wtorek, 11 września 2018

Life is interesting every day


Jeszcze do niedawna nieskromnie uważałam, że w naszym małym gospodarstwie domowym odgrywam rolę Sherlocka Holmesa, któremu niejeden mógłby pozazdrościć jego wybitnych zdolności dedukcyjnych. Byłam jak ten Wielki Brat, który nad wszystkim czuwa i przed którym nic nie można ukryć.
Lubiłam myśleć, że mam wszystko pod kontrolą i że znam swój dom jak własną kieszeń. Moja wiedza obejmowała nawet aktualny stan populacji nielegalnych pajęczych imigrantów - usilnie szturmujących nasze gniazdo - a to już jest wyczyn, jako że zmienia się ona z prędkością światła. Nie żebym przykładała rękę do tego "ludobójstwa", jakie regularnie odchodzi pod naszym dachem. Ja jako zwolenniczka haseł peace & love, mająca starą, hippisowską duszę, uważam, że w naszym domu jest wystarczająco miejsca dla każdego i że wszyscy możemy tu tak pięknie żyć jak bohaterowie rajskich obrazków ze "Strażnicy" Świadków Jehowy. Moje koty mają jednak inne zdanie na ten temat. A ponieważ Połówek wytresował nasz najnowszy koci nabytek na bezdusznego killera, maluch uczynił z eksterminacji pajęczaków swoją życiową misję. Nie zdziwiłabym się zatem, gdyby pająki podzieliły wkrótce los dinozaurów.
Ale do rzeczy...
Jako że jestem dumną panią domu, która to praktycznie sama udekorowała go od A do Z, i na której to barkach spoczywa odpowiedzialność za utrzymywanie go w stanie dalekim od stajni Augiasza, łatwo jest mi zauważyć wszystkie zmiany i odtworzyć niemal wszystko to, co się w nim dzieje pod moją nieobecność.
Tymczasem niedawno mój światopogląd legł w gruzach, a ego spadło z wysokości Empire State Building i boleśnie potłukło się o beton. Okazało się bowiem, że taki ze mnie Sherlock jak z koziej dupy trąbka.
Dwa kartony mleka. Tyle trzeba było, by moje dwie szare komórki dodały 2 do 2 i połapały się, że coś jest nie tak. Chodzi o to, że z nadejściem września nasza stara i wierna lodówka wydała ostatnie tchnienie, a my zauważyliśmy to dopiero... po paru dniach. Że Połówek tego nie odkrył - nic dziwnego, bo to stuprocentowy odpowiednik  pana Hilary'ego z wierszu Tuwima.  Ale ja?! Że też ja - samozwańczy Sherlock Holmes - tego nie zauważyłam, to doprawdy niepojęte i tak skandaliczne zachowanie, że nie pozostaje mi nic innego jak podanie się do dymisji. Zanim to jednak uczynię, muszę pokajać się przed Połówkiem, który to został uprzednio zmuszony do niesłusznego wysłuchiwania utyskiwań Naczelnej Zrzędy, "by następnym razem w czasie robienia zakupów uważał na to, co kupuje, bo to nowe mleko, które przywiózł ze sklepu było ewidentnie nieświeże, skoro zepsuło się już w dwa dni po zakupie i to w dodatku przed terminem ważności!!!"
Sprawa została oczywiście bezzwłocznie zgłoszona do organów sprawujących kontrolę nad naszym gospodarstwem domowym, czyli do naszej Przesympatycznej Landlady, a ta orzekła, że rozpuści wici i jak już znajdzie speca od lodówki, to się z nami skontaktuje.
I tak się to mniej więcej rozeszło po kościach. Dni mijały, lodówka świeciła pustką, bo umieszczanie w niej czegokolwiek mijało się z celem, ale miało to swoje zalety. Tak się bowiem złożyło, że niedługo przed wyzionięciem ducha przez lodówkę, Połówek rozpoczął pracę na drugą zmianę, co oznaczało nie tylko to, że od teraz będziemy się rozmijać, ale przede wszystkim to, że będzie miał rano czas, by pojechać do sklepu i kupić świeże produkty. I tak oto codziennie po powrocie z pracy czekały na mnie moje ulubione croissanty i inne przysmaki, a jednego dnia doczekałam się nawet pięknego bukietu łososiowych róż i to zupełnie bez okazji!
W sobotni poranek Połówek wyjechał do pracy, a ja poczłapałam do salonu, by zjeść śniadanie przed szklanym ekranem. Odpaliłam Netfliksa, rozsiadłam się wygodnie w fotelu i zaczęłam szukać czegoś lekkiego i relaksującego, co mogłabym obejrzeć po męczącym tygodniu w pracy. Sama nie wiem, czemu wybrałam serial "Ozark". Zresztą, to i tak nie miało większego znaczenia. Miałam obejrzeć tylko jeden odcinek. Skończyło się na tym, że ciurkiem obejrzałam trzy - każdy prawie godzinny! - i o mało co... nie przyprawiłam Połówka o zawał.
Przepadłam. Straciłam poczucie czasu i umiaru. Po pierwszym odcinku koniecznie musiałam zobaczyć drugi, a po drugi trzeci! Musiałam przecież wiedzieć, co się stanie w kolejnym! Patrzyłam w ekran z wypiekami na twarzy, niczym wyrostek, który po raz pierwszy dobrał się do "świerszczyków" starszego brata, a kilkadziesiąt kilometrów dalej Połówek odchodził od zmysłów i już zaczął się zastanawiać, jaki pochówek mi urządzić.
Okazało się bowiem, że kiedy ja z przejęciem oglądałam kolejne odcinki serialu, on uporczywie do mnie wydzwaniał, tyle tylko że ja o tym nie miałam zielonego pojęcia, bo mój telefon leżał sobie na szafce nocnej w sypialni na piętrze. Chciał mnie poinformować, że Przesympatyczna Landlady znalazła speca od lodówki i że niespodziewanie jest on dostępny w zasadzie od zaraz. Nie miał jednak możliwości uprzedzenia mnie, bo ja nie odbierałam telefonu.
Spec zastał mnie zatem w najmniej odpowiednim momencie, kiedy to potrzeba fizjologiczna oderwała mnie od szklanego ekranu i zaprowadziła tam, gdzie nawet król piechotą chodzi. A jakby tego było mało - praktycznie au naturel, niemal taką, jak mnie Bozia stworzyła: bez stanika, bez makijażu. A ja bez tego ostatniego potrafię wystraszyć dzieci, spłoszyć konie, a nawet wykoleić pociąg.
Spec najwidoczniej spotykał na swojej drodze gorszych Bazyliszków, bo spotkanie ze mną przeżył bez uszczerbku na zdrowiu fizycznym -  za psychiczne to jednak nie ręczę.
Po krótkich oględzinach potwierdził w zasadzie to, co czego się domyślaliśmy. Nie uczyni z naszej lodówki Łazarza i nie wskrzesi jej do życia. Sugeruje zatem, żeby czym prędzej pozbyć się truposza i zastąpić go nowym modelem.
Przesympatyczna Landlady przychylnie przyjęła tę sugestię, jeszcze tego samego dnia zakupiła nowy sprzęt i ponownie podesłała speca pod mój adres. Dzień dobiegał już jednak końca, zatem spec wstawił nową lodówkę, a tę zepsutą zabrał ze sobą, obiecując, że wróci w poniedziałek, by dokończyć to, co zaczął. Zostaliśmy zatem przez weekend z chyboczącą się lodówką, ale to nie stanowiło większego problemu. Najważniejsze było to, że była i działała!
Gorzej, że "spec" zdążył w czasie wymiany uszkodzić podłogę w kuchni, zostawiając w niej w kilku miejscach grube i głębokie szramy. W poniedziałek zaś przez bite dwie godziny męczył się z przymocowaniem lodówki do zabudowy, sypał fuckami i bollocksami jak z rękawa, by ostatecznie porysować drzwi lodówki i tak ją umieścić, że drzwi zabudowy się nie domykają, przez co w ogóle nie maskują ukrytego za nim sprzętu. Nie wspominając o tym, że po przyczepieniu magnesów do lodówkowych drzwi te od szafki zwyczajnie odstają na kilka centymetrów...
Zaiste rację ma wspomniana Przesympatyczna Landlady, twierdząc: Life is interesting every day. Ten opisany dzień uświadomił mi, że mam w sobie coś z autystycznego dziecka - przywiązuję dużą wagę do stałości otoczenia i nie lubię, gdy ktoś mi miesza w moim poukładanym światku [a spec namieszał, oj namieszał...] Nade wszystko przypomniał mi jednak, że wielu tutejszych specjalistów tworzy osobny gatunek ludzi. I nie jest to raczej homo sapiens sapiens.

18 komentarzy:

  1. No nieźle 😉 A u mnie ostatnio mój ślubny przechodził chrzty bojowe w kuchni. Człowiek kompletnie nie przystosowany do życia w kuchni. Aż się boję tam wrócić 😉

    OdpowiedzUsuń
  2. Nasza lodówka padła kilka miesięcy temu. Spec od lodówek zbadał sparwe i też orzekł że nie warto próbować wskrzesić trupa, bo wydamy pieniadze na różne części a lodówka i tak może nie dać się wskrzesić. No więc kupiliśmy nową ale rzucilam na podłogi stary koc, po którym wtoczyli lodówkę. Uszkodzili tylko trochę dzrwi wejściowe i framugę podczas wyjmowania drzwi z zawiasów. Darłam się na nich jak wściekła pilnując by nie porysowali nowej lodówki gdy próbowali ja przecisnąć w otwór po wyjętych drzwiach wejściowych. Czasem warto byc krzykliwą babą, bo jednak lodówke udało się uchronic przed zadrapaniami. Tak więc doskonale rozumiem co przeszłaś. Pocieszę Cię, że mi odkrycie dlaczego całe jedzenie w lodówce wyglądało na zepsute zajęło 2 dni ha ha. I nadal nie wierzyłam że lodówka nie działą gdy zrozumieliśmy że jest kaput. Jeszcze przez 1 dzień włączałam ja i wyłączałam pełna nadziei że się sama naprawi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że parę miesięcy temu mieliśmy wymienianą pralkę i z nią akurat nie było problemów? Cała operacja przebiegła bardzo sprawnie, obyło się bez jakichkolwiek szkód, dlatego mieliśmy nadzieję, że z lodówką będzie podobnie.

      Może gdyby nasz spec miał pomocnika w postaci drugiej pary rąk, to nie doszłoby do uszkodzenia podłogi? W czasie drugiej wizyty prosił Połówka o szybką pomoc przy przytrzymaniu sprzętu, mnie jednak zostawił w spokoju ;) Może nie potrzebował pomocy, a może uznał, że nie wypada prosić kobiety o nią, by nie podważyć jego męskości ;) Dałam mu za to wolną rękę i po wpuszczeniu do domu, usunęłam się w cień. Powiem Ci, że sama nie cierpię, gdy w trakcie pracy ktoś patrzy mi na ręce, zatem staram się nie czynić innym tego, co mnie niemiłe.

      Kochana, to nie tak, że te dwa kartony mleka zepsuły mi się od razu. Najpierw zepsuło się nowe mleko, którego zazwyczaj nie kupujemy, więc miałam gotowego winowajcę - Połówka ;) Bo kupił inne niż zazwyczaj. Potem kupiliśmy to, które zazwyczaj gości u nas w lodówce i... pojawił się ten sam problem. Szybko zamieniło się w kwaśne mleko. Wtedy dopiero zaczęliśmy węszyć podstęp. W tym czasie lodówka nie działała już od dobrych KILKU dni. I też próbowaliśmy ją reanimować, restartując, ale nie przyniosło to żadnego efektu.

      Mam nadzieję, że wyczerpaliśmy już limit awarii sprzętu AGD.

      Usuń
  3. Rozwaliłaś system. Moje próby otwierania pokoju hotelowego kartą do bankomatu, przesypianie przystanków czy inne przygody właśnie wyblakły. Jesteś mistrzem.

    Mleko bardzo sprawdzam, ponieważ błyskawicznie reaguję na nieświeże mleko. Zawsze wącham i smakuję troszkę przed użyciem, aby przypadkiem nie spędzić całego dnia zamiast na pracy-to w ustronnym miejscu.

    Takie kobiety "saute" są podobno bardzo zachęcające, niepotrzebnie się przejmujesz;-) Zaintrygowała mnie inna rzecz-czy Ty też w domu chodzisz bez stanika? Ja gdybym mogła to bym nie nosiła go w ogóle! Dziś zaopatrzyłam się w taki sportowy, mam nadzieję, że będzie wygodny.

    Tymczasem miłej niedzieli życzę.

    OdpowiedzUsuń
  4. No co Ty! Aż tak?

    Ja nie wącham, poczułam jednak po ciężarze kartonu, że coś jest nie tak. W ostatnim czasie w ogóle mało z mleka korzystam. Moja mała kotka pije je częściej ode mnie. Rozbestwiła się i nie chce pić żadnego innego mleka dla kotów oprócz Whiskasa, którego z kolei ja nie chcę jej dawać, bo zawiera cukier. Zamówiłam jej takie o super składzie i się na mnie obraziła. Czasami zatem dolewam jej odrobinę krowiego, które ona uwielbia. Też ma cukier, ale wychodzi taniej niż Whiskas ;)

    Mój makijaż jest przeważnie subtelny, ale czuję się pewniej, kiedy mam podkreślone oczy, bo wtedy uwydatniam kolor tęczówki. Zresztą o delikatności mojego makijażu najlepiej świadczą słowa Połówka: "To ty się w ogóle malujesz?!" Haha. Sama zatem widzisz, że nie mieliśmy szansy na to, by od razu odkryć, że lodówka nie działa, skoro dom zamieszkują tacy mistrzowie spostrzegawczości.

    No jasne, że tak! Co więcej, ściągam go zaraz po przyjściu z pracy. W dni wolne od niej w ogóle nie zakładam. I tak, teraz też go nie mam na sobie. Nikt przy normalnych zmysłach nie będzie dobrowolnie chodził w takim upierdliwym "kaftanie bezpieczeństwa" ;)

    Dziękuję, niedziela zapowiada się miło - jeśli tylko zwlokę się z łóżka odpowiednio wcześnie. A to niestety przychodzi mi z coraz większym trudem. Zawsze tak mam w okresie jesienno-zimowym...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż tak! Uśmiałam się dzięki Tobie wczoraj przed pracą o poranku;) No bo co jak co, ale jak można nie zauważyć, że lodówka nie działa? :D

      Rozumiem Twoją kotkę. Jestem bardzo mleczna. W środę wieczorem niemal nie popełniłam morderstwa z powodu braku mleka w lodówce;-) Na szczęście przed popełnieniem zbrodni uratowała mnie otwarta jeszcze "Żabka".Mam nadzieję jednak, że kotce nie dawałaś tego ciężkiego mleka?;)

      Uff. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja tak robię i czuję. Już od jakiegoś czasu rozważam czy w ogóle ten "kaftan" nosić.

      W tym tygodniu, gdzie poranki są spowite mgłą i dużą ilością wilgoci wstawało mi się wyjątkowo ciężko, a wstawałam o bezdusznej porze-piątej rano. I tak mi się wydaje, że z wiekiem odczuwam chyba coraz bardziej przesilenia. Ewidentnie czuję przesilenie jesienne. Dziś po południu przespałam ponad dwie godziny...Zakopałam się jak niedźwiedź pod kołdrą.

      Usuń
    2. No ja nie wiem, Ty mi powiedz ;) Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że światło się w niej świeciło, więc stwarzała pozory działającej. A poza tym, to rzadko do tej lodówki zaglądałam, bo od dłuższego czasu nie jem już śniadań w domu, tylko po dotarciu do pracy. Będę musiała wrócić do tego nawyku. Zresztą, teraz jest już jesień, więc pewnie do łask wróci owsianka. Latem nie mam ochoty na gorące śniadania, przeważnie jem wtedy płatki corn flakes.

      Jak dobrze, że nie byłaś moim gościem, bo u mnie mleka nie ma już chyba z tydzień ;)

      No jasne, że jej nie dałam kwaśnego mleka, choć kto wie, może by polubiła. Ten kot ma nietypowe upodobania kulinarne. Dziś Połówek odkrył, że mała bardzo chętnie zjada żółty ser.

      Jakbyś szukała kiedyś chętnych do klubu "uwolnić piersi", to wiesz, gdzie mnie szukać ;) Odważnaś! ;) Ja do pracy bym się nie wybrała bez biustonosza.

      Teraz to mnie zawstydziłaś! To mnie 6:30 wydawała się barbarzyńską porą... Niestety mój problem polega na tym, że chodzę zbyt późno spać, bo np. czekam na powrót Połówka [po północy] i w efekcie śpię po jakieś 6 godzin. A potem pod koniec tygodnia pracy umieram ze zmęczenia. Wczoraj za to wyjątkowo położyłam się spać o 21:00. Ostatecznie jednak zasnęłam chyba po 22:00. Teraz też zamiast spać, siedzę przed komputerem...

      Usuń
    3. No tak, jak lodówka ma światło, to ma wszystko :D I u mnie wróci owsianka w chłodne poranki. Jaką lubisz najbardziej? Ja latam jadam głównie zimne koktajle owocowe.

      Spokojna Twoja głowa, mam trochę daleko;-) Dziś sobie sama przyniosłam świeże mleko.

      Żółty ser to lubi i nasz kudłacz bardzo.

      Będę Cię miała na uwadze;)

      Nie miałam na celu zawstydzania Cię. Piąta rano nigdy nie była moją ulubioną porą na wstawanie. Jestem sową. Zdecydowanie. I ja chodzę zbyt późno spać i ciągle jestem niedospana...W końcu tyle książek czeka, no i komentarz trzeba dać na blogu bo Taita mnie będzie ścigać niczym sam Sherlock;)

      Usuń
    4. Powiem Ci, że najbardziej lubię... zwykłą owsiankę na mleku. Bez żadnych dodatków, bez cukru, miodu, owoców. Po tej na wodzie mam odruch wymiotny. Ohydztwo.

      A skoro o żółtym serze mowa, to chciałam dzisiaj nakarmić nim małą myszkę, ale pies ją przegonił i mi się nie udało ;)

      Podejrzewam, że piąta rano nie jest niczyją ulubioną porą do wstawania. Ja takich osób nie znam. A gdybym znała, to bym im nie ufała ;)

      Ja jestem sową, ale jednocześnie domieszką rannego ptaszka :)

      O! Podoba mi się taki tok myślenia. Będę Cię ścigać niczym Sherlock Moriarty'ego!

      Usuń
  5. Ja mogę tylko powiedzieć,że u nas nic nie ma szansy się zepsuć.mleko schodzi na litry,średnio 3 na 2 dni. Reszta jedzenia znika, bo moje dzieci to odkurzacze. Monika zjadła ostatnio 11 pierogow z serem, popiła kubkiem mleka,zagryzła ogórkiem i zastanawiała się co by tu na deser....

    Też nie lubię zmian dookoła. Jak już musze to ciężko to przechodzę.

    Ostatnio facet od tv przyszedł podłączyć coś-tam-co-Artur-wymyslił i kiedy usłyszałam,że bedzie się przewiercił przez sciane w dziennym, to mało zawału nie dostałam. Ustrojstwo nie zostało podłączone:)

    A swoją drogą o specach tutejszych to mogłabym już niezła piwiastke napisać. I to nie schlebiającą im, o nie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwi mnie to, bo dzieci przeważnie lubią i chętnie piją mleko. U nas jednak w ostatnim czasie idzie go bardzo mało, bo ja przestałam jeść owsiankę/płatki na śniadanie, a Połówek przestał je dodawać do kawy [ja piję czarną]. Litr spokojnie wystarcza na tydzień.

      Jak ja byłam w jej wieku, to zjadałam drugie tyle pierogów ;) Uwielbiałam i nadal uwielbiam pierogi mojej mamy. Niech dzieci jedzą - rosną, to potrzebują paliwa :)

      Haha. Przypomniało mi się, jak Połówek nabył nowy tuner od salonu, a ja miałam przed nim opory, bo obawiałam się, że... nie będzie pasował do wystroju ;)

      Moje przemyślenia są takie - ciężko o naprawdę dobrych specjalistów. O ludzi wykonujących swój zawód z pasją, zamiłowaniem i w oparciu o swoją wiedzę i umiejętności.

      Usuń
  6. Sokole Oko

    Trzeba było brać speca z Polski ponoć najlepsi.

    Ale tak poważniej to padłabym trupem jakby mi lodówka wystawała z zabudowy ... to jakiś koszmar musi być. Nie żebym była pedantką ale takie niedopasowanie przyprawiłoby mnie o zawał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się teraz zastanawiam i właśnie odkryłam, że nigdy nie mieliśmy jeszcze polskiego speca od napraw. Jeśli chodzi o naprawy w domu. Auto natomiast serwisujemy i naprawiamy u naszego kumpla Polaka, który jest mechanikiem.

      No wystaje, wystaje. Nie jest to ani trochę estetyczne, ale co zrobić? Pozostaje samemu poprawić, albo przyzwyczaić się do tego, co się ma.

      Usuń
    2. Sokole Oko

      No ale jak tak kiepsko to zamontował to nie można było powiedzieć, że ma poprawiać do skutku i nie zrobić tzw. odbioru ?? ja bym go nie wypuściła nim by nie zrobił porządnie.

      A u nas się pojawiło sporo pracowników z Ukrainy i już mi dwóch montowało piecyk w mieszkaniu i powiem Ci dobrzy fachowcy wszystko ok i jeszcze ładnie po sobie posprzątali :)

      Usuń
    3. Słyszałam, że Ukraińcy zalewają Polskę ;) No cóż, świat nie lubi próżni. Polacy masowo wyjeżdżali, to ktoś musiał ich zastąpić.

      Co najzabawniejsze, gość na samym początku sam zapytał, jak ma tę lodówkę zamontować - czy tak, jak mieliśmy poprzednio [z magnesami na drzwiach lodówki] czy może inaczej? Połówek odpowiedział, że nie chcemy żadnych zmian, bo zależy nam na tym, żeby te magnesy były przyczepione i schowane za drzwiami obudowy. No i gość tak zamontował, że obudowa się nie domyka bez magnesów, a z magnesami to w ogóle odstaje na kilka centymetrów... Widział, że Połówek jest niepocieszony [ja w tym czasie byłam w pracy i żyłam w nieświadomości...] i zaproponował nieśmiało, że poprawi. Ale jako że było już późno i Połówek musiał za chwilę wyjeżdżać do pracy, to powiedział mu, żeby to już zostawił tak, jak jest... Jeszcze większych strat by narobił.

      Usuń
    4. Sokole Oko

      Jak widać pośpiech jest złym doradcą ;/

      Usuń
    5. Szkoda, że nie było już czasu, żeby to poprawić, ale Połówek twierdzi, że sam może to zrobić tak, jak trzeba, więc jest szansa, że jeszcze kiedyś będziemy mieć normalną lodówkę ;)

      Usuń