Dungloe to małe miasteczko w hrabstwie Donegal, gdybyście jednak wybierali się na urlop do Termon House'u, opisanego tutaj, albo w jego okolice, to warto się w nim zatrzymać na chwilę. Jak na tak niewielkie rozmiary i małą populację (nie ma chyba nawet dwóch tysięcy mieszkańców), jest zadziwiająco rozwinięte.
Muszę przyznać, że bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie liczba sklepów. Biorąc pod uwagę, że te strony to niejako zapyziałe peryferia Irlandii (bez obrazy, sama chciałabym mieszkać w tym hrabstwie), byłabym zadowolona, gdyby w Dungloe był tylko jeden supermarket. Tymczasem dużych sklepów było tam niemal na pęczki: Aldi, SuperValu, Lidl, z czego oczywiście skwapliwie skorzystaliśmy.
Już od samego początku wiedzieliśmy, że nasz grudniowy pobyt w tej pięknej posiadłości nad Atlantykiem będzie dość leniwy - będzie się głównie sprowadzał do siedzenia w domu (zabrałam w tym celu kilka książek i gier planszowych) i ewentualnym eksplorowaniu bezpośredniej okolicy, czyli plaż i wioski Maghery, jeśli oczywiście pogoda łaskawie na to pozwoli. Z góry więc wiedzieliśmy, że sami musimy sobie zapewnić prowiant na kilka dni. Pytanie sprowadzało się jedynie do tego, czy wieźć go ze sobą, czy może zrobić zakupy na miejscu.
Po zrobieniu rekonesansu w sieci szybko okazało się, że nie ma sensu pakować jadła na kilkugodzinną drogę, bo chcący dotrzeć do punktu końcowego, i tak musimy przejechać koło wspomnianych sklepów.
Jak wkrótce się przekonaliśmy, to był świetny pomysł. Przy okazji zakupów spożywczych w Lidlu skusiłam się też na kilka żywych roślin: majeranek, aby mieć świeże zioła do gotowania, a także na miniaturową różę i gwiazdę betlejemską, aby nieco oswoić i udekorować dom.
Może wydać się to niektórym dziwne, ale przyznam się, że już zrobiłam sobie z tego taką małą prywatną tradycję. Ilekroć wyjeżdżam na urlop, tylekroć staram się nadać temu nowemu miejscu osobistego charakteru, uroku i ciepła. Tak jakby nie wystarczyło, że rozjaśniam je swoją osobą ;) A co bardziej mogłoby odzwierciedlić mój osobisty charakter, jeśli właśnie nie kwiaty?
W tym celu staram się właśnie przywozić ze sobą wiązankę kwiatów. Niby mała rzecz, a cieszy. U siebie w domu często mam kwiaty cięte, czy to na swoim biurku, czy też we wspólnej przestrzeni, jaką tworzą kuchnia i salon. Zawsze robi mi się cieplej na sercu, kiedy je widzę. Tym razem jednak padło na kwiaty doniczkowe. Gwiazda betlejemska jest przecież uosobieniem Bożego Narodzenia. Róża - nie bardzo, ale jako że mam słabość do różu, a w dodatku była tania, to sami rozumiecie.
Dobrym pomysłem było też
przywiezienie ze sobą drewna na opał. W domu były dwa kominki, jeden okazał się
celowo zablokowany, z drugiego jednak można było swobodnie korzystać.
Jak nauczyło mnie doświadczenie z poprzednich pobytów w historycznych posiadłościach znajdujących się pod pieczą Irish Landmark Trust, w tych miejscach zawsze jest śladowa ilość opału. O ile w ogóle jest, bo jednak miejsc doglądają tylko ludzie i czasem zwyczajnie coś komuś umknie. Tak jak na przykład było w Termon - kiedy zabrałam się za przyrządzanie jedzenia, nagle okazało się, że w całym domu nie ma żadnego tłuszczu, który można by było użyć do posmarowania patelni. Do sklepu w Dungloe było na szczęście tylko kilka kilometrów.
Z oliwą z oliwek nie było żadnego problemu - od razu ją dostałam. Dużo więcej zgryzot przyprawiły mi za to poszukiwania widokówek, które mogłabym wysłać. To kolejna moja tradycja wyjazdowa. Przezornie zabrałam ze sobą papeterię, aby mieć na czym pisać listy, za to nigdzie nie mogłam znaleźć kartek. Z tymi bożonarodzeniowymi nie było problemu, ja jednak chciałam widokówki, które choć w połowie ukazywałyby piękno okolicy. Kto by pomyślał, że w XX wieku to będzie taki herkulesowy wyczyn?
Nie powiem, żebym była usatysfakcjonowana, ale ostatecznie udało mi się zakończyć te mozolne poszukiwania na miarę świętego Graala. W jednym ze sklepików (Bonner's), w stylu mydło i powidło, gdzie można kupić przynętę i kartę wędkarską, a także pamiątki, natrafiłam na widokówki. Brzydkie jak noc listopadowa, stare jak dinozaury i drogie jak złoto, ale jednak widokówki. Jak pomyślałam, tak uczyniłam. Posłałam je w świat, bo co miały tylko mnie straszyć?
Przy okazji wizyty w mieście udało mi się też uwiecznić bożonarodzeniową odsłonę Dungloe. Nie miałam jednak okazji przetestować żadnej jadłodajni, bo sama bawiłam się w kuchcika, nic Wam więc tutaj nie polecę. Mogę za to powiedzieć, że warto odwiedzić Dungloe. Można się nawet zatrzymać w samym mieście, jako że nad zatoką znajduje się Waterfront Hotel o dość dużych rozmiarach.
Może nie jest to najładniejsze miasto Irlandii, ale na pewno jest świetną bazą wypadową. A poza tym jest ono jednym z nielicznych miast, które należą do obszaru Gaeltacht, w którym na co dzień można usłyszeć rodzimą mowę mieszkańców. Oczywiście z każdym mieszkańcem można dogadać się po angielsku.
A na zakończenie dodam jeszcze, że niedawny spis powszechny wykazał, iż Dungloe ma najstarszą populację ze wszystkich miast w hrabstwie Donegal. A tych, których przeraziła wizja wakacji wśród tetryków, już uspokajam - to nie sanatorium w Kołobrzegu. Średnia wieku to tylko 45 lat.