Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wicklow Mountains. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wicklow Mountains. Pokaż wszystkie posty

środa, 27 października 2010

W poszukiwaniu irlandzkiej jesieni




Kiedy Bezimienna, jedna z moich czytelniczek, napisała, że bardzo chciałaby zobaczyć jesienne oblicze Szmaragdowej Wyspy, postanowiłam, że przy najbliższej okazji wybiorę się na małą wyprawę, aby pokazać jej jesienną Irlandię.



 



Pomyślałam wtedy, że koniecznie powinnam pokazać jej Wicklow Mountains, które bardzo


sobie cenię. Dlaczego właśnie te góry? Bo to zielone płuca wyspy, bo to doskonałe miejsce na relaks i bliski kontakt z naturą. Bo to także esencja Irlandii: łagodne wzgórza, rozległe bagna i wrzosowiska, urocze jeziora, nieco wyjałowione pustkowia, gdzie czasami ciężko znaleźć dom na horyzoncie, czasami wręcz księżycowy krajobraz.


 




To teren bardzo kontrastowy, czasami tonący w lawendowej barwie wrzosów, czasami pławiący się w barwach ziemi, zawsze jednak imponujący. I zawsze doskonały na relaks o czym świadczą na drogach długie łańcuchy amatorów kolarstwa, czy pieszych wydeptujących nie zawsze dozwolone ścieżki.







Góry Wicklow mają też inną zaletę: leżą w bliskiej odległości od Dublina. Tylko kilkanaście kilometrów dzieli dublińczyków od przekroczenia progu do innego świata. Bo przebywając tutaj ma się nieodparte wrażenie, że to inny świat, inna bajka: zaludnienie nagle dramatycznie spada, wielkomiejski zgiełk zanika, a płuca wypełniają hausty świeżego powietrza. Można by pomyśleć, że te sielskie widoki są efektem kilkugodzinnej jazdy samochodem poza stolicę. A to tylko rzut beretem.



 




Drogi są tutaj wąskie, jak zresztą w całej Irlandii. A do tego niebezpieczne, wyboiste i bardzo często pozbawione pobocza. Większe bądź mniejsze krzyżyki ustawione tuż przy drodze przypominają o smutnej prawdzie: o nieszczęście nietrudno. Na niektórych odcinkach droga jest tak wąska, że z trudem mieści dwa samochody. A przecież często trzeba ominąć nie tylko samochód, ale także rowerzystów i pieszych.





 



Trudno dostępność i wyludnienie tutejszych dolin działało niczym magnes na wielu rzezimieszków. Jeszcze do XVIII wieku ściągali tu wyjęci spod prawa i prześladowani, szukając tu bezpiecznego schronienia. Teraz częściej można spotkać tutaj tych, którzy szukają piękna przyrody. Ale Military Road, droga zbudowana przez Anglików dla lepszej kontroli nad tym terenem, pozostała.


 


Odpowiadając na inne pytanie Bezimiennej: „jaka jest Irlandia o tej porze roku?”, powiem ładna, ale nie piękna. Dla mnie zbyt szara. To zdecydowanie nie jest moja ulubiona wersja Zielonej Wyspy. Wolę tę letnią, prawdziwie zieloną, kiedy otaczająca mnie przyroda wprost kipi soczystością barw. Kiedy ma się wrażenie, że trafiło się do prawdziwej oazy zieleni. A teraz? Teraz jest niby jesienne, ale jakoś tak smutno. Żal minionego lata. I nic tego nie zmieni. Ani piękna barwa korali jarzębiny, ani powabny zapach kolcolistu.



 




Zwyczajne jesienne obrazki, jakie oglądam za oknem to obrazy mało energetyzujące. Brak mi żywych, płomiennych barw i szelestu liści pod butami. Na moim osiedlu nawet one nie mają prawa leżeć – kiedy drogę pokryje grubsza warstwa uschniętych liści, wkrótce znikają one w kontakcie z pracownikiem odpowiedzialnym za porządek. Zresztą tych tracących liście drzew i krzewów, które mają piękne, kolorowe listowie, jest u mnie zdecydowanie za mało. Przeważają te, które na czas zimy przybierają odcień wypłowiałej, brudnej zieleni. A to nie jest najładniejsza ze znanych mi barw.




Kiedy rano opuszczam dom, coraz częściej mam wrażenie, że to już nie jesień a zima. Chłodne powietrze skutecznie przywraca trzeźwość umysłu, a wszechobecna delikatna biel przywodzi na myśl Boże Narodzenie. Szron. Ujemne temperatury, a na parkingu plamy wody, którą przed chwilą sąsiad wylał na oszronione szyby swojego samochodu. Tak, to zdecydowanie znak, że coraz bliżej nam do zimy…


 


W niedzielę po raz pierwszy założyłam rękawiczki, idąc na poranną mszę. A przedwczoraj kupiłam ciepłe buty na zimę. Trochę niepokoją mnie te objawy nadciągającej zimy. To już moja piąta jesień na wyspie. Te w poprzednich latach były dłuższe i cieplejsze. Bywało, że chodziłam bez kurtki. Aż do zeszłego roku, kiedy mieliśmy zimę bardzo nietypową jak na tutejsze warunki. Obawiam się, że ta tegoroczna będzie doskonałym przykładem tego, że historia lubi się powtarzać. Jak będzie, to się już niedługo okaże.