Nigdy jakoś specjalnie nie świętowałam Walentynek. Niekupowałam kartek z krwistoczerwonymi sercami, misiami, kotkami i innymipluszakami. Nie wysyłałam miłosnych listów z odciskiem moich umalowanychszminką ust i nie robiłam tragedii, kiedy w dniu świętego Walentego niedostałam żadnego liściku z gorącymi wyznaniami.
Już we wczesnych latach młodzieńczych z dużym dystansemodnosiłam się do nastoletnich miłości i „musu” posiadania chłopaka. Mojezachowanie nie uległo zmianie nawet wtedy, kiedy poszłam na studia. Kiedykoleżanki wypłakiwały łzy na moim ramieniu, kiedy użalały się nad sobą, że niemogą znaleźć sobie odpowiedniego chłopaka, pocieszałam je, ale tak naprawdę nierozumiałam ich zachowania. Nie rozumiałam całego tego szaleństwa dotyczącegoposiadania swojej drugiej połówki. Byłam wolna, niczym nie ograniczona, byłamszczęśliwa. Przede wszystkim niezależna. Mogłam robić to, co chciałam i kiedychciałam. Nie miałam problemu, by wygospodarować czas na naukę, naprzyjemności, czy chociażby na weekendowy przyjazd do rodzinnego domu. Byłamsinglem i nie widziałam w tym nic złego. Wręcz przeciwnie. Patrząc na problemykoleżanek, które były już zajęte, byłam zadowolona, że sama nie muszę przez toprzechodzić.
Aż pewnego dnia pojawił się w moim życiu Połówek. Nieszukałam miłości. To ona znalazła mnie. I choć brzmi to banalnie, tak właśniebyło. Zawsze pocieszałam koleżanki, mówiąc, by wyluzowały. By nie szukałymiłości na siłę, bo to zazwyczaj prowadzi do rozczarowań. Radziłam im, byprzestały zadręczać się poszukiwaniami tego wymarzonego księcia. By uzbroiłysię w cierpliwość i pozwoliły na to, aby miłość sama je odnalazła. I wkrótce,jakby na potwierdzenie moich słów, przyszła miłość. Przyszła, ale do mnie. Doosoby, która nie wyobrażała sobie bycia ze swoim facetem 24/24 h. I choć napoczątku trochę się przed nią wzbraniałam, z czasem zrozumiałam, że to nie masensu. Zauważyłam, że zaczęłam się zmieniać. Że wkroczyłam w nowe stadium. Iteraz, po sześciu latach bycia razem, widzę, jak bardzo się zmieniłam. Jakbardzo zmieniło mnie to uczucie.
Teraz już wiem, że miłość to coś wspaniałego. Tonajpiękniejsze uczucie, jakie może spotkać każdego człowieka. I nie ma tuznaczenia, czy jest to osoba kilkunasto, czy kilkudziesięcioletnia. Zrozumiałam,że prawdą jest, iż życie bez miłości nie jest nic warte. Zrozumiałam to mojeuczucie i zaczęłam je doceniać. Do dziś z żalem patrzę na tych, którym nigdynie udało się doświadczyć mocy najpotężniejszego z wszystkich uczuć. Żal mitych osób, bo wiem, że nigdy nie mieli okazji dowiedzieć się, jak to jest zutęsknieniem oczekiwać na swoją drugą połówkę. Nigdy nie dowiedzieli się, jakto jest drżeć o zdrowie swojego ukochanego partnera i nigdy też nie przeszli dotego specyficznego - pełnego przeróżnych pięknych doświadczeń - etapu, doktórego drzwi otwiera tylko klucz miłości…
Tym, którzy naprawdę kochają nie potrzebny jest dzieńświętego Walentego. Bo święto zakochanych trwa tak długo, jak długo trwa naszeuczucie. A prawdziwa miłość jest wieczna. I objawia się w codziennych prostychczynnościach. W niewielkich, na pozór nic nie znaczących gestach. Czyny zawszemówiły i będą więcej mówić niż słowa. Łatwo wyrazić swoje uczucia w słowach. Ichoć łatwo omamić drugą osobę pięknymi i czułymi słówkami, czyny mają tęprzewagę nad słowami, że przemawiają głośniej.
Nie potrzebuję Walentynek, by poczuć się kochana idoceniana. Nie potrzebuję drogocennych prezentów, olbrzymiego bukietu kwiatów iszałowej randki. Moje prywatne święto zakochanych trwa nieprzerwanie od sześciulat. Dostaję upominki i kwiaty bez okazji. A nade wszystko dostaję od swojegopartnera tyle troski i miłości, że i bez 14 lutego wiem, iż to jest właśniemiłość. Ta prawdziwa. I codziennie, z zachwytem małego dziecka, nie mogęzrozumieć, jak to jest, że lata mijają, a moje uczucie ciągle się umacnia. Czyżto nie piękne? Każdemu życzyłabym takiej miłości.
A Walentynki? Cóż. W kalendarzu są takie dni, które nie mają dla mnie prawieżadnego znaczenia. I takim dniem – oprócz Sylwestra i Dnia Kobiet – są dla mnieWalentynki.