Stereotypy bywają krzywdzące, znów się o tym ostatnio przekonałam. Jaskinia Aillwee (Aillwee Cave) to chyba najsłynniejsza tutejsza grota, a zarazem jedna z najpopularniejszych atrakcji turystycznych w hrabstwie Clare. Wiedziałam, że jaskinia jest tworkiem dość komercyjnym, że jest droga, a do tego wiecznie oblegana przez turystów. Nigdy jakoś specjalnie mnie nie intrygowała, a zasłyszane na jej temat informacje pełniły funkcję hamulca – dość skutecznie powstrzymywały mnie przed wizytą w tym miejscu.
Kiedy moja znajoma opowiedziała mi, że zabrała na wycieczkę do jaskini dzieci i swoich gości z Belgii, a jej sześcioletni syn z wielką ekscytacją opowiedział o tym, co zobaczył, pomyślałam, że chyba właśnie nadszedł czas, by stawić czoło stereotypom. Po latach oglądania irlandzkich zamków, kompleksów sakralnych i megalitów zaczęłam nabierać ochoty na coś innego. Zadałam znajomej krótkie pytanie: so would you recommend it?, a ona stwierdziła, że warto było tam pojechać. Kiedy taka odpowiedź pada z ust osoby, która zwiedziła prawie połowę świata, to wypada zaufać rekomendacji.
Jaskinia znajduje się niedaleko Ballyvaughan, praktycznie w samym sercu Burren, wapiennego płaskowyżu o niemalże księżycowym wyglądzie. Całość prezentuje się dość malowniczo, ale zarazem wrogo. Mało tu drzew, domostw, śladów człowieka. Dużo tu natomiast przeróżnych grot, niestety z reguły niedostępnych dla zwykłego turysty. Ci, którzy koniecznie chcieliby zobaczyć, jak Burren prezentuje się od wewnątrz, mają okazję uczynić to właśnie w Aillwee Cave.
Ściganie królika przez psa zazwyczaj kończy się w dość niewyszukany sposób: albo kat dopada ofiarę, albo ofiara umyka. Kiedy w 1944 roku pies pasterski farmera Jacko McGanna udał się w pościg za królikiem, Irlandczyk podążył ich tropem. Nie wiem, jak potoczyły się losy futrzaka, wiem natomiast, że dzięki pościgowi farmer odkrył jaskinię, w której schował się królik. Sam Jacko - nie wiedząc czemu - zachował swoje odkrycie w tajemnicy, a w międzyczasie przy pomocy świecy, oswajał się ze swoim znaleziskiem.
Niemalże trzydzieści lat później farmer wyjawił swój sekret. Zaczęło się nieuniknione: przyjechali speleologowie z lepszym sprzętem i światłem. Doszli tam, gdzie mogli, a tam, gdzie dotrzeć nie mogli, bo przejście było zablokowane, przedostali się cztery lata później w 1977 roku. Wtedy już od roku odbywało się zwiedzanie. Jacko zmarł trzynaście lat po wyjawieniu swojego sekretu, a dwa lata później progi jaskini przekroczył milionowy zwiedzający. Grotę sporadycznie określa się Jaskinią McGanna, częściej jako Aillwee Cave.
Podróż do wnętrza ziemi rozpoczyna się z liczną grupą i przewodnikiem. Jest ciemno, wilgotno, początkowo dość wąsko i nisko. Osoba mierząca nieco ponad 170 cm zazwyczaj spokojnie może przemieszczać się wyprostowana. Trasa nie jest długa ani męcząca. Przystanków jest kilka i już na samym wstępie obejrzeć można niewielki stos kości po niedźwiedziach brunatnych, których od długich lat nie ma już w Irlandii. W międzyczasie przewodniczka przybliża nam genezę jaskini, tłumaczy, że jej wnętrze zostało wyżłobione przez wodę jakieś 2 mln lat temu. Przepływająca tu rzeka zasilana była wodą z topniejących lodowców. Kiedy lodowiec ustąpił, rzeka wyschła. A pustą jaskinię zagospodarowały niedźwiedzie zapadające w sen zimowy. W międzyczasie pojawiły się stalagmity i stalaktyty, które nieraz przybrały zabawne formy: rąk złożonych do modlitwy lub garści marchewek.
Na pewnych odcinkach jaskinia staje się dość obszerna i wysoka. Pokonujemy mokrą ścieżkę, przesuwamy się gęsiego, robimy zdjęcia i pokonujemy stalowe mostki zawieszone na pewnej wysokości. Przewodniczka prosi, by na chwilę wyłączyć aparaty. Chce nam zademonstrować ciemność jaskini. Gasi światło, a grotę ogarnia ciemność doskonała. Możecie pomachać ręką przed oczami. Nic nie zobaczycie. To ciemność, do której oczy nigdy się nie przyzwyczają. Bez sztucznego światła nie można nic zobaczyć. To straszna próbka tego, jak ciężkie byłoby życie bez możliwości widzenia.
Niedługo po dotarciu do wodospadu – najbardziej spektakularnego po obfitych opadach - nasze oprowadzanie dobiega końca. Jest swego rodzaju żal – pół godziny we wnętrzu ziemi z kilkudziesięcioma obcymi osobami upłynęło zdecydowanie za szybko choć w przemiłej atmosferze. Ostatni odcinek pokonujemy w tunelu będącym dziełem człowieka – wykuty, by umożliwić ruch okrężny w jaskini.
Sporo czasu upłynęło od odkrycia jaskini, wiele zmieniło się w tym czasie. Poszerzono wejście do groty, wybudowano centrum turystyczne i sąsiednie The Burren Birds of Prey Centre poświęcone ptakom drapieżnym, pejzaż pozostał jednak ten sam. Budynek centrum turystycznego umiejętnie wkomponowano w skalny krajobraz, a pobliski teren zagospodarowano na użytek turystów. Przed albo po zwiedzaniu można m.in. wspiąć się na wzgórze, z którego „wyrasta” centrum, lub po prostu odpocząć przy filiżance kawy.
Koniecznie trzeba też odwiedzić farm shop, gdzie można odbyć degustację serów Burren Gold absolutnie zasłużenie zdobywających przeróżne nagrody. Sery są pyszne, a małe kawałeczki przeznaczone do degustacji znikają w ekspresowym tempie. Sklepik oferuje mnóstwo innych produktów domowej roboty i wysokiej jakości. Skusiliśmy się na pudełko czterech „krówek” o dwóch różnych smakach: irish cream, a także cherry, vanilla and nut. Krówki wrzucam w cudzysłów, bo to w miarę bliski odpowiednik tutejszego fudge – to jednak zdecydowanie nie to samo. Wiecie co Wam powiem? Smak irish cream fudge będzie nam się śnił do końca życia. Wspaniała konsystencja, doskonały smak, a widok naszych min po pierwszym kęsie po prostu bezcenny. Nabyty kawałek sera o smaku garlic and nettle nie dojechał do naszego domu, został skonsumowany jeszcze w aucie. Bynajmniej nie przez myszy.
Nie spodziewałam się rewelacji udając się do Aillwee Cave. Oprowadzanie jest krótkie, a stalagmity i stalaktyty niezbyt imponujące, ale mimo to dobrze się bawiłam. Jestem przeciwniczką komercyjnych atrakcji, ale w tym wypadku opuściłam ten kompleks naprawdę zadowolona. Miejsce ma duży potencjał i jest dobrym pomysłem na spędzenie nawet połowy dnia na świeżym powietrzu. Nie byłam w centrum poświęconemu ptakom drapieżnym, choć spotkałam się z bardzo pozytywnymi opiniami na jego temat. Myślę jednak, że jeszcze kiedyś tu wrócę. Po to, by obejrzeć ptaki, popatrzeć na wszechobecne skały i koniecznie nabyć krówki o smaku irlandzkiej śmietany.
niesamowite, że można całe życie mieszkać przy takiej jaskini i nie wiedzieć o jej istnieniu :))) no i gdyby nie królik to by jej nie odkryto :DDD
OdpowiedzUsuńKróliki na coś się czasami przydają ;) [drażnię się z Tobą] :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie Aillwee Cave jest jednym z najmniej podobających mi się miejsc w Irlandii, a będących ponoć atrakcją turystyczną. Najwidoczniej siostra mojego ojca, będąca doświadczoną grotołazką mającą na swym koncie jakieś znane jaskinie Krety i Himalajów (znane w środowisku, bo jak widzisz, mnie są na tyle obce, że nie wiem jakie, nie wiem nawet, czego szukać w necie, by na to trafić) pochłonęła cały rodzinny przydział miłości do jaskiń. Z płaskowyżu Burren podoba mi się płaskowyż Burren, ale na wierzchu: ta specyficznie spękana skała, sprawiająca wrażenie powierzchni obcej planety lub choćby księżyca. Natomiast kulinarne uwagi wziąłem sobie do serca i następnym razem nie omieszkam spróbować, gdy będę w pobliżu. -Woland.
OdpowiedzUsuńJaskinia na pewno nie jest rewelacyjna, bo to w zasadzie prosty tunel bez większych atrakcji. Jednak spędziłam tam naprawdę przemiłe popołudnie i dlatego nie żałuję wydanych pieniędzy. Niektórzy twierdzą, że dużo lepsze jest centrum z ptakami drapieżnymi. A byłeś w Doolin Cave? Dla mnie rewelacja - jaskinia dużo ciekawsza niż Aillwee, przewodnik fantastyczny, no i miejsce mniej oblegane. Wierzę, że są na świecie dużo bardziej spektakularne groty, jednak te dwie wymienione trzeba oceniać w kontekście irlandzkich jaskiń. Przymierzam się też do zwiedzenia kilku innych tutejszych grot. Napisałam relację z Doolin Cave, myślę, że niedługo ją opublikuję. Mam strasznie dużo zaległych postów. Sporo ostatnio podróżowałam. Teraz właśnie jestem w trakcie pisania relacji z urlopu. Nie wiem, czy krówki przypadłyby Ci do gustu - to specyficzne, bardzo słodkie smakołyki, niektórzy nie lubią takiej zawartości cukru. Nam wyjątkowo posmakowały. Te waniliowo-wiśniowe już nie były takie rewelacyjne. Sery pyszne! Wolandzie, czy Ty nadal piszesz na bloxie? Chyba zagubił mi się tamten adres, a na Twoim onetowym blogu od dłuższego czasu nie ma żadnych komentarzy. Czasami dobrze było je poczytać.
OdpowiedzUsuńTo rzeczywiście krówki odpadają, bo ja zwykłej zawartości cukru nie trawię w cukierkach.Jeśli będę się wybierał na Aran Islands, to na pewno zahaczę o Doolin.Co do bloga: Tak, piszę na Blox, a kopię wklejam do Onet, komentarzy na onet nie ma, za to jak wejdziesz w "skomentuj" pod tekstem, to przeniesie Cię na mój blog na blox, gdzie można komentować, choć ze względu na to, że blog nie ma takich "drzewek" jak onet, dyskusja nie jest tak przejrzysta. Poza tym trolle niechętnie włażą na blox, bo jeśli się nie zalogują, to wyskakuje IP, więc liczba komentarzy jest niższa.Pozdrawiam,-Woland.
OdpowiedzUsuńLubię groty i jaskinie, więc pewnie by mi się podobało :))
OdpowiedzUsuńNa zwiedzenie żadnej jaskini w Irlandii nie dam się namówić. Kilka lat temu wybraliśmy się do Crag Cave w miejscowości Castleisland co. Kerry.Wstęp był drogi , bo chyba ok. 12 euro.Byliśmy bardzo rozczarowani , bo zaledwie 15 min spędziliśmy pod ziemią i nic ciekawego właściwie nie zobaczyliśmy.Może dla zwiedzających jaskinię po raz pierwszy jest to duża atrakcja , ale ja już byłam na Słowacji w Demianowskiej Jaskini Wolności i w Jaskini Postojna w Słowenii. Tymi jaskiniami byłam zachwycona.Crag Cave nie była warta wydanych euro na wstęp.Owszem można tam spędzić kilka godzin na świeżym powietrzu , bo właściciel zadbał o dodatkowe atrakcje , szczególnie dla dzieci , ale nie polecam zjazdu pod ziemię. Chyba , że ktoś nigdy nie widział stalaktytów i stalagmitów .Serdecznie pozdrawiam . Wrażeniami z pobytu w Irlandii podzielę się w e-mailu.
OdpowiedzUsuńano jak widać :)))
OdpowiedzUsuńDobry pomysł, ja pojawiłam się w Doolin Cave właśnie w tym samym dniu, kiedy zwiedzałam jedną z wysp Aran. Jedno i drugie polecam serdecznie :) Zazdroszczę, bo ja niestety jestem łasuchem i z chęcią zjadam słodkości. Oczywiście byle czym się nie zadowolę, ale wspomniane krówki warte były swojej wygórowanej ceny. Naprawdę chciałabym należeć do osób, które nie lubią słodyczy. Faktycznie! Nie komentowałam, to nie wiedziałam, że jest przekierowanie do bloxa. Onet jakby zaczął lepiej działać, ale mimo wszystko ciągle pozostawia wiele do życzenia. A "onetowa grupa trzymająca władzę" całkiem olała sprawę. W dziale "cztery strony świata" już praktycznie nic nie polecają. Może nie mają wystarczającej liczby ciekawych blogerów poruszających turystyczne tematy? Żałosny jest ten portal.
OdpowiedzUsuńJak napiszę, że "wychowałam się wśród królików", to dziwnie zabrzmi, nie? ;) Bardzo lubię te futrzaki. Tola pewnie szybko zdobyłaby moje serce.
OdpowiedzUsuńHmm, na dwoje babka wróżyła. Mój ulubiony przewodnik wyznał mi, że czasami przyjeżdżają wybredni turyści i potem się przechwalają: "to, co wy tu macie to nic takiego, bo u nas w kraju to są taaakie jaskinie...". Jeśli widziałaś spektakularne jaskinie, to mogłabyś być zawiedziona tym, co zobaczyłabyś w Aillwee. Mnie się podobało, całokształt wypadł pozytywnie. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńW Crag Cave jeszcze nie byłam, ale miałam ją w planach. Ja to trochę taki niewierny Tomasz jestem, muszę się przekonać na własnej skórze. Negatywne opinie innych nie zawsze mnie zniechęcają. Fakt, 12 euro za 15 minut oprowadzania to przesada, ale z tego, co poczytałam sobie w sieci [trip advisor], to ludzie często chwalili przewodników i w ogóle obsługę. Zaplecze turystyczne faktycznie mają rozbudowane, ale to bardziej dla rodzin z dziećmi. W innych irlandzkich jaskiniach, w których byłam, też płaciłam po kilkanaście euro. Widać usługa tego typu właśnie tyle kosztuje i obiekt nie ma tu większego znaczenia. Bardzo przepraszam, że jeszcze nie odpowiedziałam na Pani maila. Byłam w rozjazdach, urlop miałam cudny, a poza tym jakoś nie mogę się zabrać za zaległości korespondencyjne. Proszę o troszkę cierpliwości :)Pozdrawiam serdecznie i już nie mogę się doczekać poczytania o Pani wrażeniach wakacyjnych.
OdpowiedzUsuńMam atak klaustrofobii od samego patrzenia na te tunele, chyba bym nie przeszla :)Ps. Bywam, Taito - ale cicho jestem, sorry.
OdpowiedzUsuńNie szkodzi, rozumiem, że nie zawsze jest czas i chęć do komentowania. Ja też nie komentuję każdego przeczytanego posta u blogowych znajomych. Fajnie jednak, jak ktoś się odezwie od czasu do czasu i da znać, że po prostu jeszcze zagląda. Pozdrawiam serdecznie Waszą piątkę :)
OdpowiedzUsuńTaito, ja tam chyba wybredna nie jestem, komercja mnie jednak męczy(dlatego m.in. omijam Zakopane szerokim łukiem, choć z chęcią bym po Tatrach pochodziła), ale w zeszłym roku podczas tygodniowego pobytu w Doolin zwiedziliśmy Aillwee Cave, która bardzo mi się podobała, ale i tak zrobiła na mnie mniejsze wrażenie niż centrum drapieżników. Bo dla mnie zobaczyć ukochane sowy z tak bliska było niesamowitym przeżyciem i będzie ze mną na zawsze- wizyta tam tylko utwierdziła mnie w mojej miłości do tych ptaków. Pomijam fakt, że trafiłam na porę karmienia i kiedy wszedł pracownik z tacą maleńkich kurczaków to się poryczałam i uciekłam gdzie pieprz rośnie:( Ech, Natura...
OdpowiedzUsuńVi, no właśnie. Mnie też się podobało, mimo że unikam komercyjnych miejsc, a Aillwee Cave jest dość mocno nastawiona na turystów. Twój komentarz tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że koniecznie powinnam tam wrócić, by obejrzeć ptaki. Moja znajoma też mi je polecała, ale szczerze mówiąc nie wydało mi się to interesujące, bo nie mam ornitologicznych zainteresowań. Fajnie, że się odezwałaś. Pozdrawiam serdecznie.PS. Polecam Ci Doolin Cave - moim zdaniem jest jeszcze ciekawsza niż Aillwee i nie jest taka spopularyzowana. A przewodnik jest przesympatyczny. Podbił moje serce! Niedługo opublikuje relację z tego miejsca.
OdpowiedzUsuńTaitko, byliśmy i w Doolin Cave i stalaktyt zrobił na mnie ogromne wrażenie, choć ze względu na moje ukochane sowy bardziej utkwiła mi wizyta w Aillwee Cave. Kiedy wybierasz się w moje strony?
OdpowiedzUsuńAch, nic nie wspominałaś! Piękny jest, a jakiego mieliście przewodnika? Ciągle się odgrażam, że czas przetestować autostradę do Cork, ale póki co, nic z tego nie wychodzi. Bardzo lubię tamte strony, ale nie wiem, czy uda mi się je odwiedzić w tym roku. Lato powoli dobiega końca, a ja mam jeszcze mnóstwo planów podróżniczych. Szkoda, że tak rzadko piszesz na swoim blogu i że nie wrzucasz nawet krótkich relacji z Waszych wyciecze. Bardzo chętnie bym o nich poczytała.
OdpowiedzUsuńJestem i czytam cały czas choć bez śladu. W ciąży stałam się taka leniwa co do komputera, nie chce mi się palcami stukać po klawiaturze hehe Nawet nie mogę zabrać się za naprawę komentarzy na bloggerze.Jaskinie ja bardzo lubię, mają w sobie to coś takiego mrocznego i tajemniczego. Jak je zwiedzam to wyobrażam sobie kto w nich kiedyś mieszkał , czy mąż chodził na polowania a żona pilnowała ogniska i czy spali na niedźwiedzich skórach :D
OdpowiedzUsuńOj, zapewniam Cię, że nie tylko spali na tych niedźwiedzich skórach ;) Ja po raz pierwszy w jaskini byłam wtedy, kiedy po ziemi chodziły jeszcze dinozaury, czyli w szkole podstawowej. Potem miałam dłuuugą przerwę w zwiedzaniu tych obiektów, aż do pojawienia się w Aillwee Cave. Tam ożywiła się moja natura jaskiniowca i zaczęłam wyszukiwać kolejne groty :)
OdpowiedzUsuńTaitko, zdecydowanie czas przetestować drogę do Cork, choć przygotuj się bo jest strasznie monotonna... Niestety ze względu na kompletny brak czasu praktycznie już nie zwiedzamy- szczęśliwa jestem jak uda się wyskoczyć do parku w Killarney lub na plażę w Clonakilty. Ech, gdzie te piękne czasy 9 lat temu, kiedy był czas i wszystko było nowe, każdy zakątek niesamowity i jedyny. Kocham Irlandię i kiedyś na pewno bardzo za nią będę tęsknić, ale chciałabym teraz w taki sposób pozwiedzać Polskę- mam nadzieję że kiedyś się uda. A pisać tak pięknie jak Ty nie potrafię i brak mi takiego zacięcia żeby przyswajać wszystkie te informacje historyczne- ja chłonę Irlandię wzrokiem:)
OdpowiedzUsuńJak jest jakaś stacja paliw, gdzie można kupić kawę, to będzie dobrze :) Autostrady mają to do siebie, że są dość monotonne, ale mnie to nie przeszkadza: dobra muzyka + towarzystwo sprawiają, że droga szybko mija. Ech, nawet nie wiesz, jak doskonale Cię rozumiem. Po ostatnim zagranicznym urlopie [napiszę o nim za jakiś czas], gdzie wszystko było dla mnie nowością, strasznie zatęskniłam za tymi początkami na obczyźnie: kiedy wszystko wokół jest jedną niewiadomą, kiedy możesz wybrać pierwsze lepsze miejsce z przewodnika i pojechać właśnie tam... W Irlandii zwiedziłam już bardzo wiele miejsc i coraz częściej łapię się na tym, że nie mam za bardzo co zwiedzać. Bardzo lubię ten kraj, ale nie pogardziłabym życiem w innym, nieznanym mi miejscu.
OdpowiedzUsuńA ja tu byłam i komentarz zostawiłam i nie ma:(
OdpowiedzUsuńHmm, jakoś podejrzanie często Twoje komentarze poddawane są cenzurze. A już myślałam, że Onet działa w miarę ok...
OdpowiedzUsuńTym razem jednak byłam przyzwoita, może onet mnie nie lubi. Lub co gorsza właścicielka bloga wprowadziła blokadę zabraniajacą komentowania;))
OdpowiedzUsuńTym razem, tak? Czyli we wszystkich poprzednich przypadkach, kiedy Onet nie przepuścił Twoich komci, musiałaś nieźle bluzgać ;)
OdpowiedzUsuń