piątek, 17 lutego 2012

Zamek w Dublinie - od symbolu brytyjskiego ucisku do chluby irlandzkiej państwowości



Czterdzieści minut do wyznaczonej wycieczki z przewodnikiem minęło niczym z bicza strzelił. Budynki Dublin Castle zgromadzone są wokół Upper i Lower Yard – Górnego i Dolnego Dziedzińca. Pomimo tego, że bilet upoważniający do zwiedzania kupuje się często z kilkudziesięciominutowym wyprzedzeniem, czas oczekiwania mija szybko. Kompleks jest po prostu obszerny. Nagromadzenie wszystkich elementów tej eklektycznej, zróżnicowanej architektonicznie układanki, jaką jest zamek dubliński, rozprasza. W pierwszej chwili nie wiedziałam od czego zacząć i w którą stronę skierować swoje kroki: może powinnam pójść do ogrodów, a może do przylegającej do Record Tower neogotyckiej kaplicy? Ostatecznie ruszyłam w stronę obiektów stojących na dziedzińcu – imponujących rzeźb z piasku. Misternie i pięknie dopracowane dzieła ludzkich rąk wzbudzały spore zainteresowanie turystów.


 


Na kilka minut przed zwiedzaniem stałam wśród gromady turystów mając w głowie fragment tekstu piosenki Elektrycznych Gitar: „co ja robię tu?”. Zastanawiałam się, czy na pewno dobrze zrobiłam, decydując się na zwiedzanie zamku. Przewodnik, bardzo liczna grupa zwiedzających, oprowadzanie trwające blisko godzinę i w dodatku zakaz robienia fotografii – wyliczałam w myślach. "Tak, z pewnością będę zadowolona" - stwierdziłam bez przekonania.


 


Nie spodziewałam się rewelacji i nie miałam wygórowanych oczekiwań. Dublin Castle nie jest majestatycznym i czarującym zamkiem. Na dobrą sprawę praktycznie nie wygląda na zamkową twierdzę. To, co widzimy współcześnie, to głównie XVIII- i XIX-wieczne budynki. Niewiele pozostało z oryginalnej warowni wzniesionej w XIII wieku. Z czterech wież przetrwała tylko Record Tower pełniąca swego czasu rolę dobrze strzeżonego więzienia dla przestępców postrzeganych za wyjątkowo niebezpiecznych.


 


W momencie, w którym pojawił się Sean, nasz przewodnik, uświadomiłam sobie, że zwiedzanie wcale nie musi być takie złe, jak sobie wyobrażałam. Ku mojej uciesze przewodnik oświadczył, że robienie zdjęć jest możliwe (automatycznie +20 dla atrakcyjności zwiedzania) z wyjątkiem fotografowania apartamentów rządowych. Ale tę maleńką, gorzką pigułkę byłam w stanie spokojnie przełknąć. Bez popijania. Jak się okazało, nie doczytałam informacji na bilecie wstępu. W oczy rzuciła mi się tylko pierwsza część zdania „photography / filming not permitted”, a druga „in the State Apartments” pozostała niezauważona – w znacznej mierze przesłonięta naklejką z godziną zwiedzania, jaką przytwierdził mi do biletu Pan W Recepcji.


 


„Pamiętajcie więc, by nie fotografować zakazanych obiektów” – z uśmiechem na twarzy rzucił Sean, dodając po chwili, że w zamku więziono ludzi za znacznie mniejsze wykroczenia. Na moją twarz wypełzł uśmiech, którego nie zmyło nawet miniaturowe faux-pas Seana, kiedy to nasz młody przewodnik poprosił, by zgromadzona wokół niego gawiedź zdradziła, skąd pochodzi. Canada! Brazil! Australia! Z różnych stron sali padały różne nazwy. Holland! – rzekł nasz „sąsiad”. Połówek zamknął wyliczankę: Poland! „Ah, Holland again!” – podchwycił „powtórzoną” nazwę Sean. „Może być i Holland” dodałam w myślach, a potem ruszyliśmy śladem naszego irlandzkiego przewodnika.


 


Dublin Castle przez długie700 lat stanowił znienawidzony przez miejscową ludność symbol brytyjskiego panowania. Irlandzcy rebelianci chętnie brali go na cel w czasie swoich zrywów niepodległościowych, nigdy jednak nie udało im się go zburzyć. Brytyjczycy zaś dokonywali wszelkich starań, by twierdza skutecznie odstraszała potencjalnych buntowników. Chętnie zatem karano wszystkich podejrzanych o spisek przeciwko monarchii. Winnych często skazywano na gnicie w lochach albo ścinano. Ich głowy nabijano na pale, by pokazać nieposłusznym Irlandczykom, że podnoszenie ręki na szanownie panującą brytyjską władzę nie może skończyć się happy endem. A jednak w 1922 roku Irlandczycy doczekali się tutaj długo wyczekiwanej uroczystości przekazania władzy z rąk brytyjskich do irlandzkich. I to tutaj padła cięta riposta Michaela Collinsa: „We’ve been waiting over 700 years, you can have the extra 7 minutes” skierowana do brytyjskiego polityka, który zarzucił mu siedmiominutowe spóźnienie się na uroczystość.


 


Ucieczki z zamkowego więzienia nie należały do najłatwiejszych wyczynów, a mimo to udało się tego dokonać niektórym śmiałkom. Do dziś wspomina się odważny wyczyn piętnastoletniego Red Hugh O’Donnella przez 3 lata przetrzymywanego tutaj we wspomnianej wcześniej Record Tower. Hugh zbiegł z więzienia w mroźną noc wigilijną w towarzystwie kilku kolegów. Miał na sobie tylko skąpe odzienie. Przechytrzył ochronę zamku i własną śmierć – jego towarzyszom nie udało się przeżyć. Jemu tak. Co więcej, dotarł aż do gór Wicklow, co było zaiste imponującym wyczynem. To są jednak stare dzieje i dziś nie ma szansy obalenia z Hugh kufelka Guinnessa, a szkoda, bo to równy gość był. Ale o tym może innym razem.


 


Trasa zwiedzania obejmuje wiele pomieszczeń, z których do najciekawszych zaliczyć można m.in. Salę św.Patryka z imponującymi freskami na suficie, stylowy Salon Państwowy i Salę Tronową, w której znajduje się ciekawy obiekt – niemalże trzystuletni ogromny tron. Ponoć królowa Wiktoria nakazała służącym skrócić nogi tronu o kilka centymetrów, tak by jej królewskie kończyny przestały wreszcie smętnie zwisać z zacnego mebla. Zwiedzanie kończy się zaś krótką, ale interesującą wizytą w podziemiach, gdzie zobaczyć można ślady średniowiecznego zamku.


 


Będąc na górnym dziedzińcu zamkowym warto zwrócić uwagę na Bedford Tower, z której skradziono klejnoty koronne i na dwa posągi wieńczące bramy: Nadziei i Sprawiedliwości. Jak żartują sobie Irlandczycy: posąg Sprawiedliwości wypiął się na miejscową ludność [figura stoi tyłem do miasta], a jakby tego było mało – zdarzało się, że szale wagi przechylały się pod wpływem deszczu.


 


Zamek dubliński powoli przestaje się kojarzyć tylko i wyłącznie z brytyjskim panowaniem. Staje się jednym z symboli irlandzkiej państwowości – to tutaj przyjmuje się zagranicznych dygnitarzy, tutaj odbywają się ważne uroczystości państwowe i to właśnie z tych powodów zamek jest niekiedy zamknięty dla turystów.


 


Zwiedzanie Dublin Castle zdecydowanie zaliczam do udanych wycieczek. Po zakończeniu oprowadzania byłam niespodziewanie zadowolona i usatysfakcjonowana. Cena biletu – jak na stolicę – była bardzo przystępna, a ciekawe opowieści przewodnika sprawiły, że blisko godzinne oprowadzanie upłynęło w naprawdę przyjemnej atmosferze. Zdecydowanie polecam.