środa, 26 września 2018

Okruchy dnia codziennego


Zabieram się do tego wpisu niczym przysłowiowa sójka do wyprawy za morze. Każdego dnia obiecuję sobie, że "dziś to już na pewno napiszę coś na blogu, zanim na dobre pokryją go pajęczyny", ale jak widać, mam więcej wspólnego z politykami, niż mi się dotychczas wydawało - tak jak oni składam obietnice bez pokrycia i karmię Was kiełbasą wyborczą. I nie jest to powód do dumy.
Dziś jednak jest ten wiekopomny dzień, kiedy wypada wprowadzić słowa w czyn. Ten post, o jakże poetyckim tytule, będzie na dobrą sprawę o prozie życia. Poezji w nim nie znajdziecie, jako że od lat młodzieńczych mam do niej awersję.
Przyznam szczerze, że trochę znużyła mnie ta monotematyczność bloga i stęskniłam się nieco za takimi wpisami jak ten dzisiejszy - z serii "Drogi Pamiętniku", w których to mogłabym popisać trochę o tym, co działo się w niedalekiej przeszłości i co dzieje się teraz.
A skoro o pamiętnikach mowa, to w latach mojego "późnego dzieciństwa", czyli w okresie uczęszczania do szkoły podstawowej, królowała moda na wpisy do pamiętnika. Nieco później zaś był szał na zbieranie karteczek do segregatorów. Jaraliśmy się tym jak pochodnia! Zbierali wszyscy. Duzi i mali. I nawet chłopaki!
Furorę robiły też "Złote myśli", które tak naprawdę nie miały nic wspólnego ze złotymi myślami w prawdziwym znaczeniu tych słów. W czasach, w których nikt nie słyszał o Naszej Klasie i Facebooku, było to jednak pomysłowe narzędzie do "inwigilowania" kolegów i koleżanek. Wystarczyło tylko wypełnić taki zeszyt -mniej lub bardziej wścibskimi - pytaniami, a potem podrzucić go do upatrzonych ofiar i... z wypiekami na twarzy czekać na jego zwrot. Wszyscy chętnie się wpisywali w myśl naszego współczesnego "nie ma cię na Facebooku, to nie istniejesz". I tu wypada dodać, że znalezienie się w "Złotych myślach" było wtedy czymś tak elitarnym jak dostanie się na któryś z uniwersytetów należących do Ivy League.
Jednym z pytań, które regularnie pojawiało się we wszystkich znanych mi "Złotych myślach" było to o ulubioną porę roku. I tu pewnie niektórzy z Was doskonale wiedzą, jak na nie odpowiadałam. Otóż moją ulubioną porą roku była od zawsze jesień. Z kilku prostych powodów: bo jest ona szalenie nastrojowa i romantyczna. Bo czytanie książek jesienią, nigdy nie jest tak przyjemne jak właśnie wtedy. Bo tylko jesienią suche liście tak wspaniale szeleszczą pod stopami.
Nie bez znaczenia pozostawał tutaj też fakt, że jesienią nie byłam aż tak bardzo angażowana w różne prace polowe, których szczerze nie cierpiałam. Pod tym względem byłam typowym dzieckiem - chciałam, żeby wszyscy dali mi święty spokój, żebym mogła do woli się bawić, a nie tracić czas na różne nudne czynności związane z życiem na wsi.
Według jednego z popularnych haseł "dzieci się nudzą, kiedy pada deszcz". Tymczasem dla mnie była to jedna z największych bzdur ever. Lubiłam deszcz. Co ja mówię?! Ja go wprost kochałam! Bo kiedy pada deszcz, to nikt nie pracuje w polu!
Miałam swój drogocenny worek, niczym tobołek Włóczykija, w którym przechowywałam swoje skromne skarby. Trzymałam w nim swoje pseudolalki Barbie i tonę ciuszków dla nich, z których ogrom był zaprojektowany i uszyty przeze mnie samą. W deszczowe dni zabierałam ten worek, wciskałam koc za pazuchę i szłam w ustronne miejsce, zazwyczaj na klatkę schodową, bo tam miałam ciszę i najlepszą, najpiękniejszą ścieżkę dźwiękową, jaką mogłam sobie wtedy wymarzyć - odgłosy padającego deszczu.
Zwykłam sobie żartować, że lubię deszcz, bo tylko on na mnie leci. Do dziś uwielbiam patrzeć na ulewy i wsłuchiwać się w krople miarowo uderzające o szyby i parapet. Gdy pada i inni w pośpiechu zamykają okna, ja je celowo otwieram, by mieć lepszą "akustykę" i doznania ;) Zaś jednym z moich najpiękniejszych wspomnień jest deszczowa kąpiel.
Jeśli Lord Somersby faktycznie wynalazł taniec, to Irlandczycy zdecydowanie wymyślili, że kalendarzowa jesień rozpoczyna się już w sierpniu. Może lokalsi nie do końca widzą różnicę między Europą Wschodnią a Środkową, może dla nich faktycznie "Polak i Rusek - dwa bratanki", ale jedno trzeba skurczybykom przyznać - mieli nosa do tej jesieni niczym świnia do trufli!
Po gorącym czerwcu i lipcu nastąpił chłodniejszy sierpień, kiedy to powietrze w mojej najbliższej okolicy wypełniło się charakterystycznym zapachem torfu i jesieni, a życiodajny deszcz zaczął wreszcie regularnie nas nawiedzać. Po sierpniu zaś nastąpił wrzesień i tu nastąpiła niespodzianka - przyniósł pierwszy większy huragan Ali, który nie tylko zasiał małe spustoszenie i doprowadził do anulowania drugiego dnia niesamowicie rozreklamowanego i popularnego tu wydarzenia, jakim jest National Ploughing Championships [czyli nic innego jak mistrzostwo w... oraniu pola!], ale także spowodował śmierć dwóch osób, w tym turystki ze Szwajcarii, która została zdmuchnięta z klifu wraz ze swoim kamperem, w którym akurat spała.
Co mnie zdziwiło we wrześniu? To, że zamiast zwyczajowego babiego lata mieliśmy już pierwszy przymrozek! Szczęśliwym trafem tuż przed uderzeniem huraganu schowaliśmy meble ogrodowe do szopy, aby nie fruwały w powietrzu, a parę dni temu skosiliśmy trawę, przygotowując ogródek na zimę. Tym oto sposobem oficjalnie zamknęliśmy sezon letni, nad czym jednak nie ubolewam, bo dla takiej romantyczki jak ja, jesień też ma swoje zalety. Wygrzewanie się w ogródku zamieniłam na grzanie się pod kocem, wyciągnęłam z szafy swój ulubiony sweter w kolorze pudrowego różu, uzupełniłam zapas świeczek, a nawet zrobiłam już użytek z termofora, jako że przyszło mi na starość marznąć w zimnym łóżku. Teraz poluję już tylko na fajną nową piżamę.
Tak się bowiem złożyło, że z nastaniem września Połówek rozpoczął pracę na drugą zmianę, co w praktyce oznacza, że się pięknie rozmijamy, bo nagle okazało się, że nasze harmonogramy mają tyle wspólnego co siostry Godlewskie z naturalnością, a mnie nie zawsze chce się czekać do północy na jego powrót.
Ta sytuacja ma jednak także pewne zalety - zredefiniowałam pojęcie długiego wieczoru. Jako dziecko marzyłam, by mieć święty spokój i mnóstwo czasu na czytanie.  I co? Bam! Dwadzieścia parę lat później mam to, co chciałam. I niech nikt nie mówi, że marzenia się nie spełniają!
Dziś już jestem trochę za duża na to, by bawić się lalkami, ale z książek nadal nie wyrosłam. Co mnie cieszy, to to, że w okresie wakacyjnym udało mi się przeczytać dwanaście książek, co jest bardzo dobrym wynikiem, zważywszy na fakt, że - jak pokazuje historia - mam tendencję do nieczytania w czasie wakacji.
Nie mam za to szczęścia do tematyki islandzkiej. Druga książka, po którą sięgnęłam, okazała się niewypałem. O pierwszej z nich - "Islandzkich zabawkach" Mirosława Gabrysia już pisałam na blogu, o tej ostatniej pisać nie będę, bo... nawet nie ma do czego się ustosunkować. Pokarało mnie za bycie książkową Zosią-Samosią, która nie lubi zdawać się na rekomendacje innych.
Książkę "Moja Islandia" wypatrzyłam na internetowej stronie księgarni, z której zamawiałam przewodnik. A ponieważ był on tani, to pomyślałam, że dorzucę do koszyka coś jeszcze. Coś o tematyce podróżniczej. Przez moment wahałam się między Irlandią a Islandią, ale ostatecznie padło na tę drugą krainę, jako że jest mi bardziej obca, a książka miała ładną, obiecującą okładkę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po otwarciu przesyłki moim oczom ukazała się maleńka książeczka - mająca więcej wspólnego z broszurą niż z powieścią! - licząca jakieś 73 strony treści o nie takiej znowu małej czcionce. Strona internetowa oczywiście dyplomatycznie przemilczała fakt, że to coś posiada tylko tyle stron. Opcje "zerknij do środka" i "przeczytaj fragment" też nie działały dziwnym zbiegiem okoliczności...
Nic to. Gorzkiego posmaku rozczarowania udało mi się pozbyć dzięki kolejnym lekturom: popularnej w ostatnim czasie "The Woman In The Window" i - starej, ale nadal jarej - "Tysiąc wspaniałych słońc" Hosseiniego. Tę pierwszą czyta się szybko i nawet wciąga, ale jeśli czytało się wcześniej "Before I Go To Sleep" i "The Girl On The Train" ma się poczucie déjà vu. Ale to już było.
Hosseini to kolejny lekarz, którego pióro przypadło mi do gustu. Zamówiłam w bibliotece kilka kolejnych pozycji jego autorstwa, niedługo trafią w moje ręce. Jesień zatem mi niestraszna. Bring it on!
A Wy jak spędzacie jesień? Rozpaczając nad odejściem lata, czy wyciskając ją niczym cytrynę?

16 komentarzy:

  1. Pojawiasz się i znikasz, zupełnie jak słońce na szmaragdowej wyspie;)

    Pamiętam czas pamiętników, złotych myśli, karteczek, a nawet skarbów zakopywanych pod szkiełkiem w ziemi. To było dzieciństwo, a nie jakieś tam iphony i tablety...

    Z porami roku mam problem: nigdy nie wiem czy bardziej lubię wiosnę czy jesień.

    Kiedy tak czytam, gdy piszesz o deszczu to czuję się jakbyś tajemnym sposobem wykradła myśli z mojej głowy... Nie ma przecież złej pogody, jest tylko złe ubranie... Uwielbiam dźwięk i zapach deszczu. Wyłączam wtedy muzykę, zdejmuję słuchawki i słucham. Dźwięk kropli, które miarodajnie uderzają o parapet jest bardzo kojący.

    Czytałaś opowieści z krainy lodu i ognia? Jak na razie to jedyna pozycja o Islandii, którą przeczytałam. Niedawno skończyłam I cóż, że o Szwecji i bardzo nie polecam.

    Dziewczyna w pociągu bardzo na nie. Czytałaś może Małe życie? Właśnie przed chwilką skończyłam Bóg nie mieszka w Hawanie. Zastanawiałam się czy czytać z biblioteki czy też lepiej od razu kupić na własność.

    Nie do wiary. Tydzień temu miałam na sobie krótkie spodenki, a dziś w nocy były już oszronione dachy samochodów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie! Właśnie odkryłam, że coś mnie ominęło! Zupełnie nie kojarzę tych Waszych zabaw z jakimiś szkiełkami! Wygląda na to, że ta moda nie dotarła do mojej wiochy ;)

      To prawda! To niesamowite, ile czasu spędzało się na zabawach na świeżym powietrzu, a także na ich wymyślaniu. Jako, że nigdy nie mieliśmy nadmiaru zabawek, trzeba było samemu główkować i wynajdować sobie przeróżne zabawy - robiliśmy łuki i strzały, w zimie igloo i mury obronne, latem robiliśmy ogniska, bawiliśmy się w chowanego, dwa ognie, skakaliśmy przez przeszkody... Fajnie było!

      Co do gier komputerowych, to uwielbiałam grać w czołgi, Pac Mana i River Raid :) Później w Prehistoric i Bombermana :)

      Dla mnie zdecydowanie wygrywa jesień. Od wiosny wolę lato, bo wtedy jest już niesamowicie zielono i kolorowo.

      Deszcz ma w sobie coś pięknego - pod warunkiem, że się akurat nie moknie, tylko siedzi w suchym pomieszczeniu ;)

      Nie, nie czytałam tych opowieści, ale może powinnam. Kto wie, może odczarowałyby dla mnie islandzką tematykę, bo póki co to naprawdę kiepsko to wygląda.

      Co nie tak z tą książką o Szwecji? Widzę, że sieci ma całkiem przyzwoite notowania. Wiem jednak, że to nie zawsze jest jednoznaczne z przyjemną lekturą.

      A wiesz, że "Dziewczyna z pociągu" nawet mi się podobała? Oceniłam ją na +4 [w skali od 1-6].

      Nie znam tych ostatnich pozycji, o których wspomniałaś. To "Małe życie" jest może autorstwa Yanagihary i ma aż 812 stron? Bo zalogowałam się na swoje konto w bibliotece i widzę, że jest tam taka książka. Do zwrotu na początku października, ale już ktoś się ustawił w kolejce po nią.

      Hahaha - właśnie szukałam tej drugiej książki, wpisałam "Bóg nie mieszka w Hawanie" do bibliotecznej wyszukiwarki, nie znaleziono takiej pozycji w systemie, za to pojawiło się zapytanie, czy chodziło mi może o "Pożądanie mieszka w szafie" :)

      To podobnie jak u nas! Trzymam się jednak dzielnie i jeszcze nie uruchamiam ogrzewania gazowego.



      Usuń
    2. Jak to? Nigdy nie zakopywałaś skarbów pod szkiełkiem?;)

      Ja pamiętam jak z kaset magnetofonowych z moim bratem robiliśmy garaże dla resoraków, same samochody z kolei malowaliśmy kradzionym od siostry lakierem;) Pamiętam też jak jeździłam do babci i chodziło się podkradać jabłki i gruszki z drzew. Jaka ja wtedy brudna wracałam! Albo z kuzynką skakało się po kałużach-obowiązkowo!

      Pac Mana pamiętam, ale uwielbiałam Super Mario-grę Nintendo. Jak już byłam troszkę starsza to grałam też w Simsy. Granie w gry jednak umarło we mnie całkowicie.

      Lubię wiosnę, ponieważ wszystko budzi się do życia, robi się zielone i świeże po zimie. Nie jest już wtedy zimno, ale jeszcze nie gorąco.

      No nie wiem, nie wiem;) Jeśli czytałaś relację z moich ostatnich wakacji to zapewne wiesz, że moknięcie nie jest mi straszne. Z resztą-podczas ostatnich odwiedzin w Irlandii, Dingle nie skąpiło mi deszczu. Nie wyobrażam sobie pojechać na wakacje i spędzać je w budynku tylko z powodu deszczu.

      Trochę Cię okłamałam. Książka nazywa się dokładnie Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii. Jest to książka blogowiczów, Polaków żyjących w tym pięknym miejscu. W kolejce mam jeszcze rekin i baran. Szepty kamieni czyta się trochę jak opowieści o Norwegii Iwony Wiśniewskiej. Mi się ten styl podoba.

      Bardzo trudno było mi przez tą Szwecję przebrnąć, jak dla mnie mało ciekawie napisana, nie pasuje mi ten styl. Trochę tak jak odfajkowanie rzeczy na liście. Przypomina mi przereklamowane Hygge.

      Oj nie. Dla mnie Dziewczyna z pociągu to zdecydowanie literacka porażka. To taki kryminał na którym się śmiałam-byłam też na filmie i tam również wybuchnęłam śmiechem.

      Tak. Małe życie jest dosyć obfite. Mnie tak wciągnęło, że zarywałam noce, aby tylko czytać dalej. Jest to książka dramatyczna, trudna, wstrząsająca. Wytarmosiła mną emocjonalnie.Kupiłam ją mojej siostrze pod choinkę i nie potrafi przez nią przebrnąć.

      Cóż, może być pożądanie zamiast Hawany. Co kto woli;) Z resztą w samej książce dosyć sporo jest pożądania;)

      W poprzednim wpisie zapomniałam o dwóch wątkach.

      Pierwszy-co jest nie tak z poezją?

      Drugi-jeśli teraz rozmijasz się z Połówkiem, to w ramach oczekiwania na niego, aby czas Ci szybciej upłynął-masz w końcu czas na wpisy blogowe i blogowanie z nami. Pięknie to wymyśliłam, co?

      Usuń
    3. No właśnie w ogóle nie kojarzę tego całego szkiełka! Główkuję, główkuję i... nic! Wnioskuję zatem, że mnie to najzwyczajniej na świecie ominęło! Naprawdę różne rzeczy robiłam - bawiłam się w nauczycielkę, prowadziłam dziennik i swoją klasę, nawet robiłam uczniom sprawdziany (czytaj: kilkanaście klasówek napisanych przez siebie, to dopiero wymagało determinacji!), nawet lepiłam placki z błota i suszyłam je później do słońca, ale nie zakopywałam skarbów pod szkiełkiem!

      Kasety magnetofonowe <3 Niesamowicie, jak świat, jak postęp technologiczny się rozwinął przez te minione lata! Kiedyś słuchało się muzyki z topornych walkmanów i discmanów, teraz ma się ulubioną muzę w telefonie.

      Tutejsza wczesna wiosna [luty, marzec] jest dla mnie zbyt szara. Czasami nawet depresyjna, bo zazwyczaj mam już wtedy dość pluchy, krótkich dni, szarówki i łysych gałęzi. Kwiecień bywa jednak ładny, czasami mamy już wtedy pierwsze upały. Wiosnę najbardziej lubię za kwitnące drzewa. Ubolewam jednak na tym, że nie znam tutaj żadnych kwitnących sadów wiśni albo magnolii. To byłby cudowny widok! Są tylko pojedyncze okazy.

      Właśnie sprawdziłam - "Szepty kamieni" nie są dostępne, ale jak chcę, to mogę sobie wypożyczyć "Krew z kamienia" ;) "Hygge" też nie czytałam. Jak widzisz, jestem na bakier z "modnymi" książkami, a to głównie dlatego, że raczej trzymam się sprawdzonych pisarzy i tej tematyki, która mnie interesuje. Niemniej chętnie przeczytałabym te wszystkie książki, o których wspominasz. Nawet tą o Szwecji.

      Nie widziałam filmu, a z tego, co pamiętam, to książka mnie nie śmieszyła :) Czytałam ją z zainteresowaniem, wtedy była to dla mnie nowość, dość oryginalny pomysł na książkę.

      "Małe życie" trafiło na moją listę. Jak już uporam się z tymi sześcioma pozycjami, które właśnie wypożyczyłam z biblioteki, to pewnie zamówię je sobie. Mam tylko nadzieję, że nie jest to książka pisana małą czcionką, bo nie przebrnę przez nią. Nie cierpię małego druku, mimo że wzrok mam dobry. Takich rzeczy się nie robi swoim oczom ;)

      Co jest nie tak z poezją? Pewnie nic. Po prostu do tej pory nie udało się jej do mnie przemówić. Tak po prawdzie, to nie samobiczuję się z tego powodu. Proza jest mi potrzebna do szczęścia. Poezja już nie. Dostałam kiedyś książkę [+CD] z wierszami Szymborskiej - przyznam się, że do dzisiaj jej nie przeczytałam.

      Pamiętam, jak jakiś czas temu zachwycałaś się Rupi Kaur, a mnie w ogóle nie poruszała jej wydumana poezja. Wręcz przeciwnie - grała mi na nerwach, bo wydawała się być taka egzaltowana i górnolotna aż do przesady. I to dzielenie zdań Rupi, brak interpunkcji... To nie na moje nerwy ;)

      Dobrze kombinujesz. Taki jest właśnie plan. Mam szczerą nadzieję, że uda mi się trochę "nadgonić" blogowanie :)



      Usuń
    4. .No to teraz Ty mnie zaskocz czymś, czego ja nie robiłam:P Ale w gumę skakałaś;>

      I ja pamiętam walkmany, a nawet adaptery i płyty winylowe. Nawet nie wiesz jak dziś żałuję, że to wszystko wyrzucone: płyty, syfony, kubki ze Społem, które teraz kosztują majątek! Czy nawet maluch taty został sprzedany. Marzy mi się po cichu gramofon, nawet już mam jeden wybrany, tylko teraz sobie zrobiłam zupełnie inne wydatki;]

      Teraz to nie tylko ma się muzę w telefonie, ale ta muza jest jeszcze dobierana do mojego gustu, taki bajer!

      Kwiaty wiśni i magnolie, kiedy kwitną pięknie wyglądają! W Irlandii wydaje mi się, że ciągle jest mało drzew. Musisz koniecznie polecieć do Portugalii, gdy kwitną jarakandy. Piękne są.

      Czy ja wiem czy modne. Ja o tych książkach wiem, ponieważ niezmiennie interesuję się Skandynawią. Modny to jest ostatnio Dietoland i chyba się skuszę i go kupię. Myślę, że da się zrobić. Bądź cierpliwa;]

      No to jak zamierzasz przeczytać Małe życie to muszę się zapytać czy czytałaś Shantaram? Jako, że uwielbiam kulturę Indii i ciekawi mnie niezmiernie hinduizm-to kiedyś z tą książką przepadłam.

      Ja swojego czasu kochałam poezję bardziej niż prozę. Próbuję się do niej na nowo przekonać. Przypomnieć sobie tą miłość. Rupi Kaur to nie jest poezja wysokich lotów, ona mnie zachwyciła na takiej zasadzie jak Ciebie Dziewczyna z pociągu. Coś nowego oryginalnego, ale nie oszukujmy się, ze to bardziej przypomina zbiór złotych myśli. Moi ulubieni poeci to Poświatowska, Barańczak, Stachura, Różewicz. Herbert też mógłby się znaleźć w tej śmietance towarzyskiej z Szymborską.

      W czasach liceum tłumaczono mi, że poezja rządzi się swoimi prawami. Poeci trochę jak Google-mogą wszystko;)

      Ha! Tu Cię mam.

      Usuń
    5. Jasne! Skakanie w gumę to był hit! Taka mała i prosta rzecz, a potrafiła zająć na długi, długi czas. Miałam gumę w kolorze różu/fuksji z jakimiś czarnymi wzorkami.

      Skakałaś przez przeszkody? Bo ja tak! :) Po każdym udanym skoku podnosiło się poprzeczkę. Technika skakania dowolna, byleby poprzeczka nie spadła :)

      Ja również to wszystko pamiętam. Co się zaś tyczy kubków, to najstarsze jakie są u mnie w Polsce w domu powstały w 1982 roku z okazji uczczenia mundialu. Kilka sztuk zachowało się w naprawdę dobrym stanie. Kubków Społem nie kojarzę, chyba ich nie mieliśmy, albo byłam zbyt mała, by to zanotować w pamięci.

      Tak, piękne są tylko takie nietrwałe. Podobnie jak piwonie. Najlepszy prezent, jaki dostałam w tym roku, to był właśnie bukiet pięknych, bladoróżowych piwonii. Długo się jednak nim nie cieszyłam. Bardzo - ale to naprawdę bardzo! - chciałabym zobaczyć całe alejki kwitnących jakarand! To musi być bajeczny widok!

      Pisząc o tych "modnych książkach" miałam bardziej na myśli to, że choć uwielbiam je czytać, to przeważnie nie jestem jednak na bieżąco z bestsellerami. Zosia-Samosia ze mnie wychodzi. Po pierwsze - nie zawsze trafiają w mój gust, po drugie - żeby je wypożyczyć z biblioteki, trzeba najpierw odczekać całą wieczność, bo przecież wszyscy już się na nie rzucili, skoro są takie popularne.
      Khaled Hosseini, o którym wspominałam był bardzo popularny kilka lat temu, a ja dopiero w tym roku przeczytałam pierwszą jego książkę. Chyba wszyscy znali tego autora tylko nie ja ;) Pani bibliotekarka - wręczając Połówkowi stos zamówionych przeze mnie książek - stwierdziła, że to bardzo dobra literatura ["Chłopiec z latawcem" i "I góry odpowiedziały echem"], resztę autorów przemilczała ;) Już nie mogę się doczekać, kiedy zacznę je czytać :)

      "Shantaram" znam tylko z tytułu. Też był szał na niego jakiś czas temu. To właśnie wtedy obił mi się ten tytuł o uszy. Jeśli chodzi o indyjską tematykę, to czytałam tylko książkę Vikasa Swarupa - "Slumdog. Milioner z ulicy". Widziałam też film, ale wolę słowo pisane.

      Gratulacje! Wróciłam przed chwilą do kilku wierszy z mojej młodości, głównie ks. Twardowskiego i Beaudelaire'a, bo to ich tomiki miałam w domu, i ta poezja wcale nie jest taka zła. Chcę dać jej drugą szansę i zagłębić się w nią w najbliższym czasie. Zainspirowałaś mnie do tego! Dzięki!

      Usuń
    6. O nie! Skakanie przez przeszkody nie dla mnie. Nigdy nie byłam sportsmenką.

      Ja pamiętam takie szklanki w koszyczkach i zupełnie inne filiżanki niż są teraz.

      No to ja Ci życzę żebyś jak najszybciej jarakandy zobaczyła. Kto wie, może zobaczysz pośród nich i mnie;)Hm..?

      Ja staram się być na bieżąco kulturalnie, ale nie zawsze mi to wychodzi. Jeśli chodzi o kino to ostatnio zupełnie wypadłam z obiegu. Gazety nadrabiam na siłę, one mi jakoś pomagają być na bieżąco. Jedyne co robię to czytam bez opamiętania;)

      Ja mam tak, że często trafiam na bestsellery zanim wszyscy oszaleją na ich punkcie. Cień wiatru czytałam dużo wcześniej zanim stał się znany.Shantaram podobnie.

      Brawo! Daj znać jak tam Ci idzie z poezją. No to teraz Ty powinnaś mnie namówić na kryminały:D

      Usuń
    7. Ja również nie, ale jako dziecko akurat lubiłam tę zabawę.

      Tak! Kawę i herbatę piło się u nas właśnie w szklankach z metalowymi albo plastikowymi uchwytami. Te ostatnie lubiły się łamać, jak już były mocno wyeksploatowane.

      Ja to w ogóle nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam w kinie...

      Dopiero kilka wierszy przeczytanych. Powoli się rozkręcam. Na razie skupiam się na książkach z biblioteki, bo mam tylko trzy tygodnie na przeczytanie. Wczoraj przez bite trzy godziny czytałam "Chłopca z latawcem", tak mnie wciągnął. Skończyłam, bardzo fajna. Pani bibliotekarka miała rację!

      Usuń
  2. Dzięki wielkie za komentarz na moim blogu. Fajnie, że czasem do mnie Taito zaglądasz.

    Oh i ja wspominam miło swoje dziecińswo i zbieranie złotych myśli w specjalnym zeszycie (jak trafnie nazwałas to ówczesnym fejsbukiem), robienie sekretnych "widoczków" w dołkach przykrytych kawałkiem szkiełka od butelki na trawiniku, szycie ubrań dla lalek Barbie, zabawy w podchody, skakanie przez gumę, i inne fajne zabawy, zawsze w użej gromadzie dzieciaków. A teraz widzę, że wiele dzieci nie wie nawet jak zagadać do rówiesników, że czują sie samotne i wyobcowane bo świat stał sie zbyt wirtualny. Nie chciałabym być teraz dzieckiem.

    Za mało czytam ostatnio. Kubański detox cyfrowy to za mało. Wróciłam i znow przesiaduję na sieci jak kura na jajkach ha ha. Mam na stoliku nocnym sporo książek i każdą zaczęłam czytać, i żadnej nie kończę. Poprawię się, bo jesień to istotnie piękny czas na czytanie przy dźwiękach deszczu dzwoniącego o szyby. Jesień może byc piękna, więc cieszmy sie nią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co! Cała przyjemność po mojej stronie. Nadal próbuję wypracować sobie nawyk regularnego zaglądania na Twoją stronę, bo przez to, że w przeszłości robiłaś sobie długie przerwy, nieco się tego oduczyłam. Pracuję nad sobą i bardzo cieszą mnie Twoje kolejne wpisy :) Oby tak dalej, Imagiku!

      Wow! Ty też pamiętasz "Złote myśli"?! Myślałam, że to tylko moje pokolenie się nimi parało ;) O tak - guma to był hit! Uwielbiałam!

      Zgadza się, smutne to jest. A do tego często dochodzi jeszcze internetowy "bullying" i "body shaming". Moje dzieciństwo zdecydowanie nie było idealne, ale mimo wszystko wydaje mi się przyjemniejsze niż to, które mają obecnie niektóre dzieci.

      Ja na szczęście nie mam z tym problemów, w tym miesiącu jestem już w trakcie czytania szóstej książki, co jest naprawdę dobrym wynikiem. Za osobistą porażkę uważam te miesiące, kiedy czytam tylko jedną - dwie książki, bo po prostu wiem, że jak na moje możliwości to jest to kiepski rezultat. Kiedyś doskwierał mi brak polskojęzycznej literatury, ale kiedy odkryłam, że mogę ściągać z całej Irlandii przeróżne "polskie" książki, mój świat stał się piękniejszy. Poczułam się jak małpa wpuszczona na plantację bananów! ;) Kocham polskie słowo pisane, czytanie w polskim języku zdecydowanie sprawia mi najwięcej przyjemności, mimo że mogę czytać też w innych językach, co zresztą robiłam w przeszłości... To jednak nie to samo.

      Powodzenia w obcowaniu ze słowem pisanym! :) Oby niezmiennie niosło radość!

      Usuń
  3. Ostatnio u rodziców na strychu znalazłam karton z moimi pamiątkami i były tam między innymi dwa zeszyty "Złotych myśli", oj jak fajnie się je czytało :)
    Ja za jesienią nie przepadam, jeszcze jak jest słoneczna to super, ale jak kilka dni z rzędu pada - to mi się nie podoba. W tym roku uciekamy trochę przed jesienią, bo już za miesiąc ruszamy w podróż w miejsce, gdzie jesień chyba wcale się nie pojawia, ale o tym wszystkim jeszcze u mnie będzie ;)
    Odkąd odeszłam z pracy to mam znacznie więcej czasu na czytanie. W tym roku oprócz mocnego postanowienia rozprawienia się z "Grą o tron" (został mi ostatni z istniejących tomów w dwóch częściach)sporo już przeczytałam. Wszystko co czytałam bądź czytam jest u mnie na blogu w zakładce Książki 2018 ;) Więc może jakiś tytuł Ci się spodoba, a ja mogę wtedy dorzucić warto, czy nie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś czuję, że w moim rodzinnym domu też znajduje się sporo takich "skarbów" z moich lat młodości. Powiem Ci, że nawet z radością i zaciekawieniem przejrzałabym te dawne pamiętniki i "złote myśli". Mam nadzieję, że nie zostały wyrzucone. To fajna i sentymentalna podróż do przeszłości.

      A Ty jak zwykle tajemnicza, zero konkretów, za to dużo niewiadomych! ;) Gdziekolwiek jedziecie, niech sprzyjają Wam dobre wiatry ;) Ja na razie nie planuję żadnych wielkich wyjazdów, bo od jakiegoś czasu życie Połówka kręci się głównie wokół pracy, co nie ukrywam, czasami mnie irytuje [zwłaszcza wtedy, kiedy trzeba zmieniać plany/anulować jakiś wyjazd, bo PRACA...] Nie lubię, kiedy ona wdziera się do życia osobistego/rodzinnego.

      Ja przeczytałam tylko dwa tomy i po "Starciu królów" zrobiłam sobie długą przerwę. Przyznam, że nie spieszy mi się do lektury kolejnych tomów. Nie do końca moja bajka. Nie spodziewałam się jednak, że twórczość George'a R. R. Martina tak Cię wciągnie!

      Mam na oku tę zakładkę i czasami podglądam, co tam czytasz, dotychczas jednak niczym się nie inspirowałam, bo dosłownie jestem zawalona pozycjami, które mam na swojej liście i które chcę przeczytać. W bibliotece chyba mają mnie już dość ;)

      Usuń
    2. Pomysłów na podróże mamy dużo 😀 Ale na dwie już bilety mamy. Pierwszy wyjazd 26.10, drugi 29.01, ale coś się jeszcze pomiędzy wydarzy 😉 Na razie mamy 2 propozycje

      Usuń
  4. Sokole Oko

    Jako zupełnie miastowe dziecko nie miałam pojęcia jak wygląda życie dzieci wiejskich w sensie tych prac które opisałaś. Wygląda na to, że moje dzieciństwo było sielskie i anielskie w porównaniu z Twoim.

    Złote myśli też wpisywałam i zbierałam pamiętnik pisałam pod koniec podstawówki i w liceum ale karteczek do segregatorów nie zbierałam może dlatego, że jak weszły segreatory to już w liceum byłam. Ale za to puszki z coca coli zbierałam i innych puszkowych napojów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje dzieciństwo było dość pracowite, nie wiem, jak było w przypadku innych dzieci. Mimo że nie mieliśmy swojego gospodarstwa rolnego, to jednak moja mama uważała, że powinniśmy pomagać rodzinie. Jak ja tego nie cierpiałam... Oprócz tego standardowo trzeba było zapracować na wyżywienie i opierunek w domu ;) Czyli pomaganie w pracach domowych. Z perspektywy czasu zdecydowanie popieram postawę mojej mamy - uważam, że dzieci powinny być uczone pracy i powinny mieć obowiązki adekwatne do wieku.

      Puszki z Coca-Coli? Po co? My swego czasu zbieraliśmy puszki po piwach [oczywiście nieopróżnianych przez siebie], no ale one przynajmniej różniły się od siebie wyglądem. Butelki też zbieraliśmy - z przeznaczeniem na sprzedaż.

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Obowiązki domowe u mnie też były. Zaczynałam od wynoszenia śmieci, sprzątania swojego pokoju i drobnych zakupów jak mama coś zapomniała a potem to już jako nastolatki sprzątałyśmy z siostrą całe mieszkanie na zmianę, zmywałyśmy i takie tam. Obowiązki domowe dobra rzecz. Ale miałam na myśli, że nie mieliśmy ogródka ani działki i nie musiałam podlewać trawnika, plewić, rwać marchewkę do zupy czy zbierać owoce jak obrodziły. Tego typu rzeczy to dla mnie masakra na szczęście było mi to obce.

      Puszki zbierałam bo były kolorowe i raczej bardziej do dekoracji to było. Piwa się u mnie nie piło to nie miałam skąd brać :D

      Usuń