niedziela, 4 stycznia 2015

Podsumowanie 2014 roku

Gdybym miała podsumować 2014 rok jednym słowem, powiedziałabym, że był to rok zaskakujący. Gdyby kilkanaście miesięcy temu ktoś powiedział mi, jakie zmiany mnie w nim spotkają, odpowiedziałabym, żeby czym prędzej zmienił dilera. I że to jedne wielkie brednie, bo nie wierzę, by choć jedna z przepowiadanych rzeczy się spełniła. W moim mniemaniu nic takiego nie miało prawa się zdarzyć. A jednak. To tylko potwierdza, jak niesamowicie nieprzewidywalne jest nasze życie. I że prawdę mówi przysłowie: „człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi”.


Nie powiem, że łatwo było mi się pogodzić ze zmianami, które przygotował dla mnie los, ale teraz już wiem, że czasami nie warto walczyć z przeznaczeniem. Nie każda zmiana jest zła. A najlepsze decyzje niekiedy podejmuje za nas los. Nie my sami. Trzeba tylko wierzyć, że ta nowa droga prowadzi w lepsze miejsce, i pozwolić mu działać.


Prawda jest taka, że nie był to mój najlepszy rok, niemniej nie powinnam bluźnić i mówić, że był zły. Mam za co być wdzięczna, mam z czego się cieszyć, choć przez te kilkanaście minionych miesięcy musiałam trochę nagimnastykować się, próbując przeskoczyć kłody rzucane przez los prosto pod moje nogi. Dziś jednak z optymizmem patrzę w przyszłość, a wszystko w myśl zasady: let bygones be bygones. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. O przeszłości należy pamiętać, ale już niekoniecznie się w niej babrać.


Gdybym miała – tak jak Amerykanie robią to w Dzień Dziękczynienia - powiedzieć za co jestem wdzięczna, powiedziałabym, że za bliskie mi osoby. Bez nich nic nie byłoby takie samo. Za życie. Moje i moich bliskich. Za zdrowie, za prozaiczny, ale jakże ważny fakt, że mam dwie ręce i nogi, dach nad głową i pracę. Za to, że żyję w kraju, który uwielbiam, za to, że otaczają mnie życzliwi ludzie. Za to, że nie muszę codziennie wstawać i narzekać, jak mi źle w tej brzydkiej Irlandii i jak wredni są tubylcy.


Jestem wdzięczna za wszystkie odbyte wycieczki i choć z różnych powodów nie było ich tak dużo, jak bym tego sobie życzyła, każda z nich była fajna i każdą z nich będę ciepło wspominać. W zimne i nienajlepsze dni będę ogrzewać się myślami o nich, pamiętając że nawet po najgorszej burzy wychodzi słońce. Cudnie było powrócić w ukochane strony wyspy, na nowo się w nich zakochać. I na nowo utwierdzić się w przekonaniu, że Irlandia jest przepięknym krajem o klimacie nie do podrobienia.


Jestem wdzięczna za tę kocią gromadkę, którą mam pod dachem. Po raz pierwszy od jakichś piętnastu, może nawet szesnastu lat, mam znów swoje koty. Takie wychowane od małego, którym z przyjemnością mogłam zapewnić szczęśliwe „dzieciństwo”. Łatwo było przypomnieć sobie, jak się z nimi obchodzić. To takie naturalne uczucie dla wszystkich tych, którzy uwielbiają zwierzaki. Fajnie było patrzeć na cud porodu, na to, jak maluchy wesoło brykają, nieświadome tego, że na zewnątrz, poza ich małym, ograniczonym światem czai się zło. Czasami w postaci innego zwierzęcia, czasami w postaci człowieka. Fajnie było patrzeć, jak wychowują się razem, kradną mi ołówki i długopisy, gubią mleczaki i jak słodko śpią. To takie małe radości codziennego życia. A tak na marginesie - chiński horoskop jest do bani. 2014 to wcale nie był rok konia. Dla mnie zdecydowanie był to rok kota :) Sponsorowała go liczba 4 [bo tyle mam kociaków] i jej wielokrotność [bo obchodziłam 8 rocznicę życia na wyspie].


W 2015 rok wskoczyłam gładko i bezproblemowo i muszę stwierdzić, że ten nowy rok jest mocno przereklamowany ;) Tyle szumu wokół niego, tyle przygotowań, ekscytacji, a tymczasem nowy rok… łudząco przypomina stary. Robię rzeczy, które robiłam w starym, wyglądam tak, jak wyglądałam w 2014 i tak samo się czuję, choć jestem o rok starsza. Czytam książki, które dostałam, oglądam fajny i zabawny serial Lilyhammer, który budzi we mnie tęsknotę za Norwegią, gram w ciekawe gry sprezentowane przez hojnego i pamiętającego Mikołaja, robię przeróżne plany [bo w życiu trzeba mieć plan, a nie wirować bez sensu i bez kierunku niczym liść unoszony przez wiatr]. Generalnie jest mi dobrze. Life is good. Ale kto wie, może za parę miesięcy będę inaczej śpiewać ;)


Jako że minęło już parę dni nowego roku, a ja jeszcze nie miałam okazji złożyć Wam życzeń, czynię to teraz. Będzie banalnie, ale przecież na tych banałach-filarach opiera się nasze życie. Zatem szczęścia na każdy dzień roku, zdrowia, dobrych ludzi wokół i spełnienia wszystkich Waszych marzeń. Niech ten rok będzie dla Was przełomowy. Nie taki, jak sobie zaplanowaliście, ale jeszcze lepszy. Przy okazji dziękuję, że w tym minionym roku byliście ze mną. Wielkie dzięki za każdy komentarz [tu wyróżnić muszę Rose, która wygrywa wszystkie Internety, bo nikt nie komentuje tyle, co ona], za każde słowo otuchy, za każdy mail, za to, że niektórzy z Was wyszli z ukrycia i dali o sobie znać. A jeśli i Wy chcecie mi czegoś życzyć, to podpowiem Wam, że nowy rok to ciąg dalszy zmian. Oprócz zdrowia będzie potrzeba nam dużo samozaparcia [nie mylić z zaparciem!], odwagi, a także szczęścia i powodzenia na "nowej drodze", bo to one często leżą u podstawy sukcesu.


To tyle na dzisiaj. Dziś było słowne podsumowanie starego roku, a za niedługo zapraszam Was na obrazkowe, które w pierwotnej wersji miało być połączone z tym postem. Tylko jak zwykle się rozpisałam, i trzeba było zmienić plany.