Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Leviathan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Leviathan. Pokaż wszystkie posty

środa, 20 marca 2013

Małe, wielkie Birr, które pod wieloma względami przeszło do historii


Można powiedzieć, że leżące w środkowej części Irlandii hrabstwo Offaly zostało niezbyt hojnie obdarowane przez naturę. Są na wyspie widoki niezwykle miłe dla oka: majestatyczne i złowrogie klify, złociste plaże i wyniosłe góry, ale żadne z nich nie znajdują się w tym hrabstwie. Offaly wydaje się być takie pospolite: płaskie niczym naleśnik [najwyższe wzniesienie nie osiąga nawet 600 metrów] i usiane dolinami gdzieniegdzie tylko poprzecinanymi drumlinami. To kraina torfowisk, rolników, małych miast. Są tu dość ciekawe, ale mało znane zabytki. Przewodniki zazwyczaj o nich nie piszą, bo turyści – gnający w stronę największych komercyjnych hitów wyspy – zdają się nie być nimi zainteresowani. Wyrwana z łóżka o barbarzyńskiej porze, bez zająknięcia wyrecytowałabym przynajmniej pięć z nich. Miasteczko Birr z pewnością byłoby wśród nich.



Birr jest małe, ale jednocześnie wielkie – czynią go takim głównie rzeczy, których tu dokonywano i sukcesy, jakie tu odnoszono. Jego eks-mieszkańcy poprzez swoje zasługi wynieśli to miasteczko do niezwykle wysokiej rangi. Ale zanim tego dokonali, najpierw je stworzyli. Mowa tu o nietuzinkowej rodzinie Parsonsów, hrabiów Rosse, których losy nieprzerwanie, od blisko czterystu lat, splatają się z tym miastem i jego imponującym zamkiem.



Współczesne Birr to niegdysiejsze Parsonstown – miasto Parsonsów. Birr, będące w grupie heritage towns, jest miastem o architekturze georgiańskiej, a Oxmantown Mall i John’s Mall są jej wyjątkowo wdzięcznymi przykładami. Choć niektóre budowle zaprzedały swoją duszę komercyjności, nadal znajdziemy tu interesujące budynki pochodzące na przykład z XVIII wieku.



Do Birr mam spory sentyment. Sześć lat temu, korzystając z dobrodziejstw długiego weekendu i Dnia Św. Patryka, wybrałam się tu na dwudniowy wypoczynek. Cel był jasno wytyczony – zamek Birr i przylegające do niego włości. Sama rezydencja była niedostępna dla zwiedzających. Na początku XVII wieku wybudował ją Laurence Parsons, w późniejszych latach nieco ją zmodyfikowano, przez co nabrała bardziej gotyckiego wyglądu. Opady deszczu i śniegu sprawiły, że posiadłość nabrała nieco tajemniczego i mrocznego wyglądu. Mokre mury odebrały jej uroku, ale dodały posępności. Zastanawiałam się, jak wygląda jej wnętrze i jej właściciele, ale nie dane mi było wtedy uzyskać odpowiedzi.



Zamek od kilkunastu pokoleń jest domem hrabiów Rosse i z tego właśnie powodu nie udostępniano go zwykłym zjadaczom chleba. Dla arystokratów i mocarzy prawie zawsze stoi otworem. Od 1979 roku zamieszkuje go obecny właściciel, William Brendan Parsons, siódmy hrabia Rosse. Towarzystwa dotrzymuje mu pochodząca z Yorkshire, Alison Cooke-Hurle. Para poznała się w Oxford College, pobrała w 1966 roku i dorobiła trójki dzieci.



‘Nie dla psa kiełbasa’ pomyślałam, patrząc na zamek. Obeszłam się jej zapachem i udałam się tam, gdzie byłam upoważniona do wstępu: najpierw do Ireland’s Historic Science Centre, a potem do ogrodów. Ireland’s Historic Science Centre mieści się w dawnych stajniach i prezentuje ogromny wkład rodziny Parsonsów w rozwój nauki. To tu dowiemy się, jakie były dokonania członków tej nietuzinkowej familii, jak również zobaczymy niektóre z ich wynalazków. Ten, który robi chyba największe wrażenie, teleskop Leviathan of Parsonstown, znajduje się jednak na zewnątrz – w zamkowych ogrodach.




Parsonsowie byli wybitnymi umysłami: niesamowicie uzdolnionymi inżynierami, konstruktorami, pionierami w swoich dziedzinach. Leviathan, teleskop wybudowany w 1845 roku przez trzeciego hrabiego Rosse, Williama Parsonsa, był największy na świecie przez blisko trzy dekady. To za jego pomocą hrabia wypatrzył m.in. galaktykę, którą nazwał ‘spiralną mgławicą’.



Żona Williama, Mary Field, nie była zwykłą kurą domową. Błyszczała w nietypowych dziedzinach, realizowała swoje pasje. Była pionierką fotografii. Wynaleziona przez nią ciemnia fotograficzna była jedną z najwcześniejszych na świecie. Jej zdjęcia z kolei znalazły się na World’s First Photographic Exhibithion w Londynie. To ona była pierwszą osobą, której Photographic Society od Ireland przyznało medal. Mary zdradzała także żyłkę do… kowalstwa – brama prowadząca do parku jest jej dziełem. Ich syn również nie był gorszy - Charles wynalazł m.in. turbinę parową i zbudował pierwszy parostatek, Turbinię.



Trzeba by było zużyć całą rolkę papieru toaletowego, by zapisać wszystkie nietuzinkowe dokonania rodziny Parsonsów i wymienić wszystkie ‘naj’ związane z tym miejscem. Ogrody, mieszczące jakiś 3000 gatunków krzewów i drzew z 40 krajów świata, uchodzą za największe prywatne ogrody na wyspie. Są nie tylko rajem dla wszystkich miłośników przyrody, ale także domem dla olbrzymiego, kilkunastometrowego żywopłotu bukszpanu zwyczajnego wpisanego do Księgi Rekordów Guinnessa. Studenci ogrodnictwa z całej Europy przybywają tu, by poszerzać swoją wiedzę. W zamian za darmowy nocleg pomagają w utrzymaniu ogrodów, choć sam hrabia zarzeka się, iż nie boi się brudzić rąk w ziemi. Pielenie czy przycinanie to czynności doskonale mu znane.



W ogrodach znajduje się metalowy mostek przewieszony przez rzekę. Wybudowano go na początku XIX wieku. Nie można przez niego przejść, ale można dotykać, patrzeć, fotografować – to ponoć najstarsza konstrukcja tego typu w Irlandii. To także tu w Birr miał miejsce pierwszy zanotowany wypadek motoryzacyjny. Hrabia, który skonstruował teleskop, eksperymentował także z pojazdami napędzanymi parą. Pech chciał, że w 1869 roku w czasie jazdy jednym z nich zginęła Mary Ward, jego kuzynka. Kobieta złamała sobie kark wypadając na zakręcie.



Dziesięć lat później w zamku i w mieście nastała jasność - czwarty hrabia Rosse, Laurence, zamontował koło wodne napędzające turbinę, dzięki czemu udało się pozyskać energię elektryczną. W ten sposób Birr przeszło do historii jako pierwsze miasto oświetlone prądem. Nie tylko w Irlandii, lecz ponoć na całym świecie.



Przyjmuje się, że "The Birr Stone" [znany również jako "The Seffin Stone"] wyznacza środek Irlandii


Ciekawe to miejsce z niewątpliwie ciekawą historią do opowiedzenia. A wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze bardziej interesująco. Na początku lutego niemalże podskoczyłam z radości, kiedy czytając gazetę natrafiłam na pewną wzmiankę - od maja 2013 roku hrabiostwo otwiera wrota swojej twierdzy dla wszystkich zainteresowanych. Czyżby recesja zmusiła ich do tego? Wszak już parę lat temu hrabia żartował sobie, że zimą trzeba ogrzewać się whiskey i dodatkowymi warstwami ubrań, bo nie mogą sobie pozwolić na ogrzewanie zamku liczącego, bagatela, 70 pokoi. Mina nieco mi zrzedła, kiedy czytając dotarłam do ceny – 18 euro za bilet upoważniający do zwiedzania rezydencji (1h, rezerwacja wskazana), ogrodów i Ireland’s Historic Science Centre to mimo wszystko dość wygórowana cena. Kusi mnie jednak, by sprawdzić, czy rację miał Thomas Dinley pisząc w 1681 roku, że w zamku znajdują się the fairest staircase in Ireland. Mają to być jedne z najstarszych drewnianych schodów na wyspie.



Zamek ma być otwarty do końca sierpnia, po tym okresie próbnym hrabiostwo zadecyduje, czy w przyszłości również będzie on udostępniany zwiedzającym. Polecam to miejsce wszystkim tym, którzy lubią obcować na łonie przyrody. Moja marcowa wycieczka była przyjemna, ale zdecydowanie lepiej odwiedzić ogrody latem – roślinność w kolorach tęczy gwarantowana.



________


Post dedykowany Bawie