środa, 1 lutego 2017

Dunmore East: perełka południowo-wschodniej Irlandii


Z miejscami jest bardzo podobnie jak z ludźmi. Z niektórymi łapiesz fantastyczny kontakt już od pierwszych minut, z innymi możesz docierać się dniami, tygodniami, a nawet latami, a i tak coś będzie Cię uwierało, coś będzie zgrzytało i powodowało spięcia.



W miłość od pierwszego wejrzenia nie wierzę, ale wierzę w jakieś tam zauroczenie, które może wykiełkować szybko i niespodziewanie. Wierzę, że w jednej chwili można poczuć, że się trafiło na coś, czego się szukało: na bratnią duszę, na kogoś, kto nadaje na tych samych falach, na miejsce, które mogłoby być naszą prywatną ostoją, przystanią, dla której można porzucić swoje dotychczasowe życie, w której z powodzeniem można się osiedlić. Jeśli nie na całe życie, to chociaż na jego część.



Dlaczego o tym piszę? Bo miasteczko, które Wam dziś pokażę, potwierdza to, o czym wyżej wspomniałam. Urzekło mnie od pierwszych minut mojego porannego spaceru, ale to mnie akurat wcale nie dziwi. Mam ogromną słabość do osad rybackich.



Od Marina Hotel w Waterfordzie, w którym to nocowaliśmy jest jakieś 17 kilometrów do Dunmore East, co przekłada się na około 20 minut drogi samochodem. W stylu niedowidzącego staruszka, bo nie wątpię, że Hołowczycowi to 20 minut wystarczyłoby nie tylko na pokonanie trasy, ale także na umycie samochodu i wymianę opony. Albo nawet dwóch [w monster trucku, nie w Fiacie 126p].




Jako że zarezerwowaliśmy w Marina Hotel pokój dla ubogich, który dysponował widokiem na rzekę, ale nie oferował nam śniadania, rano nie musieliśmy zagęszczać ruchów, by stawić się na stołówkę. Posililiśmy się zatem własnym prowiantem i kawą rozpuszczalną z hotelowego pokoju i zanim zegar wybił 10:00, byliśmy już w drodze do Dunmore East.




W małych miasteczkach tego typu bardzo lubię tę ich senną atmosferę. Wiosenny poranek w dzień powszedni chyba nie mógł być tutaj bardziej leniwy. Ulice praktycznie opustoszałe, gdzieniegdzie tylko przemykał jakiś tubylec, a to z kolei stwarzało niemalże idealne warunki do bliższego zapoznania się z osadą.



Muszę przyznać, że spacer w tym miejscu dostarczył mi dużej przyjemności, a Dunmore East mimo iż jest małe, ma całkiem sporo smaczków czyhających na gości. Tu ciekawa elewacja, tam znowu pomysłowe udekorowanie ściany domu kolorowymi rybami, słonecznie żółta skrzynka na listy tchnąca optymizmem i nadzieją na dobre wiadomości, a tam znowu szereg niewielkich, ale niesamowicie uroczych chat krytych strzechą.




Czułam się tu trochę jak w bajce, albo chociaż na planie bajki o Guliwerze w Krainie Liliputów. Zachwyciły mnie małe, białe chatki niedaleko plaży. Kompleks tych kilku domków letniskowych najzwyczajniej na świecie mnie zauroczył: ich biel fantastycznie korespondowała z żółtymi, czerwonymi, niebieskimi i ciemnozielonymi drzwiami i oknami. A do tego te piękne, intensywnie żółte żonkile - po prostu bajka! Chyba nie muszę dodawać, że z miejsca zamarzyło mi się pomieszkanie w takiej chatce?



Z Dunmore East jest jednak ten problem, że miasteczko jest małe, nie ma chyba nawet dwóch tysięcy mieszkańców, a jego zaplecze hotelowe ogranicza się tutaj do drogich hoteli i tylko niewiele tańszych pensjonatów. W moim odczuciu brak tutaj konkurencji, bo ceny są mocno wywindowane, a standard niektórych pokojów pozostawia wiele do życzenia. Ja rozumiem, że okolica piękna, że osada jest popularna, ale znam pensjonaty w piękniejszych miejscach i za o wiele niższą cenę niż niektóre z tych znajdujących się w Dunmore East. I to głównie to sprawia, że mam węża w kieszeni, jeśli chodzi o stacjonowanie w tym zakątku Irlandii.



Mój przyjemny spacer po leniwym Dunmore East zakończył się jeszcze przyjemniejszym przycupnięciem na jednej z niebieskich ławek ustawionych na patio w Strand Inn, przybytku oferującym nie tylko noclegi [średnia cena 130-140 euro za noc], ale także dobrej jakości restaurację, w której serwuje się wspaniałe dania z owoców morza i nie tylko.




Z patio rozciąga się piękny widok na zatokę, a w oddali dopatrzeć się można nawet masywnej sylwetki latarni Hook Head, niezmiennie pomalowanej w biało-czarne pasy. Uśmiechnęłam się na ten widok, bo byłam tam kiedyś w upalny dzień, a dziś siedziałam po przeciwnej stronie wody i przydałoby mi się trochę tego ciepła z tamtego dnia.




Było zdecydowanie za wcześnie na gorące danie z restauracji z tutejszych specjałów, ale na pokrzepiającą filiżankę cappuccino z gratisowym widokiem na morze nigdy, ale to nigdy nie jest ani za wcześnie, ani też za późno. Próbowałam przedłużać tę chwilę, jak tylko mogłam, a po wypiciu gorącej kawy chciałam nawet zamówić jeszcze jedną, ale ostatecznie skusiłam się na bliższe przyjrzenie się klifom z czerwonego piaskowca. Gdzie miałabym po temu lepszą sposobność, jeśli nie właśnie z poziomu plaży?




W letnich miesiącach, a konkretnie w okresie szczytu sezonu turystycznego przypadającego od czerwca do sierpnia, psy i ich właściciele nie mają wstępu na plażę od godziny 11:00 aż do 19:00. Tego dnia jednak nikt nie musiał przestrzegać przepisów, toteż po sporym kawałku plaży, odsłoniętym przez poranny odpływ, przechadzali się nie tylko ludzie, lecz także wesoło brykały psy.



W minionym roku kręcono w wiosce sceny do brytyjskiego mini serialu "Redwater". Premierę przewiduje się na marzec bądź kwiecień tego roku, aczkolwiek wszystko może się jeszcze zmienić. Serial jest spin-offem opery mydlanej "EastEnders" i choć nigdy jej nie oglądałam, "Redwater" nawet chętnie bym obejrzała - wiele scen powstało w Dalkey, Killiney i Passage East, a ja uwielbiam oglądać na szklanym ekranie znajome mi zakątki.



Jako że Dunmore East ma wysoką atrakcyjność turystyczną i leży na trasie wielu transatlantyków, stanowi dla nich port zawinięcia. Tego dnia jednak nie widziałam żadnego potężnego promu, a najbliższą jednostką pływającą był frachtowiec Sharon, któremu to wydawało się nigdzie nie spieszyć.




Dłuższą chwilę przyglądałam się scenom rozgrywającym się w moim bezpośrednim otoczeniu. Scenom zupełnie zwyczajnym, ale dla mnie jednak interesującym. W miejscach takich jak to zawsze mam w głowie myśl "jakby to było, gdybym tu mieszkała?". W miejscach takich jak to zawsze jestem do bólu nudna i przewidywalna - nie chcę się z nich ruszać. W miejscach takich jak Dunmore East jestem jak te pąkle i skałoczepy, które na dobre skolonizowały skałki na plaży - chcę tam tkwić i tkwić.




Łatwo zachwycać się czymś, kiedy patrzy się przez różowe okulary. Wtedy wszystko jest takie atrakcyjne i kolorowe. Ja widziałam Dunmore East w szarej i nieco smutnawej otoczce: z łysymi drzewami, z konarami, na których ptaki uwinęły sobie gniazda, z szaroburymi wzgórzami porośniętymi tym jakże charakterystycznym dla Irlandii kolcolistem. Widziałam to miasteczko takim, jakim jest przez dobre pół roku, bez żadnych upiększeń i sztuczek iluzjonistycznych, a mimo to przypadło mi do gustu. A to z kolei dobry omen. Z przyjemnością tam powrócę. Kiedyś, kiedy te przygaszone wzgórza kolcolistu zamienią się w wielką, żółtą masę, a drzewa przywdzieją zieloną szatę.








A żeby nie było, że w Dunmore East zawsze panuje sielanka: sztorm

32 komentarze:

  1. Hej ho! Tak tylko wpadłam dać znać, że jestem i bywam i widziałam, że popełniłaś nowy post. Próbuję Cię udobruchać. Uciekam szybko, bo robisz mi ochotę na Irlandię, a ja od miesiąca ciężko się zastanowić czy nie wpaść w marcu z świąteczną wizytą. Rozsądnie by było, gdybym tego nie zrobiła. Wpadnę jak życie da w weekend się zaczytać. Teraz wyglądam jak zombie, dogorywam, a czas snu maleje z minuty na minutę;]

    OdpowiedzUsuń
  2. bardziej wygląda mi to na skansen niż na wioskę rybacką :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Serio? Chaty kryte strzechą wszystkiemu winne! ;) Wierz mi, reszta wioski jest już "normalna". W poście skupiłam się głównie na tych malowniczych chatkach, bo ja osobiście bardzo je lubię. Są nie tylko miłe dla oka, ale także fotogeniczne. A tak na marginesie, to lubię też skanseny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, Zombiaku!

    Jak Ty się dla mnie poświęcasz! ;) Jak to mawiają: I feel you! U mnie też dziś bieganina, właśnie przed chwilą wróciłam z Tesco [tygodniowe zakupy odhaczone], wzięłam prysznic i wreszcie, ale to WRESZCIE, mogę w spokoju usiąść z waniliową latte. Przez pół dnia chodziła za mną taka kawa. Jakby tego było mało, w łóżku czeka na mnie gorący towarzysz moich ostatnich nocy [termofor!] i superowa książka. Za oknem hula wiatr i pada deszcz, a weekend już tuż-tuż! Życie naprawdę jest fajne! [aczkolwiek w poniedziałek mogę mieć nieco inne zdanie] ;)

    Co się zaś tyczy Irlandii w marcu, to nie od dziś wiadomo, że rozum i serce najczęściej miewają odmienne opinie. Które z nich bardziej dochodzi do głosu u Ciebie?

    OdpowiedzUsuń
  5. ja uwielbiam skanseny dlatego z całego wpisu te zdjęcia chat pod strzechą najbardziej do mnie przemówiły :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziś już trochę mniej straszę;] Jak już wiemy obie wczoraj sprzątałyśmy. Zakupy jednak zostawiłam na dziś. Popołudnie spędzam z blogami i mam nadzieję w końcu z książką. Jak to? A gdzie Połówek, że go termoforem musisz zastępować?;] Co czytasz, pochwal się? Poniedziałki są złe z natury.

    Kiedy tak czytałam Twój opis znowu na myśl powróciła mi Kinvara. Pamiętam moje sielankowe popołudnie w tej miejscowości, niespieszne, z łódkami dookoła. Dobra kawa czy herbata z oceanem lub morzem w tle zawsze. Zawsze. To jest coś, z czym chyba nic nie wygra. Nawet jeśli dookoła wieje i rwie kapelusze z głowy.

    Wiele jest miejsc, które polubiłam od razu w Irlandii. Niezmiennie uwielbiam Howth, Dingle, Galway czy właśnie Kinvarę.

    Rozum jak na razie zwycięża, bo chociaż tęsknię za szmaragdową wyspą, chyba mocniej jestem ciekawa na ten moment niezbadanych lądów po innej stronie Atlantyku ;] No i czeka mnie dziewiczy rejs Lufthansą, oby tylko wtedy nie strajkowała;]

    OdpowiedzUsuń
  7. Lubię mieć posprzątane już w piątek, bo wtedy mam całe dwa dni na relaks i robienie tylko tego, co chcę, a nie muszę. U mnie też dzisiaj były małe zakupy, bo nie udało mi się we czwartek kupić ładnych pomidorów i sałaty lodowej w Tesco, a ja ostatnio bez tego ani rusz. Lidl nie zawiódł pod tym względem. Za te wszystkie tony pomidorów, które u nich kupuję, powinni mnie traktować jak klienta VIP ;)

    Połówek Połówkiem, ale termofor lepszy, bo wkładam go do łóżka wtedy, kiedy chcę ;) Jest gorący, mięciutki, nie wierci się i zabiera zdecydowanie mniej miejsca w łóżku ;) What's not to love? ;)

    Czytam nadal "Cukrową mafię", "Moją krótką historię" Stephena Hawkinga i "Ptaki ciernistych krzewów", przy czym ta ostatnia książka zdecydowanie najbardziej pochłania moją uwagę. Wciągnęła mnie bardziej, niż myślałam, i nie poprzestanę, dopóki nie dowiem się, co będzie dalej ;) MUSZĘ to wiedzieć już TERAZ ;) Masz coś godnego polecenia?

    Plany zacne! Widzę, że nie tylko ja już od dawna planuję wakacje i wyjazdy. Z tego co widzę, to sporo moich znajomych już poczyniło plany/przygotowania. A myślałam, że to ze mną coś nie tak ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Skanseny rządzą! Chatki kryte strzechą wydają mi się niesamowicie przytulne i... romantyczne.

    U mnie nadal faza na morze i ocean, więc fotki z wodą i plażą są niezastąpione :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja mam identycznie, ale jestem tak nawiedzona, że potrafię sprzątać do drugiej w nocy. Lubię to poczucie, że jest czysto. Potem robię porządek ze sobą i doprowadzam się do ludzkiego stanu po całym tygodniu. Ustaliłyśmy już, że Lidl to jest jeden z lepszych sklepów ever.

    Nie wiem. Mój termofor, który dostałam od przyjaciółki umarł śmiercią naturalną. Od tej pory muszę się pocieszać innymi sposobami w zimne dni;) Nowego nie kupiłam. Odkąd wróciłam z Irlandii zdecydowanie rzadziej potrzebuję też mocno rozkręconego kaloryfera. Nawet jeśli jest chłodniej biorę dwa koce. Ty patrz, właśnie ostatnio rozmawiałam z moją szefową o tym, że ja to nie potrafię spać z kimś w jednym łóżku:P

    Nic nie czytałam. Potrafisz czytać trzy rzeczy na raz? Ja czytam Biel Marcina Kydryńskiego. Znowu, byłam nastawiona bardzo sceptycznie, ale książka jest rewelacyjna. Bardzo podoba mi się jego styl pisania i filozoficzne wywody. O Afryce nie wspominając. Czytam też opowiadania Tove Jansson. Z czytaniem, jak i wszystkim innym jestem do tyłu. W kolejce mam Sekrety drzew, Dziewczynę z Portretu i sporo innych.

    Nie, nie. Spieszę Cię uspokoić, że jesteś prawie normalna;) Ja mam już zarys urlopu na cały rok. Co prawda życie pokaże czy plany wejdą w życie, czy nie wpadnę na to, żeby zmienić pracę i takie tam. Zaplanowany urlop już mam na pół roku. Kupione loty, zarezerwowane noclegi. Teraz kolekcjonuję pieniążki, a przynajmniej staram się;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Też tak mam, jak coś/ktoś mi nie podpasuje od pierwszego wejrzenia, to trudno mi się przekonać, a kiedy pierwsze wrażenie jest zachwycające, to ślepnę na ewentualne wady. Miasteczko prześliczne, malowniczo położone, a te chatki... Wyglądają jak miniaturowe domki sprzedawane na jarmarkach - u mojego sąsiada taka miniaturka stanęła niedawno na parapecie. Najbardziej spodobała mi się sowa na tarasie - czy przymocowano ją do ozdoby, czy po to, żeby odstraszała inne ptaki - nieważne, jest fantastyczna.

    OdpowiedzUsuń
  11. Z pierwszym wrażeniem tak już bywa, że jak jest nieudane, to niestety pozostawia niesmak.

    Dokładnie tak - domki wyglądały niczym urocze miniaturki.

    Sowy również przypadły mi do gustu [były dwie]. Myślę, że umieszczono je tam właśnie z tego drugiego powodu, a że przy okazji przyciągają wzrok, to tylko dodatkowy plus. A skoro mowa o ptakach drapieżnych, to tak się zastanawiam, czy byliście już we fantastycznym i absolutnie cudnym Eagles Flying? Jeśli nie, to koniecznie musicie się tam kiedyś wybrać, bo nie dość, że warto, to w dodatku to tylko rzut beretem od Was! Jakie tam mają cudne sowy!

    OdpowiedzUsuń
  12. Ostro z tym sprzątaniem do drugiej. Ja czasami z premedytacją odpuszczam, bo piątkowe sprzątanie oznacza tyle tylko, że sama muszę wszystko zrobić, a sobotnie, że do połowy obowiązków zagonię Połówka ;) W piątek nie ma na to ani cienia szansy, bo wraca zbyt późno. Poza tym, to głupio tak, tuż po przekroczeniu progu, wręczać mu odkurzacz do ręki ;)

    Umarł czy sama go uśmierciłaś? Przyznaj się, co mu zrobiłaś, bo doskonale wiem, że nie tak łatwo uśmiercić termofor. Moje mają dobre kilka lat i nadal służą bez zarzutu. Choć przyznam Ci się do czegoś obciachowego - kiedyś jeden zadźgałam drewnianą łyżką ;) Po prostu wylałam z niego wodę, żeby go przechować, a on się "skleił". Zatem inteligentnie wykoncypowałam, że zapakuję mu do środka długą drewnianą łyżkę, by troszkę poszturchać mu w bebechach ;) No i tak namiętnie i gwałtownie szturchałam, że go przedziurawiłam...

    Fajne masz tematy do rozmowy z szefową :)

    Potrafię, a nawet lubię. Jak "znudzi" mi się jedna książka, albo zmęczy jej tematyka, to biorę do ręki inną, przeważnie o zgoła innej treści. Poza tym ostatnio miałam taki głód literatury polskojęzycznej, że jak tylko dopadłam polskie książki, to nie wiedziałam, od której powinnam zacząć. Zaczęłam więc od trzech. I po dylemacie. Nic mi nie mówią wymienione przez Ciebie tytuły. No może jedynie tyle, że chyba nie jestem na czasie z tym, co piszczy w literaturze.

    Prawie?! Doskonale wiesz, że prawie robi OGROMNĄ różnicę. Ale dziękuję za diagnozę :)

    U mnie też pierwsza połowa roku już mniej więcej obsadzona wyjazdami, ale na razie tylko tymi lokalnymi. Z zagranicznych jeszcze nic nie wymyśliłam.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja właśnie po przekroczeniu progu w piątek zaczynam sprzątać. Wiem, że jak usiądę, nawet do kolacji to już nie wstanę. Stąd najpierw obowiązki, potem przyjemności.

    Zalewałam go wodą, jak zwykle i się skleił, jak to ładnie nazwałaś. Miałam go dobre kilka lat, a wyczytałam gdzieś, że termofor jest właśnie na kilka lat i trzeba go wymienić. Stwierdziłam, że się pewnie wysłużył i nowego nie kupiłam. Właściwie nigdy nie kupiłam jeszcze termoforu. Zawsze dostawałam w prezencie. Ludzie się boją, że jakaś niedogrzana jestem czy coś;) Koce, termofory, ciepłe skarpety i piżamki są na porządku dziennym;)

    Ja zaobserwowałam, że czytanie kilku na raz nie wychodzi mi na dobre. Czytam wolniej, a tak przeczytam jedną sprawnie i mogę zabrać się za następną.

    :D Nie czepiaj się słówek;)

    Zobaczymy co rok przyniesie. Ten przyniósł sporo niespodziewanych wyjazdów;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Piękne jest Dunmore East. Jako, że nie jest daleko położone, będę je odwiedzał nieco częściej niż dotąd. Poza domkami najbardziej podobało mi się położenie tej miejscowości. Lubię takie miejsca, gdzie idąc do kościoła prawie można ziemię całować stojąc na baczność. :)
    No, może i w Dunmore Easat nie jest aż tak stromo ale jednak spora jest różnica poziomów. A schodziliście do jaskini? Nie żeby była jakaś szczególnie atrakcyjna, ale wydała mi się miło położona. Wąska zatoczka i skała wisząca nad piskiem plaży. Jaskinia jak z opowieści o Seamus'ie przemytniku. :)
    Zresztą po drugiej stronie ujścia połączonych rzek Suir i Barrow też jest ładnie. Ale to już wiesz, jak myślę, po wizycie na Hook Head.

    No to się Panie rozczytały! O sprzątaniu nie wspomnę. Chociaż nie, wspomnę. Podoba mi się podejście Rose ze sprzątaniem do wczesnych godzin porannych. ;) Oczywiście nie popieram odkurzania po dwudziestej drugiej, ale ścieranie kurzy raczej nikomu nie przeszkadza. A u Ciebie Taito, spodobało mi się, pełne empatii, podejście do wręczania odkurzacza Połówkowi nie w drzwiach. Wierzcie mi, ja też odkurzam i ścieram kurze, choć nie jestem zwolennikiem sprzątania na siłę i traktowania go jak rytuału. Jak trzeba to sprzątamy, ale jeśli nie ma takiej potrzeby to można czas wykorzystać inaczej niż na ścieranie kurzy pięć razy w tygodni. Zresztą co ja się rozpisuję, Sienkiewicz już dawno śpiewał o męskim podejściu do porządków i tego stereotypu nie obalimy. Prawda?
    Skończyłem Pieśń Lodu i Ognia. Wczoraj. Podobno w tym roku wydadzą kolejną część. Czekam z niecierpliwością. A poza tym edukuję młodego. Znaczy, czytam mu na głos po polsku i wyznaczyłem plan na ten rok - jedna polska książka miesięcznie. Nawet nie protestował. Gra Endera bardzo mu się spodobała. Polecisz (polecicie) mi jakieś lektury dla 12-13 latka? W planie mam "Znaczy Kapitan" Borhardta. Niech chłopak przynajmniej poczyta o pracy PORZĄDNIE wykonanej i trochę się uśmieje. Za Tomkiem Wilmowskim nie przepada, więc tę serię i Pana Samochodzika mu daruję. Chyba.

    OdpowiedzUsuń
  15. Też mi się to zdarza, a wszystko wskazuje, że w najbliższy piątek znów tak będę musiała postąpić, bo najprawdopodobniej czeka mnie sobota w pracy.

    Jak z kolei gdzieś kiedyś wyczytałam, że powinno się wylewać wodę z nieużywanego termofora. Tak też zrobiłam. Okazało się, że to był mój błąd, bo kiedy ponownie chciałam go użyć, nie mogłam - skleił się w środku. Mowa tu o tym nieszczęśniku, którego "zadźgałam". Dlatego teraz mam gdzieś takie rady - trzymam wodę w środku aż do następnego użycia. Problem rozwiązany.

    Skoro zawsze dostawałaś w prezencie, to pozostaje tylko się cieszyć, bo to znak, że bliscy się o Ciebie troszczą. Przyznam, że jednym z prezentów, które dałam mamie na minione Boże Narodzenie, był właśnie włochaty termofor. Sama też bym się nie obraziła za taki prezent. To świetny wynalazek na jesienne i zimowe wieczory.

    Ja wolę mieć co najmniej dwie książki. Czasami jedna okazuje się średnio ciekawa i nie bardzo mnie do niej ciągnie. Wtedy ta druga jest jak znalazł. Prawie nigdy nie porzucam rozpoczętej książki, choćby nawet była diabelsko kiepska i nudna. Mam coś takiego, że muszę ją skończyć. To się chyba masochizm nazywa ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Zazdroszczę Ci tej niewielkiej odległości do Dunmore East, Zielaku!

    Jest stromo, to fakt. To była jedna z pierwszych rzeczy, które rzuciły mi się w oczy.

    Jaskinia?! O nie! Dlaczego dopiero teraz się o tym dowiaduję? Wiedziałam, że coś pominęłam. To do niej prowadził znak Stony Cove, niedaleko portu? Przechodziłam tamtędy, zauważyłam drogowskaz i już miałam zejść, bo ta wijąca się dróżka wydała mi się intrygująca, ale ostatecznie się nie zdecydowałam. Wszystko wina Połówka, bo mnie pospieszał. Aj, ale żałuję! Bo brzmi fantastycznie!

    Prawda, byłam już po drugiej stronie, jakkolwiek by to nie zabrzmiało ;)

    Aż taka zołzowata i nieczuła to nie jestem, żeby witać Połówka, zmęczonego po całym dniu i dojazdach, odkurzaczem czy mopem. Niech sobie chłopina chwilę odpocznie. Tak z pięć minut ;)

    Nie no, bez przesady. Nie cierpię bałaganu i brudu, ale nie jestem tak nawiedzona, by codziennie odkurzać i ścierać kurz. Robię to tylko raz w tygodniu. To takie minimum - rzadsze sprzątanie domu, by u mnie nie przeszło. Łazienka i kuchnia zdecydowanie wymagają posprzątania raz na tydzień.

    Chyba nie bardzo wiem, o jakim męskim podejściu do sprzątania śpiewał Sienkiewicz, bo nie jestem za bardzo zapoznana z polską sceną muzyczną. Choć jak znam życie, to pewnie nieraz słyszałam tę piosenkę...

    Wow, wszystkie tomy przeczytałeś? Szacun! Ja dawno temu utknęłam na pierwszym. To znaczy przeczytałam go, ale raczej w bólu, a nie z przyjemnością. Mimo że mam w domu kilka tomów tej sagi, to jednak jakoś mi do nich nie spieszno. Ten drugi tom jest taki obszerny... Kiedyś zaczęłam go czytać, ale jego początek był taki nudny, że szybko się zniechęciłam. Połówek, który już dawno ma go za sobą, potwierdził moje odczucia, ale dodał, że później akcja się rozkręca i jest znacznie lepiej. Tyle czasu upłynęło od tamtego momentu, że teraz musiałabym zacząć ten tom od nowa, bo nic już z niego nie pamiętam.

    Chwalebna inicjatywa, Zielaku! Mam nadzieję, że wytrwacie w postanowieniu! Będę trzymać kciuki. A jeśli chodzi o lektury dla młodzieży, to mogę polecić coś, co sama uwielbiam, mimo że już dawno przestałam być nastolatką. Bardzo lubię cykl Jeffa Kinneya "Diary of A Wimpy Kid" - jest przezabawny, zawsze się uśmieję z przygód Grega. Być może Twój syn już dawno przeczytał te książki, wcale bym się nie zdziwiła, bo to są bestsellery uwielbiane przez wiele dzieci [i dorosłych] :) Jeśli jednak ich nie zna, to jak najbardziej polecam. Ja czytałam wersję angielską, polski tytuł to "Dziennik Cwaniaczka".

    OdpowiedzUsuń
  17. Dziennik Cwaniaczka mamy obczytany w obu językach. Ale szukam czegoś z większą ilością liter, bo każdy tom Dziennika to był jeden, maksimum dwa wieczory. Jak na mój gust za dużo obrazków za mało słowa pisanego. Ale młodemu podobało się. Podobnie z Sekretnym dziennikiem Adriana Mole'a. Czekam więc na kolejne podpowiedzi. Uprzedzając nietrafne sugestie napiszę, że Karol May przeczytany, Złoto Gór Czarnych Szklarskich również, Hobbit i Sposób na Alcybiadesa, Wakacje za jeden uśmiech i Bellow Zawierucha także. Jak widać same starocie ale to przeze mnie. :)
    Pieśń Lodu i Ognia rzeczywiście się rozkręciła i jest lepsza od serialu HBO. A w końcówce nawet sporo różni się od tego co na ekranie.
    "Przewróciło się niech leży, cały luksus polega na tym,
    że nie muszę go podnosić, będę się potykał czasem.
    Będę się czasem potykał ale nie muszę sprzątać."
    No nie mów, że nie słyszałaś. ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  18. O proszę, a ja myślałam, że na coś się przydam. Prawda, dużo tam obrazków, ale taki jest format tej książki. Między innymi w tym tkwi jej urok. Bez grafiki nie byłoby tak fajnie. Nigdy nie przepadałam za komiksami, ale "Dziennik Cwaniaczka" trochę mi odczarował tę formę.

    W takim układzie chyba nie bardzo wiem, co mogłabym polecić. Mój chrześniak [rówieśnik Adama] nie garnie się do czytania, jakiś czas temu czytał "Koszmarnego Karolka" [Horrid Henry], ale ja osobiście mam ambiwalentny stosunek zarówno do książek z tej serii, jak i do serialu. Niektóre części są OK, inne są dość kiepskie i nie mają żadnych walorów edukacyjnych. Co więcej, mam wrażenie, że niekiedy mogą ustanawiać złe wzorce dla dzieci.

    Walory edukacyjne zdecydowanie posiada książka mojego dzieciństwa "Serce" Edmonda De Amicisa, którą dostałam kiedyś jako prezent od mojej kochanej mamy. Do mnie, wtedy kilkunastoletniej dziewczynki, bardzo przemówiła. Pytanie tylko, czy zainteresowałaby chłopca? Zdecydowanie nadaje się do wspólnego czytania. Jest też świetnym punktem wyjścia/pretekstem do przeprowadzenia poważniejszych rozmów z dzieckiem [bynajmniej nie o anatomii człowieka, jak sugerowałby tytuł] ;)

    Jestem pod wrażeniem Waszej postawy - pięknie, że zachęcacie syna do czytania i sami też dajecie mu przykład. Oby więcej takich rodziców jak Wy!

    Serial już mi się znudził, zupełnie mnie nie interesuje, co się w nim wydarzy. Pewnie obejrzę, jeśli będę mieć okazję, zwłaszcza, że Połówek będzie oglądał, ale "Gra o tron" nie powoduje już u mnie wielkich emocji.

    Ach, TA piosenka! Jasne, że znam! Chyba tylko głuchy jej nie słyszał :)

    PS. Moi drodzy, pomocy potrzebujemy! Może Wy możecie polecić ciekawą lekturę/autora dla nastolatka? Hrabina? Wróbels? Ktoś? Coś? ;) Przyznajcie się, co czytają Wasze pociechy.

    OdpowiedzUsuń
  19. Witaj Taito,

    Piękne są bielone domki w Dunmore East i dzięki Twojemu opisowi potrafię poczuć urok i magię tego miejsca, choć w Irlandii nie byłam. Myślę, że zimna aura pogodowa, melancholijna szarość, stwarzają wyjątkowy klimat. Szkoda, że ceny są zbyt wygórowane, a konkurencja hotelowa mała. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  20. Imagiku! Witaj!

    Ale mi zrobiłaś niespodziankę! Bardzo mnie ucieszyłaś tym komentarzem, bo nie sądziłam, że jeszcze tu zaglądasz. Cieszę się ogromnie, że wróciłaś do pisania!

    Ja również pozdrawiam Cię serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Wstyd się przyznać, ale jeszcze nie byliśmy. Mieliśmy pojechać do Mount Falcon, gdzie chłopak naszej koleżanki jest sokolnikiem, i też jakoś nam nie po drodze. Pewnie w oba miejsca wybierzemy się dopiero, gdy młodsze dziecię podrośnie na tyle, by nie rozpłakać się na sam widok obcych ludzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  22. O Mount Falcon jeszcze nie słyszałam, ale po Twoim komentarzu nadrobiłam zaległości.

    Nigdy nie miałam do czynienia z ptakami drapieżnymi, zainteresowałam się nimi dopiero po wizycie w Eagles Flying. Jeśli Twoja córka lubi zwierzęta, to pewnie będzie zachwycona możliwością obcowania z nimi. Ja byłam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  23. Mi się przydarzyło we wtorek i sprzątałam do 1.30 w nocy. Ostrzegałam, że normalna nie jestem;)

    Zawsze wylewałam wodę z termofora, myślałam, że właśnie tak się powinno robić. Ups. Chyba byłam w błędzie, ale cóż błądzić rzeczą ludzką. Podobno;)

    Mówisz masz, podaj tylko nowy adres;)

    Ja również dostrzegam w sobie zamiłowania masochistyczne (nie, nie oglądałam Greya), ponieważ mam podobnie. Jak już zacznę książkę czy gazetę to muszę ją skończyć, nawet jeśli stwierdzę, że to nie moja bajka. Ostatnio tak miałam z książką o Meryl Streep "Znowu ona".

    OdpowiedzUsuń
  24. Zaglądam, choć nieregularnie. Jeszcze istnieję i spróbuję coś napisać ale ciągle czasu brak. Pozdrawiam z bardzo dziś zaśnieżonego Toronto.

    OdpowiedzUsuń
  25. Ty to masz zdrowie ;) Sprzątanie i zakupy już za mną, od jutrzejszego poranka tylko relaks! Jak ja tego potrzebowałam!

    Bo Meryl Streep i książki to złe połączenie ;) Ja jakiś czas temu czytałam powieść z Meryl na okładce - o jeżu, ledwo przez nią przebrnęłam.

    OdpowiedzUsuń
  26. Dla mnie ważne, że nadal zaglądasz i że całkowicie nie zniknęłaś z wirtualnego świata.

    Pozdrawiam serdecznie z coraz bardziej wiosennej Irlandii.

    OdpowiedzUsuń
  27. Sztorm ... to właśnie jedno ze zjawisk, które odrzucają mojego A. od myśli zamieszkania nad morzem, oceanem, w pobliżu takich właśnie miejsc...
    Samo miasteczko na pewno urocze, jak urocze są takie malutkie miejscowości, szczególnie w niezwykłych dla nas okolicznościach przyrody:) a jeśli nie niezwykłych, to przynajmniej całkiem innych od tych, w których my mieszkamy.
    Wiesz, że mam bardzo podobnie z odwiedzanymi miejscami? albo od razu się w nich zakochuję, albo mnie odpychaja od siebie; lubię oglądac i zwiedzać wszystko, ale niektóre miejsca "pozwolą" mi się zobaczyć, docenić ich piękni i zamykają się przede mną.
    zdjęcia urzekające, porywające i wywołujące we mnie tęsknotę za trasą. A te żonkile to już z tego roku??? wow!
    Podoba mi się ujęcie domku ze strzechą i niebieskiego auta:) choć już nie szokuje, bo pełno tu takich kontrastów :)

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  28. Pocieszające jest to, że sztormy nie zdarzają się codziennie :) Zdaję sobie sprawę, że są minusy mieszkania w takim miejscu, ale nie są one na tyle duże, bym porzuciła swoje marzenia o domku nad oceanem. Może gdybym tam zamieszkała, po jakimś czasie zmieniłabym zdanie i z podkulonym ogonem powróciłabym do swojego "nudnego" hrabstwa ;)

    Rozumiem Twoją tęsknotę, bo i ja ją odczuwam, ilekroć oglądam zdjęcia z odbytych wycieczek. Znów chciałabym być w drodze. Najgorsze jest to, że praca Połówka coraz bardziej wiąże się z weekendami, a to rzuca złe światło na podróżnicze plany...

    Nie, nie, żonkile nie są tegoroczne, choć widziałam na fotkach, że Twoje mogłyby już z nimi konkurować :)

    OdpowiedzUsuń
  29. ja bym pewnie nie uciekła(choć kto wie?), ale mój A. to już inna sprawa. Przyzwyczajony jest do wygodnego, spokojnego życia, neispecjalnie przepada za dziczą(choć z drugiej strony chciałby się uwolnić od ludzi!)
    Moje żonkile już rosną - te wysokie, a miniaturki są już w pełni rozkwitu. tak mnie zastanawiało to zdjęcie, bo jak zobaczyłam te kwiaty to aż mi szczena opadła i pomyślałam, omg to już tam tak dalece wiosna zaawansowana!

    OdpowiedzUsuń
  30. Miejmy nadzieję, że kiedyś się przekonamy :) Wiesz, ja też bym nie chciała do końca życia mieszkać na całkowitym odludziu, gdzie trzeba jechać kilkanaście mil do jedynego sklepu w okolicy, gdzie nie ma bieżącej wody, elektryczności i Internetu ;) Chciałabym mieszkać w miejscu pięknym i zacisznym, ale jednocześnie cywilizowanym. Latem czasami mam zwyczajnie dość dzieciaków z połowy osiedla - strasznie hałasują i wrzeszczą, sąsiadów koszących trawę, czy urządzających w ogródkach przyjęcia z głośną muzyką [mimo że już dawno obowiązuje cisza nocna...]. Wiesz, jak tu jest na osiedlach: dom przy domu, ogródek przy ogródku...

    OdpowiedzUsuń
  31. niestety wiem, jak to jest... a moi sąsiedzi przez ściane... ile razy już popełniłam morderstwo w myślach, to nie masz pojęcia! i to morderstwo poprzedzone strasznymi torturami! - tak mam ich dość. Awantury, wrzaski na dzieci, męza, teraz jeszcze psa... moze i na rybki w akwarium. najlepsze to, jak drąc ryja(bo inaczej tego nie ujmę) na 2-letnią córkę, na koniec wywrzaskuje: do u hear me!?, do u hear me!? Przecież ja przez ścianę słyszę, co kiedyś jej też już wywrzeszczałam: yes, i do!!! Umilkła, ale tylko na jeden dzień.
    nie robią imprez z alkoholem, nie balangują, ale ich zycie - tak głośne i pełne kłótni, wrzasków i przklenstw - doprowadza mnie do białej gorączki. mam nadzieję, ze kiedyś się stad przeniosę :)

    OdpowiedzUsuń
  32. Współczuję sąsiadów, Hrabino! To jakiś koszmar jest! Ja jednak mam idealną sąsiadkę, z którą dzielimy ścianę domu [mieszkamy w domu bliźniaczym]. To ci dalsi sąsiedzi, kilka ogródków dalej, bardziej hałasują.

    Swoją drogą, świetna riposta z Twojej strony, uśmiałam się :) Tylko tego małego dziecka szkoda...

    OdpowiedzUsuń