Szukając czegoś do
zwiedzenia w Anglii, natrafiłam na wzmiankę o Port Sunlight i po tym, jak
przeczytałam, że to neat and lovely
village, cała reszta opisu przestała dla mnie istnieć. Ładna i czysta
wioska? ŁADNA I CZYSTA WIOSKA??? To coś dla mnie! Nie ma większej ode mnie
fanki uroczych wiosek! Jedziemy!
Jako że Połówek tak się
rozczula nad pięknem wiosek jak kat nad śmiercią człowieka i widokiem
stokrotek, nasz plan musiał zostać wzbogacony. Mój towarzysz podróży dorzucił
od siebie kozacką twierdzę Beeston Castle, na co ja zresztą ochoczo przystanęłam.
Wyruszyliśmy zatem w drogę, zaliczając przy okazji Chester, które też miałam na
swojej liście, ale jako że mnie nieco rozczarowało, nie będę się nad nim
rozwodzić.
Trudno uwierzyć, że
niecałe 20 minut drogi i zaledwie kilka mil dzieli gwarny Liverpool od tej
cichej, miejscami wręcz sennej, i wypucowanej osady. Tak jak trudno uwierzyć,
że jakieś 130 lat temu były to tylko zwyczajne moczary, przez nikogo nie
użytkowane. Na szczęście pod koniec XIX wieku zainteresował się nimi angielski
przemysłowiec i filantrop, niejaki William Hesketh Lever, założyciel dość
innowacyjnej - jak na ówczesne czasy - fabryki Lever Brothers, produkującej
mydło na bazie olejów roślinnych.
Port Sunlight powstało w
ściśle określonym celu. Miało zapewnić godne warunki życia pracownikom Williama.
Lever wierzył, że stwarzając swoim robotnikom przyjazną i miłą dla oka osadę,
wyświadczy przysługę także sobie - pozyska w ten sposób zdrową, szczęśliwą i
pełną chęci do pracy siłę roboczą.
Prawie trzydziestu
architektów pracowało w pocie czoła, by wznieść 800 domów dla 3500 robotników.
Nie byle jakich domów. Część z nich została wybudowana w stylu flamandzkim, co
oznaczało m.in. sprowadzanie cegieł aż z Belgii. Ale nawet te inne,
"zwyczajne" nie są oklepane i pospolite. Miały cieszyć oko i nadal cieszą
swoimi ozdobnymi tynkami, kunsztownymi zdobieniami i szachulcową zabudową.
Większość z nich powstała w ostatniej dekadzie XIX wieku i na początku XX, ale
są i takie, które wybudowane zostały np. w latach 30. Jeśli nie potrafisz
oszacować ich wieku, zawsze możesz szukać podpowiedzi na ich elewacjach.
Zadzieraj wysoko głowę i szukaj. A nawet jeśli nie dostrzeżesz żadnej daty, to
a nuż trafisz na jakiś interesujący detal architektoniczny.
Jako że Lever był
miłośnikiem sztuki i podróżowania, wychodził z założenia, że nie samym chlebem
człowiek żyje. Na kilka lat przed swoją śmiercią stworzył w centrum wioski
galerię sztuki, w której umieszczono wiele eksponatów z jego prywatnego, bogatego
zbioru. Galeria miała nie tylko wzbogacać życie kulturalne mieszkańców Port
Sunlight, lecz także upamiętniać jego zmarłą żonę, Elisabeth. I tak do
kościoła, szpitala, szkoły, sali koncertowej, ogródków i basenu na świeżym
powietrzu dołączyła Lady Lever Art Gallery.
Nie wszyscy jednak byli
skłonni garściami czerpać z kaganka oświaty, który niósł i podtykał im pod nos
ich dobroczyńca. Życie w osadzie Levera podlegało bowiem pewnym zasadom, oraz
wiązało się z przymusowym udziałem w organizowanych przez niego zajęciach. To z
kolei rodziło zarzuty ograniczania wolności jednostki i naruszania praw
człowieka. "Buntownicy" decydowali się znaleźć swoje własne lokum i
wyrwać się spod opiekuńczych, paternalistycznych zapędów Levera.
Nie wiem, jak żyło się w
tej wiosce ponad sto lat temu. Nie wiem, czy była ona w życiu ich mieszkańców
tym światłem słonecznym, które tworzy jej nazwę. Wiem jednak, że dla mnie
okazała się gościnna i przyjazna. Powstrzymała ciemne chmurzyska groźnie
wiszące nad moją głową. Dała mi to, czego szukałam - radość z oglądania rzeczy
pięknych. Zaspokoiła też moją estetyczną potrzebę popatrzenia na zadbane i
czyste trawniki, na piękne i bujne krzaki hortensji, na domy, które ktoś kocha.
Kocha, bo dba. Bo naprawia to, co się psuje. Bo wystawia kwiaty w donicach,
które z kolei później podlewa, nawozi i pielęgnuje. Wiem jednak, że nie każdego
to rajcuje. Kiedyś moja koleżanka ze studiów wyznała mi w przypływie
szczerości, że "rzygać już jej się chce tymi równo przystrzyżonymi
angielskimi trawnikami i identycznymi osiedlami". No cóż. Jedni lubią ład
i porządek, inni stajnię Augiasza.
Kilka lat po śmierci
Williama doszło do fuzji Lever Brothers z Margarine Unie, holenderskim
producentem margaryny i tak właśnie powstał Unilever produkujący żywność,
kosmetyki i środki czystości. Firma ma w swoim asortymencie jakieś 400 marek,
dasz wiarę? Założę się, że kilka z nich znalazłabym w Twoim domu. I tak jak
niegdyś krytykowano postawę Williama Levera, zarzucając mu paternalizm i
zbytnią ingerencję w życie społeczności Port Sunlight, tak i Unilever nie jest
wolny od zarzutów ekologów i antyglobalistów.
Trzeba jednak przyznać, że
Anglik miał głowę na karku i wiedział, jak zrewolucjonizować życie nie tylko
swoich pracowników, lecz także przyszłych pokoleń.
Nad ładem i porządkiem czuwa lokalny Superman ;)