Można powiedzieć, że leżące w środkowej części Irlandii hrabstwo Offaly zostało niezbyt hojnie obdarowane przez naturę. Są na wyspie widoki niezwykle miłe dla oka: majestatyczne i złowrogie klify, złociste plaże i wyniosłe góry, ale żadne z nich nie znajdują się w tym hrabstwie. Offaly wydaje się być takie pospolite: płaskie niczym naleśnik [najwyższe wzniesienie nie osiąga nawet 600 metrów] i usiane dolinami gdzieniegdzie tylko poprzecinanymi drumlinami. To kraina torfowisk, rolników, małych miast. Są tu dość ciekawe, ale mało znane zabytki. Przewodniki zazwyczaj o nich nie piszą, bo turyści – gnający w stronę największych komercyjnych hitów wyspy – zdają się nie być nimi zainteresowani. Wyrwana z łóżka o barbarzyńskiej porze, bez zająknięcia wyrecytowałabym przynajmniej pięć z nich. Miasteczko Birr z pewnością byłoby wśród nich.
Birr jest małe, ale jednocześnie wielkie – czynią go takim głównie rzeczy, których tu dokonywano i sukcesy, jakie tu odnoszono. Jego eks-mieszkańcy poprzez swoje zasługi wynieśli to miasteczko do niezwykle wysokiej rangi. Ale zanim tego dokonali, najpierw je stworzyli. Mowa tu o nietuzinkowej rodzinie Parsonsów, hrabiów Rosse, których losy nieprzerwanie, od blisko czterystu lat, splatają się z tym miastem i jego imponującym zamkiem.
Współczesne Birr to niegdysiejsze Parsonstown – miasto Parsonsów. Birr, będące w grupie heritage towns, jest miastem o architekturze georgiańskiej, a Oxmantown Mall i John’s Mall są jej wyjątkowo wdzięcznymi przykładami. Choć niektóre budowle zaprzedały swoją duszę komercyjności, nadal znajdziemy tu interesujące budynki pochodzące na przykład z XVIII wieku.
Do Birr mam spory sentyment. Sześć lat temu, korzystając z dobrodziejstw długiego weekendu i Dnia Św. Patryka, wybrałam się tu na dwudniowy wypoczynek. Cel był jasno wytyczony – zamek Birr i przylegające do niego włości. Sama rezydencja była niedostępna dla zwiedzających. Na początku XVII wieku wybudował ją Laurence Parsons, w późniejszych latach nieco ją zmodyfikowano, przez co nabrała bardziej gotyckiego wyglądu. Opady deszczu i śniegu sprawiły, że posiadłość nabrała nieco tajemniczego i mrocznego wyglądu. Mokre mury odebrały jej uroku, ale dodały posępności. Zastanawiałam się, jak wygląda jej wnętrze i jej właściciele, ale nie dane mi było wtedy uzyskać odpowiedzi.
Zamek od kilkunastu pokoleń jest domem hrabiów Rosse i z tego właśnie powodu nie udostępniano go zwykłym zjadaczom chleba. Dla arystokratów i mocarzy prawie zawsze stoi otworem. Od 1979 roku zamieszkuje go obecny właściciel, William Brendan Parsons, siódmy hrabia Rosse. Towarzystwa dotrzymuje mu pochodząca z Yorkshire, Alison Cooke-Hurle. Para poznała się w Oxford College, pobrała w 1966 roku i dorobiła trójki dzieci.
‘Nie dla psa kiełbasa’ pomyślałam, patrząc na zamek. Obeszłam się jej zapachem i udałam się tam, gdzie byłam upoważniona do wstępu: najpierw do Ireland’s Historic Science Centre, a potem do ogrodów. Ireland’s Historic Science Centre mieści się w dawnych stajniach i prezentuje ogromny wkład rodziny Parsonsów w rozwój nauki. To tu dowiemy się, jakie były dokonania członków tej nietuzinkowej familii, jak również zobaczymy niektóre z ich wynalazków. Ten, który robi chyba największe wrażenie, teleskop Leviathan of Parsonstown, znajduje się jednak na zewnątrz – w zamkowych ogrodach.
Parsonsowie byli wybitnymi umysłami: niesamowicie uzdolnionymi inżynierami, konstruktorami, pionierami w swoich dziedzinach. Leviathan, teleskop wybudowany w 1845 roku przez trzeciego hrabiego Rosse, Williama Parsonsa, był największy na świecie przez blisko trzy dekady. To za jego pomocą hrabia wypatrzył m.in. galaktykę, którą nazwał ‘spiralną mgławicą’.
Żona Williama, Mary Field, nie była zwykłą kurą domową. Błyszczała w nietypowych dziedzinach, realizowała swoje pasje. Była pionierką fotografii. Wynaleziona przez nią ciemnia fotograficzna była jedną z najwcześniejszych na świecie. Jej zdjęcia z kolei znalazły się na World’s First Photographic Exhibithion w Londynie. To ona była pierwszą osobą, której Photographic Society od Ireland przyznało medal. Mary zdradzała także żyłkę do… kowalstwa – brama prowadząca do parku jest jej dziełem. Ich syn również nie był gorszy - Charles wynalazł m.in. turbinę parową i zbudował pierwszy parostatek, Turbinię.
Trzeba by było zużyć całą rolkę papieru toaletowego, by zapisać wszystkie nietuzinkowe dokonania rodziny Parsonsów i wymienić wszystkie ‘naj’ związane z tym miejscem. Ogrody, mieszczące jakiś 3000 gatunków krzewów i drzew z 40 krajów świata, uchodzą za największe prywatne ogrody na wyspie. Są nie tylko rajem dla wszystkich miłośników przyrody, ale także domem dla olbrzymiego, kilkunastometrowego żywopłotu bukszpanu zwyczajnego wpisanego do Księgi Rekordów Guinnessa. Studenci ogrodnictwa z całej Europy przybywają tu, by poszerzać swoją wiedzę. W zamian za darmowy nocleg pomagają w utrzymaniu ogrodów, choć sam hrabia zarzeka się, iż nie boi się brudzić rąk w ziemi. Pielenie czy przycinanie to czynności doskonale mu znane.
W ogrodach znajduje się metalowy mostek przewieszony przez rzekę. Wybudowano go na początku XIX wieku. Nie można przez niego przejść, ale można dotykać, patrzeć, fotografować – to ponoć najstarsza konstrukcja tego typu w Irlandii. To także tu w Birr miał miejsce pierwszy zanotowany wypadek motoryzacyjny. Hrabia, który skonstruował teleskop, eksperymentował także z pojazdami napędzanymi parą. Pech chciał, że w 1869 roku w czasie jazdy jednym z nich zginęła Mary Ward, jego kuzynka. Kobieta złamała sobie kark wypadając na zakręcie.
Dziesięć lat później w zamku i w mieście nastała jasność - czwarty hrabia Rosse, Laurence, zamontował koło wodne napędzające turbinę, dzięki czemu udało się pozyskać energię elektryczną. W ten sposób Birr przeszło do historii jako pierwsze miasto oświetlone prądem. Nie tylko w Irlandii, lecz ponoć na całym świecie.
Przyjmuje się, że "The Birr Stone" [znany również jako "The Seffin Stone"] wyznacza środek Irlandii
Ciekawe to miejsce z niewątpliwie ciekawą historią do opowiedzenia. A wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze bardziej interesująco. Na początku lutego niemalże podskoczyłam z radości, kiedy czytając gazetę natrafiłam na pewną wzmiankę - od maja 2013 roku hrabiostwo otwiera wrota swojej twierdzy dla wszystkich zainteresowanych. Czyżby recesja zmusiła ich do tego? Wszak już parę lat temu hrabia żartował sobie, że zimą trzeba ogrzewać się whiskey i dodatkowymi warstwami ubrań, bo nie mogą sobie pozwolić na ogrzewanie zamku liczącego, bagatela, 70 pokoi. Mina nieco mi zrzedła, kiedy czytając dotarłam do ceny – 18 euro za bilet upoważniający do zwiedzania rezydencji (1h, rezerwacja wskazana), ogrodów i Ireland’s Historic Science Centre to mimo wszystko dość wygórowana cena. Kusi mnie jednak, by sprawdzić, czy rację miał Thomas Dinley pisząc w 1681 roku, że w zamku znajdują się the fairest staircase in Ireland. Mają to być jedne z najstarszych drewnianych schodów na wyspie.
Zamek ma być otwarty do końca sierpnia, po tym okresie próbnym hrabiostwo zadecyduje, czy w przyszłości również będzie on udostępniany zwiedzającym. Polecam to miejsce wszystkim tym, którzy lubią obcować na łonie przyrody. Moja marcowa wycieczka była przyjemna, ale zdecydowanie lepiej odwiedzić ogrody latem – roślinność w kolorach tęczy gwarantowana.
________
Post dedykowany Bawie
Chciałabym, aby Katowice były takie proste i pełne nieodkrytych zabytków. Myślę, że sprawa z tymi zabytkami wygląda trochę inaczej. To przewodniki napędzają koniunkturę pisząc o tych najbardziej znanych. Większości atrakcji, które opisujesz Ty czy Pendragon nie ma w żadnym przewodniku. Chętnie bym wiele z nich obejrzała, ale skąd taki żółtodziób jadący na wyspę ma wiedzieć, gdzie warto się udać? Tak, wiem. Nie wpadłam wtedy jeszcze na to, żeby Was czytać:)
OdpowiedzUsuńZ rejonem wiąże się historia nietuzinkowej kobiety.To lubię.
Katowice może faktycznie takie nie są, ale w Polsce nie brakuje pięknych miejsc i zabytków godnych uwagi.
OdpowiedzUsuńSporo prawdy jest w tym, co piszesz. Już dawno zauważyłam, że niektóre atrakcje są nachalnie promowane w praktycznie każdym przewodniku. Poza tym wielu bedekerom sporo brakuje do ideału. Dużo jest przewodników przeznaczonych dla mało wymagających turystów, to właśnie one z reguły wspominają tylko o tych najpopularniejszych atrakcjach. Kiedy przeglądam je, mam wrażenie, że powstały tylko w jednym celu i absolutnie nie są owocem pasji autora do opisywanego kraju.
Inna sprawa to tzw. hard tourism. Mnóstwo jest turystów nastawionych na wygodę i stroniących od wysiłku. Ci ludzie najczęściej nie mają zbyt dużego pojęcia o zwiedzanym kraju, nie są zbyt zainteresowani jego dogłębnym poznaniem. I oni najczęściej nie mają zamiaru tułać się gdzieś po prowincji, by dotrzeć do jakiegoś tam, mało popularnego i mało znaczącego [ich zdaniem] zabytku.
W Polsce jest wiele pięknych miejsc tylko nie zadbanych i wypromowanych. Osobie nie zmotoryzowanej ciężko do nich dojechać.
OdpowiedzUsuńWidzisz. Ludzie tacy jak ja, chcący poznać kraj wertują strony internetowe (zagraniczne) i przewodniki (rodzime) i nie trafiają do tych wszystkich ciekawych atrakcji.
Hard tourism jest coś takiego? Nie słyszałam nigdy. Wiesz co Taito. Nigdy bym nie pojechała na wakacje ani z biura podróży, ani all inclusive. Przecież planować wyjazd to sama przyjemność. Nikt nie oszuka, jak coś mi nie wyjdzie mogę winić tylko siebie. Zupełnie nie potrafię zrozumieć absurdu jechania na Wyspy Kanaryjskie czy Karaiby żeby leżeć z tyłkiem koło hotelu, pić i jeść.
Prawda, ale tych pięknych i wymuskanych również nie brakuje. Czasami żałuję, że nie miałam okazji, by dokładniej zwiedzić moją ojczyznę. Zdecydowanie większe pojęcie mam o zabytkach Irlandii niż Polski.
OdpowiedzUsuńPolskojęzyczne przewodniki o Irlandii są dość kiepskie, zawierają zdecydowanie za mało informacji o ciekawych atrakcjach.
Jasne, że jest, przecież sama tego nie wymyśliłam ;)
Też mi się tak kiedyś wydawało, ale z czasem nieco zmieniłam zdanie. Wypoczynek all inclusive też ma swoje plusy, nie musisz przecież całego pobytu spędzać w hotelu, na basenie, na plaży. Przecież możesz jeździć i zwiedzać, nikt Ci tego nie zabroni. A taki wykupiony - dajmy na to tygodniowy - nocleg w jednym miejscu wychodzi nieraz taniej niż przemieszczanie się po kraju i spędzanie każdej nocy w innym hotelu [sprawdzone na przykładzie Szwajcarii].
A fenomenu nieumiarkowanego picia, jedzenia, smażenia się na plaży i nieruszania się poza obręb hotelu też nie rozumiem i nie praktykuję.
Wciąż mnie zachwyca....
OdpowiedzUsuńmoże uda mi się odwiedzić Irlandię w przyszłym roku, wtedy wydrukuję sobie Twojego bloga jako przewodnika :)))
Byłoby mi niezwykle miło! :)
OdpowiedzUsuńKatowice, co prawda nie mają zamku czy wielkiego teleskopu, ale spokojnie - również jest tam jakiś urok ;) A może będzie, jak te wszystkie inwestycje planowane bądź aktualnie realizowane dojdą do skutku. Marzenia ściętej głowy pewnie, ale kto wie?
OdpowiedzUsuńPodejrzewałam Cię trochę o to, że możesz znać lepiej Eire niż Polskę:)
OdpowiedzUsuńDla mnie all inclusive nie ma sensu. Masz zagwarantowany posiłek na cały dzień na przykład, jeśli ja jestem cały dzień poza hotelem to szkoda środków finansowych. Mi bardzo odpowiada objeżdżanie miejsc.
Całe szczęście.
Słusznie, tak właśnie jest, choć z geografii miałam piątkę w liceum, a nauczycielka wymagała, by mapę mieć w jednym palcu. Irlandia jest zdecydowanie mniejsza, zdecydowaną większość jej atrakcji zwiedziłam. Po Polsce też podróżowałam, ale są w niej takie regiony, w które nigdy nie dotarłam. O wyspie nie mogę tego powiedzieć.
OdpowiedzUsuńJa również bardzo lubię taką formę zwiedzania.
Jeśli chodzi o brak porządnych przewodników traktujących o Zielonej Wyspie to protestuję! :) Być może już kiedyś o tym pisałem, ale ja polecam przewodnik z serii National Geographic. Korzystam z niego dobrych kilka lat, jest już dość zmaltretowany (co tylko dobrze o nim świadczy) i na prawdę ma sporo ciekawych informacji. Nie wiem czy Ty Taito czasami nie posiadasz tego właśnie przewodnika?
OdpowiedzUsuńTak się zastanawiając, to skoro takie Bezdroża czy inny Pascal nie są dobre, to wychodzi na to - że tak jak pisała Ewa - trzeba by stworzyć sobie samemu swój własny przewodnik, drukując według siebie z różnych blogów, informacje na temat zwiedzanych miejsc, . Przypuszczam (i tutaj znów oczko dla Taity), że taki na przykład przewodnik ,,Taita Travel'' odniósłby niemały sukces ;)
Wracając do Birr to my tam byliśmy dokładnie 11 kwietnia 2010 roku, dzień po katastrofie smoleńskiej... Była piękna pogoda, cieplutko (choć jeszcze bez bujnej i nasyconej kolorami roślinności) i tak jakoś spokojnie, sielsko. Twoje zdjęcia przypominają mi tę wycieczkę z przed prawie 3 lat - fajnie znów do Birr wrócić (może uda się również w realnym świecie, skoro otwierają zamek dla zwiedzających?). A sama historia tego miejsca oraz nieprzeciętne umiejętności jego mieszkańców mogą budzić podziw. Rzeczywiście, prawdziwi innowatorzy i mądre głowy :)
Piszesz Taito, że Offaly jest nudne i nic w nim fajnego nie ma. Musiałabyś w Co. Longford trochę pomieszkać ;)
pozdrawiam!
O matko, a ja myślałem , że się poddałaś i dawno nie szukałem jednego z moich ulubionych blogów.Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa :( , ale z drugiej strony, ileż radości będę miał czytając zaległości. Pozdrawiam cieplutko z zasypanych i zamarzniętych wiosennie gór świętokrzyskich. Zdzisław :)
OdpowiedzUsuńTo doprawdy niepojęte, jak łatwo ze mnie zrezygnowałeś, Zdzisławie ;)
OdpowiedzUsuńWielką radość mi uczyniłeś tym swoim komentarzem :) Dobrze wiedzieć, że jesteś i że nadal będziesz tu zaglądać :)
Udzielam rozgrzeszenia i błogosławieństwa. To drugie będzie Ci szczególnie potrzebne, skoro planujesz przedzierać się przez moje archiwum :)
Dołączam serdeczne pozdrowienia z niby wiosennej, ale okropnie wietrznej wyspy.
Sprzeciw oddalony ;)
OdpowiedzUsuńZgadza się, mam ten przewodnik. Dostaliśmy go z okazji naszego wyjazdu. Świetnie się spisywał. Przez długi czas korzystałam tylko z niego. To jeden z lepszych przewodników - tych polskich. Lubię tę serię: jest przejrzysta i solidna. No i zawiera mnóstwo zdjęć, co dla mnie ważne, bo nie dość, że jestem wzrokowcem to do tego estetką :)
Mam trzy różne przewodniki Pascala. Tylko jeden jest naprawdę bardzo dobry - ten zielony, najgrubszy. Te wydawnictwa, które wymieniłeś są całkiem dobre. Jest jednak sporo dużo słabszych pozycji: Irlandia Globtroter, Irlandia Copernicusa i Thomasa Cooka [Hachette].
O nie, nie, mój drogi Ćwirku, to już Twoja nadinterpretacja :) Napisałam, że Offaly nie zostało hojnie obdarowane przez naturę - bo przecież sam wiesz, że mamy tu zdecydowanie ładniejsze hrabstwa - ale nic nie wspominałam o tym, że rzekomo nie ma w nim nic fajnego. Są ciekawe zabytki [w dodatku z dreszczykiem]: Charleville Castle, Clonony Castle, Leap Castle. Jest przecież Clonmacnoise, no i Birr ze swoimi ogrodami i zamkiem... Offaly jest bardzo swojskie, uroczo zielone, ale na pewno nie okupuje czołówki najładniejszych hrabstw wyspy.
Pozdrawiam serdecznie :)
Nie, spoko, może rzeczywiście próbowałem odczytać inaczej ;) Co nie zmienia faktu, że Co. Offaly i pewnie większość innych irlandzkich hrabstw bije Co. Longford na głowę. Wiem, że powinienem swojego bronić, ale chyba nie jest to przypadek, że aby coś ciekawego zobaczyć, zawsze musiałem jechać gdzieś dalej. A Clonmacnoise to chyba najważniejsza atrakcja Offaly?
OdpowiedzUsuńhttp://insomnia4ever.blog.pl/
OdpowiedzUsuńChyba najważniejsza, z pewnością najbardziej popularna. Byłeś tam kiedyś? Nie kojarzę takiego wpisu u Ciebie.
OdpowiedzUsuńFajnie, że potrafisz obiektywnie ocenić atrakcyjność swojego hrabstwa, a nie do upadłego wynosić je na niezasłużony piedestał :) To się ceni :)
Byliśmy, byliśmy :) Tego rzeczonego dnia 11 kwietnia 2011 zawitaliśmy zarówno do Birr jak i potem w drodze powrotnej do Clonmacnoise właśnie. Tutaj o tym pisałem:
OdpowiedzUsuńhttp://www.wrobels.pl/powiew-historii-z-clonmacnoise/
Wiesz Taito, tutaj nie ma na siłę co udowadniać. Nuda w County Longford i tyle ;)
Byłem i widziałem dwukrotnie - wiosną i latem. Ogrody zamku w "Birowem" robią największe wrażenie wtedy, gdy kwitną kwiaty: w kwietniu i w maju. Wówczas Birr to obowiązkowa pozycja w katalogu irlandzkich obieżyświatów. :)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Zimą - zrozumiale - nie było tam tak ładnie jak latem, ale mimo wszystko bardzo sympatycznie wspominam tę wycieczkę. To miejsce po prostu ma swój urok.
OdpowiedzUsuńMój nick nie jest przypadkowy bo do Irlandii trafiłem przypadkiem, ale to zupełnie inna historia :) . Jednego jestem jednak pewien - to Taita zaraziła mnie gorączką zwiedzania Zielonej Wyspy( .. i tej oryginalnej i tej wyimaginowanej...).Dziękuje Ci Taito. Zwróciłaś moją uwagę na to, że nie ma ciekawych miejsc bez ciekawych ludzi, którzy te miejsca stworzyli. Fajnie jest nie tylko ogladać jakies ruiny ale też łączyć ich historię ze sprawcami zamieszania. Czytam Twoje reportaże z przyjemnością i czekam na następne. Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńFakt zarażenia kogoś czymkolwiek raczej nie jest powodem do dumy, ale w powyższym kontekście jest to zdecydowanie ogromny powód mojej radości. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy Twój komentarz i świadomość, że byłam dla kogoś inspiracją i pozytywnym bodźcem do działania :) Wielkie dzięki za to :)
OdpowiedzUsuńSzerokich i bezpiecznych dróg Ci życzę [nie tylko tych irlandzkich], Przypadkowy Turysto :)
Ciesze się bardzo, że mogłem Ci wysłać trochę radości :) ale sama jesteś winna...bo zarażasz entuzjazmem i ciekawością nowych miejsc. Czy masz jakieś doświadczenia turystyczne z Holandii? Pytam bo chyba mnie tam niedługo poniesie, chociaż to jeszcze nic pewnego.
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, ale niestety nie mogę Ci pomóc. Irlandzki wiatr jeszcze mnie nie wywiał w tamte strony. Holandia znajduje się na liście krajów, do których chciałabym kiedyś dotrzeć, ale realnie na to patrząc wiem, że w tym roku na pewno tam nie dotrę.
OdpowiedzUsuńPrzypuszczam, że nie masz bloga, ale gdybym się myliła, to bardzo proszę o podrzucenie mi namiarów na niego :) Chętnie bym poczytała o ścieżkach, którymi chadza Przypadkowy Turysta.
Pozdrowienia z wietrznej wyspy.
No tak, nie mam bloga :( więc na razie nici z moich relacji - sorry! A z resztą tych relacji też nie było by wiele, bo jak wiesz jestem... przypadkowy ;) Moja aktywność w necie jest też taka jak widać po datach wystąpień - po prostu nie jestem aż tak aktywny. Nie mniej jednak z przyjemnością wchodzę na Twoje opisy. Wiem że powinienem się czuć trochę jak pasożyt bo niewiele sam od siebie daję ale chyba nie potraktujesz mnie jak naprzykrzającego sie komara? Jak będziesz planować wyjazd turystyczny do Holandii to jak wrócę ( jak w ogóle tam pojadę, bo coś niestety się pruje...) , to przekaże co mnie urzekło i co było warto zobaczyć. Słowo ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJaki pasożyt? Jaki komar? Nie waż się tak myśleć! :) Jest zupełnie inaczej - cieszę się bardzo, że się ujawniłeś, a każdy Twój komentarz sprawia mi radość :)
OdpowiedzUsuńTrzymam za słowo :)
Droga Taito, niestety moje plany spaliły na panewce i rzeczywiście pozostaje mi być przypadkowym turystą. Z wyjazdu do Holandii w tym roku nici grube jak lina okrętowa :( , ale może w przyszłym roku.... Tak więc nie pomogę ci wydatnie swoimi podpowiedziami co by tam warto zwiedzić. Z tego co słyszałem, to warte uwagi są Wrota Rotterdamu jako element systemu chroniącego ich przed zalaniem (widoczne na maps.google).Holandia jak wiesz to kraj żyjący wyłącznie dzięki pracowitości mieszkańców i determinacji w walce z Morzem Północnym. Warto więc zapewne ruszyć szlakiem ich umocnień i zabezpieczeń wybrzeża - historie ludzkie zapierające dech w piersiach. W następnej kolejności to podobno Horn - urokliwy port z ciekawą historią, ale przeludniony w sezonie letnim, przed czym mnie ostrzegano. Ano jak pożyjemy, to zobaczymy :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTrzymam zatem kciuki, by w następnym roku udało Ci się zrealizować Twoje podróżnicze plany.
OdpowiedzUsuńDzięki za holenderskie podpowiedzi, zapamiętam sobie :) Horn przedstawia się faktycznie uroczo.
A zatem do przyszłego roku! Będę w miarę możliwości zaglądał do Twojego "ogródka" bo jest to jeden z moich ulubionych blogów, ale nie będę przesadzał z własną aktywnością. Serdecznie pozdrawiam i czekam na kolejne relacje.
OdpowiedzUsuńDziękuję za te słowa, bardzo mi miło!
OdpowiedzUsuńRozumiem i nie nalegam na częste wpisy. Mam jednak nadzieję, że na Twój następny komentarz nie będę musiała czekać do 2014 roku ;) Byłabym wdzięczna, gdybyś odezwał się raz na jakiś czas, bo pozytywne komentarze od Czytelników naprawdę dodają mi wiary w siebie i pokazują sens tworzenia tego bloga.
Trzymaj się ciepło!