Pokazywanie postów oznaczonych etykietą taniec. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą taniec. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 2 października 2018

Powrót do zamku Clonony




Kiedy tylko natrafiłam na informację, że w ramach Heritage Weeku, tygodnia poświęconego dziedzictwu narodowemu Irlandii, odbędzie się w zamku Clonony pokaz średniowiecznego tańca, wiedziałam, że muszę to zobaczyć na własne oczy. Tym bardziej, że nie chodziło o zwyczajny taniec, lecz o ten w wykonaniu tancerek i... koni. Jak długo żyję, czegoś takiego jeszcze nie widziałam. 



Każdy, kto mnie dobrze zna, wie, że konie to moje ukochane zwierzęta, w których zakochałam się we wczesnym dzieciństwie, i że do dzisiaj mi tak zostało. W dużej mierze uwielbiam je za wygląd - mało które zwierzę nosi się z taką gracją, rzadko które ma tak fantastyczną, elegancką i idealną sylwetkę. A do tego konie są kochane i mądre, o czym wiedział nawet szalony cesarz Kaligula, chcąc uczynić swojego ukochanego rumaka... konsulem. 


Zamek i konie? To nie mogło się nie udać, choć przez jakąś połowę dnia istniała groźba, że pogoda popsuje szyki Rebece - właścicielce zamku i mózgowi całej tej inicjatywy - jak również jej gościom. Od samego ranka siąpiło, było nieco szaro i ponuro, ale jak tylko nastąpiło południe - brzydką pogodę jak ręką odjął. Jak gdyby na zawołanie. Pstryk! I zmiana scenerii: z szarej, na jasną i pogodną. Tak to właśnie wyglądało. Rebecca musi mieć niezłe wtyki tam "na górze". Może mieszał w tym palce nawet Campbell, który jeszcze parę lat temu dzielnie asystował swojej żonie przy żmudnym procesie restaurowania zamku?


Jego i Rebekę poznaliśmy prawie osiem lat temu i polubiliśmy w zasadzie od zaraz. Obydwoje mieli ten rzadki dar, dzięki któremu inni dobrze czuli się w ich towarzystwie. Po prostu dobrze się z nimi rozmawiało, szybko łapało się fale, na których nadawali. A musicie wiedzieć, że nigdy nie nadawali o sobie. Zawsze o zamku. 



O tym, że on był popularnym szkockim pisarzem, a ona baleriną tańcząca na Manhattanie dowiedziałam się przypadkiem. Tak jak jakiś czas temu przypadkiem dowiedziałam się, że on zmarł. Wtedy jednak nieprzypadkowo było mi autentycznie przykro na tę wieść. Bo choć, obydwoje byli dużo ode mnie starsi, mieli młode dusze. I tyle życia, tyle pasji, tyle zaangażowania w dopieszczanie zamku, w którym zakochali się od pierwszego wejrzenia, a następnie kupili w 2002 roku.



Ta ich witalność tak mocno utknęła mi w pamięci, że nie chciałam przyjąć do wiadomości informacji o śmierci męża Rebeki. Chciałoby się powiedzieć, że miał tyle lat życia przed sobą! Wtedy, w czasie naszego pierwszego spotkania, pod koniec 2009 roku, ani przez moment nie przeszło mi przez myśl, że już nie zobaczymy się w takim składzie. Bo że się jeszcze spotkamy, tego byłam pewna! 



Kiedy Rebecca tańczy, widać, że jest w swoim żywiole. Robi to z taką lekkością i radością, że całkowicie skrada moją uwagę! Sama nie wierzę w to, co dzieje się przed moimi oczami: mam okazję na żywo podziwiać wspaniałe i zdolne rumaki amerykańskiego pochodzenia - które nie dość, że są świetne w westernowym stylu jazdy, to do tego potrafią jeszcze tańczyć! - a mimo to wzrok cały czas ucieka mi na Rebekę.


Mała, filigranowa postać w prostej, długiej sukni w kolorze wina i w burgundowych oksfordach, na widok których bolą mnie stopy, skrada cały show. Partneruje jej o wiele młodsza dziewczyna, ale Rebecca nie ma problemów z tempem. Cały czas  się uśmiecha i dobrze bawi, a w tych krótkich momentach, kiedy się nie śmieje, mówi tak, by inni robili to za nią. Ma duże poczucie humoru, za co ją uwielbiam. Przez te minione lata, kiedy jej nie widziałam, nie straciła nic ze swojego energicznego i pozytywnego stylu życia - ubyło jej chyba za to na wadze, bo talię ma smuklejszą. 



Jak sama mówi: "I am too old to do anything that is not fun. I don't have the time". Za stara jest, by robić to, co nie sprawia jej radości. Nie ma już na to czasu. A ja sobie myślę, że to powinna być dewiza wszystkich ludzi, nie tylko tych w podeszłym wieku. 



Dzięki Derekowi, zaprzyjaźnionemu trenerowi w pobliskiej stadninie Cochise, specjalizującej się w westernowym stylu jazdy, mamy namiastkę tego, co moglibyśmy zobaczyć gdzieś na amerykańskim ranczu. On sam jest wdzięcznym i interesującym obiektem - ma na sobie charakterystyczny ubiór dla ranczera: koszulę z długim rękawem, jeansy z nałożonymi na nie czapsami, a także buty z ostrogami. Brakuje mu jedynie odpowiedniego kapelusza. Raz dosiada swojego kasztanka z tarantowatym zadem i skąpą grzywą, pięknego przedstawiciela rasy Appaloosa, innym zaś - równie fantastycznego gniadosza z uroczymi, mlecznymi pończochami na nadpęciach i pięknym zarysem mięśni. 




Konie i hippika to jego pasja. Gdyby tak nie było, nie porzuciłby dla nich branży IT. Derek niczego nie robi na pół gwizdka - w swojej pracy wykorzystuje oryginalne amerykańskie wierzchowce, bo nie dość, że są szybkie, silne, zwrotne i dobrze współpracują z jeźdźcem, to do tego mają pracę na ranczu we krwi. A jakby tego było mało - są opanowane i ułożone, ale to już zdążyłam zaobserwować, kiedy stojąca za koniem kobieta plotła mu warkocz. 



Pokaz trwa znacznie krócej, niż się spodziewałam, bo zaledwie kilkanaście minut, ale koniec przedstawienia nie oznacza jeszcze końca naszej przygody. Rebecca serdecznie zaprasza do zwiedzenia swojego zamku, wieży mieszkalnej z XV wieku. Chętnym do obejrzenia udostępnia parter i piętro. Powyżej znajduje się jej prywatna sypialnia "z wszystkimi współczesnymi wygodami", ale tam wstępu już nie mamy. 



Trochę się tutaj zmieniło od mojego ostatniego pobytu. Co najważniejsze - na plus. Nadal jest tutaj mydło i powidło, ale mam wrażenie, że zamek jest teraz przytulniejszy. To dostrzegam dopiero wtedy, kiedy parter pustoszeje i wszyscy udają się na piętro. Wykorzystuję te sprzyjające warunki, aby dokładniej przyjrzeć się bibelotom Rebeki. Wśród sporego księgozbioru udaje mi się dostrzec książki jej zmarłego męża. Szybko domyślam się też, że Rebecca ma słabość do czerwonego, wytrawnego wina, bo widzę tu sporo butelek Chateau de Haux z Bordeaux. Musi się też czuć tutaj samotna, ale o to nie pytam. Zamek co prawda zamieszkuje ponoć duch rycerza w zbroi, ale Rebecca twierdzi, że nie dane jest jej go oglądać, bo nie ma szczęścia do mężczyzn i nie jest w jego typie. 



Król Henryk VIII, którego hobby polegało na ścinaniu ludziom głów i zawieraniu kolejnych małżeństw, sprezentował ten zamek swojemu przyszłemu teściowi, bynajmniej nie z miłości do rodziny swojej ukochanej Anny. Chciał uczynić ją bardziej "szlachecką", by bez przeszkód mógł ją poślubić. Sielanka nie trwała jednak długo. Anna została jakiś czas później ścięta. Ten sam los spotkał m.in. jej brata i szwagierkę.  Jako że niebezpiecznie było wtedy nosić w Anglii nazwisko Boleyn, bratanice Anny zostały odesłane do Irlandii, by schronić się w zamku Clonony. Resztę swojego życia spędziły w zamku, a kiedy jedna z nich umarła, druga rzuciła się z żalu z zamkowych murów. 




Dziś w wieży tymczasowo zamieszkać może praktycznie każdy, bo Rebecca poszła z duchem czasu w kierunku jakże modnego ostatnio "glampingu". To kusząca opcja dla tych, którzy koniecznie chcieliby przekonać się, czy w plotkach o nawiedzonym zamku jest ziarnko prawdy. Ten interesujący zabytek można również zwiedzać (zazwyczaj od 12:00-17:00) w piątki, soboty i niedziele, ale jako że Rebecca ma bardzo swobodne podejście do godzin otwarcia, przed wyjazdem najlepiej się z nią skontaktować (087 761 4034).