Na zamek Clonony natknąłem się całkiem przypadkowo. Los sprawił, że po prostu przejeżdżałem obok niego. Ta mierząca 50 stóp wieża niemal wyrosła przede mną, gdy bocznymi dróżkami pędziłem do domu. Było już prawie ciemno i lało jak z cebra, a w domu Taita czekała z obiadem, więc nawet się nie zatrzymywałem. To, że tu jeszcze wrócę, nie podlegało wątpliwości. Nastąpiło to wprawdzie dopiero kilka miesięcy później, ale w końcu udało mi się znów zagościć w Clonony. Tym razem pogoda była piękna, a do tego sprzyjało nam szczęście, bo brama zamku była otwarta, co oznaczało, że uda nam się wejść do środka.
Parkujemy po drugiej stronie drogi i ruszamy w stronę zamku. Od razu dostrzega nas jeden z psów, który – jak się później okazało – wspaniale pełni funkcję zamkowego alarmu. W przeciwieństwie do swojego znacznie większego towarzysza, maleńki czworonóg jest całkowicie niegroźny, ale na widok nadchodzących ludzi potrafi postawić wszystkich na nogi. Nic więc dziwnego, że bardzo szybko przy bramie pojawia się też właścicielka, która od razu z uśmiechem na twarzy prowadzi nas ku zamkowej wieży. Okazuje się, że Rebecca nabyła zabytek kilka lat temu z zamiarem przywrócenia mu dawnej chwały. Kiedy wchodzimy do wnętrza budowli, z dumą mówi: „witajcie w jedynym irlandzkim zamku Tudorów”. I zaczyna opowiadać…
Zamek Clonony został zbudowany najprawdopodobniej pod koniec XV wieku przez klan MacCoughlanów i to za jego murami miały miejsca pierwsze w Irlandii ćwiczenia w używaniu muszkietów. Wkrótce jednak zamek zmienił właściciela, bo Jon Og MacCoughlan przekazał go jako dowód swojej wierności Henrykowi VIII, który dar przyjął i nawet obiecał, że w stosownym czasie odda go MacCouglanom. Henryk jednak lubił zmieniać zdanie i w tym przypadku nie było inaczej.
Król akurat starał się o rękę Anny Boleyn, która – choć pochodziła z szanowanej rodziny – nie była wystarczająco szlachetnie urodzona. Henryk postanowił temu zaradzić i po prostu nadał Tomaszowi Boleyn, ojcu Anny, odpowiednie tytuły szlacheckie, a wraz z nimi posiadłości, wśród których znalazł się też zamek Clonony. Po takiej operacji już nikt nie mógł narzekać na rodowód Boleynówny: Anna została królową, a Tomasz Lordem Tajnej Pieczęci. Sielanka jednak nie trwała długo i już trzy lata później Henryk wzywał kata. Anna i jej brat Jerzy stracili głowy, a Tomasz został wygnany z dworu. W obawie przed gniewem monarchy spora część rodziny salwowała się ucieczką do Irlandii. Osiedlili się właśnie w Clonony i szybko rozprzestrzenili po całej okolicy. Do dziś w Midlandach żyje wielu potomków Boleynów – na czele z rezydującą na zamku w Birr, Lady Allison Rosse.
To właśnie historia rodu Boleynów jest głównym motywem, którego nowi właściciele trzymają się podczas odrestaurowywania zamku. Komnaty są urządzane na wzór tamtej epoki, nie brakuje pamiątek związanych z Boleynami. Całość uzupełniają różne eksponaty, które Rebecca przywozi ze swoich podróży po świecie. Przed Bożym Narodzeniem w zamku odbywasię specjalny jarmark, na którym te niecodzienne pamiątki zostają sprzedane, a uzyskane w ten sposób środki przeznaczane są na dalsze prace renowacyjne.
W tej chwili dla zwiedzających dostępny jest tylko parter i znajdująca się na pierwszym piętrze sypialnia, ale Rebecca z entuzjazmem przedstawia plany na przyszłość. Marzy o tym, by za kilka lat goście mogli podziwiać zamek w pełnej krasie. Z zapałem pokazuje zamontowane niedawno metalowe schody, dzięki którym po dziesiątkach lat przerwy znów można wejść na remontowane właśnie drugie piętro. Zwiedzanie nie trwa długo, ale przemiła właścicielka z radością odpowiada na wszelkie pytania.
Wychodzimy przed zamek, a nasza gospodyni kontynuuje swoją opowieść. Zaznacza, że głównym celem jest takie odnowienie budowli, by w jej środku znów można było mieszkać, a jednocześnie z zewnątrz wciąż wyglądałaby ona jak prawdziwy zamek. Dlatego właśnie nie ma w planach żadnej ingerencji w elewację. „Bardzo pomaga nam to, że wieża stoi na litej skale” – tłumaczy Rebecca. „Nie mamy problemów z wilgocią i niestabilnym gruntem, co jest zmorą większości tego typu budowli.” Dodaje, że w planach jest również przykrycie zamku dachem, ale w taki sposób, by nie było to widoczne z zewnątrz. „Chcemy, żeby wieża zachowała swój średniowieczny wygląd, a wnętrze zaskakiwało zwiedzających” – wyjaśnia z uśmiechem właścicielka.
Nie może zabraknąć również związanych z zamkiem ciekawostek. Rebecca wskazuje na rosnący tuż obok głóg i leżący pod nim głaz. Kryje on pod sobą odkryty w 1803 roku grób Marii i Elżbiety Bullyn (jak wówczas zapisywano to nazwisko). Według niektórych źródeł były to bratanice królowej Anny Boleyn i kuzynki królowej Elżbiety I (która ponoć miała nawet przez jakiś czas gościć w Clonony i nauczyć się tu irlandzkiego!). Z napisu, jaki zdołano odczytać ze zniszczonej przez czas i pogodę płyty, wynikałoby, że Elżbieta I była raczej ciotką lub nawet cioteczną babką owych dam, a nie ich kuzynką. Choć i to jest dość wątpliwe, bo ich dziadkiem miałby być syn Jerzego Boleyna, a według historyków brat królowej Anny męskich potomków się nie doczekał. Faktem jest jednak to, że obie panie były w jakimś stopniu spokrewnione z angielskimi monarchiniami.
Obie damy dożyły w Clonony sędziwego wieku i były ze sobą tak bardzo związane, że kiedy jedna z nich zapadła w wieczny sen, druga w rozpaczy rzuciła się z zamkowych murów. Samobójcom nie przysługiwało wówczas prawo do należytego pochówku, więc siostry spoczęły we wspólnym grobie u podnóża zamku. Z biegiem lat mogiła popadła w zapomnienie i odnaleziono ją dopiero na początku XIX wieku przy okazji budowy Grand Canal. Nie wiedziano wówczas, czyj to jest grób i zdecydowano o przeniesieniu go na pobliski cmentarz przyklasztorny (a to ci paradoks!). Płyta okazała się jednak zbyt ciężka i ostatecznie pozostawiono grób pod zamkowym głogiem.
Opowieść dobiega końca i Rebecca oznajmia nam, że wraca do pielęgnowania zamkowego ogródka. Zachęca nas jednak, byśmy rozejrzeli się wokół wieży i porobili sobie zdjęcia. Podczas gdy Taita pstryka fotki, ja ruszam na rekonesans i wchodzę do przylegającej do północnej strony zamku fosy. W fosie spotykam męża Rebekki, który właśnie zrobił sobie przerwę w koszeniu trawy. Campbell jest niezwykle interesującym rozmówcą. Opowiada mi o pracach renowacyjnych i związanych z nimi przeszkodach. Choć lokalny samorząd jest bardzo pomocny w uzyskiwaniu kolejnych zezwoleń i odbiorów, odbudowa zamku strasznie się ciągnie ze względu na postawę urzędników ze stolicy. „Ludzi w Dublinie nie interesuje jakaś wieżyczka w Offaly. Oni najchętniej zabiliby drzwi i okna dechami, a przy bramie wywiesili tabliczkę zakazującą wstępu” – mówi z rozgoryczeniem. Rozpogadza się znacznie, kiedy wspomina wizytę potomka klanu MacCouglanów. Człowiek ten przyleciał tu specjalnie ze Stanów i płakał ze szczęścia, widząc, że ktoś zaopiekował się zamkiem zbudowanym przez jego przodków.
Po kilkunastominutowej pogawędce wychodzimy z fosy i dowiaduję się, że Rebecca zaprezentowała Taicie zaułek zakochanych w zamkowych ogrodach, gdzie często fotografują się młode pary. Właściciele informują nas również, że na terenie zamku organizowane są też bankiety, a chętni mogą tu nawet przenocować. Oczywiście wszystko odbywa się przy blasku świec, a wpływy zasilają fundusz remontowy.
Na odchodne pytamy jeszcze, czy w wieży pojawiają się jakieś duchy. Rebecca wyjaśnia: „Zamek jest prezentowany w Internecie jako nawiedzony. Ludzie, którzy przejeżdżają tędy w nocy, zgłaszają często, że widzieli na szczycie wieży wychudzonego mężczyznę w zielonej poświacie. Ale my przez te kilka lat nigdy nie widzieliśmy tu żadnego ducha.” A Campbell dodaje ze śmiechem, że jeśli komuś będzie bardzo zależało, to mogą specjalnie zaaranżować jakieś paranormalne odgłosy.
Opuszczamy zamek Clonony z szerokimi uśmiechami. W drodze powrotnej zgodnie stwierdzamy, że była to jedna z naszych najsympatyczniejszych wycieczek. Wspaniale było przyjechać tu i spotkać tych wyjątkowych ludzi, którzy z pasją odnawiają ten piękny zabytek. „Muszę to koniecznie opisać na blogu” – oznajmia Taita i zaraz dodaje: „ale nie wiem, o czym rozmawiałeś z tym panem w fosie!”. „No dobra, to ja to opiszę” – wyrywa mi się z bliżej nieznanego powodu… I – jak widzicie – Taita dopilnowała, żebym dotrzymał słowa…
Połówek