Szybki rzut okiem na kalendarz dobitnie uświadomił mi, że wypadałoby już coś napisać - przecież to ostatni dzień listopada! Jutro trzeba będzie przekręcić kartkę w kalendarzu na tę ostatnią w tym roku. Dacie wiarę?!
Żeby tradycji stało się zadość, to może zacznę od narzekania na upływ czasu. Kolejny miesiąc zleciał jak z bicza strzelił! A ten bicz to chyba się kurczy każdego roku. Ostatnio nawet złapałam się na myśli, że muszę jeszcze bardziej celebrować tę jesienno-zimową porę, bo przecież już za niedługo nowy rok, a to oznacza więcej światła, dłuższe dni, wiosnę, a nawet lato!
A skoro o tym ostatnim mowa, to oczywiście - jak to ja - wybiegłam już myślami kilka miesięcy do przodu i kilkanaście dni temu zarezerwowałam tygodniowy pobyt we fantastycznym miejscu w Szkocji, za którą stęskniłam się już przeokrutnie. Wstępny plan był taki, żeby zajrzeć do niej jeszcze tej jesieni, jednak teraz, z perspektywy czasu, widzę, że stara mądrość ludowa, czyli "nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło" znów się tutaj sprawdziła. Z kilku niezbyt miłych powodów ten miniony październik nie byłby dobrym pomysłem, oj nie byłby. Głęboko wierzę jednak, że lato okaże się dużo bardziej łaskawe - dni będą dłuższe i cieplejsze, a to z kolei będzie sprzyjało lepszemu wykorzystaniu czasu, bo, jak pewnie doskonale się domyślacie, nie jadę tam po to, by wygrzewać się na leżaczku koło basenu, tylko intensywnie zwiedzać ten piękny kraj.
Listopad żegnam dość serdecznie, był dość sympatyczny i upłynął mi w dużej mierze na przyjemnościach: wybieraniu i pakowaniu prezentów świątecznych, relaksujących wieczorach z książkami pod ulubionym kocem, a także na pieczeniu. Przez minioną połowę roku nie napiekłam się tyle, co właśnie w samym listopadzie! Nie obrażę się, jeśli zaczniecie wołać na mnie Pat the Baker.
Najpierw zrobiłam przepyszne ciasto marchewkowe, nad którym rozpływali się w zachwycie koledzy i koleżanki Połówka, a zebrawszy tak pozytywne opinie, postanowiłam zaryzykować i zrobić je także szefowi na urodziny. To łasuch do potęgi n-tej, więc wiedziałam, że ucieszy go coś słodkiego na ząb, nigdy jednak nie widziałam go, by jadł ciasto marchewkowe, więc - tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że on z tych dziwaków, co ciasta marchewkowego nie lubią - kupiłam mu jeszcze pudełko makaroników i jego ukochane pralinki Lindor z gorzkim czekoladowym nadzieniem. Na szczęście prezent okazał się trafiony w dziesiątkę, a po cieście szybko pozostały tylko okruchy, którymi nie najadłyby się nawet myszy. Podstępnie jednak nikogo nie poinformowałam, że to ciasto marchewkowe było, bo przecież niektórzy dla zasady by go nie zjedli. No bo jak to tak: marchewka i ciasto?!
W następnym tygodniu była jeszcze tarta cytrynowo-pomarańczowa (plan tuczenia szefa nadal trwa), a potem - już na prywatny użytek - szybkie, ale bardzo smaczne placuszki serowe (z twarogu) z cukrem i cynamonem. Najlepsze zaraz po wyjęciu z piekarnika, bo na drugi dzień, no cóż, mogą swoją twardością imitować kamień i w razie potrzeby robić za broń do obrony własnej (lol). Ach, no i jakże mogłabym zapomnieć?! W listopadzie po raz pierwszy zrobiłam też zupę minestrone, bo to jednak taka pora roku, kiedy chce się gorącego, a zupy świetnie się sprawdzają w tej roli.
W ogóle to tak sobie myślę, że chyba mam w sobie coś z feedersa - dokarmianie innych sprawia mi przyjemność, oczywiście im dokarmiany bardziej zadowolony, tym satysfakcja większa. Chyba byłabym doskonałym materiałem na babcię - żaden wnusio nie wyszedłby ode mnie z pustym brzuszkiem. Aż szkoda, że nigdy nie doczekam się swoich wnuków!
Nie rozumiem zatem całej tej dramy, jaką czasami można zaobserwować w internetach. Zdarzyło mi się parę razy podczas wędrówek po YouTube natrafić na shorty (jeżu, jak to uzależnia i wciąga!!! Gorzej niż ruchome piaski, czujcie się ostrzeżeni, żeby potem nie było!), na takie krótkie filmiki (wyjaśnienie dla niewtajemniczonych), w których kobieta przygotowuje coś do jedzenia dla swojego chłopaka/męża, na lunch do pracy albo po prostu na domowy posiłek. Ja naprawdę jestem wysoko empatyczną osobą, ale tego za grosz nie jestem w stanie pojąć. Posypały się komentarze typu:
- jakie to upokarzające!
- sam se nie może zrobić?
- a chłopak to rączek nie ma? To jakiś niepełnosprawny?
- ja prdl, ta głupia robi mu jedzenie, żeby się dzielił z koleżankami z pracy!
What the fuck? Się pytam. Na jakim ja świecie żyję? Czy troska o bliskich wymarła razem z dinozaurami? I naprawdę ludzie muszą wszędzie dopatrywać się podtekstów? To już nie można podzielić się z koleżanką czy kolegą czymś do zjedzenia? W Polsce ludzie nie znają zwyczaju przynoszenia do biura ciasta? Tu jest to coś jak najbardziej normalnego. Nikt się nie boi, że ktoś odbije mu żonę czy męża, bo on/ona są w pracy częstowani czyimś posiłkiem.
Już abstrahując tutaj od niezdrowych i toksycznych związków, gdzie jedna strona jest zwyczajnie wykorzystywana i niedoceniana, to zawsze wydawało mi się, że miłość odznacza się troską o tę ukochaną osobę, a zdrowy związek opiera się na przyjaźni, partnerstwie, (ponownie) trosce i wzajemnym szacunku. A także na pewnej regule wzajemności: ty robisz dobrze mi, ja robię dobrze tobie (niekoniecznie mówię tu o aspekcie seksualnym). Ja zrobię ci pyszne śniadanie, a ty zrobisz coś innego z myślą o mnie. Pozmywasz naczynia, odkurzysz, pojedziesz na koniec miasta, by kupić mi mój ulubiony smakołyk. Długo by wyliczać.
Tymczasem, czytając te wszystkie paskudne komentarze, miałam wrażenie, że takie pojęcie jest już mocno przestarzałe. Wygląda bowiem na to, że współczesne pokolenie ma zupełnie inną wizję związku/małżeństwa. Dość samolubną, gdyby mnie ktoś pytał, ale ja tam się nie znam, bo jestem głupia i pochodzę ze wsi. Wygląda na to, że dziś młodzi (generacja Z), bo to głównie oni komentowali, myślą, że normą jest to, że w związku każdy sobie rzepkę skrobie, a rzeczony związek jest chyba tylko po to, by mieć łatwy dostęp do seksu. Jak w HBO - on demand. Przemawiałyby za tą teorią komentarze w stylu:
- chciałbym mieć taką dziewczynę
- gdzie szukać takich kobiet?
- chciałabyś zostać moją dziewczyną?
To by właśnie wskazywało na to, że wielu młodych nie doświadcza takiej troski w swojej relacji. Ponownie: nie pojmuję, nie kumam, przechodzi to moje zdolności rozumienia. No bo jeśli dwoje ludzi, będąc ze sobą razem, nie strzela do tej samej bramki, to po co w ogóle ze sobą są? Nie uwierzę, że w takich relacjach panuje harmonia i zadowolenie.
I żeby nie było - absolutnie nie jestem za tym, by niańczyć swojego partnera. Gdybym chciała być w związku z dzieckiem, a nie mężczyzną, zostałabym... pedofilką.
Z lżejszych tematów, to w ten weekend chyba już dekoruję dom i wyruszam na polowanie na choinkę. W ostatnich tygodniach już nie mogłam wytrzymać - cały czas miałam wrażenie, że coś mi ucieka, przez to, że nie mam jeszcze żadnych dekoracji świątecznych. Gdzie spojrzeć, tam każdy wydaje się już coś mieć! Mam dość tego poczucia bycia "late to the party".
Tu - dla przypomnienia - panują zupełnie odmienne zwyczaje do tych naszych polskich. Wiem, że w wielu polskich domach (także w tym moim rodzinnym) świąteczne drzewka goszczą dopiero tuż przed Wigilią, choć mam wrażenie, że to też się mocno zmienia i ta granica ciągle jest przesuwana przez młodsze pokolenie, jednak w Irlandii, podobnie jak w USA, ozdoby bożonarodzeniowe wjeżdżają już w listopadzie. Niektórzy to wręcz ściągają te halloweenowe i od razu zakładają świąteczne.
Nie mamy tu bowiem tradycji trzymania tych dekoracji do wizyty księdza chodzącego po kolędzie czy święta Matki Boskiej Gromnicznej. W Irlandii ozdoby najpóźniej zdejmuje się szóstego stycznia, po święcie Trzech Króli. I muszę przyznać, że ta tutejsza tradycja jest mi bliższa. Wolę mieć świąteczne dekoracje na kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem, bo to wprowadza mnie w przyjemny nastrój, wiąże się z miłą ekscytacją i czasem oczekiwania, niż trzymać je w domu przez cały styczeń i luty, kiedy po świętach pozostało już tylko wspomnienie. Choinka po świętach to już nie to samo. Dosłownie i w przenośni - żywe drzewka często nadają się już wtedy do wyrzucenia.
Trochę mnie poniosło w tym roku z ozdobami, przyznaję bez bicia. Zamówiłam kolejne girlandy, wieńce, światełka, laski cukrowe, mikołaje, wstążki i wstążeczki, a nawet świąteczną matę i bieżnik na korytarz! Tylko patrzeć, jak moja przesympatyczna pani kurier mnie znienawidzi. Po naoglądaniu się tych wszystkich tragedii na świecie chciałam uczynić te święta jeszcze fajniejszymi - zrekompensować sobie całe to zło, którym jesteśmy zalewani z każdej strony. Ale święta to przecież nie tylko rzeczy materialne - to nade wszystko ludzie. Nie zapominajmy więc o tych wszystkich, którzy okazali nam serce w tym dobiegającym końca 2023 roku. Zróbmy dla nich coś miłego.
Jestem ZA. I za nieco wcześniejszym niż w Polsce dekorowaniem i za starszym podejściem do związków. I nawet za noszeniem ciasta do pracy. A jeśli chodzi o "zdrowe" ciasta, jak owo marchewkowe, to polecam zielone ciasto ze szpinakiem o tajemniczej nazwie Leśny Mech. Robiłem dziecku na dziewiętnaste urodziny ale, że małżonka zabrała połowę do pracy, to musiałem zrobić następne tydzień później. A jutro piekę następne. Też na imprezę po pracy. Jakimś przebojem stało się w opinii tych Irlandczyków, Hindusów, Francuza, Tajki i Afrykanek, którzy je próbowali. I dziękuję, że robisz dla nas, czytelników coś miłego pisząc swoje przemyślenia i relacje z podróży.
OdpowiedzUsuńMinestrone robiłem raz w życiu. To było na statku Sloman Record w roku... zdaje się 1993. Bardzo mi smakowała. Zupełnie nie rozumiem dlaczego dotąd nie powtórzyłem tego eksperymentu.
"...zostałabym... pedofilką" przypomniało mi dowcip-zagadkę wygłoszony przez znajomego doktora nauk medycznych: Jaka jest różnica między pediatrą a pedofilem? Ten drugi naprawdę kocha dzieci. Choć dziś już nie wydaje się śmieszny jak dawniej.
Ach te Youtuby! Trza się ich wystrzegać. Mądrzejsi ludzie w swoich filmikach mówią, że one (te shorty i filmiki) robią jakieś peaki dopaminowe i dlatego tak trudno się od nich oderwać. I jeszcze mówią, żeby subskrybować i włączać powiadomienia, aby nie przegapić ichniego kolejnego filmu. ;) No paranoja jakaś.
Pozdrawiam i życzę pogody ducha w te słotne i chłodne dni.
Zielak! :)) A ja już myślałam, że całkowicie o mnie zapomniałeś! Dla tego komentarza warto było klepać ten tekst na bloga :) Ach, no i dziękuję za Twoje podziękowania, to bardzo, bardzo, BARDZO miłe :) Nie sądziłam, że komuś mogą podobać się moje przemyślenia - jako autorka mogę sobie tylko gdybać i zastanawiać się, czy czytelnicy wolą wpisy podróżnicze czy może te "refleksyjne" ;)
UsuńSłyszałam kiedyś o tym leśnym mchu i nawet widziałam zdjęcia, ale jeszcze nigdy nie robiłam, ani nie kosztowałam. Fajnie jednak, że ciasto znalazło takie spore grono zainteresowanych, bo jak wspominałam we wpisie, czasami ludzie krytykują dla zasady i nie chcą próbować nowego - nie, bo nie! Nie przegadasz! A w ogóle, to jak to tak - własne dziecko okraść z ciasta?! I to jeszcze w urodziny? ;) Mam nadzieję, że syn chociaż zdążył pomyśleć życzenie i zdmuchnąć świeczki :) Czy Ty też uwielbiasz dom pachnący wypiekami?
Co do minestrone, to całkiem fajna zupa, wchodzi do mojego repertuaru na stałe :) A już na pewno na okres jesienno-zimowy :) Zrób sobie i Ty :) Tylko może wcześniej upewnij się, że masz podwójną ilość składników, bo jak tylko skończy Ci się pierwsza zupa, będziesz gotował następną :)
YouTube to połowa biedy. Odkąd mam nowy telefon, a na nim aplikację instagramową, to korzystam z niego znacznie częściej niż z tego poprzedniego! :( Ale coś jest na rzeczy z tą dopaminą, bo dzisiaj rano w czasie przeglądania śmiesznych kotów i innych fajnych lekkich postów na Instagramie śmiałam się pod nosem, albo wręcz wybuchałam śmiechem :)
Ale nas zmroziło ostatnio ;) Ponoć całe -4 stopnie mają dziś w nocy być!
"Tymczasem, czytając te wszystkie paskudne komentarze, miałam wrażenie, że takie pojęcie jest już mocno przestarzałe." Fakty są takie, że w Polsce epoki moich rodziców kobiety robiły jedzenie, opiekowały się dziećmi i chodziły do pracy, a mężowie ... chodzili do pracy. Więc z tego punktu widzenia robienie jedzenia przez kobiety nie jest troską, jest efektem tresury. To, że taka zależność nie występuje w moim domu (u mnie tatko gotuje, sprząta, to on opiekował się chorującą babcią, z mężem zaś mamy związek partnerski w którym talerze same się zmywają) nie zmienia całości obrazu: kobiety się troszczyły, mężczyźni pozwalali aby się o nich troszczono. Młode pokolenie próbuje tę zasadę zmienić, stąd nadmierna krytyka nowonarodzonych :) Nie oburza mnie, niech sobie urządzają lepiej.
OdpowiedzUsuńU as ozdób żadnych. Rzeczywiście świąteczne szaleństwo mi nie przeszkadza, zazwyczaj listopad jest dla mnie miesiącem oczekiwania na więcej słońca i wizja świąt pociesza :)
Pozdrawiam :)
Witam, Moniko, w moich skromnych progach :) Dziękuję za obszerny komentarz :)
UsuńTo jest w ogóle bardzo ciekawy temat i z powodzeniem można by było roztrząsać go godzinami, bo nie wszystko jest tu "zero-jedynkowe" (hejterzy widzą przecież tylko mały wycinek czyjegoś życia, nie wiedzą natomiast co ten chłopak robi dla tej dziewczyny, ale to nie przeszkadza im krytykować). Teoretycznie więc nie powinni wściubiać nosa w nieswoje sprawy, ale to Internet, tu każdy ma prawo głosu. A im ktoś głupszy, tym głośniej ten głos zabiera ;)
Zgadza się, w wielu przypadkach faktycznie był i jest to wynik tresury. Doskonale wiem, o czym mówisz - nasze mamy i babcie nie miały łatwo. W ich pokoleniu królowało przekonanie, że to kobieta jest od gotowania, sprzątania i wychowywania dzieci. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby ta kobieta z własnej woli zdecydowała się na pozostanie w domu, jednak w wielu przypadkach była ona zwyczajnie wykorzystywana jako tani robot wielofunkcyjny. Nie dość, że ogarniała dom i dzieci, to dodatkowo jeszcze pracowała na cały etat. Tak było w przypadku mojej mamy. Nie dziwię się więc zatem, że kobiety zaczęły buntować się przeciwko takiemu traktowaniu. Sama w życiu nie byłabym z kimś, kto traktowałby mnie przedmiotowo - jako służkę. Trzeba się szanować.
Cieszę się ogromnie, że współcześni młodzi mężczyźni zdecydowanie bardziej angażują się w wychowanie dzieci - cudownie się na to patrzy, choć oczywiście niektórzy samce alfa uparcie twierdzą, że zajmowanie się dziećmi i domem odbiera mężczyznom atrakcyjność i męskość.
Mam jednak wrażenie, że dziś dużo młodych popada z kolei w inną skrajność - wiele dziewczyn kategorycznie odmawia wykonywania czynności uważanych do niedawna za "typowo kobiece", a jednocześnie nie dba o partnera - stąd właśnie te komentarze "gdzie znaleźć taką dziewczynę, bo moja nie dość, że nie gotuje, i nie pracuje, to w ogóle o mnie nie dba". Dziwi mnie po prostu, że ludzie godzą się na takie byle jakie związki. Chyba nadal panuje przekonanie, że lepiej być z kimkolwiek niż być samemu :(
Lubię te świąteczne światełka i ozdoby między innymi właśnie dlatego, że dzięki nim łatwiej i przyjemniej mijają te mroczne i zimne miesiące.
Miłej niedzieli :)
Taito cieszę się, że listopad upłynął Ci w miłej atmosferze pełnej przyjemności, pieczenia i przygotowań świątecznych. I jak pojawiłaś siw u mnie pomysłami że wjechał nowy wpis i od razu jestem :) teraz mam więcej czasu na zagldanke na blogi :) Twoja kulinarna aktywność z pewnością dodaje uroku temu okresowi. Co do komentarzy internetowych, zawsze znajdą się różne opinie, ale ważne jest, że znajdujesz radość w dzieleniu się smakołykami i troską o innych. Ja jestem również zbulwersowana i zdumiona tym absurdalnym heitem...Te komentarze świadczą o tragicznym podejściu i braku empatii. To tez smutne, że ludzie potrafią odnosić się z zawiścią do takich prosto z serca gestów. Może czas, żeby niektórzy spojrzeli na świat z bardziej pozytywnej perspektywy i docenili prawdziwe wartości w związku
OdpowiedzUsuńWesołego dekorowania domu i udanego polowania na choinkę :)
Mam dzisiaj trochę wolnego, więc postanowiłam poczytać kilka blogów i zostawić tu i ówdzie komentarz, bo nie zawsze okoliczności mi sprzyjają (nie komentuję z telefonu) i nie zawsze mam na to chęć.
UsuńWiadomo, że ile ludzi, tyle opinii, ale w pewnym sensie fascynuje mnie to zjawisko hejtu. Z wielkim zainteresowaniem czytam komentarze pod filmikami, czy to na YT czy na IG, bo to doskonale źródło do obserwacji socjologicznych. Upraszczając, dochodzę do wniosku, że współczesny świat cierpi na brak empatii (jak słusznie zauważyłaś), szacunku i miłości. Przed chwilą oglądałam filmiki z wypadkami drogowymi w Polsce (bo śnieg mocno sypnął). Komentarze (na temat niefortunnych kierowców, którzy wpadli w poślizg/mieli wypadek) jak zawsze - samo złoto: dobrze im tak, nie żal mi frajerów, naturalna selekcja debili, oby jak najczęściej drogi były oblodzone...
Choinka jeszcze nie została upolowana ;) Znów zbyt szybko minął mi ten weekend i nie zrobiłam wszystkiego, co planowałam. No, ale przynajmniej umyłam część okien, bo już nie mogłam na nie patrzeć.
Rzeczywiście, zjawisko hejtu w internecie jest zauważalne i czasem zaskakujące. Brak empatii i szacunku często przeplatają się z anonimowością, co sprawia, że ludzie łatwiej wyrażają negatywne opinie. Ja nie komentuje, bo nie chce byc obrzucana błotem.
UsuńWczoraj na jednej z grup dziewczyne obrzucały inne za skopiowanie wzoru swetra od innej... Taki wzor biega po pinteresie od dawna, sama do widziałam ale nie reagowałam... Nie byłoby szansy przebicia sie...
Dobre, że znajdujesz czas na czytanie i komentowanie blogów – to pozytywne działanie w przeciwnym kierunku. Co do choinki, ważne, że znalazłaś chwilę na umycie okien. Każdy z nas czasem zbyt szybko przemierza weekendowe plany :) ja swoje okna umyje jak mrozy zelżeje, bo od kilku dni mamy po -15 :)
O to to! W Internecie każdy jest mocny w gębie, chętnie krytykuje, czepia się i wytyka wady, podczas gdy na żywo nie powiedziałby Ci nawet połowy z tych rzeczy prosto w twarz. Nie wiem, to chamskie hejtowanie to chyba po prostu sposób na radzenie sobie z własnymi frustracjami. Wbijanie szpil innym chyba przynosi ukojenie, muszę spróbować ;)
UsuńJa czasem coś skomentuję pod viralowymi filmikami, ale szybko utwierdzam się w przekonaniu, że ludzie nie potrafią kulturalnie rozmawiać ze sobą. Jest tak, jak piszesz - jak masz inne zdanie, to od razu wiadro pomyj wyleje się na Twoją głowę. Mało kto - chlubne wyjątki - potrafi z klasą wyjaśnić swój punkt widzenia i bronić swoich racji. Najczęściej sypią się chamskie teksty i przekleństwa. A głupimi komentarzami internetowych "randomów", którzy NIC o mnie nie wiedzą, nie przejmuję się. Wręcz przeciwnie - buduję sobie swoją odporność na ludzką głupotę :)
W Internecie wszystko jest "recyklingowane", tak naprawdę mało który twórca jest oryginalny. Te wszystkie trendy, pomysły, rodzaje montażu są nagminnie powielane... Ta autorka swetra, o której piszesz, też pewnie nie wynalazła tego konkretnego wzoru, ani go nie opatentowała. Swoją drogą, dzięki, Aniu, za podzielenie się przykładem z Twojego podwórka :)
Lubię blogi, blogowanie i moich blogowych znajomych :) Nie zawsze mam na nie chęć, czasami brakuje mi weny i potrzebuję przerwy, ale na razie nie planuję rezygnować z tej przyjemności :)
Brr, strasznie mroźno u Was, ja ostatnio przy minus pięciu stopniach trzęsłam się jak osika! Ten morski klimat robi swoje! Nie wiem, jak ja kiedyś funkcjonowałam w Polsce przy -25 stopniach!
Ślę ciepłe uściski :))
Witam serdecznie ♡
OdpowiedzUsuńFakt, czas tak leci... kiedyś to się czekało, do następnego razu, do kolejnych fajnych wspomnień, do spotkań a teraz moim największym marzeniem jest by czas się zatrzymał. Niestety, to niewykonalne, więc naprawdę trzeba cieszyć się każdym dniem, jaki możemy przeżyć :) Każda sekunda, nawet ta spędzona w fotelu przed telewizorem, jest ważna i trzeba ją docenić. Nigdy bowiem, nie będziemy już tak młodzi, jak dziś. Youtube uzależnia, ale Tik tok również ma taką moc :D Widziałam kilkukrotnie takie filmiki właśnie, albo w drogą stronę, kobiety opowiadające o mężczyznach, o dzieleniu z nimi obowiązków ale w trochę niezrozumiany dla mnie sposób. Nie jestem ani starej daty, ani młodzieżą. Tworzę razem z moim partnerem, według mnie, udany związek małżeński. Mąż bardzo dużo pomaga mi w domu, niejednokrotnie ugotuje, robi kolacje czy śniadanie, posprząta. W komentarzach na tik toku przeczytałabym: "To nie ma być pomoc, chłop mieszka w domu tak samo jak ty więc JEGO OBOWIĄZKIEM jest wykonywać te wszystkie czynności" albo "Pomaga od święta a kura domowa gotuje, prasuje i sprząta". Przysięgam, że widziałam takie komentarze pod wpisami kobiet, które sprzątały czy gotowały dla mężów i dzieci. Ja nikomu nie będę się do życia z butami ładować, ale naprawdę za dużo w tym agresji. Młodzież powie (bo najczęściej wypowiadają się osoby które albo nie mieszkają na swoim, albo nie mają założonej rodziny) że to po to, by obudzić kobiety, by zainterweniować, by pokazać toksyczność relacji itp. Niech każdy sobie żyje jak chce, ale naprawdę nie ma dla mnie problemu w tym, że to głównie ja opowiadam za przygotowanie obiadów, pilnowanie by niczego w kuchni nie brakowało czy za pranie. Mąż wykonuje w zamian czynności, które dla mnie są ciężkie jak przepychanie/udrożnianie rur, pielęgnacja ogrodu (koszenie, odśnieżanie), dbanie o opał, noszenie węgla, rąbanie drewna, sprawdzanie samochodu, naprawy itp. Inaczej może być w mieście, ale ja mieszkam na wsi i takiej cięższej pracy jest naprawdę sporo. Obydwoje pracujemy, obydwoje zajmujemy się domem, ale w rozsądny i dobry dla nas sposób. Dzielimy się obowiązkami, ale dla mnie przypadły te lżejsze. Nie rozumiem, jak w takiej sytuacji mogłabym np. nie ugotować. Nie rozumiem, jak mogłabym nie zadbać o mojego męża, gdy tyle dla nas robi. Nie traktuję tego jako obowiązku a jak coś miłego, co mogę mu od siebie dać. "Przez żołądek do serca" nie bez przyczyny to przysłowie jest aktualne mimo lat. W ludziach jest za dużo jakiegoś takiego jadu, zawiści... nie wiem, może zazdrości? Bo jak kobieta gotuje obiad z uśmiechem na ustach to na pewno jest zniewolona przez męża tyrana. Wiadomo, że jest szczęśliwa a gotuje, bo lubi i tak gotowanie to może być hobby a nawet pasja. Może zabrzmię teraz staro, ale jak ludziom się nic nie chce, to właśnie tego typu argumenty są dla nich tarczą, by za osłoną prawilnych obrońców uciemiężonych kobiet, dalej nic nie robić. Powiem jeszcze więcej, najczęściej tymi prawilniakami są kobiety. Kobiety, które oczekują od mężczyzny rozpieszczania, traktowania jak księżniczki, kupowania drogich prezentów w zamian dając tylko... siebie. Mam nadzieję, że nikogo nie uraziłam tym komentarzem. Ta sprawa jest dla mnie dość niezrozumiała, dlatego prosto z mostu mówię jak ja to widzę. Gdyby kobieta czuła się źle w takiej relacji, pewnie nie dodawała by filmików na yt jak z uśmiechem gotuje, czy robi kanapki. Pamiętajmy, że każdy przypadek jest inny. Pamiętajmy, że cudze życie nie należy do nas tylko do kogoś innego i to on będzie decydował jak to życie przeżyje. Pamiętajmy, że nie należy wchodzić z butami w czyjeś życie (choć trzeba być na to gotowym, gdy upublicznia się swoje życie w sieci) Pamiętajmy, że zarówno kobiety jak i mężczyźni mają uczucia, mogą być zmęczeni, potrzebować pomocy partnera/partnerki. Pamiętajmy, że nasza racja nie musi być tą właściwą.
A racja jest jak d*pa - każdy ma swoją.
Kolejne trafne przysłowie :)
Pozdrawiam cieplutko ♡
Klaudio... kocham Cię za ten komentarz! ;) Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak mi nim zaimponowałaś! :)
UsuńPraktycznie pod wszystkim, co napisałaś, mogłabym się ochoczo podpisać. Trochę obawiałam się, że moje przemyślenia mogą być opacznie zrozumiane, a nade wszystko nie sądziłam, że ktoś może prezentować niemal identyczny punkt widzenia, tak bardzo zbieżny z moim. Jakbyś mi to wszystko wyjęła z głowy! Otóż to - jak możesz nie zrobić czegoś miłego dla swojej drugiej połówki, jeśli ta osoba wiele robi z myślą o Tobie. Jeśli ktoś jest egoistą, w dodatku leniwym, i nie planuje dawać nic z siebie, to nie powinien wchodzić w związek, bo to się raczej nie uda. Na początku może będzie fajnie, bo hormony i różowe okulary robią swoje, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie da się wykorzystywać. A przynajmniej nie powinien.
Jak najbardziej zgadzam się też z Twoimi spostrzeżeniami dotyczącymi "prawilniaków" - najczęściej to NIESTETY kobiety. Zaczynam wierzyć w to, że faktycznie jesteśmy bardziej wredne i złośliwe od mężczyzn. Chyba każda z nas miała kiedyś taką "życzliwą koleżankę", która nigdy nie omieszkała wbić szpili.
Zgadzam się też z tym, że gotowanie, pieczenie, dbanie o dom, sprzątanie (choć to mniej rozumiem) może komuś zwyczajnie sprawiać przyjemność (nie tylko kobiecie) - i nie ma w tym nic złego, mimo że niektórzy usilnie próbują nas o tym przekonać. Ja lubię siebie w roli pani domu, dom to moja ostoja, zależy mi na tym, by było w nim czysto, przytulnie, domowo, a goście byli zadowoleni i miło się w nim czuli. Jednak wszystko co, robię, robię bo chcę. Nie dlatego, że ktoś mi wmówił, że tak powinnam. Od najmłodszych lat, na przykład, nie cierpiałam bałaganu, lubiłam mieć wszystko ładnie poukładane i zorganizowane. I chyba właśnie o to chodzi - nie dać się zwariować pod presją innych i ich fałszywą troską. Dopóki same czujemy się z czymś dobrze, to nie powinnyśmy tego zmieniać.
Jesteś świetną żoną, Klaudio, i będziesz taką samą mamą - jestem tego pewna :)
Jeszcze raz wielkie dzięki za ten ciekawy i obszerny komentarz :)
PS
Nie ma mnie na Fb ani Tik-Toku - to już by była przesada ;) Wystarczy, że YT i IG za bardzo mnie absorbują :)
Mnie także spodobał się ten komentarz. Wyważony, bez agresji i całkowicie zgodny z moimi spostrzeżeniami. I obszerny. Nie tak jak moje wypociny. ;)
UsuńPogratulować TAKIEJ komentującej. :)
Dziękuję, choć gdy czytam ten komentarz raz jeszcze, stwierdzam że taki trochę bez ładu i składu i mogłam swoje nieuporządkowane myśli ciut ładniej ubrać w słowa- ale co tam! Po to blogujemy, by pisać szczerze, a gdy pisze się szczerze prosto z serca, to czasem wychodzi masło maślane :D Najważniejsze, że powiedziałam to co poczułam.
UsuńOgólnie kobiety chyba podzieliły się na dwie grupy. Na te które popierają bycie tak zwaną housewife i te, które które są temu przeciwne. Co ciekawe, z mojej obserwacji wynika, że pierwsza grupa ciut spokojniej podchodzi do tematu, druga zaś jest mocno agresywna. Nie chciałabym nikogo oceniać, ale wnioski nasuwają się same.
Znów wyświetliły mi się takie tik toki, nie wiem dlaczego ten temat mnie prześladuje. Chyba zrobił się wyjątkowo gorący, bardziej gorący niż przypuszczałam. Zawsze czytam komentarze do tych wątków, zależy mi by poznać opinię tej drugiej grupy, której nie rozumiem.
Dowiedziałam się, że przeciwniczki gospodyń domowych uważają, że taka kobieta nie inwestuje w siebie, nie rozwija się, stoi w miejscu, nie ma ambicji itd. co więcej, jest zależna od męża a w tych czasach nikomu nie można ufać i jak mąż zdradzi, to żona zostaje na ludzie. Bez domu, bez pieniędzy... bo przecież zajmowała się domem, nie pracowała, nie ma środków by się usamodzielnić...
Przykre, że dużo, bardzo dużo kobiet/dziewcząt tak myśli. Że same, na własne życzenie zrażają się do życia. Filmiki są tak wiralowe, że niestety ciągną za sobą niewinne, podatne na sugestię młode dziewczyny, które dom, małżeństwo i macierzyństwo widzą jak obrożę na łańcuchu, zaciśniętą na szyi. To może krzywdzić, zarówno kobiety jak i mężczyzn.
Wygląda na to, że kobiety z drugiej grupy nie mają zaufania do mężczyzn. Oczywiście zdrady są powszechne, wiadomo, że się zdarzają, ale to nie znaczy, że każdy mężczyzna zdradza. Gdybym miała myśleć w taki sposób, chyba bym oszalała! Poza tym, teraz są takie czasy, że kobiety zajmujące się domem również pracują a nawet się uczą. Druga grupa chyba nie wie, że prace w domu można sobie rozłożyć. Ja np. w poniedziałek sprzątam kuchnię, we wtorek łazienkę itd. Gotuję obiad tak, by jeden był na dwa dni. Jak nie mam ochoty, to zostawiam brudne gary w zlewie i kto mi co powie? Posprzątam później, jutro... przecież jestem u siebie. Ja akurat lubię i sprzątać i gotować, no ale chodzi mi o to, że pracując w domu, można sobie tak zorganizować czas i zajęcia, by ze wszystkim się wyrobić a nawet nie odczuwać zmęczenia.
Cały czas myślę o tej drugiej grupie, o tym z jaką złością wypowiada swoje racje i narzuca je innym. Zastanawiam się o co chodzi, to niezdrowe, to dziwne. Przypomina mi to rozmowy Polaków o polityce. Jednak sięgając pamięcią wstecz, przypominam sobie jaka byłam jako nastolatka, kiedy przerastało mnie zwykłe zamiatanie, bo tak mi się nie chciało. Może to wszystko wynika naprawdę z różnicy wieku? Jeżeli tak, to nie mamy się czym przejmować.
Ciągnę ten temat, może za długo, ale jest mi przykro, bo czuję jakoś tak w głębi, że te kobiety mogą być nieszczęśliwe. Ja gotuję, sprzątam, niedługo zajmę się wychowywaniem syna... i jestem najszczęśliwsza, w życiu nie czułam takiej radości, satysfakcji, takiego spokoju ducha. Mam wrażenie, że całe moje życie ułożyło się w całość, że jestem spełniona a ciągle się spełniam, że nie jestem sama, mam kochającego męża i synka, który co prawda jeszcze pod sercem ale już niedługo będę dla niego wszystkim a ja, będę mogła całą wielką miłość, która we mnie siedzi, przelać na te małe ciałko. Mam sens życia, pasje, rodzinę.
Koniec, bo będę pisała do jutra :D
Zielaku, nie umniejszaj sobie - Twoje komentarze są w top 3 moich ulubionych :) Zgadzam się ze wszystkim, co napisałeś. Klaudia ma bardzo rozsądne podejście do życia, a w dodatku jest kulturalna i potrafi przedstawić swój punkt widzenia z klasą. No i widać, że włożyła kawał serca w swój komentarz, a nie napisała go na odczep. Bardzo to miłe było <3
UsuńJedni ludzie osiągają jakiś cel w życiu i dochodzą do wniosku, że resztę życia chcą spędzić na cieszeniu się nim. Życiem. Czasem osiągniętym celem także. Są też tacy, których celem w życiu jest stawiać sobie wciąż nowe wyzwania i je realizować. Wydaje mi się, że tym drugim jest w życiu ciężej, bo nigdy nie mogą zaznać spokoju. I może, choć jest wysoce prawdopodobne, że się mylę, zazdroszczą tym "mniej ambitnym" owego spokoju i poczucia szczęścia. Dean Koontz ładnie ubrał to w słowa w swojej powieści - "Zazdroszczą ci tego, że ty im nie zazdrościsz."
UsuńŻyczę szczęścia i żeby synek zdrowo się chował.
Możliwe, że faktycznie mają ździebko ciężej, ale z drugiej strony, jeśli ktoś ma taką osobowość, że non stop potrzebuje bodźców i wyzwań, to taki styl życia zaspokaja jego potrzeby i czyni je atrakcyjniejszym. Nie wiem, czy bez tych kolejnych wyzwań taka osoba osiągnęłaby szczęście i spokój. Fajnie, jeśli ktoś potrafi cieszyć się życiem samym w sobie, bez względu na to, czy jest ono dla niego dobre i przyjemne, ale jest sporo osób, które muszą mieć w życiu wyraźny cel, bo bez tego czują, że jest ono bezwartościowe. Niedawno w sieci przeczytałam wypowiedź pewnej osoby z depresją, która jakoś tak głęboko utknęła mi w pamięci. Chodziło o to, że dla niej życie jest nieznośne, bo dobija ją ta bezcelowość i bezsensowność. Gdyby tak się głębiej nad tym zastanowić, to brutalna prawda jest taka, że egzystencja większości osób faktycznie taka jest, bo ilu z nas zmieni świat? Ile znanych Ci osobiście osób przejdzie do historii? Zrobi coś, co pozytywnie odmieni losy ludzkości? Tyramy, pracujemy od rana do wieczora w pogoni za pieniądzem, coraz mniej czasu spędzamy z bliskimi, którzy są przecież w tym najważniejsi (i nie są wieczni), a za kilkadziesiąt lat nic po nas nie pozostanie. Za sto lat nikt nie będzie o nas pamiętał, a nasze ukochane domy, będą ruiną, będą zamieszkane przez zupełnie obce osoby, albo w ogóle ich nie będzie.
UsuńWolę się w to nie zagłębiać - zbyt ponury scenariusz do eksploracji ;)
O tak, Klaudio, mnie też się te dyskusje skojarzyły z rozprawianiem o polityce, albo religii, bo jedno jak i drugie budzi niesamowicie silne i negatywne uczucia, a nawet potrafi solidnie poróżnić bliskich sobie ludzi. Dlatego ja osobiście nie wdaję się w politykowanie i inne pyskówki, a już w ogóle nie dyskutuję z agresywnymi i wulgarnymi ludźmi. Nie przegadasz. Oni i tak wiedzą najlepiej i są głusi na jakiekolwiek argumenty. Szkoda czasu, zdrowia i życia na to :)
UsuńJa jestem gdzieś pośrodku. Nie przeszkadzają mi kobiety, które zrezygnowały z życia zawodowego na rzecz tego rodzinnego. Jeśli odpowiada to jednej i drugiej stronie, to co mi do tego? Najważniejsze, by nikogo nie uszczęśliwiać na siłę, bo zwyczajnie nie ma jednej recepty na szczęście. Prawda jest też taka, że wiele z tych ujadających osób, pracujących zawodowo, z wielką chęcią przestałoby to robić, gdyby tylko miało taką możliwość, ale oczywiście nie wszyscy mają odwagę, by się do tego przyznać. Widziałam niedawno u pewnego instagramera filmik pod tytułem "kiedy masz dzień wolnego": w zasadzie nic produktywnego nie zrobił na nim, raczej pałętał się po domu, ale jego komentarz, jak i wielu, wielu innych osób był następujący: nawet najnudniejszy dzień w domu jest lepszy niż praca. Tymczasem na kontach u zdeklarowanych gospodyń domowych miłe komentarze w stylu:
- poszłabyś do pracy, leniu
- nie wiem, jak tak można żyć
- nudne i bezsensowne życie, etc.
Założę się, że większość (jak nie wszystkie) tych komentarzy pochodzi właśnie od osób, które pracują, bo nie mają innego wyboru. Co więcej - nie znoszą swojej roboty. No, ale dlaczego mają cieszyć się tym, że ktoś ma lepiej? Trzeba koniecznie go zgnoić.
Rozumiem zatem doskonale to Twoje poczucie spokoju ducha. Odkąd sama przestałam spędzać całe dni w pracy, autentycznie odżyłam. Jestem spokojniejsza, szczęśliwsza, mam więcej czasu dla siebie, chętniej eksperymentują w kuchni, piekę i gotuję, bo zwyczajnie mam na to więcej czasu, siły i chęci. Stresuję się natomiast przed pracą (no i oczywiście często w niej).
o żesz Ty przegapiłam wpis ! pewnie dlatego, że u mnie też posucha. Ostatni wpis mi został z urlopu i jakoś nie mogę go napisać.
OdpowiedzUsuńCo do Twojego to gotuję bo muszę ale nie znoszę tego więc u mnie dopieszczanie jedzeniem nie działa. Chyba, że ktoś dopieszczał by mnie ale niestety. Siedzę teraz w domu więc całe gotowanie na moje głowie a piec nie lubię bo bardzo często mi nie wychodzi. Ciastka i pierniki owszem ale ciasta niezbyt.
A młode pokolenie może to i lepiej, że już tak chowane, że samo sobie robi jedzenie bo w moim nadal jest ogrom przypadków, że faceta trzeba karmić i obsługiwać bo z domu nic nie nauczony a sam nie wysilił się nauczyć. Więc w sumie moim zdaniem idzie ku lepszemu :)
Choinki jeszcze nie wystawiłam ale jestem bliska bo kilka dni temu pozbyłam sie zepsutego TV który tylko się kurzył i zajmował miejsce i teraz poszaleję. I tak szaleję już z ozdobami na szydełku. Przepadłam w świecie gnomów i krasnali :D
Oj, spóźniłaś się znacząco, muszę Ci wpisać naganę do dzienniczka, to może następnym razem będziesz bardziej czujna i punktualna! ;)
UsuńWidziałam właśnie, że ostro strajkujesz, ale wiesz, to tak nie wypada - musisz dokończyć tę serię jeszcze przed końcem roku. Chyba nie chcesz zaczynać nowego od zaległości, hmm? Wstyd się przyznawać, ale sama mam jeszcze dwa grudniowe (zeszłoroczne!) wyjazdy do opisania. Jeśli nie zrobię tego w tym miesiącu, to już po mnie.
Dopieszczać można na różne sposoby, nie musi być dokarmianie :) Na pewno są inne sposoby, którymi możesz okazać mężowi troskę i miłość, a przynajmniej mam taką nadzieję :)
Ja po prostu jestem za sprawiedliwością w związku - za tym, by żadna ze stron nie była wykorzystywana i traktowana przedmiotowo. Nie twierdzę, że to kobieta musi prać, gotować, sprzątać i gotować, ale jeśli to robi, to mam gorącą nadzieję, że jej mąż robi co najmniej tyle samo dla niej. Jeśli nie, to zwyczajnie daje się wykorzystywać. No, ale niektórzy ludzie lubią się umartwiać, a jeszcze inni mają skłonności masochistyczne. W jeszcze innych, bardziej skomplikowanych przypadkach, kobieta jest niemal ubezwłasnowolniona, i choćby chciała porzucić swoje marne życie, to nie ma takiej możliwości finansowych, wsparcia albo odwagi. Albo żyje w przekonaniu, że tak musi, bo związek małżeński to świętość, rozwód to kardynalny grzech, więc już do końca życia musi pokornie nieść ten swój krzyż. Indoktrynacja robi swoje.
Czyżby 2023 rok miał być przełomowy, jeśli chodzi o choinkę? U mnie na pewno zagości żywa, w ten weekend już MUSI! Mam już wszystkie prezenty, mam dokupione ozdoby, teraz tylko pozostało zajrzeć na strych (okropieństwo!), wygrzebać z niego resztę dekoracji, no i kartki! Toż to ostatni moment, żeby je posłać w świat. Nawet specjalnie na tę okazję kupiłam bożonarodzeniowe znaczki :))
choinkę mam sztuczną już chyba 3 rok także koniec z tymi tworzonymi ręcznie zastępstwami :) niedługo ją wykopię.
UsuńA kartki zagraniczne już wysłałam we wtorek :D także oczekuj gołębia pocztowego !
Ale dlaczego? Co przeskrobała?
UsuńPołówek spytał, co chcę dostać pod choinkę, więc powiedziałam mu, że... choinkę i dziś w domu zagościła druga żywa choinka - jest kolosalna! Takiego bydlaka to nigdy nie mieliśmy ;) Mam ochotę skakać z radości, piękne są :) Wreszcie jest klimat w domu.
Będę go nabożnie wyczekiwać, niczym oblubienica swojego kochanka ;) W tym roku dość sprawnie mi to poszło, pierwsza tura została posłana w świat już w poniedziałek, druga, na którą zabrakło znaczków, wyleciała we wtorek :) Wyślę jeszcze kilka później, ale to miejscowe, więc jakoś specjalnie mi się nie spieszy z nimi.
A gołąb, jak już dotrze z tą Twoją kartką, to nie chciałby coś ugotować za mnie na święta? :))
Dawno mnie tu nie było. Nie pamiętam nawet gdzie to się wszystko rozjechało, jakiś czas nawet swojego bloga nie miałam...
OdpowiedzUsuńKiedyś bardziej udawało mi się "chapać" z jesieni i zimy, miałam więcej czasu, a i przyroda bliżej. Teraz żeby zrobić sobie górską wyprawę, trzeba kawał jechać, na jeden dzień się nie opłaca. Kiedyś też trzeba było dojeżdżać, ale opłacało się zawsze, bo jednak godzina czy dwie to nie pięć ani sześć.
Szkocja mnie kręci przez przyrodę i te liczne ruiny zamków.
Mało ciast piekę, można powiedzieć, jedno rocznie jak mnie wyjątkowa wena napadnie. W tym roku popełniłam ciasto mandarynkowe.
Nie lubię długo siedzieć w kuchni, nawet rozważałam ostatnio, czy by sobie cateringu do domu nie zamówić. Potem przypomniałam sobie, że nie jestem sama i obliczyłam, że już mi się przestało kalkulować.
A tak z ciekawości, czemu nigdy nie będziesz mieć wnuków? Nie pamiętam Twoich historii za dobrze, a wiele pewnie ominęłam. Nawet podstawowych rzeczy nie pamiętam. O_O Ło Bosh... Ile to już lat tu nie zaglądałam?
U mnie jest w domu prosta zasada - masz czas, gotujesz. Właściwie oczywiste jest, że jak mąż gotuje obiad, to nie dla siebie wyłącznie, ale też dla mnie. I gotuje ta osoba, która akurat ma wolne kiedy żarcie się kończy w lodówce.
Ale tak, zauważyłam, że dziewczyny dziwnie patrzą, jak wspomnę, że spakowałam mężowi jedzenie do pracy. Co w tym anormalnego, że jak już ugotowałam, to mu to włożyłam do pudełka?
U mnie w pracy jak i u niego w pracy, żony często pakują mężom do torby ciasto na poczęstunek – ale, to są małżeństwa starszej daty. Młodzi mężczyźni nie dostają do pracy od swoich partnerek niczego.
I można tu zahaczyć o jeszcze jeden aspekt normalnego zdrowego związku – u mnie w pracy patrzą na mnie jak na zielonego smoka, bo mówię, że dziś mąż idzie do knajpy z kolegami. I zaraz jest - i ty się na to zgodziłaś????!!!!
poparte wielkim oburzeniem i snuciem wyimaginowanych teorii o tym gdzie aktualnie leżą męża ręce. To jest żenujące.
No i co? Też masz długie posty i wiele wątków. :P
Już spieszę z informacją :) Wygląda na to, że ostatni komentarz zostawiłaś pod koniec czerwca minionego roku, no ale Ty nigdy nie komentowałaś u mnie ani często, ani regularnie ;) Pamiętam, że kiedyś przypadkowo skasowałaś swoją stronę - toż to najgorszy koszmar nocny każdego blogera! Masz jednak coś z Hydry - jak Ci się usunie jednego bloga, to szybko zapełniasz jego miejsce nowymi ;) Ja na jednego ledwo jestem w stanie wykrzesać wenę, a co dopiero na kilka stron! Szacun :)
UsuńMówisz, że kiedyś bardziej korzystałaś? Ja mam za to wrażenie, że Ty nie robisz nic innego tylko cały czas gdzieś jeździsz ;)
O tak - krajobraz jest spektakularny, marzy mi się zwiedzanie szkockich wysp, Szetlandy i Orkady, nie sądzę jednak, by mi się tam udało dotrzeć w następnym roku. Ale i tak się cieszę na myśl o powrocie. To zdecydowanie moje klimaty :)
Uwielbiam cytrusy, więc ciasto mandarynkowe brzmi anielsko :) Ja też nie lubię spędzać w kuchni długich godzin, dlatego właśnie najbardziej cenię sobie proste i łatwe przepisy. Te długie i skomplikowane skutecznie mnie odstraszają. Jakoś nigdy nie rozważałam cateringu, chyba dlatego, że jestem zbyt kapryśna i sama nie wiem, na co będę mieć ochotę.
Bo ja już jestem w takim wieku, że sama niedługo będę potrzebować pieluch! ;)
No właśnie wygląda na to, że w dzisiejszych czasach takie zachowanie jest nienormalne i że w związkach każdy powinien sam sobie rzepkę skrobać, bo jak nie, to zostanie uznany przez ultrapostępową brygadę za głupiego i zniewolonego niewolnika. Jak słusznie zauważyła Klaudia powyżej, to najczęściej prawilne i leniwe "baby" - księżniczki, którym wydaje się, że nic na tym świecie nie muszą robić, wystarczy, że są - mają w tym temacie najwięcej do powiedzenia. Oczekujesz dobrego traktowania przez mężczyznę? To sama traktuj go dobrze - takie proste, a takie trudne do zrozumienia przez niektórych.
TAK! Też tego nie rozumiem! Nikt nie jest niczyją własnością, a to już zakrawa na jakieś obsesyjne i chorobliwie kontrolujące zachowanie. Uciekać od takich ludzi jak najdalej.
Wybacz późną odpowiedź, sama nie wiem, kiedy te ostatnie dni zleciały! Dzięki za komentarz :)
Z tym wyjściem do knajpy skojarzył mi się mem krążący po internetach.
UsuńTylko pantoflarz pyta żony czy może wyjść z kumplami na piwo.
Prawdziwy facet wie, że nie może. :D
Sam nie gustuję w pubach czy barach, a i ilość kolegów na obczyźnie nie sprzyja rozwijaniu tego typu zainteresowań. Za to, jak wiesz Taito, lubię wybrać się na przejażdżkę na mym Rosynancie. Dziesięć kilometrów, dwieście... Zdarzało się i więcej. Czasem nawet w towarzystwie. I wielkiego HALO nie ma z tego powodu. Dlatego też nie mam zastrzeżeń, gdy małżonka ma, osobista, wybierze się od czasu do czasu na "babski" wieczór z koleżankami.
Ostatnio, ale to już dobry miesiąc temu, ponownie odwiedziłem Lismore i Ballysaggartmore. A w drodze powrotnej przejechałem przez Vee Pass. Ładna droga. Kolejna wizyta w tym miejscu na motorze.
:) Zielaku, bo tak naprawdę to nieważne, czy tą odskocznią będzie wyjście do kina, knajpy, pubu, na mecz czy na przejażdżkę. Ważne, żeby mieć taki "wentyl bezpieczeństwa", coś, co pozwoli się rozerwać i oderwać od codziennych trudów i monotonii. To niesamowicie ważne dla zdrowia psychicznego :)
UsuńNiektórzy mają dziwny pogląd na miłość - że niby nie ma miłości bez (chorobliwej) zazdrości. Stąd pewnie te usilne próby trzymania partnera na krótkiej smyczy.
A mnie się ostatnio zachciało Mahon Falls! (ale nic z tym nie zrobiłam).
A wiesz, że nie żałuję tamtego bloga? Trochę szkoda niektórych tekstów, ale generalnie zrobił tam się taki nieprzyjemny chaos przez meandry mojego życia, że dobrze, że poszedł do lamusa. ;)
UsuńMam w sercu zamiłowanie do wszelakiej twórczości związanej z pisaniem, zdjęciami i malarstwem, po prostu mogłabym to wszystko robić zawodowo i byłabym pracoholikiem.
Dla porównania – kiedy 2x albo jeden raz przynajmniej w tygodniu gdzieś byliśmy. Teraz 2x albo 1 raz w miesiącu gdzieś pojedziemy.
Raz że nie ma czasu, bo choć mąż ma wolne weekendy, to ja przeważnie pracuję (tak, jest niedziela dzisiaj i zaraz dopijam kawę i lecę do pracy na 12h), tak jeszcze nie bardzo jest gdzie pojechać na jeden dzień. Wszystko w okolicy zobaczone, a góry są za daleko na zimową wycieczkę.
Czasami jak jest kocioł i naprawdę mam ochotę odpocząć, a nie sterczeć w kuchni, kupuję w sklepie dania gotowe. Patrzę tylko, żeby za bardzo nie były zakonserwowane w chemii i na szczęście udaje mi się znaleźć nawet takie dania z porządnym składem, czyste i zdrowe.
W sensie, że Ty sama nie masz dzieci? Czy że masz tak młode, że wnuków nie dożyjesz? :D :D
Dla odmiany, jak ja idę sama z koleżankami do knajpy, to mi gratulują w pracy, że się wyrwałam. To świadczy o tym jak mają w domach. Bo ja się nie wyrywam. Ja komunikuję, że wychodzę. A mąż pyta, czy będę potrzebowała podwózki z powrotem. ;)
Lubię też sama pójść do kina. Często leci jakiś nowy film, który męża nie interesuje, poza tym w kinie nie jest potrzebne żadne towarzystwo, bo się ogląda a nie gada. ;)
Rozumiem, też ostatnio mało mnie w internecie. Raz dziennie albo raz na dwa dni. Grudzień jest w handlu terrorem.
Może to i lepiej? Byłaś wtedy na nieciekawym etapie życia - co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr :) Chyba nie wracałabyś do tamtych wpisów z przyjemnością.
UsuńTak, zauważyłam, że masz artystyczną duszę, stąd taka rozbieżność w naszej blogowej płodności ;) Ja z kolei zawsze powtarzałam, że nie potrafiłabym żyć z pisania, bo zwyczajnie zbyt często mam zatwardzenie intelektualne. Chociaż kto wie - może wtedy narzuciłabym sobie większą dyscyplinę i wyrobiła dobre nawyki, skoro wiedziałabym, że dany tekst musi ukazać się w konkretnym terminie. W końcu studiowałam i zawsze na czas zaliczałam, prace i egzaminy - to działa przecież w bardzo podobny sposób.
Rozumiem - Szwajcaria nade wszystko jest znacznie mniejsza od Polski, więc wszędzie miałaś bliżej. No i góry wysokie były na wyciągnięcie ręki. Przecież Ty niemal w nich żyłaś jak jakiś alpejski pastuszek wypasający owcy ;)
O nie, tak najgorzej, kiedy mijacie się w domu z powodu niekompatybilnych zmian. I szczerze współczuję Ci też tych 12 godzin w pracy. Podziwiam ludzi, którzy tyle godzin w niej spędzają, ja bym chyba nie mogła. Po ośmiu/dziewięciu już załączają mi się mrówki i nie mogę wysiedzieć w miejscu ;) No i mózg mi się wyłącza! Mam nadzieję, że nie pracujesz w takim trybie pięć dni w tygodniu, albo dłużej!
Zdarza się i tak. Nie jestem fanką tzw. gotowców, zawsze mi w nich coś nie pasuje (w sumie to ciężko się dziwić, skoro często jest w nich cała tablica Mendelejewa...), ale kilka razy natrafiłam na całkiem smaczne dania i byłam bardzo pozytywnie zaskoczona.
Nie mam, stąd tekst o pieluchach ;) Tak hipotetycznie, gdybyś chciała mieć teraz dziecko, nie uważałabyś, że jest już na nie za późno? Ciekawa jestem, jaki jest Twój punkt widzenia? Czy należysz do osób, które uważają, że nigdy nie jest na nic za późno?
Trochę tak, ale to też może być "bezmyślnie" użyte stwierdzenie, z braku innego lepszego. W końcu tak często jesteśmy "uwiązane" różnymi czynnikami, brakiem czasu, nadmiarem obowiązków, etc, że kiedy już dojdzie do tego "wyjścia na miasto", z powodzeniem można określić je, jako wyrwanie się.
Już nie mam z tym problemów - zdarzało mi się być samej na koncercie, w kinie, w podróży. Warto mieć taką "umiejętność". Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet, które WSZĘDZIE zabierają swoich mężów. Do fryzjera, do kosmetyczki, na zakupy...! Nudzi się chłop, to dla niego katorga, no ale misiu musi z nią być, bo tak! Co to ma na celu? Pokazać światu, jaka to wielka miłość? Papużki nierozłączki?
Żal mi było tylko tych treści, które pisałam z porządną weną twórczą. Taka poetica/proza. Tego już nie odtworzę. Ale może powstać zupełnie nowe.
UsuńWiesz dlaczego przed Szwajcarią nie napisałam książki, choć bardzo chciałam i miałam w głowie wszystko gotowe? Praca mnie absorbowała. Potem jak byłam bezrobotna, wzięłam się za pisanie i zrozumiałam dlaczego. Kiedy tworzę powieść, jestem tak naprawdę z moimi bohaterami 24h na dobę. Kartka i długopis cały czas muszą być w gotowości, żeby zanotować myśl, krótki dobry dialog itd. Żyję ich życiem, wczuwam się w ich emocje, śnię o nich. To był naprawdę dobry natchniony rok kiedy powstawała moja powieść, a potem druga, choć już nie została wydana.
Mimo to chciałabym pisać kontynuację, ale nie umiem, nie da się być z tym wszystkim w głowie siedząc w robocie i nie mogąc niczego na spokojnie zanotować. Taki mam styl tworzenia, nic nie poradzę.
Zastanawiam się co by było gdyby pojawił się sponsor i powiedział, że sfinalizuje jakąś książkę, pod warunkiem, że na przykład powieść będzie gotowa do stycznia. Może właśnie brakuje mi takiej mobilizacji.
Ba! Owce pasły się pod moim blokiem. ;] Mieszkaliśmy dosłownie na granicy pierwszych szczytów alpejskich. Mieliśmy przed oknami Alpstein. Z drugiego okna widać było potężne dwutysięczniki Liechtensteinu. Nie trzeba było wcale jechać gdzieś daleko, żeby przeżyć rewelacyjną przygodę. Czasami wsiadałam na rower, podjeżdżałam do Alpsteinu i tam przypinałam jednoślad do płotu, potem wspinaczka. Znałam ten szlak na pamięć, każdy kamyczek.
Czasami podjeżdżaliśmy do którejś góry autobusem parę minut.
A epickie miejsca były już dalej i trzeba było dłużej jechać. Różne przygody podpisane przez UNESCO itd.
Mnie akurat te dwunastki odpowiadają, bo są dzielone dniami przerwy. Ogólnie mam sporo wolnego czasu w grafiku, szkoda tylko, że państwo zabrało nam niedziele w tym miesiącu. Trzeba się przyzwyczajać, bo planują zrobić niedziele handlowe tak jak było kiedyś.
12h w tej pracy nie jest takie ciężkie jak np. było w markecie. Tam praca fizyczna wiązała się z bólami kręgosłupa i miałam dość. Tutaj nie ma dźwigania, fizycznie jest to lekka praca, odpoczywam. Jeszcze nigdy nie przyszłam z niej zmęczona, co najwyżej psychicznie. ;)
Uważam, że na dziecko jeszcze i po czterdziestce jest czas, jeśli kobieta ma zdrowe ciało i hormonalnie też wszystko w porządku.
Ale ja nie chcę mieć dzieci. Po prostu. :) Nie że na coś tylko czekam, ale planuje.
Nie mam za grosz instynktu macierzyńskiego i w ogóle nie mam w sobie pragnienia posiadania dziecka. Nie wyobrażam siebie w modelu rodziny, poświęcającą siebie, pasje, zdrowie na to wszystko. Najgorzej, że mąż odkrył swoje pragnienie i mamy impas. Bo ja mu nie urodzę, bo tak się nie da, to matka jest 24h z dzieckiem, ojciec tylko parę godzin między pracą a pójściem spać. Tacierzyńskie nie wchodzi w grę, w Polsce nie jest tak łatwo dostać jeśli jest matka w domu. To w zasadzie niemożliwe.
Z resztą ja się w ogóle w ciąży nie widzę, gehenna jakaś. Jestem zbyt aktywna i nie jestem domatorką. Ja się duszę w domu. Ten pierwszy okres mógłby się dla mnie skończyć głęboką depresją, a jeśli miałabym znienawidzić dziecko...
Też tego nie rozumiem, na zakupy go nie ciągam, bo nie lubi, to po co mam mu psuć dzień. Sama nie lubię zakupów, więc chcę się jak najszybciej uwinąć i nie potrzebuję balastu. ;D
Wycieczki, podróże, kino, basen, wszędzie sama. To "taki mój czas". Oboje sobie to cenimy, on też miewa "taki swój czas". :)
Nie można więzić ludzi. Papużki od razu kojarzą mi się z klatką...
O wow, ale komentarz! Chyba pobiłaś wszelkie rekordy długości ;)
UsuńTo prawda - było minęło, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Ważne, że znów piszesz i odzyskałaś swoich czytelników.
Wcale mnie to nie dziwi. Na co dzień mamy głowę zaprzątaną głównie pracą, która - chcąc nie chcąc - zajmuje nam większość dnia, a często też odbiera siły witalne, o czym zapewne doskonale wiesz, bo miałaś okazję przekonać się na własnej skórze, jak to jest tyrać, a nie pierdzieć w stołek za biurkiem ;) Nie na darmo wielu pisarzy lub artystów wyjeżdża gdzieś w nowe miejsce, by poczuć inspirację, a nade wszystko w pełni poświęcić się pracy nad nowym utworem.
Wbrew panującej opinii, czas bezrobocia można bardzo produktywnie wykorzystać. Co do sponsora, to myślę, że poradziłabyś sobie. A gdyby wynagrodzenie było odpowiednie duże, to mogłabyś nawet zrezygnować z pracy i całe dni poświęcić pracy nad powieścią. Ponoć każdy ma swoją cenę, za którą jest w stanie zrobić wszystko ;)
To prawda - praca pracy nierówna. Czasem te 12h mniej wykańcza niż np. 8h ciężkiej i fizycznej roboty. U nas wszystkie niedziele są handlowe, ale tak sobie myślę, że gdyby w Polsce (i nie tylko) zlikwidowano je, to ludzie z czasem nauczyliby się inaczej organizować sobie zakupy. Tylko u nas problem polega na tym, że nie ma całodobowych sklepów, większość zamykana jest już o 21:00, więc kiedy pracujesz cały dzień, te 12h, to nie bardzo kiedy jest wyskoczyć na zakupy.
Tu z kolei napiszę, że kobieta kobiecie nierówna ;) Niektóre już w wieku 40 lat przechodzą przez wczesną menopauzę, a inne w wieku 50 lat rodzą dziecko! Znam taki przykład ze swojego środowiska. W ogóle ciekawe jest to, że na bezdzietne kobiety często jest nagonka, że egoistyczne, bla, bla, bla, a ja z kolei uważam, że bardziej egoistyczne jest płodzenie dzieci tylko po to, by pobierać na nie zasiłki (taki styl życia), lub mieć kogoś, kto na starość szklankę poda (słynny argument wielu dzieciatych). Nawet nie chce mi się wchodzić w te wszystkie scenariusze, w których posiadanie dziecka WCALE nie gwarantuje darmowej opieki na starość.
Jakkolwiek seksistowsko to zabrzmi, to matka jest najważniejsza dla swojego potomka, przynajmniej w początkowym etapie życia. Widać to dobitnie na naszym, ludzkim przykładzie, ale także w świecie zwierząt, w którym samiec spłodzi i odejdzie, jak gdyby nigdy nic, jego rola przecież już się skończyła, a matki, np. kotki później samotnie wychowują potomstwo. Dokarmiam właśnie taką jedną wspaniałą kotkę, której właściciele nie wysterylizowali (bo po co?!) - urodziła uroczą czwórkę kociąt, i to na jej głowie było wykarmienie ich. Brała do pyszczka plasterki szynki, które jej dawałam i taszczyła swoim kociakom. I tak po kilka razy... Mogła sama zjeść, ale jednak tego nie robiła.
Wiele osób odczuwa potrzebę chwilowej samotności, szczególnie w przypadku introwertyków. Ludzie są męczący. Nawet ci, których się kocha i szanuje ;) Poza tym to niezdrowe przebywać z kimś cały czas przez 24/7 ;) Kiedy weszłam w swój pierwszy związek, moją największą obawą było, "ale co ja będę z nim robić 24/h???" Przerażała mnie ta wizja, tak samo jak małżeństwa.
🤣
UsuńNie tylko odzyskałam, ale zmieniając adres, straciłam swoich stałych hejterów. 😆
Pisarstwo zamienić na dorobek życia – to jest moje marzenie. Sponsora poszukiwałam pośród aktorów, nawet dorwałam jednego gościa od Netflixa, nawiasem mówiąc, bardzo przystojny facet.
I widzisz, mam znajomości, ale nie trybi.
Nikt nie chce inwestować w pisarza bez sukcesów. Recenzje mojej książki pisały nastolatki, które się pogubiły w treści. Widziałam tylko jedną recenzję dorosłej kobiety, która rzeczowo się wypowiedziała, dla mnie cała reszta to śmietnik. Ale ktoś kto szuka informacji o mnie, zrazi się już na samym początku.
Pamiętam jeszcze czasy kiedy niedziele były handlowe. I wtedy całodobowe sklepy spożywcze miały sens. Istniały nawet hipermarkety całodobowe.
Ale teraz przywykłam do tego, że niedzielę mam dla rodziny albo przyjaciół, spotykamy się w restauracjach albo domach, spędzamy ten czas tak jak należy. Kiedy wrócą niedziele, przestaniemy mieć wszyscy razem ten jeden dzień wolnego jednocześnie. Coś zniknie, coś stracimny.
No i lubię chodzić na nabożeństwa do naszego Kościoła, a w tym miesiącu nie będę ani razu.
Na mnie jest nagonka jak ta lala, ale wyobraź sobie, że nie ze strony mojej rodziny. Wg teściowej ja nie jestem kobietą. I niestety już zaczął się nacisk ze strony znajomych, którzy mają po dwójce dzieci i twierdzą, że rodzicielstwo jest celem małżeństwa. No mnie się wydaje, że dwie osoby to już rodzina, a celem rodziny jest miłość.
U mnie chyba introwertyzmu jest na poły z ekstrawertyzmem, ale masz rację, długotrwałe towarzystwo rozszarpuje energię na strzępy.
Potrzebuję pobyć czasem sama, inna sprawa, że w towarzystwie nie umiem pisać i malować, a głównie na to wykorzystuję taki czas.
Samotne wyjścia bardzo odświeżają mi głowę. Wtedy tłumy wokoło nawet mi nie przeszkadzają, ale ja jako ja jestem sama.
Małżeństwo do tej pory mnie przeraża czasami. Nie wiem czy się nadaję, miewam problemy z akceptacją tego stanu rzeczy, bo mąż nie zawsze tworzy ze mną team, czasami działa wbrew mnie, bo jest leniwy. Na szczęście w opresji jesteśmy jednomyślni i pośród znajomych zgadzamy się ze sobą i zawsze stoimy po swojej stronie, a to bardzo dla mnie ważne. W innych związkach tego nie czułam, wręcz bywało odwrotnie.
Lecz nie chcę przez to powiedzieć, że czułabym się świetnie do końca życia jako singiel. Mam marzenie, wiem jak wg mojego serca mogłoby wyglądać małżeństwo, w którym oboje bylibyśmy szczęśliwi. Ale to nie są oczekiwania, których nie spełnia mąż. To jest jakaś tam realna wizja, do której nie da się wkleić już żyjącej osoby, która jest innym człowiek niż ta kukła w moim teatrzyku. Realistyczne marzenie może się okazać nie do zrealizowania, bo nie ma ludzi na idealną miarę, każdy gdzieś tam kiedyś został pokrzywiony.
Bardzo dobrze, nikt nie będzie za nimi tęsknił, ani organizował akcji poszukiwawczej ;)
UsuńOj tak, przekonałam się o tym w nieco innym kontekście, pracy zawodowej dla start-up. Mieliśmy pod górkę i żaden z ważnych graczy na rynku nie chciał się podjąć współpracy z żółtodziobami, nawet jeśli ten żółtodziób miał całkiem sporo do zaoferowania. Trzeba mieć też łut szczęścia, nie tylko talent. Przypomina mi to trochę tę absurdalną sytuację z rynku pracy - pracodawcy chcieliby, aby młody pracownik miał od razu z 10 lat doświadczenia, ale jednocześnie nikt nie chce dać mu szansy. Może Twoje pięć minut jeszcze nadejdzie? Jeśli to jest Twoja pasja, to jednak warto się jej trzymać.
Ja nie znam takiego życia. U nas kiedyś Tesco było czynne do północy, i to była świetna sprawa (oczywiście z punktu widzenia konsumenta), ale potem i to nam zabrali. Teraz po 22:00 już żaden sklep nie jest otwarty. Często brakuje mi tamtych czasów, bo jestem sową i kiedy normalni ludzie już śpią, to ja przeważnie się rozbudzam ;) Teraz regularnie siedzę do pierwszej, drugiej w nocy, bo są święta i mogę :)
Życie płynie swoim "torem", a my musimy się do tego dostosować.
Tak, pamiętam Twoje przygody z rodziną męża... Nie zazdroszczę. I chyba nigdy też nie zrozumiem, po co ludzie mieszają się innym do życia intymnego, nakazują rozmnażanie, dopytują, robią sobie podśmiechujki. Rodzicielstwo nie jest dla każdego, a wiele par z kolei by chciało mieć dziecko, ale jednak nie mogą. Takie przytyki są bolesne i nietaktowne.
Bo mimo wszystko związek/małżeństwo to też praca. Nie można spocząć na laurach, trzeba je pielęgnować niczym żywy organizm. W końcu z tego właśnie się składa - z dwóch bytów. Oj tak, masz rację - nie wyobrażam sobie, by mój mąż stał po stronie mamuśki, wykopałabym go do niej ;) Takie toksyczne matki są klinem, który często prowadzi do rozpadu związku. Potrafią nieźle napsuć krwi.
Nie ma ideałów - to prawda.
Też jestem ofiarą tamtej sytuacji rynku pracy. Zaczepiłam się w markecie i z tego miejsca szukałam czegoś innego, bo branża handlowa zdecydowanie nie jest dla mnie. I nikt mi szansy dać nie chciał, a jak jeszcze usłyszeli, że pierwsza praca w spożywczym, to do widzenia od razu było. Odpowiadali, że bez doświadczenia nie zatrudniają. A ja ledwie liceum skończyłam i poszłam do pracy, ci już chcieli lat pracy.
UsuńPodobno instynkt macierzyński to temat neurologiczny. W mózgu są jądra. Jądro półleżące wysyła dopaminę przy kontaktach z dziećmi. Mi niczego nie wysyła, dzieci mnie w ogóle nie rozckliwiają, najwyżej denerwują.
I urodzenie dziecka nie zmieni tej sytuacji, ja taka jestem. Moja mama też taka jest. Urodziła mnie, bo w tamtych czasach nie było mowy o bezdzietności. Ale jak sięgam pamięcią wstecz, zaczęłam być jej bliska dopiero w liceum jak wydoroślałam. Byłam jej piątym kołem u wozu. Nie chcę powoływać na świat człowieka ze świadomością, że je skrzywdzę.
Był czas, że mój mąż był jeszcze niedojrzały i trzymał stronę matki, uważał, że powinnam się zmienić dla niej, bo to rodzina, a rodzina jest najważniejsza.
Byliśmy w separacji rok czasu, wyprowadziłam się. Potem mediacje, psycholog, samodzielnie też byłam na terapii, bo zrobiłam się przez te wszystkie wydarzenia agresywna i chamowata.
Po roku i potem trochę pracy nad sobą zeszliśmy się, a mąż dojrzał. Odciął radykalnie pępowinę, a matkę teraz ustawia skoro tylko zaczyna psioczyć na mnie.
Your reflection on the passage of time, the joys of baking, and the changing customs around Christmas decorations is both heartfelt and engaging. Your commitment to creating a warm and festive atmosphere, even amid the challenges of the world, is admirable. Wishing you a delightful Christmas season filled with joy, warmth, and the company of those who matter most. Cheers to spreading positivity and kindness in the midst of the world's complexities.
OdpowiedzUsuńMelody, a huge thank you for your kind words and wishes, I really appreciate them. Apologies for the late reply - your comment went to my spam folder, I only found it today. I wish you a fantastic Christmas and a lovely new year.
Usuń