niedziela, 1 września 2013

Pożegnanie lata


Źle się dzieje w przyrodzie. Słońce traci swoją moc, wieczory się wydłużają, noce robią coraz chłodniejsze. A to oznacza tylko jedno: jesień skradła się po cichu, nieproszona i niezbyt mile widziana. Rozsiadła się wygodnie wśród nas i z zaciekawieniem obserwuje nasze reakcje. Zapewne obiecuje sobie, że jeszcze da popalić tym, którzy nie cieszą się z jej przybycia [that would be me]. Tymczasem moi irlandzcy sąsiedzi też dają popalić swoim kominkom – parę dni temu kosząc trawę wyczułam zapach palącego się torfu. Oho, jesień przyszła.



I choć według irlandzkich kalendarzy jesień nastała już pierwszego sierpnia, dopiero teraz coraz wyraźniej dostrzegam to, czego nie chciałam widzieć – odejście lata. W pola zbóż masowo wyruszyły kombajny i udekorowały je malowniczymi balotami słomy. Tylko w sporadycznych miejscach zaobserwować można jeszcze złociste łany owsa lub pszenicy.



Koniec sierpnia zakłócał niektórym dzieciom beztroską celebrację wakacji. Powrót do szkoły wisiał nad nimi niczym złowroga chmura zwiastująca nieuniknione. Część dzieci już zasiadła w szkolnych ławkach, część znajdzie się tam dopiero po weekendzie.



Czuję, że nie będę mogła w pełni powitać jesieni, jeśli należycie nie pożegnam lata. Dlatego przez ostatnie dni z duszą na ramieniu otwierałam strony z prognozą pogody. Strasznie pragnęłam jednego – korzystnych warunków pogodowych, by móc ponownie zawitać na ‘moją’ rajską plażę i zanurzyć się w orzeźwiającej, morskiej toni.



uwielbiam nisko zawieszone chmury



to nie Karaiby, to tylko Irlandia


Wszystko wskazuje na to, że z zewem natury się nie wygra.  Po latach utajnionego bycia wychodzi ze mnie prawdziwy Wodnik Szuwarek, a ja ze zdziwieniem przyglądam się zmianom, jakie zaszły w moich upodobaniach. Po ponad siedmiu latach życia w Irlandii dopiero tego lata tak naprawdę odkryłam uroki mieszkania na wyspie i łatwego dostępu do morza. Przeszłam niebywałą metamorfozę: od stroniącej od plaż i morza osoby do miłośniczki morskich kąpieli. Już nie wyobrażam sobie życia tutaj bez wakacyjnego taplania się w morzu.



Okazało się, że problemem nie była sama plaża, lecz tłumy na niej, które miałam w pamięci za czasów życia w Polsce. We właściwym miejscu, we właściwym czasie i towarzystwie można zrobić w zasadzie wszystko. Do takich wniosków doszłam, kiedy odkryłam cudną plażę ze złocistym piaskiem i lazurową wodą. I brakiem tłumów. Momentami wierzyć mi się nie chciało, że takie cuda natury jeszcze istnieją na tym świecie i nie są skomercjalizowane.



nawet stojąc w wodzie powyżej pasa ciągle widziałam dno!



do poczytania w krótkich przerwach od kąpania się w morzu


Pewien mędrzec rzekł kiedyś, że irlandzka aura jest błogosławieństwem wyspy, bo gdyby panował tutaj tropikalny klimat, wyspę najeżdżałyby tłumy turystów. To święta prawda jest, wiecie? Krańce Irlandii to nie tylko skaliste i poszarpane brzegi, to nie tylko złowrogie klify, lecz także złociste plaże z krystalicznie czystą wodą. Nie ma tu natomiast wybrzeży do granic możliwości zabudowanych prywatnymi domami i hotelami. I to jest piękne.





Jutro rano urządzam sobie nieco spóźnione święto Lughnasa nierozłącznie związane z końcówką lata i żniwami. Celtowie rozpoczynali jego obchody pierwszego sierpnia, ja na własny użytek przesunęłam je na pierwszego września. Jadę nad ocean żegnać lato, które było naprawdę piękne. Jadę chyba po raz ostatni w tym roku poszaleć w wodzie i po raz ostatni popatrzeć na plażę, na której zwykłam się śmiać do rozpuku, wpatrywać w gwiazdy na niebie, mówić dobranoc niebu spowijającemu wszystko ciemnością i która dostarczyła mi tylu wspaniałych wrażeń i emocji. To chyba już zawsze będzie mój ‘prywatny’ wycinek raju na ziemi, który zawsze umiejętnie wprowadza mnie w stan nirwany.



currach - tradycyjne, irlandzkie łodzie