Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jaskinia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jaskinia. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 czerwca 2012

Aillwee Cave, czyli co wspólnego z jaskinią mają niedźwiedzie, "krówki" i ptaki drapieżne



Stereotypy bywają krzywdzące, znów się o tym ostatnio przekonałam. Jaskinia Aillwee (Aillwee Cave) to chyba najsłynniejsza tutejsza grota, a zarazem jedna z najpopularniejszych atrakcji turystycznych w hrabstwie Clare. Wiedziałam, że jaskinia jest tworkiem dość komercyjnym, że jest droga, a do tego wiecznie oblegana przez turystów. Nigdy jakoś specjalnie mnie nie intrygowała, a zasłyszane na jej temat informacje pełniły funkcję hamulca – dość skutecznie powstrzymywały mnie przed wizytą w tym miejscu. 


 


Kiedy moja znajoma opowiedziała mi, że zabrała na wycieczkę do jaskini dzieci i swoich gości z Belgii, a jej sześcioletni syn z wielką ekscytacją opowiedział o tym, co zobaczył, pomyślałam, że chyba właśnie nadszedł czas, by stawić czoło stereotypom. Po latach oglądania irlandzkich zamków, kompleksów sakralnych i megalitów zaczęłam nabierać ochoty na coś innego. Zadałam znajomej krótkie pytanie: so would you recommend it?, a ona stwierdziła, że warto było tam pojechać. Kiedy taka odpowiedź pada z ust osoby, która zwiedziła prawie połowę świata, to wypada zaufać rekomendacji.


 


Jaskinia znajduje się niedaleko Ballyvaughan, praktycznie w samym sercu Burren, wapiennego płaskowyżu o niemalże księżycowym wyglądzie. Całość prezentuje się dość malowniczo, ale zarazem wrogo. Mało tu drzew, domostw, śladów człowieka. Dużo tu natomiast przeróżnych grot, niestety z reguły niedostępnych dla zwykłego turysty. Ci, którzy koniecznie chcieliby zobaczyć, jak Burren prezentuje się od wewnątrz, mają okazję uczynić to właśnie w Aillwee Cave.


 


Ściganie królika przez psa zazwyczaj kończy się w dość niewyszukany sposób: albo kat dopada ofiarę, albo ofiara umyka. Kiedy w 1944 roku pies pasterski farmera Jacko McGanna udał się w pościg za królikiem, Irlandczyk podążył ich tropem. Nie wiem, jak potoczyły się losy futrzaka, wiem natomiast, że dzięki pościgowi farmer odkrył jaskinię, w której schował się królik. Sam Jacko - nie wiedząc czemu -  zachował swoje odkrycie w tajemnicy, a w międzyczasie przy pomocy świecy, oswajał się ze swoim znaleziskiem.


 




Niemalże trzydzieści lat później farmer wyjawił swój sekret. Zaczęło się nieuniknione: przyjechali speleologowie z lepszym sprzętem i światłem. Doszli tam, gdzie mogli, a tam, gdzie dotrzeć nie mogli, bo przejście było zablokowane, przedostali się cztery lata później w 1977 roku. Wtedy już od roku odbywało się zwiedzanie. Jacko zmarł trzynaście lat po wyjawieniu swojego sekretu, a dwa lata później progi jaskini przekroczył milionowy zwiedzający. Grotę sporadycznie określa się Jaskinią McGanna, częściej jako Aillwee Cave.


 


Podróż do wnętrza ziemi rozpoczyna się z liczną grupą i przewodnikiem. Jest ciemno, wilgotno, początkowo dość wąsko i nisko. Osoba mierząca nieco ponad 170 cm zazwyczaj spokojnie może przemieszczać się wyprostowana. Trasa nie jest długa ani męcząca. Przystanków jest kilka i już na samym wstępie obejrzeć można niewielki stos kości po niedźwiedziach brunatnych, których od długich lat nie ma już w Irlandii. W międzyczasie przewodniczka przybliża nam genezę jaskini, tłumaczy, że jej wnętrze zostało wyżłobione przez wodę jakieś 2 mln lat temu. Przepływająca tu rzeka zasilana była wodą z topniejących lodowców. Kiedy lodowiec ustąpił, rzeka wyschła. A pustą jaskinię zagospodarowały niedźwiedzie zapadające w sen zimowy. W międzyczasie pojawiły się stalagmity i stalaktyty, które nieraz przybrały zabawne formy: rąk złożonych do modlitwy lub garści marchewek.


 


Na pewnych odcinkach jaskinia staje się dość obszerna i wysoka. Pokonujemy mokrą ścieżkę, przesuwamy się gęsiego, robimy zdjęcia i pokonujemy stalowe mostki zawieszone na pewnej wysokości. Przewodniczka prosi, by na chwilę wyłączyć aparaty. Chce nam zademonstrować ciemność jaskini. Gasi światło, a grotę ogarnia ciemność doskonała. Możecie pomachać ręką przed oczami. Nic nie zobaczycie. To ciemność, do której oczy nigdy się nie przyzwyczają. Bez sztucznego światła nie można nic zobaczyć. To straszna próbka tego, jak ciężkie byłoby życie bez możliwości widzenia.


 


Niedługo po dotarciu do wodospadu – najbardziej spektakularnego po obfitych opadach - nasze oprowadzanie dobiega końca. Jest swego rodzaju żal – pół godziny we wnętrzu ziemi z kilkudziesięcioma obcymi osobami upłynęło zdecydowanie za szybko choć w przemiłej atmosferze. Ostatni odcinek pokonujemy w tunelu będącym dziełem człowieka – wykuty, by umożliwić ruch okrężny w jaskini.


 


Sporo czasu upłynęło od odkrycia jaskini, wiele zmieniło się w tym czasie. Poszerzono wejście do groty, wybudowano centrum turystyczne i sąsiednie The Burren Birds of Prey Centre poświęcone ptakom drapieżnym, pejzaż pozostał jednak ten sam. Budynek centrum turystycznego umiejętnie wkomponowano w skalny krajobraz, a pobliski teren zagospodarowano na użytek turystów. Przed albo po zwiedzaniu można m.in. wspiąć się na wzgórze, z którego „wyrasta” centrum, lub po prostu odpocząć przy filiżance kawy.


 


Koniecznie trzeba też odwiedzić farm shop, gdzie można odbyć degustację serów Burren Gold absolutnie zasłużenie zdobywających przeróżne nagrody. Sery są pyszne, a małe kawałeczki przeznaczone do degustacji znikają w ekspresowym tempie. Sklepik oferuje mnóstwo innych produktów domowej roboty i wysokiej jakości. Skusiliśmy się na pudełko czterech „krówek” o dwóch różnych smakach: irish cream, a także cherry, vanilla and nut. Krówki wrzucam w cudzysłów, bo to w miarę bliski odpowiednik tutejszego fudge – to jednak zdecydowanie nie to samo. Wiecie co Wam powiem? Smak irish cream fudge będzie nam się śnił do końca życia. Wspaniała konsystencja, doskonały smak, a widok naszych min po pierwszym kęsie po prostu bezcenny. Nabyty kawałek sera o smaku garlic and nettle nie dojechał do naszego domu, został skonsumowany jeszcze w aucie. Bynajmniej nie przez myszy.


 


Nie spodziewałam się rewelacji udając się do Aillwee Cave. Oprowadzanie jest krótkie, a stalagmity i stalaktyty niezbyt imponujące, ale mimo to dobrze się bawiłam. Jestem przeciwniczką komercyjnych atrakcji, ale w tym wypadku opuściłam ten kompleks naprawdę zadowolona. Miejsce ma duży potencjał i jest dobrym pomysłem na spędzenie nawet połowy dnia na świeżym powietrzu. Nie byłam w centrum poświęconemu ptakom drapieżnym, choć spotkałam się z bardzo pozytywnymi opiniami na jego temat. Myślę jednak, że jeszcze kiedyś tu wrócę. Po to, by obejrzeć ptaki, popatrzeć na wszechobecne skały i koniecznie nabyć krówki o smaku irlandzkiej śmietany.