niedziela, 4 kwietnia 2010

Irish Easter - to brzmi... nijako

Siedziałam w fotelu i patrzyłam na promienie słonecznetańczące na dywanie. Przez otwarte okno wpadało orzeźwiające, porannepowietrze, a ja zastanawiałam się, co się stało z pięknymi, ciekawymi obrzędamipraktykowanymi przez Irlandczyków kilkaset, a nawet kilkadziesiąt lat temu.Wymarły wraz z ówczesnym pokoleniem? Zostały zepchnięte do krainy zapomnieniaprzez postęp cywilizacyjny? Zostały wyparte przez lenistwo, nowoczesność inonkonformizm?

 

Nigdy nie czuję magii świąt wielkanocnych w Irlandii. Niema tutaj tej podniosłej atmosfery, do której byłam przyzwyczajona, mieszkając wPolsce. W moim rodzinnym domu nie sposób było zapomnieć o tych świętach. Byłyprzygotowania, był odpowiedni nastrój. Była piękna tradycja malowania pisanek iświęcenia pokarmów. Szliśmy na kolanach, by ucałować Jezusa wiszącego na krzyżuułożonym na podeście na samym środku kościoła. Odwiedzaliśmy bliskich,spędzaliśmy wspólnie czas, a w poniedziałek wielkanocny wraz z moim rodzeństwemszalałam na podwórku. Śmigus Dyngus. Beztroski śmiech, wesołe pokrzykiwania,fortele mające na celu zmoczenie jak największej liczby „przeciwników” – towszystko nie miało końca. Po wyczerpujących harcach na świeżym powietrzu zawszemożna było przyjść do kuchni. Usiąść przy stole, odpocząć. Nacieszyć sięzapachem domowych wypieków i aromatem świeżo zaparzonej kawy. Bliskościąukochanych osób.

 

Tamte święta miały w sobie jakąś magię. Te nie mają.Czegoś im brakuje. I żadne próby odtworzenia ówczesnej atmosfery nie mogą siępowieść. I nie zmieni tego zapach żurku wydobywający się z mojej kuchni, smakmakowca, czy białej kiełbasy. Wtedy, kilkanaście lat temu, czułam się bliżejBoga. Mimo że byłam dzieckiem, jakoś bardziej dotykały mnie te święta.Wiedziałam, że są potrzebne i że mają sens.

 

Ciężko mi tutaj stworzyć wielkanocną atmosferę. Mamwrażenie, że otacza mnie społeczeństwo wielce konsumpcyjne, które nie wie, jakgłęboki jest wymiar tych świąt. Easter – angielska nazwa Wielkanocy – to brzmidźwięcznie i pięknie. Ale co się kryje pod tym hasłem? Kilka dni wolnego odpracy? I tyle?  Nic więcej?  Smutne.

 

Ciężko odkryć atmosferę tych świąt, kiedy w zasadzie niema tutaj żadnych szczególnych celebracji i obchodów. Ze święconką w WielkąSobotą idą do kościoła tylko Polacy. I to nie wszyscy, bo ci mieszkający w wioskachi mniejszych miastach raczej nie mogą liczyć na polskie msze. A szkoda, bo topiękny polski zwyczaj.

 

Dawniej w Wielką Sobotę na ulice wychodzili ludzie, bywziąć udział w tak zwanym „pogrzebie śledzia”. Szli przez całe miasto ześledziem zawieszonym na kiju. Na czele procesji często stał rzeźnik. Rybie urządzanoniezbyt miłe pożegnanie: bito ją, aby na koniec wrzucić ją do rzeki, a na kijnadziać udziec barani. Ta symboliczna procesja pokazywała, że skończył sięczterdziestodniowy post, że znów można zacząć jeść mięso. Była to ciekawapraktyka i z chęcią wzięłabym w niej udział. Spóźniłam się.

 

Równie ciekawe tradycje wiązały się z wielkanocnąniedzielą. Ludzie wierzyli, że w niedzielny poranek słońce wstaje, by tańczyć zradości, iż Jezus Chrystus zmartwychwstał z grobu. Wstawali więc przed wschodemsłońca i wychodzili na ulice. Często wspinali się na pobliskie wzgórza, lubdocierali do miejsc, gdzie były studnie ze święconą wodą. Oczekiwali na wschódsłońca, by wraz ze słonecznymi promieniami wirować w radosnym tańcu. By nieuszkodzić sobie wzroku od patrzenia na słońce nabierali wody do rąk ipodziwiali słoneczne refleksy odbijające się w wodzie.

 

Oprócz wspomnianego powyżej rytuału „dance of the Sun atdawn”, był też „cake dance” – konkurs, w którym zwycięzca będący najlepszymtancerzem, otrzymywał nagrodę w postaci upieczonego na tę okazję ciasta.Obchody wielkanocnej niedzieli kończyły się wesołymi pogawędkami przyogniskach.

 

Obecnie niedzielne obchody sprowadzają się do uroczystegoobiadu w towarzystwie rodziny. Na stole znajdują się głównie ziemniaki, warzywai mięso – często jest to baranina. Niektórzy zjadają wtedy także zupę z pora.Wszystko zależy od kulinarnego gustu domowników. Nie można oczywiście zapomniećo wyczekiwanym przez dzieci rytuale poszukiwania słodkości ukrytych przezwielkanocnego zajączka. Co roku sprzedaje się tutaj kilka milionówczekoladowych jaj.

 

Nie wiem, czy ktokolwiek z tubylców podtrzymuje przy życiuwspomniane tradycje. Wątpię.  Mamniekiedy wrażenie, że Triduum Paschalne nie ma tutaj żadnego znaczenia. Bo jakmożna się wyciszyć i pogrążyć w refleksji, kiedy spędza się czas w pracy lub naostatnich szaleńczych zakupach czekoladowych jaj?

 

Czy można poczuć, że są święta, kiedy w wielkanocnąniedzielę trzeba iść do pracy? Z niedowierzaniem patrzyłam na informacjęzamieszczoną przed miejscowym hipermarketem Tesco: piątek, sobota - czynne całądobę, niedziela – czynne od 10:00 – 18:00.

 

No tak, zapomniałam, że żyjemy w epoce konsumpcjonizmu. Czasemtylko zastanawiam się, czy Irlandczykom nie jest żal tego, co było? Czy dobrzeim w świecie, w którym żyją? Czy nie odczuwają czasem tęsknoty za dawnymiobchodami świąt?