Pokazywanie postów oznaczonych etykietą open-air museum. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą open-air museum. Pokaż wszystkie posty

piątek, 21 października 2011

Irish National Heritage Park



Nietrudno trafić w Irlandii na namacalne pozostałości po czasach zamierzchłych. Kamienne kręgi, ufortyfikowane wieże, dolmeny, forty i zamki to tylko część bogatego dziedzictwa tego kraju. Często budzą one nie tylko podziw, ale przede wszystkim zdziwienie. Rodzą szereg pytań. Dla tych, którzy chcieliby lepiej zrozumieć specyfikę czasów, w których przyszło żyć naszym przodkom, powstały takie miejsca jak Irish National Heritage Park.


 


Narodowy Park Irlandzkiego Dziedzictwa Narodowego, leżący w Ferrycarrig niedaleko Wexford, to swego rodzaju muzeum na świeżym powietrzu. O miejscach takich jak to mówi się, że tutaj historia ożywa: opuszcza karty książek i wkracza w trójwymiar. Nabiera innego charakteru - bardziej konkretnego, żywego i przekonującego. Tego typu ośrodki są zatem doskonałym miejscem do odbycia ciekawej lekcji historii - nie tylko dla dzieci, lecz także dla dorosłych.


 


Skansen obejmuje 35 akrów ziemi. Usytuowany jest w malowniczym miejscu, tuż obok estuarium rzeki Slaney. To teren obfitujący w mokradła, pagórki i drzewa. Ta specyfika terenu powoduje, że przemieszczanie się pomiędzy siedemnastoma punktami wytyczonymi na turystycznym szlaku dostarcza miłych wrażeń i ułatwia "teleportację" do przeszłości. Spacerujemy po nierzadko wilgotnych ścieżkach, wdychamy czyste powietrze i przyswajamy wiedzę. Proces przyjemny dla ciała i pożyteczny dla ducha.


 


Irish National Heritage Park serwuje turyście łatwo przyswajalną Irlandię w pigułce. Ośrodek nie obejmuje co prawda całego okresu tutejszej historii, ale pokrywa jej sporą część: od epoki kamienia, poprzez czasy wczesnochrześcijańskie, kończąc na okresie wczesnonormańskim, czyli początku XII wieku.


 


To ponad 8000 lat historii odtworzonej w konstrukcjach naturalnej wielkości. To prymitywne chaty zbudowane z drewna i uszczelniane gliną, tajemnicze i wciąż budzące wiele pytań konstrukcje dolmenów i  kamiennych kręgów. Wizyta w skansenie to także niepowtarzalna okazja, by zobaczyć, jak wyglądał tradycyjny crannóg [sztuczna wysepka], stocznia Wikingów i jak toczyło się życie w grodzisku.


 


W zagrodach możemy z kolei podziwiać Tamworth pigs - stare, poczciwe irlandzkie świnki o rdzawym kolorze sierści i długich nogach. Nieopodal nich pasą się urocze Jacob sheep jakże odmienne od powszechnie występujących białych owiec, które notabene 1 500 lat temu były wyjątkowo rzadko spotykane. Wtedy przeważały owce czarne i brązowe. Białe były dla rolników tym, czym dla bibliofilii jest biały kruk. Takie zwierzę o śnieżnobiałej wełnie było warte dwa, a nawet trzy razy więcej od owcy o ciemnym umaszczeniu.


 


Jacob Sheep, o których wspominałam tutaj nie wyginęły. Żyją, ale są tu [a także w UK] niezbyt często spotykane, mimo że są wielce cenioną odmianą ze względu na bardzo dobry instynkt macierzyński i walory smakowe swojego mięsa.


 


Z owcami sąsiadują krowy. Nie są może tak charakterystyczne i zjawiskowe jak ich poprzedniczki, ale równie cenione. To krowy rasy Kerry. Hodowano je nie tylko dla skór i mięsa, lecz także dla produktów mlecznych, które konsumowano pod różnymi postaciami. Warto wspomnieć, że mleko tych krów jest szczególnie polecane dzieciom, a także tym, którzy mają problemy z przyswajaniem tłuszczu. Jest ono wyjątkowo łatwo przyswajalne i trawione.


 


Skansen można zwiedzać sam na sam ze sobą i irlandzką historią, lub w towarzystwie przewodnika. Zrobicie, jak zechcecie, aczkolwiek ja polecałabym Wam opcję pierwszą. Ja zwiedzałam z przewodnikiem w licznej, około czterdziestoosobowej grupie i wizyta w tym parku nieco mnie rozczarowała. Wtedy nie wiedziałam, że można wypożyczyć sobie audioprzewodnik po polsku i dać się poprowadzić głosowi sympatycznego Tuana McCarrolla. Zaoszczędziłabym trochę czasu, unikając męczącego rytuału charakterystycznego dla grup. Tup, tup, teraz po kolei wchodzimy do chatki, tup, tup, teraz patrzymy tutaj, tup, tup, wychodzimy. Pojedynczo, pojedynczo! - to obraz, który do dzisiaj mnie prześladuje. Nigdy więcej.


 


W dniu mojej wizyty oprowadzanie z przewodnikiem kończyło się na stoczni Wikingów. Dalej, do normańskiego zamku i okrągłej wieży można było podejść samemu, nikt jakoś się do tego specjalnie nie wyrywał. Może to i lepiej.


 


O ile rekonstrukcję wieży uważam za udaną i bardzo realistyczną, o tyle zamek jest wprost żałosny. Mam nadzieję, że z czasem zrobią coś bardziej sensownego z tą repliką, bo jest ona po prostu karykaturalna. Zdecydowanie odstaje od poziomu innych konstrukcji. Nie urzekł mnie także wikiński drakkar, ale jestem w stanie przymknąć na to oko - urodzie oryginalnych łodzi Wikingów trudno dorównać. Kompleks jako całość prezentuje się jednak korzystnie i warto się z nim zapoznać.