piątek, 28 grudnia 2012

Jasełkowe perypetie

- Nasze przedstawienie nie zaczyna się o 19:00 tylko o 18:30 – rzekł mój znajomy sześcioletni Irlandczyk, dumny przedstawiciel Senior Infants.


- Seriously?! Ale nie próbujesz mnie zrobić w konia, co? – odpowiedziałam powątpiewając i nie bardzo rozumiejąc, dlaczego nagle – na dzień przed występem - szkoła miałaby przesunąć godzinę występu dzieci w szkolnych jasełkach.


- Nie kłamię – zarzekał się mały. Jak nie wierzysz, to popatrz do mojego dzienniczka, tam mam zapisane.


- Dobra, pokaż.


Patrzę i odczytać nie mogę, bo mały zdaje się zdradzać nadzwyczajne predyspozycje do pracy w konspiracji. Widzę przed nim świetlaną przyszłość jako agenta do kodowania wiadomości – odszyfrowanie tego co nabazgrał graniczy z cudem. I niech mnie piorun trzaśnie, jeśli znalezienie świętego Graala albo Bursztynowej Komnaty nie wydaje się być łatwiejszym zadaniem.


Kłamał. Po skonsultowaniu wpisu z jego autorem, okazało się, że jasełka faktycznie zaczynają się wcześniej. Ale nie o 18:30 tylko kwadrans po szóstej.


- Bez sensu, wiesz? To w takiej sytuacji nie mogę Ci obiecać, że się pojawimy na Twoim występie. Połówek kończy pracę dopiero o 18:00, zanim dotrze do domu...


- Nasza grupa ma występować jako pierwsza.


- A to tym bardziej źle się składa. No nic. Zadzwonię do Połówka i mu przekażę.


***


Szczęśliwym trafem Połówek urwał się z pracy nieco wcześniej i już jakieś pięć po szóstej jechaliśmy do lokalnego GAA Centre, gdzie miały się odbyć długo wyczekiwane jasełka. Dość przestronna sala zapełniona była dopiero w 1/3. Omijając krzesełka z adnotacją reserved wyszukaliśmy przyzwoite miejsca dla siebie i rozpostarliśmy się wygodnie, od czasu do czasu zapuszczając żurawia na prawo i lewo w celu wyłapania twarzy znajomych i ich dzieci.


Nie zdziwiłam się, kiedy zegarek wskazał 18:15, a sala nadal nie była zapełniona. Nie wspominając o występie, który miał się przecież właśnie zacząć. So typical!


Piętnaście minut później nadal było gwarno jak w ulu. Znajomi dotarli, ale przedstawienie nadal się nie zaczęło. I, co gorsza, nic nie wskazywało na to, że się wkrótce zacznie.


Światełko w tunelu pojawiło się gdzieś w okolicach 18:40, kiedy do mikrofonu dobrał się dyrektor szkoły i oznajmił, że to już tuż, tuż, tylko oczekujemy jeszcze przybycia najważniejszej osoby. Dobra, poczekałam pół godziny, to zaczekam jeszcze parę minut – pomyślałam.


W efekcie o 19:00 na scenie wreszcie zaczęło się coś dziać. Pojawiła się pierwsza, najmłodsza grupa i od tego momentu czas zaczął płynąć przyjemnie i dość szybko. Już po kilku minutach śledzenia zachowania dzieci, można było wyłowić pierwsze talenty aktorskie. Z przykrością stwierdziłam, że mój znajomy zdecydowanie bardziej wpisuje się w grupę statystów niż showmenów. Choć wielokrotnie przerabialiśmy wspólnie cały scenariusz przedstawienia, a mały znał go na pamięć, na scenie – nie wiedzieć czemu – praktycznie milczał. Gdyby jakimś cudem zniknął wtedy ze sceny, chyba nikt poza naszą gromadką nie odnotowałby jego tajemniczej nieobecności. To też po części wyjaśniało, dlaczego nauczycielka nie obsadziła go w jednej z głównych ról i nie dała żadnej solowej kwestii mówionej.


Co nie zmienia faktu, że i tak wpatrywaliśmy się w niego z wielkim uśmiechem na twarzy i komentowaliśmy co zabawniejszą mimikę lub ruchy ciała. Ale to i tak było niczym w porównaniu z rozentuzjazmowaną mamuśką i jej siostrą z sąsiedniego rzędu. Od razu było widać, że kobieta stawia swoją pociechę na piedestale tak wysokim, że dziecko musi mieć głowę w chmurach. Bowiem w czasie występu drugiej, starszej grupy, wydawało się, że krzesło mamuśki wyścielone jest gwoździami. Kobieta nieustannie podrywała się z miejsca, machała w ciemności do swojej pociechy – która w żadnym razie widzieć jej nie mogła – a dla uskutecznienia swego działania dodawała efekty dźwiękowe i wymachiwała włączonym iPhonem. Świecącym ekranem w stronę sceny.


Po nieco słabszym i mniej interesującym dla mnie wystepie drugiej grupy nastała przerwa. I jasność. Światła wyznaczyły Połówkowi zbawienną drogę do toalety, a dyrektor szkoły gorąco zaczął namawiać do wzięcia udziału w loterii. Nagrody ulokowano na samym początku sali, a co bardziej sceptyczni pofatygowali się, by ocenić, czy warto pozbyć się z portfela kilku euro na los.


Panie hostessy zgrabnie lawirowały wśród tłumu, sprzedając jeden ‘pasek’ złożony z kilku numerków za 5 euro, a trzy za 10. Pech chciał, że Połówek udał się do WC w towarzystwie portfela, co przysporzyło mi nieco zgryzoty, bo zapragnęłam zmierzyć się z fortuną i nabyć loteryjne bileciki, a żadną gotówką nie dysponowałam. Przezornie zadbałam jednak o to, by przed wyjściem z domu zabrał jakieś drobne. Tak na wszelki wypadek. Na loterię na przykład.


Przed trzecim, najdłuższym występem, mieliśmy już w garści trzy paski z loteryjnymi numerkami i byliśmy o krok od przekonania się, czy zrobiliśmy dobry użytek z 10 euro. Przedstawienie - choć pomysłowe, zabawne i świetnie zagrane -  było nieco przydługie. Choć wcale nie byłam przekonana, czy to czasem trudy dnia nie dają mi się we znaki.


Jasełka zamknął skecz w wykonaniu jednego z uczniów i dyrektora. I właśnie to – jak potem słusznie zauważył Połówek – pokazało, jak wiele luzu i dystansu do siebie mają Irlandczycy. Pokrótce wyglądało to tak: dyrektor pytał, chłopiec udzielał błyskotliwych i żartobliwych odpowiedzi. Mała próbka:


Jak nazywa się osoba, która mówi mimo tego, że wszyscy stracili zainteresowanie i nikt jej nie słucha? – Nauczyciel - odparł chłopiec błyskając zębami w szerokim uśmiechu.


A wyjaśnisz mi coś, Brian? - zapytał dyrektor. Wszedłem do waszej klasy i powiedziałem, żeby wszyscy głupi wstali, kiedy zamknę oczy. Jak je otworzyłem, stałeś tylko Ty. Dlaczego? - Bo nie chciałem, żeby Pan był jedynym stojącym – odparł chłopiec.


To tylko maleńki fragment wymiany zdań między tą dwójką. Było dużo śmiechu i zabawy, a widownia nagrodziła duet gromkimi brawami.


Przedstawienie niespodziewanie dostarczyło nam wielu pozytywnych emocji i choć trwało zdecydowanie dłużej niż się spodziewaliśmy, przez co do domu wróciliśmy dopiero wpół do dziesiątej, nie żałowaliśmy czasu, który bezpowrotnie minął. Tym bardziej, że zgarnęliśmy jedną z nagród, co okazało się być naprawdę ewenementem godnym odnotowania. Wszak ja niczego w życiu nigdy nie wygrałam. A tu konkurencja była spora – bileciki loteryjne kupował niemalże każdy z kilkusetosobowej publiczności. Jak stwierdziła siedząca obok znajoma lustrując naszą nagrodę – była warta więcej niż 10 euro. Nasze szczęście było tym większe, że nasz kupon wylosowano na samym początku, dzięki czemu mieliśmy z czego wybierać, jako że nagrody były rozdawane na zasadzie „zwycięzca bierze to, co mu się podoba”.



Irlandczycy pokazali, że umieją się bawić. Szkoda tylko, że chcąc punktualnie rozpocząć jakiś występ, trzeba ich zacząć gromadzić już 45 minut przed czasem.

24 komentarze:

  1. To fajną zabawę mieliście ;) Szkoda, że takie spóźnienie, ale nagroda - super. Gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. nie lubię takiej niekonsekwencji i niepunktualności ;] ale Jasełka dziecięce fajna rzecz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja wręcz nie cierpię spóźniania się. Jestem bardzo punktualna i tego samego wymagam od innych. Trzeba szanować swój i cudzy czas.

    Fajna, fajna. Kiedy czytałam scenariusz, wszystko przedstawiało się naprawdę super, dlatego z przyjemnością udałam się na przedstawienie. To był mój pierwszy raz jasełkowy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Było naprawdę przesympatycznie, nawet nie sądziłam, że zwykłe jasełka mogą dostarczyć takich emocji i dobrej zabawy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie ulega wątpliwości, że mają nieco inne poczucie punktualności, od tego które ja mam. Ja zwykle jestem wcześniej zawsze. No chyba, że muszę być w dwóch, trzech miejscach jednocześnie to wtedy zdarza się, że do któregoś się spóźnię.

    Tak sobie myślę...w tym roku wyjątkowo nie byłam na żadnych jasełkach.

    Czy gwiazdy to też nagroda?

    U nas taki "dystans" nie przeszedłby przez cenzurę. O nauczycielach ma być na poważnie i z szacunkiem, koniec, kropka. Swoją drogą nauczycielom też brakuje dystansu do siebie. Nikt nie mówił, że praca w szkole należy do łatwych i przyjemnych;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Samo Ferrero Rocher kosztuje 4.99 :) Moje doświadczenie z dziecięcymi przedstawieniami ogranicza się jak na razie do corocznych, przedświątecznych występów córki w przedszkolu. Takie show to nic innego jak śpiewanie piosenek, w strojach ze świątecznymi akcentami i cały występ trwa coś w okolicach 30 minut. Na ambitniejsze przedsięwzięcia przyjdzie pewnie czas później :) Choć nasza pociecha żyła tym występem już długo przed a i sama akcja śpiewania, przy tłumie rodziców musiała być niezłym przeżyciem dla 3 i 4 latków.

    OdpowiedzUsuń
  7. Punktualność jest dla mnie wyrazem dobrego wychowania i szacunku dla innych. Ja w tym roku tylko raz przyjechałam spóźniona do pracy o jakieś pół godziny, ale za to akurat odpowiedzialna była przebita opona w aucie.

    Gwiazdy to tylko dekoracja świąteczna :) Obok wina i Ferrero leżą dwa pozostałe paski z "pechowymi" numerkami.

    Też mam wrażenie, że to raczej by nie przeszło u nas. Oczywiście, że praca w szkole nie jest łatwa chociażby dlatego, że musisz ją zabierać ze sobą do domu. Nie wspominając o uczniach, którzy bywają niekiedy naprawdę krnąbrni, no i o rodzicach całkowicie nieobiektywnych, zaślepionych miłością do swych 'grzecznych' pociech i zrzucających całą winę na nauczycieli. Chyba każda praca ma swoje plusy i minusy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Prawda, ale wiesz, dla mnie tak naprawdę nie liczy się wartość nagrody tylko sam fakt wygrania, bo szczęście jakoś nigdy mi nie sprzyjało w żadnych losowaniach tego typu. Pula nagród nie obejmowała nie wiadomo jak cennych przedmiotów - to były rzeczy sponsorowane przez rodziców, czasami przez lokalnych biznesmenów. Wszystkie fundusze pozyskane z zakupu kuponów loteryjnych były przeznaczone na szkołę.

    Pewnie tak, kto wie? Może kiedyś będzie obsadzona w jednej z wiodących ról? :)

    Czasami nie jestem pewna, kto bardziej przeżywa taki występ: rodzice czy dzieci? ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dokładnie, podobnie jak ubranie czy ogólnie schludny wygląd. Nie wyobrażam sobie iść na przykład w jeansach do teatru. Nie lubię się spóźniać. Jak dojeżdżałam do pracy w K. i były powodzie czy zamiecie śnieżne okropnie mnie stresowało, że nie mogłam do pracy dojechać na czas. Potem już się nauczyłam, że na pewne rzeczy nie mam wpływu i szkoda sobie szarpać nerwy.

    Zdążyliście już z Połówkiem skorzystać z nagrody? Lubię takie pomysłowe 'akcje'.

    Kiedy chodziłam do liceum miałyśmy przygotować przedstawienie na dzień nauczyciela. Chciałyśmy to zrobić właśnie w podobnym stylu. Dyrekcja się nie zgodziła. Nam, Polakom brakuje takiego dystansu, ciągle jesteśmy pełni kompleksów jako naród.

    To prawda, każda praca ma swoje plusy i minusy. Szepnę Ci jednak w tajemnicy, że tęsknię za szkołą, chyba po prostu jestem powołana do tego zawodu, sprawia mi to niezwykle dużo satysfakcji:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Skorzystaliśmy tylko z Ferrero. Z wina nie, bo nie chciałam łączyć leków z alkoholem. Rzadko piję, ale jak na ironię, od paru dni strasznie "chodziła" za mną lampka wina.

    Słuszne spostrzeżenie odnośnie tych kompleksów.

    Nie wiem dokładnie, czym się teraz zajmujesz, ale wydaje mi się, że Twoja poprzednia praca była bardziej ludzka. Praca nauczyciela daje także sporo satysfakcji - jeśli ziarno, które siejesz, pada na podatny grunt. Miło patrzeć na młodych ludzi spragnionych wiedzy.

    Dobra, lecę, bo mi Połówek żyć nie da - kończymy układanie puzzli i koniecznie chce, żebym mu pomogła. W końcu co dwie głowy, to nie jedna, nie? :)

    OdpowiedzUsuń
  11. widzę, że spóźnianie jest cechą międzynarodową :)))
    A skecz z dyrektorem bardzo mi się podoba :))

    OdpowiedzUsuń
  12. Dyrektor to bardzo wyluzowany i równy człowiek.

    Mnie się dowcipy zupełnie nie trzymają, zapominam je w bardzo krótkim czasie, dlatego nie mogę przytoczyć innych fragmentów ich "pojedynku słownego". Było zabawnie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nadal jesteś chora?:(

    Poprzednia praca sprawiała mi więcej radości i satysfakcji. Ja po prostu uwielbiam dzieciaki i młodzież, pracuję z nimi od 17 roku życia i to jest mój wielki, pozytywny nałóg. Żeby się spełniać muszę robić dla ludzi coś dobrego.

    Miło kształtować kolejne pokolenia, wiedzieć, że można ukształtować ich wartości, skierować na odpowiedni tor, nawet jeśli ktoś wygląda już na skreślonego.

    Zrób zdjęcie jak już skończycie:D

    OdpowiedzUsuń
  14. żarty dyrektora ciut odgrzewane, ale szacun za dystans do siebie należy się jak psu buda.

    Ja dziś byłem na ślubie - polska para, irlandzki ksiądz. Jak ten człowiek poprowadził ceremonię, to czapki z głów i salwa artyleryjska. Na luzie, tu żarcik, tam krótka, ale piękna historyjka. Bez tego obrzydliwego protekcjonalizmy, bez prawienia pustych morałów. Kilka polskich zwrotów przemycił, a brzmiał tak szczerze, że bym mu na remont zakrystii dał.

    Zmierzam do tego, że na Iroli wciąż naskakujemy, ale oni fajni som....

    OdpowiedzUsuń
  15. W moim sercu zapisało się kilku fantastycznych młodych ludzi, z którymi miałam przyjemność pracować :)

    Właśnie skończyliśmy, choć ciężko było, bo prawie upiłam się winem i w głowie mi nieco szumiało [już nie łykam żadnych prochów]. Zdjęcie zrobione, załączę, jak będę Ci odpisywać na maila. Tyle godzin "straconych", ale jaka satysfakcja! Połówek odgraża się, że to dopiero początek - stwierdził, że układanie puzzli bardzo go relaksuje :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Dyrektor zyskał w naszych oczach. Daleki był od bycia napuszonym i wyniosłym. A jego luz objawiał się także w stroju: marynarka + jeansy. Skoro już mowa o głowie szkoły, to przyznać muszę, że w liceum miałam przesympatycznego dyrektora, człowieka do rany przyłóż i równie sympatyczną, życzliwą pani wicedyrektor. Nie wiem natomiast, czy pozwoliliby sobie na tego typu żarty.

    Bo to chyba norma tutaj jest. U mnie w kościele ludzie czasami biją brawa, śmieją się w głos. Mam wrażenie, że księża są bardziej wyluzowani - ich kazania również zdradzają ten wrodzony [?] luz Irlandczyków. Mój polski proboszcz był okropnym nudziarzem, ale to akurat był najmniejszy z jego "grzechów". Uwielbiał grzmieć z ambony i prawić kazania.

    A ja mam pod tym względem czyste sumienie, bo autochtonów uwielbiam już od blisko 7 lat :) Za to kolega miałby co nieco na sumieniu ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Z tą ceną Rocher to nie w kontekście wartości, tylko taka trochę ciekawostka, że słodkości + winko raczej przekroczyły 10 euro :)

    Jeśli przełamie barierę nieśmiałości i po angielsku się dobrze nauczy, to kto wie? :)

    Miałaś przykład z rozszalałą mamuśką podczas jasełek - ewidentnie rodzic ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Wiem, co miałeś na myśli :) Chyba przekroczyły, bo to prezent ufundowany przez lokalny sklep z winami, w którym czasami się zaopatrywaliśmy, a tam bardzo tanich win nie było. Nieważne, tak jak wspominałam - liczy się sama nagroda, a nie jej wartość. Choć pewnie gdybyśmy wygrali auto, to cieszyłabym się znacznie bardziej :)

    Jasne, że się nauczy, nawet nie zauważysz, kiedy będzie płynnie mówić po angielsku [i być może irlandzku]. W dodatku z ładnym, tutejszym akcentem. Takie małe dzieci są niczym gąbka - chłoną naukę języka w bardzo szybkim tempie.

    Haha :) Racja.

    Miłej niedzieli, Ćwirku!

    OdpowiedzUsuń
  19. Oho, ho. Widzę, że Ty pijesz tak jak ja. Mi wystarczy jedno babskie piwo i już mi szumi w głowie. Inni twierdzą, że to brak wprawy, ale nie zamierzam wprawiać się bardziej.

    Mimo przeszkód;) udało Wam się ułożyć. Sporo czasu minęło odkąd układałam puzzle, choć dzieciom pomagałam, tylko to takie duże. Te Wasze pewnie malutkie, bo sporo części. A co robicie z już ułożonymi puzzlami? Po prostu chowacie z powrotem do pudełka? Bo to żal pewnie po tylu godzinach układania.

    Popatrz od pozytywnej strony, wystarczy kupić Połówkowi puzzle, żeby mieć spokój, kiedy Ty będziesz chciała się relaksować:D

    OdpowiedzUsuń
  20. Studencki kwadrans moge wybaczyc ale nie az takie wybryki. Ludzie wydaja sie zapominac o tym, ze w ten sposob wystawiaja sobie zle swiadectwo trwoniac twoje cenne minuty wydzierajac je zupelnie ordynarnie z twojego zycia. Bimbaja sobie i drwia z kolezanek, znajomych czy jak w opisanym przez ciebie przypadku zupelnie obcych osob.
    Jest jednak taka chwila gdy wszyscy spogladaja na zegarek wymagajsc od Nowego Roku niebywalej wrecz punktualnosci co do ulamka sekundy.
    Szkoda, ze niepunktualni nie zostana na drugi rok w 2012 i ominie ich ten Nowy wspanialy 2013!

    OdpowiedzUsuń
  21. Przedstawienie ostatecznie rozpoczęło się o 19:00 - tak, jak to pierwotnie było w planie. Podejrzewam, że nauczycielka poprosiła dzieci, by przybyły nieco wcześniej, na 18:15. Mały pewnie zapomniał przekazać mi, że ta godzina nie obowiązywała gości. No, ale nic się nie stało. Po wygranej przymknęłam oko na niedogodności ;)

    OdpowiedzUsuń
  22. Nie mam mocnej głowy, nie da się ukryć, ale niespecjalnie mi to przeszkadza. Za mocnym alkoholem nie przepadam.

    Pod choinką znaleźliśmy specjalne etui na puzzle (do 1000 elementów). Pokrowiec wygląda niczym duża, ale bardzo wąska walizka i jest naprawdę przydatny. Właśnie w nim wylądowały puzzle po ułożeniu. Żal było je chować do pudełka.

    Czasami Połówek bywa mi potrzebny do relaksu ;)

    OdpowiedzUsuń
  23. No ale chodziło mi o to czy rozwalacie tą misterną robotę, bo do etui to i tak się ułożonego obrazka chyba nie da włożyć, co?;)

    Miałam na myśli ten relaks, do którego Połówek nie jest przydatny, bo o reszcie wiadomo, nie będziemy dyskutować;)

    OdpowiedzUsuń
  24. Nie rozwaliliśmy. To etui wygląda podobnie do tego poniżej, więc spokojnie można tam przechowywać cały obrazek:
    http://allegro.pl/puzzle-1000-sztuk-box-etui-schowek-walizka-mata-i2885344294.html

    Próbuję Ci odpisać na maila, a Ty mnie rozpraszasz ;)

    OdpowiedzUsuń