piątek, 16 sierpnia 2024

Chłopiec, który bał się ciemności. "Ten drugi" - garść refleksji po lekturze


Dziś będzie wpis, którego nie planowałam, jednak sam tak bardzo o to prosi, że nie pozostawia mi absolutnie innego wyboru w tej kwestii.

A wszystko zaczęło się od tego, że w moje ręce trafiła książka księcia Harry'ego ‒ "Ten drugi", znana w oryginale jako "Spare". Na rynku wydawniczym ukazała się już ponad rok temu, ale jako że nigdy nie śledziłam obsesyjnie losów brytyjskiej monarchii, nie miałam żadnego parcia na jej przeczytanie.

Dziś żałuję tylko jednego. Tego, że już ją przeczytałam. Zazdroszczę też tym, którzy mają tę lekturę dopiero przed sobą. 


W ostatnich kilku dniach byłam w literackim niebie. Najpierw porwała mnie świeżo przyniesiona z biblioteki "Malibu płonie", ciamkałam i zachwycałam się nią niczym koneser wytrawną potrawą, później zaś od razu przeszłam do "Tego drugiego" (czytałam po polsku i to też zapewne było nie bez znaczenia). I dopiero wtedy zrozumiałam, co to znaczy szalenie porywająca lektura. "Malibu płonie" nagle jakby wyblakło w moich oczach. 


Książka Harry'ego niespodziewanie okazała się dla mnie niesamowitym objawieniem. Dawno nie czytałam tak porywającej lektury! 


Nie była to typowa autobiografia, bardziej połączenie memuaru z książką sensacyjno-przygodową, i może właśnie dlatego tak bardzo mnie pochłonęła? Całość zaś składa się z trzech części, z czego pierwsza poświęcona jest młodości, druga karierze wojskowej, a trzecia miłości życia Harry'ego ‒ Meghan.

Totalnie przepadłam. Ponad 500 stron przeczytałam w jakieś trzy dni i to tylko dlatego, że MUSIAŁAM dawkować sobie tę przyjemność. Ostatni rozdział zaś czytałam do trzeciej w nocy, bo żal mi było odłożyć ją na szafkę nocną i pójść spać, choć rano musiałam wcześnie wstać.  

Po skończonej lekturze zrobiłam to, co zawsze, czyli zaczęłam buszować w sieci, aby skonfrontować cudze opinie z moją.

Zamarłam. Stanęłam bowiem oko w oko ze zjawiskiem, którego już dawno nie obserwowałam na stronach poświęconych molom książkowym. Autobiografia księcia niesamowicie spolaryzowała czytelników. Wiedziałam, że każdy z nas ma inny gust, ale żeby aż tak?

Czy aby na pewno czytaliśmy tę samą książkę?

Ja zachwycałam się stylem narracji i wartką akcją. Inni pisali, że nie mogli przez nią przebrnąć. O mało nie umarli z nudów.

To, co ja odbierałam jako zwykłe uzewnętrznienie się, inni odbierali jako użalanie się nad sobą i nieustanne marudzenie.

Tam, gdzie ja widziałam fajne poczucie humoru, inni go nie dostrzegali.

W moich oczach Harry był zwyczajnym i dość skromnym człowiekiem. W oczach innych ‒ zarozumiałym bufonem.

To też sporo dało mi do myślenia, bo w pewien sposób to niesamowicie fascynujące, że jedna rzecz może zostać diametralnie inaczej odebrana.

Z czego to wynika? Z naszych własnych doświadczeń, przekonań, charakterów, poglądów? Z nieumiejętności przyjęcia w miarę obiektywnego punktu widzenia? Nie lubię go, więc będę hejtować wszystko, co z nim związane? ‒ może o to tu chodzi?

Jeszcze raz podkreślę: nie interesowały mnie losy rodziny królewskiej, monarchię brytyjską uważam niejako za anachronizm, nie śledziłam żadnych ceremonii zaślubin Harry'ego ani jego brata, pogrzeb królowej Elżbiety II również mnie ominął, jednak książka całkowicie mnie wciągnęła w tę całą królewską dramę, a ja się absolutnie nie opierałam.

Może dlatego, że już na samym początku zobaczyłam w Harrym zwykłego człowieka? Nie uprzywilejowanego "royalsa", bo nie uważam, by był uprzywilejowany ‒ wręcz przeciwnie. W ogóle, ale to w ogóle mu nie zazdroszczę.

Tak z ręką na sercu, kto z Was chciałby żyć pod ciągłą obserwacją?

Czy jest tu ktoś, kto chciałby, żeby każdy jego ruch śledziły bezwzględne hieny, jakimi są paparazzi?

Fajnie byłoby Wam notorycznie znajdować w gazetach brednie na swój temat?

Chcielibyście żyć na świeczniku i być ustawicznie ocenianym przez ludzi, którzy specjalizują się w wyszukiwaniu dziury w całym?

No i wreszcie ‒ chcielibyście w wieku kilkunastu lat stracić ukochaną matkę? Prawdopodobnie jedyną osobę, która Harry'emu okazywała czułość i miłość.

Nie wiem jak Wy, ale kiedy ja byłam rówieśniczką Harry'ego straszliwie bałam się jednej rzeczy ‒ śmierci mojej ukochanej mamy. Dla mnie ona zawsze była opoką, największym skarbem, i przeraźliwie bałam się tego, że któregoś dnia ją utracę.

Tu mamy dziecko, które w wieku 12 lat w tragicznych okolicznościach traci matkę. Ojciec, nie dość, że jest przedstawicielem brytyjskiej monarchii, działającym według jej sztywnych protokołów (w tym właśnie zakazu publicznego okazywania czułości i bliskości), to sam ma spore trudności z komunikacją.

Sam zaznał w dzieciństwie gnębienia i oziębłości, a także głębokiej samotności, i teraz ‒ świadomie bądź nie ‒ przekazuje tę oziębłość swoim dzieciom: Williamowi i Harry'emu. Inaczej nie umie.

Wieść o śmierci matki przekazuje synowi w dość specyficzny sposób, by nie powiedzieć "beznamiętny", tak jakby mówił o kimś zupełnie obcym. Nie ma tulenia, nie ma pocieszania, nie ma wspólnej nocy. Ot, mówi, co ma mówić, a niedługo później zostawia dziecko samo sobie i wychodzi.

Temu dziecku 31. sierpnia 1997 roku zawalił się na głowę cały jego świat, a tymczasem nikt nie zaoferował mu psychologicznego wsparcia, nie całował, nie obejmował i nie kochał podwójnie.

Tę książkę powinni analizować na zajęciach psychologii. To doskonały dowód na to, jak życie w toksycznym środowisku negatywnie rzutuje na dalsze losy takiego człowieka.

"Ale i ja miałem dojmujące poczucie braku stabilności, ciepła i miłości w naszym domu" ‒ pisze Harry. "Wiedzieliśmy, że tak jak my nie był szczęśliwy. Rozpoznawaliśmy puste spojrzenia, puste westchnienia, frustrację zawsze widoczną na jego twarzy". To o ojcu.

Najgorsze co może być, to żyć pod tym samym dachem, razem, ale jednak osobno.

Niby nie powinno życzyć się innym tego, co nam niemiłe, ale chciałabym, aby ci wszyscy, którzy tak zaciekle krytykują księcia Harry'ego, przeżyli to wszystko, co on. Chciałabym tylko sprawdzić, czy po tak długo tłumionej traumie, i innych negatywnych emocjach, które nie miały ujścia, nadal byliby takimi kozakami.

Nie rozumiem też tych zarzutów, że autor wybiela siebie i oczernia swoją własną rodzinę. Wybiela? Pisał otwarcie o swoich grzechach.

Ani razu, przez te długie godziny czytania, nie przeszło mi przez myśl, że Harry kogokolwiek oczernia. Ja widziałam tylko szacunek, z jakim wypowiadał się o swoim bracie, bratowej, ojcu i reszcie rodziny. Z pewną pogardą wypowiadał się o paparazzich, ale tutaj całkowicie go rozgrzeszam. Podziwiałam go przy tym za jego opanowanie, bo nie jestem pewna, czy ja na jego miejscu potrafiłabym zachować zimną krew i nie przywalić jednemu bądź drugiemu.

A to, że wydał książkę? Chciał WRESZCIE przedstawić swoją wersję wydarzeń, sprostować wszystkie kłamstwa i pomówienia, do których wielokrotnie posunęła się krwiożercza prasa, aby tylko zapewnić sobie poczytność. Wielokrotnie odmawiano mu prawa głosu. Taki królewski protokół, synku. Deal with it.

Ludziom nie dogodzisz. Z jednej strony "mędrcy" twierdzą, że "tłumaczy się tylko winny" (moja "ulubiona" największa bzdura, ciekawa jestem, czy oni by się nie tłumaczyli, gdyby ktoś ich, przykładowo, w coś wrobił), z drugiej strony są zaś ci, którzy będą odbierać cudze milczenie za potwierdzenie: nie kontestujesz tych wszystkich historii na twój temat? Ach, czyli to prawda! To MUSI oznaczać, że się z tym zgadzasz!

Bądź tu, człowieku, mądry i pisz wiersze, kiedy i tak źle i tak niedobrze!

Dlatego nie dziwię się, że w pewnym momencie Harry doszedł do wniosku, że ma to głęboko w odwłoku. Jeśli ZAWSZE znajdzie się ktoś, kto będzie wiedział lepiej, to po co bawić się w ten cały cyrk, jakim jest życie w świetle królewskich jupiterów? Po co umartwiać się za życia? W imię czego?

Dlaczego, po latach bycia nieszczęśliwym i zagubionym, ma zrezygnować ze swojej ukochanej, która wreszcie sprawiła, że zaczął żyć?

Swoją drogą, "cudowny" rasistowski pokaz dała brytyjska monarchia i brytyjskie społeczeństwo. Jestem przekonana, że wiele tych paskudnych gróźb, z jakimi spotkała się Meghan, było podszytych właśnie rasizmem, a daleka jestem od nadużywania tego słowa i rzucania nim na wszystkie strony.

Nie piszę, że Wam tutaj tę książkę polecam, bo zapewne znajdzie się ktoś, kto należy do tego drugiego obozu, musiałam jednak wyrzucić z siebie te wszystkie refleksje, jakie nasunęły mi się po jej lekturze. Byłam też ciekawa, czy wśród Was jest ktoś, kto już ją czytał, i kto byłby skłonny podzielić się swoim zdaniem. Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii.