Pokazywanie postów oznaczonych etykietą filmy z Irlandią w tle. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą filmy z Irlandią w tle. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 18 grudnia 2011

Warto obejrzeć: "Mickybo & Me"

„Mickybo & Me” w reżyserii Terry’ego Loane’a nie jest nowością na brytyjsko-irlandzkim rynku filmowym. Film  miał swoją premierę kilka lat temu i spotkał się z przychylnymi opiniami krytyków. Odkryłam go dość późno, ponad dwa lata temu. Od tego momentu wracam do niego od czasu do czasu. Lubię go, bo to taka słodko-gorzka mieszanka. Z jednej strony mamy do czynienia z poważnymi problemami rozgrywającymi się w Belfaście lat 70., z drugiej zaś mamy tutaj wysublimowany humor wywołujący na twarzy widza lekki uśmiech, a czasami nawet zmuszający do głośnego śmiechu.







„Mickybo & Me” mogłabym w zasadzie podsumować jednym bardzo wymownym słowem: beezer! W północnoirlandzkim slangu „beezer” określa wszystko co jest super, niesamowite, cool, świetne. I taki właśnie jest ten film. To jedna z irlandzkich pozycji filmowych, które troskliwie przechowuję w swojej filmotece i którą bardzo cenię za niezwykle sympatyczny całokształt.


Film Loane’a jest niezwykle ciepłą i przyjemną opowieścią o chłopięcej przyjaźni. Przyjaźni, która zrodziła się nagle i ze względu na swoją specyfikę miała dość burzliwy przebieg. To historia dwóch chłopców stojących po przeciwnych stronach barykady. Tytułowy Mickybo to chodzący kłopot. Jest zwariowany, zadziorny i doskonale przystosowany do radzenia sobie w trudnej rzeczywistości. JonJo, jego przyjaciel, jest jakby jego zupełnym przeciwieństwem. Wyważony i kulturalny stanowi ciekawą przeciwwagę dla szalonego Mickybo. Chłopcy znacznie się od siebie różnią. Łączy ich wielka fascynacja legendarnymi kowbojami: Butchem Cassidym i Sundancem Kidem, a także głowa pełna dziecięcych marzeń.   


Powiedziałabym, że „Mickybo & Me” jest bardzo zgrabnie nakręconym filmem. To film o dzieciach, ale niekoniecznie dla dzieci. Dziewięćdziesięciominutowa historia przenosi widza w burzliwe realia Irlandii Północnej lat siedemdziesiątych. Łatwo wpadająca  w ucho muzyka jest zdecydowanym plusem filmu. Wprowadza przyjemny nastrój, potęguje emocje, wzrusza. Mnie szczególnie poruszyła scena końcowa: dialog rozentuzjazmowanego Mickybo i zasmuconego ojca, mającego łzy w oczach przez większą część rozmowy - tego swoistego ostatniego pożegnania.


To piękna historia i piękne spojrzenie na świat widziane z perspektywy dziesięciolatka. „Mickybo & Me” wspaniale obnaża dziecięcy tok myślenia [„if Superman was there, he would've stopped the bullets, wouldn't he, Da?”]. Podoba mi się właśnie ta możliwość spojrzenia na Belfast dziecięcym wzrokiem. Możliwość zakradnięcia się do umysłu chłopców i zapoznania się z ich dziecięcymi marzeniami, obawami i pragnieniami.