poniedziałek, 4 października 2010

Scand(al)ic, czyli nocleg w Oslo

Ponoć nic tak dobrze nie oczyszcza człowiekowi duszy, jakwygadanie się, a konkretnie ponarzekanie sobie. I dziś o tym właśnie będzie.Trochę narzekania, marudzenia i dawania upustu swojemu rozczarowaniu. Awszystko to za sprawą hotelu Scandic Sjølyst w Oslo, w którym mieliśmy średniąprzyjemność spędzić kilka dni i nocy.

 

Postanowiłam jedną notkę poświęcić całkowicie tematowi miejscanaszego noclegu. Tak trochę profilaktycznie, aby oszczędzić Wam pytań typu: co,gdzie, jak? Bo przy poprzednich moich wpisach z zagranicznych wycieczek częstoprzewijały się zapytania o hotel.

 

„Scandików” jest w Oslo pod dostatkiem. Ale ScandicSjølyst jest tylko jeden. Nie wiem, jaki poziom panuje w pozostałych hotelachtej sieci, wiem za to, że każdy, kto chciałby się tam udać na dłuższy lubkrótszy pobyt, powinien robić to na własną odpowiedzialność. Ja Wam mogęjedynie podpowiedzieć, czego możecie się spodziewać po wspomnianym obiekcie SS.

 

Zacznę może od tego, że Scandic Sjølyst to dla mnie trochętaka zagadka. Do dziś nie wiem, za co temu hotelowi przyznano cztery gwiazdki.Generalnie nie jestem aż tak wybredna w stosunku do wszelkiego rodzajunoclegowni, jak mogłoby się wydawać. Ma być czysto i schludnie – to dla mniekluczowe punkty. Jeśli do tego będę mieć swoją łazienkę, będę naprawdęwniebowzięta. Tymczasem w SS nie do końca było tak, jak powinno być. Jak możnaby było oczekiwać, sugerując się rzekomymi czteroma gwiazdkami.

 

Standard naszego pokoju był, delikatnie mówiąc, żenujący.Już pomijam fakt, że wystrój nie robił szału. Ciemnoniebieskie narzuty w kratę wpołączeniu w zasłonami w tym samym kolorze i deseniu sprawiały, że pokój byłdość mroczny. I nie pomagało tutaj maksymalne odsłanianie całkiem dużego okna.I tak było relatywnie ciemno. Nawet w pogodny, słoneczny dzień. Nie pomagałorównież włączanie pokojowego oświetlenia. Bo ktoś inteligentny inaczej umieściłżarówkę nie w centralnym punkcie pokoju, lecz w jednej z jego części. Wydawaćby się mogło, że da się ten problem rozwiązać, włączając sporych rozmiarówlampkę, stojącą tuż przy oknie. Ale ona NIE działała. Podobnie jak nie działałoprehistoryczne żelazko, które mieliśmy do swojej dyspozycji. Działała natomiastlodówka, ale co z tego, skoro nie można było jej zamknąć, bo drzwiczki byłypopsute? Najgorsze jednak było to, że w pokoju spokojnie egzystowały sobie - pewniecałymi pokoleniami - kolonie roztoczy. Kurz wręcz krzyczał do mnie: zetrzyjmnie! A kiedy przez przypadek podejrzałam, co jest pod naszym łóżkiem,zamarłam.

 

Bardzo wzruszyło i rozczuliło nas kolejne wyposażenienaszego pokoju: zestaw dla zaawansowanych magików pod tytułem „Przyrządź sobiegorący napój, nie mając do dyspozycji czajnika elektrycznego”. Ździebkoprzykurzona drewniana skrzyneczka zawierała aż dwie torebki herbaty, kilkaporcji kawy rozpuszczalnej, kostek cukru i mocno przeterminowanej śmietanki.Kiedy w recepcji postanowiliśmy rozwikłać zagadkę zaginionego czajnika,dowiedzieliśmy się, że, yyy, tak jakby wszystkie się popsuły.Jednocześnie. 

 

Zostawmy na chwilę nasz hotelowy pokój i przejdźmy dołazienki en-suite. Była równie „przygotowana” na nasz przyjazd, jak i całypokój. Owszem, było tu relatywnie czysto, to muszę uczciwie przyznać. Jednakjej wyposażenie sugerowało, że mamy do czynienia z łazienką przeznaczoną dlasamoumartwiających się mnichów. Nie było w niej podstawowych środków czystości.Mydła do rąk brak. Za to „szampon / żel pod prysznic 2-in-1” był w porażającej ilości:wystarczyło mi go dokładnie na DWA mikroskopijne naciśnięcia butelki. Próbainterwencji na recepcji zakończyła się początkowo fiaskiem. Recepcjonistka,zaglądnąwszy uprzednio do hotelowych zapasów, oświadczyła, że szampon niestetysię skończył. Dopiero drugiego dnia mogliśmy świętować pojawienie się w naszejłazience wspomnianego produktu 2-in-1. Niby nic takiego, ale… Podróżzagraniczna wiąże się z pewnymi ograniczeniami. Nie można przewozić zbyt wielupłynów, a i wielkość bagażu podręcznego narzuca pewne restrykcje. Trochęabsurdalne wydaje mi się przywożenie z Irlandii do czterogwiazdkowego hoteluwszystkich środków czystości. Kupowanie ich na miejscu również nie jestnajciekawszym pomysłem. Po pierwsze to niepotrzebne wydawanie pieniędzy, podrugie i tak nie mielibyśmy gdzie ich upchnąć w drodze powrotnej. Zresztą oczym ja mówię? Nawet gdybyśmy gdzieś je upchnęli, to i tak zmuszeni bylibyśmywyrzucić je na lotnisku…

 

W hotelu nie można się niestety czuć całkowiciebezpiecznym. Do restauracji lepiej nie zabierać ze sobą żadnych torebek aniinnych drogocennych rzeczy osobistych, bo po prostu może się okazać, żejakiemuś typowi spod ciemnej gwiazdy spodoba się nasza własność. O zdarzającychsię tam kradzieżach informują ulotki w różnych językach. Z kolei jedna zklientek była kiedyś świadkiem bezczelnej kradzieży – o czym dowiedziałam sięjuż po powrocie do kraju, czytając pewna stronę z opiniami klientów „naszego”hotelu. Scandic Sjølyst nie posiada niestety skutecznego i odpowiedniegosystemu ochrony, mimo tego, że hotel jest monitorowany.

 

I to chyba tyle jeśli chodzi o minusy wspomnianegoobiektu. W następnej notce postaram się skupić na jego pozytywnych stronach. Iwbrew pozorom nie będzie to łatwe zadanie, jako że nie było ich aż tak dużo.