Tu
miał być inny, bardziej okolicznościowy, wpis, ale w obecnej sytuacji, kiedy
parady z okazji Dnia świętego Patryka zostały odwołane, naturalnie nie będzie
także jego. Chciałam za to napisać parę słów w ramach odpowiedzi na Wasze
pytania: czy panikuję i co o tym sądzę.
Sądzę,
że gdybym już dawno temu nie straciła wiary w ludzi, to pewnie stałoby się to
właśnie teraz.
Jest
taka wysublimowana klątwa, która wydaje się niewtajemniczonym sympatycznym
błogosławieństwem, i którą to przypisuje się Chińczykom. Brzmi następująco:
"Obyś żył w ciekawych czasach!".
I
w takich ciekawych czasach - w dodatku dzięki samym Chińczykom - właśnie
żyjemy, jeśli faktycznie wierzyć w to, że wirus powstał na mokrym, chińskim
targowisku, a nie w nowoczesnym i wyrafinowanym laboratorium.
Wow.
Historia naprawdę lubi zataczać koło. W czasach prehistorycznych człowiek
pierwotny walczył o ogień. W tych obecnych też walczy. Tyle, że o... papier
toaletowy.
O tempora, o mores!
Trochę
z niedowierzaniem, trochę z zażenowaniem przysłuchiwałam się i przyglądałam
dantejskim scenom, które rozgrywały się w sklepach i przed nimi niedługo po tym
jak premier Irlandii, Leo Varadkar, ogłosił zamknięcie placówek oświaty i
instytucji kulturalnych.
Niecały
tydzień wcześniej robiłam swoje zwyczajowe zakupy tygodniowe w Tesco. Już wtedy
dział z owocami i warzywami był przetrzebiony, ale częściowo zrzuciłam to na
karb końcówki tygodnia i późnej pory zakupów. Podręcznych płynów do dezynfekcji
rąk, których od dawna używałam i które uwielbiałam mieć zawsze przy sobie, nie
było już wtedy od dłuższego czasu, ale półki nadal były zapełnione przeróżnymi
rodzajami ryżu, makaronów, a nawet mydeł w płynie.
Tydzień
później, po ataku szarańczy, na sklepowych półkach nie było już praktycznie
żadnego z wyżej wymienionych produktów. Niespecjalnie mnie to zmartwiło, ucieszyły
mnie jednak wywieszone komunikaty o tym, że wreszcie zaczęto reglamentować
towar (dopuszczalne tylko pięć sztuk mydła na głowę, ale nawet tylu nie było na
stanie). Szkoda tylko, że tak późno, kiedy najwięksi panikarze, egoiści i hieny
- mające zamiar właśnie zarobić swój pierwszy milion - wykupili już po
kilkadziesiąt sztuk i zgrzewek środków do dezynfekcji rąk.
Cudem
udało mi się nabyć butelkę mydła do rąk, ale chyba tylko i wyłącznie dlatego,
że pochodziło ono z najdroższej półki cenowej. Przy kasie zaś wysłuchałam
historyjki o tym, jak tego samego dnia dwie kobiety niemal nie pobiły się o...
opakowanie makaronu. Jedna bowiem naładowała do koszyka, ile tylko mogła, druga
zaś uznała, że ta pierwsza ma za dużo, wobec czego postanowiła wziąć to, co w
jej oczach się jej należało...
Pakowałam
swoje rzeczy do torby, wstrzymując się od komentarza, za to kręcąc z
dezaprobatą głową i posyłając ekspedientce współczujące spojrzenie. W tych
trudnych czasach kasjerzy najbardziej potrzebują naszego zrozumienia, nie zaś
obelg, pretensji, fochów i niepotrzebnych wyrzutów. To są ludzie, do cholery, a
nie worki treningowe, na których można się do woli wyładowywać, bo nie ma
papieru toaletowego. Pretensje można mieć za to do wszystkich tych, którzy zaczęli
go masowo wykupywać. Takie sytuacje zaś sprawiają, że do przekleństwa
"Obyś cudze dzieci uczył!", należałoby też dorzucić najnowsze -
"obyś obsługiwał roszczeniowych klientów!".
Za
tę ogólnonarodową panikę trochę winię też samego Varadkara, który niczym
mitologiczna wieszczka Kasandra, zaledwie parę dni wcześniej wyskoczył z przerażającymi
statystykami i numerkami: koronawirus może zmieść aż 163 000 mieszkańców
Irlandii i dopaść nawet 60% całej populacji - prawie 3 miliony. Trzy miliony
ludzi w małej Irlandii! To nic, że to najczarniejszy z czarnych scenariuszy. Szkody
zostały poczynione. Lud zadrżał, ze sklepowych półek pospadały towary wprost do
wózków przerażonych klientów. Mleko się rozlało i nawet nie było go czym
wytrzeć, bo chusteczki, ręczniki i papiery toaletowe zostały już wykupione.
I
chyba nie tylko ja pomyślałam, że Leo nieco poniosło, bo jak tylko na drugi
dzień pojawiłam się rano w pracy, szef od razu spytał, czy słyszałam przemowę
premiera, po czym stwierdził, że ludzie zwariowali, i wyciągnął telefon, by
pokazać mi "jednego z lepszych memów, na jakie ostatnio trafił".
Gwoli
jasności, nie - nie bagatelizuję problemu, tym bardziej, że moja mama pracuje w
służbie zdrowia i jest w grupie podwyższonego ryzyka, ale jednocześnie uważam,
że ostatnią rzeczą, której teraz potrzebujemy, jest epidemia paniki.
W
czasach takich jak te wychodzi z nas nasze prawdziwe oblicze. Nasza podła,
egoistyczna natura. Wypełzają, niczym z puszki Pandory, wszystkie parszywe i najgorsze cechy, które na co dzień tak
często skrzętnie skrywamy.
Wygląda
na to, że rację miał Albert Camus, pisząc, że "każdy nosi w sobie
dżumę". Ta dżuma to nawet nie tyle zaraza, co po prostu element zła, który
reaktywuje się w chwilach takie, jakie przeżywamy teraz: strachu, niewiadomej,
paniki, zagrożenia życia, destabilizacji.
Czy
panoszący się wirus naprawdę usprawiedliwia nas do kradzieży płynów do
dezynfekcji rąk z publicznych toalet, siłowni, urzędów, a nawet biurek kolegów
i koleżanek?
Czy
naprawdę jest sens upadlać się i walczyć niemal na śmierć i życie... w imię paczki
makaronu bądź papieru toaletowego?
I
czy jest sens kupować kilkadziesiąt kilogramów mąki, kilkanaście bochenków
chleba, i wydawać tysiąc złotych na samo mięso?
Czy
nie zagalopowaliśmy się nieco?
Gdzie
w tym wszystkim zdrowy rozsądek? Gdzie moralność? Gdzie godność osobista?
To
prawda, że koronawirus nie zna żadnych granic, ale ludzie jednak powinni.
Skoro
walki pierwotnych ludzi o ogień dawno się skończyły, a my znajdujemy się o
kilka szczebli wyżej od australopiteka, to dlaczego nadal się zachowujemy jak
on?
Każdy
z nas podchodził do egzaminu dojrzałości. Każdy też pewnie ten egzamin zdał.
Pytanie jednak, czy w czasach zarazy zdamy ten najważniejszy - egzamin z
człowieczeństwa.
Jeśli
już teraz bijemy się o głupi papier toaletowy, to do czego posuniemy się, jeśli
nastąpi prawdziwa katastrofa? Do kanibalizmu?