wtorek, 2 października 2018

Powrót do zamku Clonony




Kiedy tylko natrafiłam na informację, że w ramach Heritage Weeku, tygodnia poświęconego dziedzictwu narodowemu Irlandii, odbędzie się w zamku Clonony pokaz średniowiecznego tańca, wiedziałam, że muszę to zobaczyć na własne oczy. Tym bardziej, że nie chodziło o zwyczajny taniec, lecz o ten w wykonaniu tancerek i... koni. Jak długo żyję, czegoś takiego jeszcze nie widziałam. 



Każdy, kto mnie dobrze zna, wie, że konie to moje ukochane zwierzęta, w których zakochałam się we wczesnym dzieciństwie, i że do dzisiaj mi tak zostało. W dużej mierze uwielbiam je za wygląd - mało które zwierzę nosi się z taką gracją, rzadko które ma tak fantastyczną, elegancką i idealną sylwetkę. A do tego konie są kochane i mądre, o czym wiedział nawet szalony cesarz Kaligula, chcąc uczynić swojego ukochanego rumaka... konsulem. 


Zamek i konie? To nie mogło się nie udać, choć przez jakąś połowę dnia istniała groźba, że pogoda popsuje szyki Rebece - właścicielce zamku i mózgowi całej tej inicjatywy - jak również jej gościom. Od samego ranka siąpiło, było nieco szaro i ponuro, ale jak tylko nastąpiło południe - brzydką pogodę jak ręką odjął. Jak gdyby na zawołanie. Pstryk! I zmiana scenerii: z szarej, na jasną i pogodną. Tak to właśnie wyglądało. Rebecca musi mieć niezłe wtyki tam "na górze". Może mieszał w tym palce nawet Campbell, który jeszcze parę lat temu dzielnie asystował swojej żonie przy żmudnym procesie restaurowania zamku?


Jego i Rebekę poznaliśmy prawie osiem lat temu i polubiliśmy w zasadzie od zaraz. Obydwoje mieli ten rzadki dar, dzięki któremu inni dobrze czuli się w ich towarzystwie. Po prostu dobrze się z nimi rozmawiało, szybko łapało się fale, na których nadawali. A musicie wiedzieć, że nigdy nie nadawali o sobie. Zawsze o zamku. 



O tym, że on był popularnym szkockim pisarzem, a ona baleriną tańcząca na Manhattanie dowiedziałam się przypadkiem. Tak jak jakiś czas temu przypadkiem dowiedziałam się, że on zmarł. Wtedy jednak nieprzypadkowo było mi autentycznie przykro na tę wieść. Bo choć, obydwoje byli dużo ode mnie starsi, mieli młode dusze. I tyle życia, tyle pasji, tyle zaangażowania w dopieszczanie zamku, w którym zakochali się od pierwszego wejrzenia, a następnie kupili w 2002 roku.



Ta ich witalność tak mocno utknęła mi w pamięci, że nie chciałam przyjąć do wiadomości informacji o śmierci męża Rebeki. Chciałoby się powiedzieć, że miał tyle lat życia przed sobą! Wtedy, w czasie naszego pierwszego spotkania, pod koniec 2009 roku, ani przez moment nie przeszło mi przez myśl, że już nie zobaczymy się w takim składzie. Bo że się jeszcze spotkamy, tego byłam pewna! 



Kiedy Rebecca tańczy, widać, że jest w swoim żywiole. Robi to z taką lekkością i radością, że całkowicie skrada moją uwagę! Sama nie wierzę w to, co dzieje się przed moimi oczami: mam okazję na żywo podziwiać wspaniałe i zdolne rumaki amerykańskiego pochodzenia - które nie dość, że są świetne w westernowym stylu jazdy, to do tego potrafią jeszcze tańczyć! - a mimo to wzrok cały czas ucieka mi na Rebekę.


Mała, filigranowa postać w prostej, długiej sukni w kolorze wina i w burgundowych oksfordach, na widok których bolą mnie stopy, skrada cały show. Partneruje jej o wiele młodsza dziewczyna, ale Rebecca nie ma problemów z tempem. Cały czas  się uśmiecha i dobrze bawi, a w tych krótkich momentach, kiedy się nie śmieje, mówi tak, by inni robili to za nią. Ma duże poczucie humoru, za co ją uwielbiam. Przez te minione lata, kiedy jej nie widziałam, nie straciła nic ze swojego energicznego i pozytywnego stylu życia - ubyło jej chyba za to na wadze, bo talię ma smuklejszą. 



Jak sama mówi: "I am too old to do anything that is not fun. I don't have the time". Za stara jest, by robić to, co nie sprawia jej radości. Nie ma już na to czasu. A ja sobie myślę, że to powinna być dewiza wszystkich ludzi, nie tylko tych w podeszłym wieku. 



Dzięki Derekowi, zaprzyjaźnionemu trenerowi w pobliskiej stadninie Cochise, specjalizującej się w westernowym stylu jazdy, mamy namiastkę tego, co moglibyśmy zobaczyć gdzieś na amerykańskim ranczu. On sam jest wdzięcznym i interesującym obiektem - ma na sobie charakterystyczny ubiór dla ranczera: koszulę z długim rękawem, jeansy z nałożonymi na nie czapsami, a także buty z ostrogami. Brakuje mu jedynie odpowiedniego kapelusza. Raz dosiada swojego kasztanka z tarantowatym zadem i skąpą grzywą, pięknego przedstawiciela rasy Appaloosa, innym zaś - równie fantastycznego gniadosza z uroczymi, mlecznymi pończochami na nadpęciach i pięknym zarysem mięśni. 




Konie i hippika to jego pasja. Gdyby tak nie było, nie porzuciłby dla nich branży IT. Derek niczego nie robi na pół gwizdka - w swojej pracy wykorzystuje oryginalne amerykańskie wierzchowce, bo nie dość, że są szybkie, silne, zwrotne i dobrze współpracują z jeźdźcem, to do tego mają pracę na ranczu we krwi. A jakby tego było mało - są opanowane i ułożone, ale to już zdążyłam zaobserwować, kiedy stojąca za koniem kobieta plotła mu warkocz. 



Pokaz trwa znacznie krócej, niż się spodziewałam, bo zaledwie kilkanaście minut, ale koniec przedstawienia nie oznacza jeszcze końca naszej przygody. Rebecca serdecznie zaprasza do zwiedzenia swojego zamku, wieży mieszkalnej z XV wieku. Chętnym do obejrzenia udostępnia parter i piętro. Powyżej znajduje się jej prywatna sypialnia "z wszystkimi współczesnymi wygodami", ale tam wstępu już nie mamy. 



Trochę się tutaj zmieniło od mojego ostatniego pobytu. Co najważniejsze - na plus. Nadal jest tutaj mydło i powidło, ale mam wrażenie, że zamek jest teraz przytulniejszy. To dostrzegam dopiero wtedy, kiedy parter pustoszeje i wszyscy udają się na piętro. Wykorzystuję te sprzyjające warunki, aby dokładniej przyjrzeć się bibelotom Rebeki. Wśród sporego księgozbioru udaje mi się dostrzec książki jej zmarłego męża. Szybko domyślam się też, że Rebecca ma słabość do czerwonego, wytrawnego wina, bo widzę tu sporo butelek Chateau de Haux z Bordeaux. Musi się też czuć tutaj samotna, ale o to nie pytam. Zamek co prawda zamieszkuje ponoć duch rycerza w zbroi, ale Rebecca twierdzi, że nie dane jest jej go oglądać, bo nie ma szczęścia do mężczyzn i nie jest w jego typie. 



Król Henryk VIII, którego hobby polegało na ścinaniu ludziom głów i zawieraniu kolejnych małżeństw, sprezentował ten zamek swojemu przyszłemu teściowi, bynajmniej nie z miłości do rodziny swojej ukochanej Anny. Chciał uczynić ją bardziej "szlachecką", by bez przeszkód mógł ją poślubić. Sielanka nie trwała jednak długo. Anna została jakiś czas później ścięta. Ten sam los spotkał m.in. jej brata i szwagierkę.  Jako że niebezpiecznie było wtedy nosić w Anglii nazwisko Boleyn, bratanice Anny zostały odesłane do Irlandii, by schronić się w zamku Clonony. Resztę swojego życia spędziły w zamku, a kiedy jedna z nich umarła, druga rzuciła się z żalu z zamkowych murów. 




Dziś w wieży tymczasowo zamieszkać może praktycznie każdy, bo Rebecca poszła z duchem czasu w kierunku jakże modnego ostatnio "glampingu". To kusząca opcja dla tych, którzy koniecznie chcieliby przekonać się, czy w plotkach o nawiedzonym zamku jest ziarnko prawdy. Ten interesujący zabytek można również zwiedzać (zazwyczaj od 12:00-17:00) w piątki, soboty i niedziele, ale jako że Rebecca ma bardzo swobodne podejście do godzin otwarcia, przed wyjazdem najlepiej się z nią skontaktować (087 761 4034). 

 

16 komentarzy:

  1. To niech już Połówek pozostanie na tej późnej zmianie. Nam, czytelnikom, raczej będzie to na rękę sądząc po częstotliwości nowych wpisów. Wybacz, że nie skomentowałem dwóch poprzednich, ale poczułem się nieco onieśmielony tematem komentarzy pierwszego i zawiedziony, że bardziej się nie rozwinął ;). A do drugiego nie zdążyłem się ustosunkować.
    Przykro mi, że Rebecca została sama. Rzeczywiście, mieszkanie we dwójkę w takim zamku musiało być niesamowitym przeżyciem i chyba pozostały jej miłe wspomnienia.
    Po opisie wywnioskowałem, że "event" był raczej w amatorskim stylu, co zapewne nie ujmowało mu atrakcyjności. Szkoda tylko, że tak krótki.
    Wąsy Dereka przywiodły mi na myśl porównanie go do Sama Elliotta, a dzięki rumakowi do jego ról westernowych.
    Tak, pszepani ;). Konie są w zdecydowanej większości pięknymi zwierzętami. A mnie osobiście najbardziej podobają się duże, zimnokrwiste konie, z bogatymi grzywami i "skarpetkami" wokół pęcin. Jakoś nie przepadam z wyścigowymi, choć przyznaję, że biegające swobodnie po łąkach wszystkie są piękne. Nie darmo Honoriusz powiedział, że piękna kobieta w tańcu, koń pełnej krwi w galopie i fregata pod pełnymi żaglami są ideałami piękna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, też mu dziś tak powiedziałam, kiedy rozmawialiśmy przez telefon :) Muszę przyznać, że praca na drugą zmianę ma pewne zalety. Polubiłam moje samotne wieczory :) Wolałabym tylko, żeby wracał wcześniej, bo ostatnio przyjeżdża przeważnie w okolicach 00:30, raz nawet przed pierwszą w nocy wrócił... Teraz mają jednak bardzo pracowity okres w pracy, za kilka tygodni sytuacja się ustabilizuje.

      Nie muszę niczego Ci wybaczać, Zielaku, bo nie ma przecież obowiązku komentowania, choć oczywiście ogromnie doceniam każdy Twój komentarz i jestem Ci za nie bardzo wdzięczna. Gdybyście nie udzielali się w sekcji z "komciami", nie byłoby tak fajnie, moja motywacja do pisania bloga też byłaby mniejsza. Bardzo lubię zarówno te nasze, jak i Wasze pogawędki i jestem autentycznie dumna, że mam takie fajne, zgrane grono komentatorów!

      Mnie również przykro z tego powodu. Wydaje mi się, że ona i Campbell tworzyli naprawdę fajny duet. Widać, że kobieta ma swoją pasję, ale nie wierzę, że od czasu do czasu nie czuje się samotna. Na szczęście ma jeszcze swoje czworonogi. Na jednej z fotek jest jej sznaucer, Oscar.

      Myślę, że można tak powiedzieć. To była dość kameralna impreza, jakieś kilkadziesiąt osób. Myślałam, że będą tam setki ludzi.

      Haha, widzę podobieństwo! Szkoda, że Derek nie założył kapelusza!

      Mnie również! Wszystkie są urocze, "koło" mnie akurat najwięcej jest travellerskich koni, które są dość niskie, ale największe wrażenie robią na mnie te duże jak np. Shire horse. Bardzo lubiłam kasztanka mojego wujka z Polski. Był ogromny i muskularny [typowy koń pociągowy], ale przyjacielski. Za każdym razem, jak jechaliśmy w odwiedziny do ciotki i wujka, to ja większość wizyty spędzałam w... stajni z koniem :) Mówiłam już, że kocham zapach koni? :)

      Zwróciłeś uwagę, jakie skąpe grzywy mają sfotografowane rumaki?

      Usuń
  2. Sokole Oko

    Nie jestem w stanie wyobrazić sobie tańca koni. Szkoda, że nie nakręciłaś filmiku bo zupełnie tego sobie nie umiem zwizualizować.

    Szkoda, że za tymi zamkami zwykle się kryją jakieś straszne historie :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nagrałam żadnego filmiku, staram się własnymi oczami rejestrować to, co widzę, bo jednak robienie zdjęć w czasie spektaklu odbiera mu uroku. Udało mi się jednak znaleźć coś podobnego - filmik nagrany parę lat temu w sąsiednim zamku, skład bardzo podobny: Rebecca, Derek, nawet ten sam koń :) Oczywiście w czasie naszego show nie leciała muzyka country i "Achy Breaky Heart" tylko "średniowieczna" muza :)
      https://www.youtube.com/watch?v=w-XAi6WfKyo

      Ale bez tych wszystkich krwawych historii z dreszczykiem te zamki nie byłyby już takie ciekawe ;)

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Dzięki za filmik. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam choć mam mieszane uczucia czy koń ma z tego fun. Raczej to nie jest zwierze stworzone do tańca jak i inne w sumie.

      Usuń
    3. Obawiam się, że Twoje wątpliwości mógłby rozwiać tylko sam koń. Fakt, nie jest to zwierzę stworzone do tańca, ale konie tej rasy są wysoce inteligentne i pojętne, więc szybko łapią, o co chodzi. Ze swojej strony mogę tylko dodać, że widziałam je na żywo - są piękne i zadbane, nie sprawiały wrażenia apatycznych i nieszczęśliwych. Mam nadzieję, że Derek nie robi im krzywdy, skoro pała do nich taką sympatią.

      Usuń
    4. Sokole Oko

      Nie ja nawet nie miałam na myśli jakiegoś męczenia zwierząt tylko tak logicznie myśląc po co uczyć konia tańczyć ? albo niedzwiedzia sztuczek ? generalnie tylko nas ludzi to bawi zwierzakom to po nic. Do niczego nie służy. Takie miałam tu dylematy nie że nie humanitarne tylko takie ... w sumie nie potrzebne.

      Usuń
  3. Cóż to musieli byc za wspaniali ludzie!!! To znaczy Rebecca nadal jest. Ah, jak bardzo podobają mi sia ludzie pasjonaci, którzy odrestaurowywuja dawne zabytki i zamki dając im nowe zycie. I jaki to ciekawy pomysł by organizowac tam spektakle taneczne z końmi. Brawa za wyobraźnie i kreatywność! Konie to przepiekne zwierzęta, pełne gracji i godności, więc konie i tańczące kobiety to dobre połączenie.

    Taito, doskonale rozumiem Twoje niefilmowanie wszystkiego co widzisz. Myślę podobnie. Ja często z wyboru nie chcę rejestrowac wszystkiego na video. Ja chcę przeżywać i doświadczać, uczestniczyć świadomie zamiast kręcić kamerą/telefonem i obserwować wydarzenie tylko przez maly ekranik kręcąc video. Chcę by wydarzenia były dla mnie, by były moje i nie muszę być japońskim turystą z przyklejoną kamerą do oczu. Niech inni filmują życie, ja chcę życia doświadczać i żyć. Pozdrawiam serdecznie. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rebecca w ogóle jest ciekawą osobą. Jej matka była Irlandką, ojciec - Szkotem, ona sama wyszła za Szkota, aby ostatecznie porzucić światowe życie w Ameryce i wrócić do irlandzkich korzeni. Tamtego dnia żartowała sobie, że w większości przypadków tego nie żałuje, choć rano miało wątpliwości [bo padał deszcz i pogoda utrudniałaby występ] :)

      W zamku i na jego terenie odbywają się przeróżne imprezy - wszystko, co jest związane z dobrą zabawą: przyjęcia urodzinowe, ślubne, "średniowieczne" kolacje, imprezy halloweenowe, a także te z okazji Culture Night. Długo by wymieniać.

      Myślę, że tańczące konie i apetyczni kowboje niczym Robert Redford z "Zaklinacza koni" to też byłoby fajne połączenie ;)

      Niepodważalnym plusem nagrywania i fotografowania jest pamiątka na całe życie. Ludzka pamięć jest niestety ulotna, a ja i tak zbyt często mam poczucie, że moje życie, to jazda na tylnym siedzeniu...

      Usuń
  4. Interesujący wpis, uwielbiam takie wydarzenia. Mam też wrażenie, że Irlandii wychodzą one bardzo dobrze. Odtwarzanie średniowiecznych wydarzeń, życia z tamtych czasów, zamki czy nawet konie to coś, co wychodzi celtyckiemu tygrysowi najbardziej.
    Dzięki Twojemu opisowi wyobrażałam sobie wszystko tak, jakbym tam była. W ogóle średniowieczne inscenizacje mnie od dawien dawna interesują. Podobnie jak amerykańskie wioski...

    Zauważyłaś, że starsi ludzie często mają więcej werwy od nas, młodych? Takie osoby są bardzo inspirujące.

    Widzę, że zamek jest dobrze utrzymany, ale mimo to nie wyobrażam sobie samotnego mieszkania w średniowiecznym zamku. Wolę jednak latarnię, chociaż ostatnio w jednej z książek wyczytałam, że dzisiejsza rola latarnika jest zupełnie inna niż kiedyś. Nawet latarnie zautomatyzowano tak, że latarnik ma niezbyt wiele do roboty.

    Piszesz o koniach, a mi się bardzo spodobał ten szary sierściuch.

    Irlandzka pogoda tym razem dopisała:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo lubię imprezy związane z Culture Night i Heritage Weekiem, choć najczęściej mocno żałuję, że nie mogę więcej z nich uszczknąć, bo wiele z nich odbywa się w dni powszednie w niekorzystnych dla mnie godzinach, kiedy jestem w pracy. Najczęściej zatem korzystam z tych, które mają miejsce w weekend. Marzy mi się, by takie wydarzenia odbywały się częściej, ale to raczej marzenie ściętej głowy.

      Amerykańskie wioski? Doprawdy nie przestajesz mnie zadziwiać!

      To prawda, coś w tym jest! Owszem, nie ma na to reguły, ale w wielu przypadkach - zwłaszcza jeśli chodzi o zagranicznych "emerytów" - mają oni więcej energii od młodych i ciekawe pasje. I dużo interesujących historii do opowiedzenia. Być może dlatego, że nie spędzają swojego życia przyklejeni do smartfonów, gier komputerowych i nie są uzależnieni od social mediów.

      We dwójkę zawsze raźniej, szczególnie wtedy, kiedy ta druga osoba jest bratnią duszą.

      To pies Rebeki - Oscar, choć chyba bardziej adekwatnym imieniem byłby "Kameleon", bo tak fajnie wtopił się w te kamienne schodki.

      Usuń
    2. Ha, ha, ha!!! Właśnie miałem wspomnieć, że doprawdy trudno wypatrzeć tego sznaucera. ;)
      I niestety muszę, się z Wami (Tobą i Rose) zgodzić. Jakoś ta nowoczesna technologia odbiera ludziom chęć do życia w realu i przenoszą się oni do "bardziej atrakcyjnego" świata wirtualnego. Poszukują innej rzeczywistości niemal (a może tak samo) jak narkomani. Jest też drugi koniec tego kija. To ludzie żyjący na krawędzi. Zdawałoby się, że w poszukiwaniu kolejnych wrażeń gotowi są ryzykować życie. Czasami nawet cudze, jak w niedawnym wypadku na Słowacji...
      A ja kilka tygodni temu, jadąc na zbieranie czarnego bzu, spotkałem nad rzeką rześkiego staruszka na spacerze. Po półgodzinnej rozmowie wiedziałem już, że robi sobie spacery po pięć, sześć kilometrów w jedną stronę, że jest wdowcem, że gra w golfa, że ma znajomego w Anglii (który w czasie naszej pogawędki zadzwonił), że doskonale radzi sobie z nowoczesnym smartfonem, że zatrudnia Polkę jako gosposię i mnóstwo innych ciekawych informacji. A teraz dodam, że w październiku skończy dziewięćdziesiąt lat i w czasie II Wojny Światowej poznał wielu Polaków latając myśliwcem w RAF-ie i ma o Polakach jak najlepsze zdanie. Niestety część naszych rodaków w Irlandii, usilnie pracuje nad zmianą takiej o Nas opinii.

      Usuń
    3. Zdaje się, że i mi zdarzyło się być na jednej z takich imprez podczas pobytu w Irlandii. Kto pracuje, dwa razy traci. To smutne, że żyjemy w ciągłym biegu i na nic nie mamy czasu.

      Aż tak?;) Zupełnie nie rozumiem co w tym zadziwiającego...Pewnie nie posądzałabyś mnie słuchanie country czy bluegrass? A przecież pisałam, że kocham spódnice i sukienki z lat pięćdziesiątych i urodziłam się nie w tej epoce, co trzeba;)

      Prawda? Starsi ludzie za granicą są bardzo motywujący! Niech najlepszym dowodem na to będzie to, że 55-latka i 65-latka mnie zmotywowały do pójścia na dyskotekę czy na jogę. Ciągle mam w głowie te spojrzenia młodych ludzi na widok tańczących, starszych pań;] Lubię to, co wymyka się poza ramy przeciętnego umysłu i stereotypowej mentalności.

      Ha! Z aktualizacją systemu, mój telefon obdarował mnie nową aplikacją: czas spędzony przed ekranem. Tadam:D Ciekawa jestem wyniku...Zważywszy na to, że w tygodniu w ogóle nie siedzę przed komputerem, a do wszystkiego używam telefonu.

      Zielaku: nowoczesna technologia pozbawia nas prawdziwych, żywych relacji. Z przerażeniem patrzę na ludzi, którzy się ze sobą spotykają, a zamiast ze sobą rozmawiać-patrzą w ekrany telefonów. Liczą się tylko polubienia i selfie. Już od dawna irytują mnie ludzie, którzy żyją na facebooku i obwieszczają tam dosłownie wszystko.

      Usuń
    4. Zupełnie nie wiem, o co chodzi z tym wspomnianym przez Ciebie wypadkiem na Słowacji, słyszałam za to wielokrotnie o osobach, które zginęły przez własną głupotę, bo tak bardzo pragnęły zaimponować innym swoim spektakularnym selfie, że zupełnie wyłączyły im się funkcje myślenia i instynkt samozachowawczy.

      Mnie to akurat nie dotyczy, bo gry komputerowe nie robią na mnie wrażenia, a telefonu nadal używam zgodnie z jego pierwotnym zastosowaniem, ale już dawno zauważyłam, że świat wirtualny mocno uzależnia, a przebywanie w nim, to często stąpanie po grząskim gruncie. Jeśli ktoś ma umiar i mocną samokontrolę, to nie ma problemu. Widzę jednak, co robi w moim środowisku uzależnienie od Play Station [zarówno u dorosłych jak i dzieci] i smartfonów.

      Zazdroszczę spotkania z tym sympatycznym staruszkiem! Swoją drogą - przypomina mi on mężczyznę, którego poznałam kilka lat temu w pubie w hrabstwie Sligo. Też był lotnikiem i miał dobre zdanie o Polakach :) Mam nadzieję, że go do tego czasu nie zmienił ;)

      Usuń
    5. Właśnie o to chodzi, że wiele interesujących imprez odbywa się bez mojego udziału i nie bardzo mogę to przeboleć ;) Musiałabym brać tydzień wolnego, albo chociaż parę dni, żeby w pełni skorzystać z dobrodziejstw Heritage Weeku. Może to nie jest głupi pomysł? ;) Skoro w szkołach jest przyzwolenie, by opuścić zajęcia i udać się na Ploughing, to czemu nie można zastosować tej samej logiki do Heritage Weeku? :)

      Takie życie. Niestety nie każdy rodzi się Ivanką Trump ;) Choć i to nie jest najlepszy przykład, bo choć Ivanka ma bogatego tatusia, to jednak nie sprowadza swojej egzystencji do leżenia i pachnienia, tylko kreatywnie wykorzystuje swoje możliwości. No cóż. Jednym kasza manna spada z nieba, inni muszą sobie na nią zapracować.

      Co do amerykańskich wiosek, to nigdy nie wydawały mi się one szczególnie interesujące, ale nie wykluczam, że się mylę. Jakoś nigdy nie wizualizowałam sobie Ciebie w takiej scenerii. Fakt, nie wiedziałam o Twoim zamiłowaniu do mody z lat 50., a country nie jest takie złe :) Zdecydowanie lepsze niż hip hop, którego nie znoszę! Wyobraź sobie, że w latach szkoły podstawowej wpisywałam country jako moją ulubioną muzykę do "Złotych myśli".

      Sama jestem ciekawa, co ta aplikacja Ci pokaże i czy się przyznasz, ile to czasu straciłaś wlepiając wzrok w ekranik iPhone'a ;) Ja akurat bardzo mało korzystam z telefonu, nie noszę go wszędzie ze sobą, za to zdecydowanie więcej czasu spędzam przed ekranem komputera. Choć i nad tym pracuję - czasami go w ogóle nie włączam, by mieć więcej czasu na czytanie.

      Usuń
    6. Myślę, że to wolne możesz przeznaczyć na jeszcze efektywniejsze podbijanie nowych lądów;) To prawda, powinni pomyśleć, że na co dzień ludzie są tak zapracowani, że nie mają możliwości korzystania z Heritage Weeku, z drugiej strony dobrze, że takie wydarzenia są. Prawda?

      Pff;) Ivanka Trump, też mi coś. Obawiam się, że nie zniosłabym samego leżenia i pachnienia. Kobieto, przecież ja nawet na plaży nie potrafię leżeć, a pachnieć to już w ogóle :P Nie ma nic za darmo.

      Moim marzeniem jest przejechanie (niekoniecznie całej) słynnej ghost road w USA. Pewnie nie uwierzysz, ale to była moja główna motywacja szaleństw ostatniego roku;) Hip hop? No way. I ja nie lubię hip hopu i rapu. Nie lubię również muzyki elektrycznej i techno, mam wrażenie, że pierze mózg. O proszę, kto by się spodziewał....Ja od lat kocham najbardziej jazz, już od czasów liceum. Najpierw jest jazz, a potem jest wszystko inne. Soul, blues, country, muzyka sefaradyjska, fado, bluegrass. Sporo tego :)

      Na dzień dzisiejszy pokazuje mi 1.54 na dzień, ale myślę, że to są niemiarodajne dane;) Ja korzystam z niego cały czas, prawie cały dzień i noc poza pracą słucham spotify. On pewnie włączanie i wybieranie utworów na spotify też dolicza.

      W normalnym tygodniu komputer włączam jedynie w weekend, a i tu zdarza się, że nie. Ostatnio czytam książki jak nawiedzona. Muszę też częściej zacząć chodzić do kina, ponieważ niebawem będziemy mieć w mieście multipleks i bardzo się boję, że nasze poczciwe, porządne kino zniknie...

      Usuń