sobota, 7 lutego 2009

Męki Tantala

Przeżywam tytułowe męki Tantala.

Zamiast być w pracy,siedzę w domu i usiłuję jakoś mądrze wykorzystać ten czas. Średnio mi towychodzi, jako że czuję się, jakbym miała mega kaca. Parę dni temu złapałamjakiegoś syfa i zostałam uziemiona. Klimat Irlandii chyba mi nie służy. WPolsce rzadko kiedy chorowałam, mimo że srogie zimy to była u mnie normalka. Tunatomiast normalną koleją rzeczy stały się dla mnie przeziębienia. Nibyniegroźne, ale tak lubiane przeze mnie, jak pryszcz na balu maturalnym. Nadomiar złego nie jest to jakieś tam zwykłe przeziębienie. Moja irlandzka wersjaprzeziębienia jest zawsze z opcją „all inclusive”. W pakiecie mam więc kaszel àla gruźlik w końcowym stadium suchot, łzawienie oczu, fatalne samopoczucie,zamroczenie umysłowe i wygląd osobnika z mocną postacią Downa. Nauczonadoświadczeniem nie będę już ryzykować i wychylać nosa poza drzwi domu. O, nie!Ostatnim razem, kiedy przechodziłam przez te same atrakcje, postanowiłamprowadzić normalny tryb życia, a co za tym idzie, pokazywać się ludziom naoczy. I to był mój błąd! Nie dość, że wszyscy patrzyli na mnie jak na okazprzedpotopowego mamuta, to jeszcze musiałam sto razy dziennie zapewniaćwszystkich, że wszystko ze mną w porządku i że na pewno nie płakałam.

Kiedy tylko w pełni odzyskam sprawność umysłową i dobresamopoczucie, zabiorę się za relację z ostatniego wyjazdu do Szkocji. Terazniestety nie jestem w stanie wykrzesać z mojego umysłu nic sensownego. Idę więczrobić sobie jakąś gorącą miksturę, a potem owinę się szczelnie kocem i będęsię relaksować, oglądając „Wiatr buszujący w jęczmieniu” :)

Aloha!