Będąc w dzielnicy Laeken nie mogliśmy tak po prostu ominąć jednego z symboli Brukseli – Atomium leżącego w sąsiedztwie zwiedzanych przez nas muzeów. Stara Zasada Leni mówi wyraźnie: „co masz zrobić dzisiaj, zrób pojutrze – będziesz mieć dwa dni wolnego”. My jednak nie zaliczamy się do leni, przynajmniej nie wtedy, kiedy jesteśmy w podróży, więc nie było sensu odkładać na później momentu, w którym staniemy przed Atomium - gigantycznym modelem kryształu żelaza z dziewięcioma atomami.
Spacer nie był forsujący i minął dość szybko. Im bliżej byliśmy celu, tym coraz bardziej jasne stawało się, że w bezpośrednim sąsiedztwie Atomium jest jakaś impreza. Świadczył o tym wyjątkowo natężony ruch samochodów i pieszych. Spod Atomium dobiegały odgłosy charakterystyczne dla samochodów wyścigowych. Dźwięk nie korespondował jednak z obrazem, więc automatycznie skierowałam się ku uchylonej metalowej bramie zachęcająco obwieszczającej „Entrée”. Poczułam się więc zaproszona i śmiałym krokiem przekroczyłam bramkę, by po chwili mogło do mnie dotrzeć, że mężczyzna znajdujący się gdzieś za mną, coś mówi. I że najwyraźniej swoje słowa kieruje do mnie. Kilka sekund później wiedziałam już od Monsieur Ochroniarza, że to Grand Prix i wymaga się tutaj biletów za 15€.
„Macie bilety?” „Nieee - jęknęłam zbyt przeciągle – nie mamy.” I nie mamy zamiaru ich kupować, dodałam w myślach. Przyszłam tu dla Atomium nie dla Formuły 1. Oddaliliśmy się zatem na pobliską ławkę, by usiąść i dokonać szybkiej zmiany planów. Jasne było, że do Atomium już dzisiaj się nie dostaniemy. Możemy za to porządnie zmoknąć, jeśli niepotrzebnie przedłużymy naszą wizytę tutaj. Niebo pociemniało groźnie, a delikatne krople były zwiastunem nadchodzącego, cięższego kalibru deszczu.
Drugi dzień pobytu w Brukseli okazał się bezsprzecznie przyjemniejszy od swego poprzednika. Tym razem do Atomium dotarliśmy na pokładzie charakterystycznego czerwonego autobusu Hop On Hop Off, bardzo wygodnego rozwiązania, z którego często korzystamy za granicami Irlandii. Wstęp do Atomium kosztował nas nieco mniej ze względu na obowiązującą zniżkę dla klientów przewoźnika autobusowego.
W popołudniowym świetle tego słonecznego dnia Atomium prezentowało się wyjątkowo okazale. Stojąc przed tą ogromną konstrukcją czułam tylko radość: że tu jestem i że Atomium nie zostało zdemontowane, jak zakładał pierwotny plan. Warto bowiem wiedzieć, że ten nietypowy obiekt, zaprojektowany przez inżyniera André Waterkeyna, wzniesiono z okazji Expo '58 na okres tylko 6 miesięcy.
Monument mierzy aż 102 metry wysokości i przedstawia model kryształu żelaza powiększony aż 160 miliardów razy. Całość wykonana jest ze stali i aluminium, a z dziewięciu sfer (atomów) turystom udostępnia się pięć z nich. Mieszczą się tam przeróżne - powiedziałabym, że dość oryginalne - ekspozycje.
Przemieszczanie się wewnątrz tub-korytarzy odbywa się sprawnie głównie za sprawą ruchomych schodów łączących poszczególne kule. Koniecznie trzeba wspomnieć o bardzo szybkiej windzie, która w ciągu zaledwie 23 sekund zawozi turystów na sam szczyt. Tam z kolei znajduje się restauracja, z której rozciąga się ładny widok na okolicę. Ceny są tutaj nawet znośne, choć oczywiście zawyżone. Warto jednak przysiąść tu na chwilę, bo rzadko kiedy można przebywać w restauracji z takim widokiem, w takich okolicznościach i na takiej wysokości. Cappuccino, serwowane tutaj w szklanym pucharku i w towarzystwie mini ciasteczka, zdecydowanie stawia na nogi.
Siedzieliśmy przy stoliku z ciekawym widokiem na stolicę. Dopiero stąd widać potencjał sąsiedniego parku rozrywki znanego jako Bruparck. W jego skład wchodzi Mini-Europa złożona z ogromnej ilości modeli przeróżnych budowli europejskich, jak również Kinepolis i Océade – tropikalny park wodny.
Ciężko przegapić także Stade Roi Baudouin. Stadion króla Baudouina I, albo jak kto woli „nowy Heysel”. Jako nastolatka bardzo chciałam zobaczyć go na własne oczy, by minutą ciszy uczcić pamięć wszystkich tych, którzy zupełnie niepotrzebnie stracili tutaj życie feralnego 29 maja 1985 roku. To właśnie wtedy w finale Pucharu Europy Juventus Turyn spotkał się z Liverpoolem. To nie był standardowy mecz, mimo że mogłoby się wydawać, że tak właśnie będzie. Zanim piłkarze wybiegli na murawę, rozegrała się tutaj tragedia. Angielscy chuligani zaatakowali sąsiedni sektor, w którym znajdowali się głównie kibice włoskiego klubu. W efekcie Włosi zostali osaczeni. Pod naporem uciekających zawaliło się ogrodzenie, runęła też betonowa ściana. Zginęło 39 osób. Zostali uduszeni, stratowani, pokaleczeni. Kilkaset osób zostało rannych. Mecz odbył się z opóźnieniem. Juve, wówczas mające dwóch kapitalnych graczy: Platiniego i Bońka, zwyciężyło, ale wygrana była gorzka. Później stadion zamknięto i przebudowano, a po zakończeniu prac nazwano na cześć króla Baudouina I.
Wizyta w Atomium dostarczyła mi samej przyjemności i uważam, że powinien to być żelazny punkt dla każdego turysty będącego w Brukseli. Podobało mi się tam, nie podoba mi się jednak sztuczne zamieszanie wokół praw autorskich związanych z tym obiektem. Otóż pan inżynier Waterkeyn zadbał o to, by wszystkie zdjęcia jego dzieła były objęte prawami autorskimi. A wszystko to rzekomo w trosce o to, by wizerunek Atomium nie był rozpowszechniany w złych, na przykład rasistowskich, celach.
Prawami autorskimi rozporządza organizacja SABAM, a fotografie przedstawiające słynny model kryształu żelaza mogą być wykorzystywane głównie za opłatą uzależnioną od celu przeznaczenia fotek. Można je rozpowszechniać także za darmo, ale tylko pod warunkiem, że spełni się określone wymagania [mała rozdzielczość, niewielki rozmiar, odpowiedni podpis pod zdjęciem]. Sieć pełna jest „nielegalnych” zdjęć Atomium, które nie mieszczą się w sztywnych ramach postawionych warunków, a ich autorzy albo nie przejmują się wymogami, albo zwyczajnie o nich nie wiedzą. W niektórych przypadkach warto jednak dmuchać na zimne.