czwartek, 3 kwietnia 2008

Raport z ojczyzny :)

Po lekkich turbulencjach i towarzyszącym im strachu, doleciałam szczęśliwie do ojczyzny. Lot był przyjemny, obsługa miła, samolot niezbyt przepełniony więc miałam pełny komfort, bo aż 3 siedzenia dla mnie ;) Miłym elementem zaskoczenia był dla mnie fakt, iż Dublin opuściliśmy punktualnie, a do Polski dolecieliśmy przed czasem. Tylko jak zwykle ucierpiał mój bagaż, ale to już chyba standard w tej linii lotniczej, więc nie narzekam ;) Nie od dzisiaj bowiem wiadomo, że obsługa lotniska niezbyt przejmuje się bagażami pasażerów. Najważniejsze, że moje walizy nie zaginęły, bo przecież i takie rzeczy się zdarzają. Z lotniska odebrała mnie moja rodzinka i w ten oto sposób rozpoczęła się moja polska przygoda. Milutko było znów znaleźć się w domu, poczuć się tak jak za dawnych lat, kiedy byłam jeszcze małym dzieckiem. Brakowało mi takiego gwarnego domu, wypełnionego śmiechem, radosnymi pogawędkami i czyjąś obecnością – tak po prostu. Nie jestem super towarzyską osobą, ale też nie jestem typowym samotnikiem. Powiedziałabym, że jestem kimś pośrodku – lubię towarzystwo i samotność, ale w zdrowym umiarze. W Irlandii zaś praktycznie cały czas przebywałam tylko i wyłącznie w towarzystwie mojej drugiej połówki i czasem najzwyczajniej na świecie tęskniłam za gwarną chatką. W ojczystym domu mam to, czego mi brakowało. Odpoczywam więc, spędzam czas z bliskimi, zarywam noce, śpię do oporu i robię to, na co mam ochotę, nie zaś to, co muszę. Tęsknię jednak za moją ukochaną Irlandią i mimo wszystko odliczam dni do powrotu. Znów chcę słyszeć irlandzki akcent i wtopić się w tamtejsze realia, w których tak dobrze się odnalazłam. Wiem, że tam teraz jest moje życie i mój świat. Kiedy człowiek zakosztuje życia w swojej ziemi obiecanej, ciężko powrócić mu do dawnej i szarej rzeczywistości.