inna sprawa, że zazwyczaj na seansach nie było zbyt tłumnie.

    Ja znam wiele brzydkich słów, z których niekiedy (niestety) robię użytek. Ale nie za często, bo damie nie przystoi, prawda? Przeklinające kobiety wydają mi się być zupełnie pozbawione wdzięku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego od razu dzikim?;) Hm...Już dawno nie oglądałam filmów z tymi panami. Za to uwielbiam Bruce'a.

    Nie lubię multipleksów. Multipleksy to dla mnie profanacja dobrego kina. Wolę kina studyjne, zdecydowanie. W kinach studyjnych rzadko kiedy ktoś wchodzi z jedzeniem i piciem. Jeśli już to jest to kawa, szampan czy czekolada.

    Nie będę się Ciebie pytać jak wiele ich znasz.
    Nie wiem czy przystoi czy nie, ja takowych nie używam, nigdy nie widziałam takowej potrzeby;)

    Absolutnie nie bierz ze mnie przykładu, nerwy wychodzące na zewnątrz są zdecydowanie lepsze od tych, które są wewnątrz.

    P.S. Niesamowicie spodobało mi się 'zatwardzenie intelektualne'. Jak się ono objawia?;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bruce'a? Bruce'a Willisa? :) Obojętny mi jest :) Ani mnie nie drażni, ani go nie wielbię.

    Ale u mnie we wsi nie ma innych kin, proszę pani. Jest multipleks, to korzystam. Nie mam powodów do narzekania: seanse są kameralne [pamiętasz, że na "Taken 2" byliśmy tylko we dwójkę?], w piątki są nocne projekcje [dobra rzecz], w ciągu dnia bilety są tańsze niż wieczorem... Jedyne nad czym ubolewam to brak możliwości kupna kawy, dlatego czasami przemycam na salę coś przyniesionego z domu ;)

    Znam, bo mój zasób słownictwa nie jest wcale taki mały - jak przystało na humanistkę :) I chcesz powiedzieć, że nawet niewinna, malutka "cholera" nie przejdzie Ci przez gardło? Taki z Ciebie świętoszek? Święta jeszcze za życia? ;)

    PS. A jak myślisz, czym objawia się zatwardzenie? Niemocą, nie? Chcesz coś stworzyć, a nie możesz. Dopiero co poruszałyśmy ten temat u Ciebie. I nie chcę nic mówić, ale wygląda na to, że właśnie na nie cierpisz ;) [lista na 2013 rok!]

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja lubię filmy z nim, taki twardziel z urokiem. Uuu, no to kiepsko. Spodziewałam się tego. Coś przyniesionego z domu? Co na przykład?;)

    "Cholera" zdarza się, ale niezwykle rzadko...Można tak rzec, pamiętaj-nawet 'celibat' już od jakiegoś czasu utrzymuję;)

    P.S. Chciałabym cierpieć na zatwardzenie, wierz mi;) Zamiast tego mam całe bezsenne noce na zbyt wiele myśli. No przecież lista się tworzy, nawet dobrze mi poszło;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie zdążyłam do kina na Great Expectations, a strasznie chciałam to obejrzeć. O Nędznikach nawet nie słyszałam, cieszę się.
    Natomiast zmartwiłaś mnie, że Siedmiu psychopatów to taki film, bo ja też przemocy nie bardzo. Lubię In Bruges, jeden z moich najukochańszych, The Guard też, ale ten pierwszy to chyba z 4 razy widziałam, bo sama, bo z mężem, bo z córką, raz w TV i też się oderwać nie mogłam. Jeśli idzie o Tarantino, to uznaję jego genialność w Pulp Fiction, ale też i Inglorious Bastards byli świetni, a już muzyka Moricone to w ogóle.
    A jeśli idzie o mistrzostwo świata, to czytałaś już Franzena?

    OdpowiedzUsuń
  7. chyba faktycznie nie pójdę :)))
    a tacy zakłócacze mojego spokoju na filmie, czy na jakimś spotkaniu, też podnoszą mi ciśnienie i psują całą radość z wyjścia

    OdpowiedzUsuń
  8. Fakt, jest zdecydowanie bardziej męski niż np. Kutcher czy Farrell, ale dla mnie ulubionym macho jest Mark Strong. Mój hit :) Daniela Day-Lewisa też bardzo lubię, dlatego na pewno obejrzę "Lincolna". Może zgarnie za niego trzeciego Oskara? Chciałabym. Planowałam wybrać się w styczniu na dublińską premierę "Lincolna", gdzie będą m.in. Daniel Day-Lewis, Sally Field i Steven Spielberg, ale niestety okazało się, że nie ma możliwości kupna dwóch miejsc. Za 1600 euro można było jedynie zarezerwować stoliki dla 10 osób. Nie zdążyłabym skombinować ośmiu osób do towarzystwa, a stoliki rozchodziły się w błyskawicznym tempie. Szkoda, bo okazja była niepowtarzalna. Pozostaje mi wybrać się kiedyś do hrabstwa Wicklow, do wioski, w której żyje Day-Lewis, może tam go spotkam? :)

    Do kina zdarza mi się przemycić kawę albo jakiegoś energetyka - jeśli boję się, że zasnę na seansie przed północą :) Mogliby chociaż zwykły automat do kawy nabyć...

    Ten celibat w cudzysłowie wydaje się być interesujący :)

    Mnie też się coś poprzestawiało i w ogóle nie chce mi się spać wieczorami. Gdyby nie to, że rano muszę wstać o 6:30, to nie kładłabym się do łóżka nawet o drugiej.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wstyd mi, ale nie kojarzę żadnego z Twoich ulubionych panów. Wygooglałam ich sobie i nie wiem jak kunszt aktorski, ale gustem już wolę pana Daniela.

    Jedyne 1600 EUR powiadasz?;) Dobre sobie...

    Może uda Ci się kiedyś spotkać. Nigdy nie wiesz co się jeszcze może zdarzyć.

    Pijesz energetyki? A fuj! Jeszcze trochę naszej pogawędki, a coraz więcej ciekawych rzeczy się o Tobie dowiem. Hihi.

    Doprawdy? Nie jest wcale, a wcale.

    Mi się nie poprzestawiało, przestałam spać dokładnie wraz ze zmianą leków. Chodzę i straszę sobą jak zombie;)

    OdpowiedzUsuń
  10. U mnie w kinie chyba nawet tego nie pokazywali. W ogóle nie kojarzę tego tytułu.

    Moją opinią się nie przejmuj. Widziałam dużo bardziej brutalne filmy. W tym raziło mnie kilka scen, były po prostu nieprzyjemne. Duża dawka humoru rekompensowała małe minusy. Obejrzyj, a nuż przypadnie Ci do gustu.

    "In Bruges" widziałam kilka razy, a "The Guard"... kilkanaście. Byliśmy na nim w kinie. Uwielbiamy go. Znamy na pamięć większość tekstów i często je cytujemy w odniesieniu do codzienności :) Widzę, że mamy podobny gust, bo Ty też jesteś wielką fanką Father Teda :) Kocham ten serial!

    "Inglorious Bastards" też bardzo lubię. Podobnie jak "Kill Billa". Za to "Wściekły psy" nie do końca mnie przekonały do siebie.

    Nie czytałam, ale z tego, co już zdążyłam dowiedzieć się w sieci, wynika, że powinnam. W ogóle go nie znałam. Coś konkretnego byś poleciła?

    OdpowiedzUsuń
  11. Takich to powinni od razu z sali wyrzucać. I dawać im dożywotni zakaz zaglądania do tego przybytku :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ups, ale wstyd ;) Obydwaj mają bardzo dobry warsztat aktorski, ale w przeciwieństwie do niektórych celebrytów nie sprzedają się nachalnie. Day-Lewis wręcz stroni od mediów, gra tylko w porządnych produkcjach. Nie bez kozery nazywa się go jednym z najlepszych żyjących aktorów. Dostał dwa Oskary, zasłużył nawet na więcej. Naprawdę nie widziałaś żadnego filmu z jego udziałem: 'Ostatniego Mohikanina', 'Aż poleje się krew', 'W Imię Ojca', "Moja Lewa Stopa' [te dwa powinnaś znać ze względu na tematykę irlandzką]? Musisz to zmienić, bo naprawdę warto.

    160 euro na głowę to nie tak tragicznie. Zapłaciłabym. Ale bez przesady, nie będę rezerwować dla siebie stolika za 1600 euro.

    Piję, ale nie za często. Dużo jeszcze o mnie nie wiesz :)

    Możemy straszyć razem. Ja mam cienie pod oczami i wyglądam jak panda ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Wstydzę się już trochę mniej;) O ile pierwszego pana kojarzę tylko z Sherlocka Holmesa, faktycznie widziałam W imię Ojca i widziałam Moja Lewa Stopa, po zdjęciach w google nie skojarzyłam, że to ten aktor:)

    Ufff, to dobrze, jeszcze będziecie mieli z Połówkiem co jeść;)

    I pewnie wielu się nigdy nie dowiem:) Ja piję yerbę, dodaje energii. Nigdy nie wzięłam do ust napoju energetycznego, nawet kiedy koleżanki studentki upijały się łącząc go z wódką;)

    Panda powiadasz? Jest jakieś zwierzę, które nieustannie ziewa?

    OdpowiedzUsuń
  14. Po tym, co napisałaś, nie straciłam jeszcze dla Ciebie całego szacunku ;) Jakoś dziwnie podejrzane wydawało mi się to, że nie oglądałaś żadnego filmu z jego udziałem. Tym bardziej, że niektóre były naprawdę popularne.

    Aż tak głupia nie jestem, by łączyć go z wódką [której tak na marginesie nie cierpię], ale raz na jakiś czas zdarza mi się wypić małą (250ml) puszkę. Nie piję, nie palę, nie ćpam, to chociaż na energetyka mogę sobie pozwolić, choć wiem, że nie zaleca się spożywania tego typu napojów. Niejedną publikację przeczytałam na ten temat.

    Myślałam o yerbie, bo wiele dobrego o niej słyszałam, ale jakoś nigdy na nią nie trafiłam. Aż tak bardzo mi nie zależało, by zamawiać z sieci, albo szukać w specjalistycznych sklepach.

    Leniwiec? ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. No ja się raczej nie wybiorę ;) Co do takich gadających, ja bym im od razu zwróciła uwagę wprost, albo siedzą cicho, albo wychodzą. Już tak kiedyś miałami zrobiło się cicho :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Uff. Pan Daniel po prostu się postarzał i nie skojarzyłam go z tamtymi filmami, które bądź co bądź są genialne. Oba zrobiły na mnie ogromne wrażenie.

    Nawet Cię o to nie podejrzewałam. Pisałam o sobie, zawsze patrzyłam na to z przerażeniem. Tym bardziej, że moja kuzynka jak była w liceum chciała sobie pomóc w nauce i ze szkoły ją wywiozło pogotowie (tyle, że ona dodatkowo bierze silne leki na alergię).

    Fiu, fiu. Za chwilę się okaże, że mam w Irlandii siostrę bliźniaczkę tylko 'trochę' większą niż ja;)

    Gdybyś miała zacząć pić yerbę poszukaj pomarańczowej albo różanej. Pod żadnym pozorem nie zaczynaj pić yerby od jej standardowych czy mocniejszych odmian bo już nigdy jej nie weźmiesz do ust:) U nas jest już dość popularna i coraz bardziej jestem zaskoczona, bo zaczynam często ją widzieć w sklepach.

    Jeszcze lepsze we właściwościach od yerby jest lapacho, ale to może w przyszłości spróbuję. Szkoda, że wcześniej się nie zgadałyśmy. Posłałabym Ci trochę mojej na spróbowanie.

    Mówisz? Często ziewa?;) Niech będzie leniwiec;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Nic dziwnego, to filmy sprzed kilkunastu lat. Ale i tak całkiem dobrze wygląda.

    Nie tylko większą, ale także starszą... dziecino! ;) Masz się mnie słuchać ;)

    Dobrze wiedzieć, zapamiętam. Dzięki za radę. O tym lapacho to pierwszy raz słyszę.

    Dzięki za chęci, ale na razie nic mi nie wysyłaj, bo poprzednia przesyłka nadal nie dotarła.

    OdpowiedzUsuń
  18. Jakoś nie miałam ochoty na żaden kontakt z nimi. Chyba też naiwnie wierzyłam, że wkrótce zamilkną. Ale jeśli jeszcze raz mi się to przytrafi, to nie wytrzymam i zabiorę głos.

    OdpowiedzUsuń
  19. Teraz to dopiero poczułam się przy Tobie malutka;)

    Ja też dopiero niedawno o nim przeczytałam.

    Nie dobijaj mnie, proszę Cię na samą noc. Bo pójdę i wysadzę PP w powietrze;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Ha, to dobre jest, bowiem Anieśka była z niedawna na tym filmie ze znajomymi. Po seansie przyczłapali do nas na after party i gdy spytałem o wrażenia, zgodnym chórem odparli, że film był .... dziwny. Mnie to wystarczy, żeby o tej produkcji zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
  21. A ja jestem bardziej uparta i mam zamiar jeszcze kiedyś go obejrzeć. Dziwny nie zawsze jest synonimem złego.

    OdpowiedzUsuń
  22. Nie wysadzaj. Jest światełko w tunelu. Wróciliśmy z pracy i znaleźliśmy awizo zaadresowane na mnie. Myślę, że to przesyłka od Ciebie. Potwierdzę jutro wieczorem po odebraniu.

    OdpowiedzUsuń
  23. Franzen napisał Korekty i Wolność. Czytałam Korekty, więcej o niej na Notatkach Coolturalnych, ale powiem tu po raz setny - jest fenomenalna, najlbiżej współczesnego dzieła w moim wyobrażeniu. Poza tym tłumaczenie genialne, lepiej w polskim przekładzie czytać, bo on jest maniakiem slowotwórczości i czasem ciężko w oryginale załapać. Nawet tubylcy mają problem.
    Wolność już mam w domu na stoliku, będę uzywać, hehe
    Father Ted to jest nasze ukochane oglądanie, całą rodziną siedzimy i w kółko te same odcinki włączamy. Na święta oczywiście Christmas special. Wplatamy w konwersacje teksty z niego. Ten serial jest ponadczasowy.
    Wściekłe psy też mnie nie przekonały. Kill Bill zresztą też, jednak nie my cup of tea. Z ulubionych w tym stylu, kocham jeszcze Hot Fuzz z Simonem Pegg'iem (i z nim jeszcze Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi)

    OdpowiedzUsuń
  24. Dzięki za informację, zajrzę i poczytam na temat tej książki.

    Maniak słowotwórczości? Kogoś mi to przypomina. Znasz może Raymonda Queneau? To francuski pisarz, który kiedyś przeprowadził ciekawy eksperyment literacki - w swoich "Ćwiczeniach stylistycznych" opowiedział jedną historię na 99 przeróżnych sposobów. Czytałam tę książkę w oryginalne, nie było łatwo, ale trzeba przyznać, że był to interesujący eksperyment. "Ćwiczenia stylistyczne" były naszpikowane grami słownymi i figurami retorycznymi, przez co wydawały się być nieprzetłumaczalne. Kiedyś jednak je przetłumaczono. Zastanawiam się tylko, w jakim stopniu takie tłumaczenie oddaje "to, co autor miał na myśli". Czy to aby faktycznie jest to, co pisarz chciał przekazać? W takich nowatorskich przypadkach trudno uniknąć sporej ingerencji tłumacza. No, ale wracając do Franzena - zaintrygowałaś mnie i jeśli tylko kiedyś trafię na jego powieść, na pewno po nią sięgnę.

    Zgadzam się, "Father Ted" jest ponadczasowy. Niesamowity serial! A wspomnianych przez Ciebie produkcji jeszcze nie widziałam, ale mam nadzieję, że kiedyś uda mi się to nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
  25. Za wielka woda cos zupelnie innego przyciaga ludzi do kina.
    Tyle nowych tytulow pojawia sie bezustannie, ze trudno byc na biezaco. Czytam zatem komentarze i staram wyrobic sobie zdanie na temat filmu.
    Jezeli pod nazwa Lincoln mialas na mysli "Abraham Lincoln Vampire Hunter" to sama idea filmu jest bardzo ciekawa aby wplatac slawnego prezydenta w utarczki z wampirami. Film jest zrobiony b. dobrze ale do wybitnych nie zaliczy sie o czym donosze bez zalu.

    OdpowiedzUsuń
  26. Witaj, Renatko. Ja miałam na myśli film biograficzny z Danielem Day-Lewisem - "Lincoln" (2012). Tutaj więcej o filmie: http://www.filmweb.pl/film/Lincoln-2012-196929

    Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę wspaniałych, nastrojowych świąt Bożego Narodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  27. Wesolych Swiat
    dla Ciebie i Polowka
    od Renary i p.

    OdpowiedzUsuń
  28. Serdeczne dzięki :) I wzajemnie :) Nasze święta są wesołe i nastrojowe :)

    OdpowiedzUsuń