Pamiętam bardzo popularne kiedyś koszulki z żartobliwymnapisem „Szkoła Óczy”. Nie będę tu jednak roztrząsać tego stwierdzenia, bo dlamnie odpowiedź jest oczywista. Uczy. Twierdzę tak mimo iż zdaję sobie sprawę zniedoskonałości nauczycieli, systemu nauczania i z samej instytucji kształcąceji wychowawczej, za jaką powszechnie uważa się szkołę. Tu nie o to chodzi.Chciałam skupić się na nietypowej szkole, jaką jest nasze życie. To chyba onojest największą szkołą przetrwania. Ta specyficzna szkoła chyba każdemu daje wpewnym momencie niezły wycisk. Jednych uczy pokory i szacunku, drugich złychnawyków, łamania zasad nie tylko kodeksu prawnego lecz przede wszystkimmoralnego. Czego nauczyła mnie?
Będąc nastolatką naiwnie wierzyłam, że moja osobowośćzostała już mocno ukształtowana, a charakter przybrał określoną formę. Wydawałomi się, że zawsze będę taką osobą, jaką wtedy byłam. Że nic mnie nie zmieni,jeśli ja sama nie zechcę zmodyfikować swojego wnętrza. Nie sądziłam, że ktośpotrafi w dość krótkim czasie zgubić gdzieś swoje dobre „ja” i zamienić się wzupełnie inną osobę. Chyba nie do końca zdawałam sobie wtedy sprawę zdestrukcyjnej mocy, jaką niosą niektóre wydarzenia. Nie sądziłam, że człowiek musi niekiedy zgiąćswój dumny kark pod życiowym ciężarem.
Przyszłość oczywiście zweryfikowała moje oczekiwania.
Dorosłe życie nadeszło szybciej niż się spodziewałam.Przyniosło ze sobą dużo trudnych decyzji, odpowiedzialność i zgryzoty takcharakterystyczne dla tego rozdziału życia, a niewidoczne dla oczu dziecka. Ztych dziecięcych lat tak naprawdę niewiele mi już pozostało. Egzystencjalnezawirowania częściowo zmieniły mój charakter i przyniosły wiele refleksji nadtym co było, jest i co być powinno. Ciągle wiele jeszcze mam z tej małejdziewczynki o niezwykle wrażliwym sercu, która wylewała morze łez z powodukrzywdy ludzkiej czy zbitego zwierzątka. Do dziś zachowałam romantyczną duszęprzez co wzruszam się, oglądając „W Imię Ojca”, „Moją Lewą Stopę” czy„Ostatniego Mohikanina”. Już nie tak łatwo obdzielam ludzi kredytem zaufania,ale nadal nie potrafię przejść zupełnie obojętnie obok cierpiącego, chorego czypotrzebującego. Ciągle jeszcze zamykam w sobie smutki i gorycz, nie chcącdzielić się nimi z innymi. Wiem, że czasem największe świństwa potrafią zrobić najbliższeosoby.
Zdaję sobie sprawę, że współczesny świat nie jest idealnymmiejscem dla osoby o wrażliwej naturze. Masz miękkie serce? Musisz mieć twardąd**ę. Życie w którym często na dominującą pozycję wysuwa się obojętność,przemoc i zło, ciągle jest dla mnie jedną wielką lekcją życia. Szkoła uczyłamnie wiedzy ogólnej i zdrowej rywalizacji, ale nie mówiła, jak znaleźć środekna szczęście. Nie dała żadnych wskazówek dotyczących odnalezieniaznieczulającego pancerza, który jednocześnie pozwoliłby nie zatracić się wzgubnych uciechach tego świata.
Życie jest dla mnie szkołą, która ciągle uczy mniewybaczania – to nadal przychodzi mi z wielkim trudem. Tak jak odpowiadaniemiłością na doznawane zło. Niekiedy wydaje mi się, że w naszym świecie nawetdawni święci mieliby z tym poważny problem… Oprócz porażek są też małe sukcesy.I to cieszy. To tu, w Irlandii, nauczyłam się szeroko uśmiechać do ludzi. I niez przymusu, lecz ze szczerości.
O tak. Życie to prawdziwa szkoła. A jednym z moich marzeńjest to, by w dniu jej zakończenia z uśmiechem na twarzy zrobić sobieretrospekcję i z czystym sumieniem przyznać, że żyłam tak, jak chciałam -uszczęśliwiając, a nie krzywdząc.