Kiedy w grudniu 2019 roku jechałam na drugi koniec Irlandii, by zobaczyć w Castlebar występ irlandzkiej grupy Walking on Cars, pochodzącej z malowniczego Dingle w hrabstwie Kerry, nie sądziłam, że to będzie mój pierwszy, a zarazem jedyny raz, kiedy będzie mi to dane. Występ był super, ale o tym już pisałam.
Kilka miesięcy później, 21/08/2020 roku, na fanów grupy spadła, jak grom z jasnego nieba, przykra wiadomość - zespół zostaje rozwiązany, a świeżo wydana płyta "Clouds" to ukłon w stronę fanów, pożegnalny prezent, a zarazem łabędzi śpiew grupy. To była słodko-gorzka wiadomość, której chyba nikt się nie spodziewał. Nikt poza samym liderem grupy, Patrickiem Sheehy, zwanym często Pa. Między wierszami oficjalnego oświadczenia wydanego przez zespół można było wyczytać, że za wszystkim stoi wokalista.
Jakiś czas później Sheehy powie, że jako grupa przestali być marzycielami, a on sam przestał czerpać przyjemność z tego, co robił.
Pod koniec 2021 roku artysta już koncertował solo, a ja - podobnie jak niecałe dwa lata wcześniej - ponownie miałam go zobaczyć. Miałam już wykupioną wejściówkę do kultowego pubu Róisín Dubh w Galway, jednak niedługo później okazało się, że to jedno z tych miejsc, w których dokonuje się segregacji na szczepionych i nieszczepionych na koronawirusa. Mój bilet przepadł - doszłam do wniosku, że nie lubię artysty aż na tyle, by specjalnie dla niego poddać się szczepieniu.
Rok później wokalista znów koncertował, ale "pech" chciał, że w tym czasie, byłam na urlopie na drugim krańcu wyspy.
Aż nadszedł 2022 rok. I moja trzecia szansa. Wszyscy wiemy, że do trzech razy sztuka, prawda?
Zawsze chciałam pojechać do Ballycotton, malowniczej nadmorskiej mieścinki na południu kraju, kiedy więc dowiedziałam się, że Pa wystąpi tam 10/12/2022 roku w Sea Church, pomyślałam sobie, że to dogodny moment, by nasze drogi znowu się skrzyżowały.
Sea Church to dawny kościół anglikański pod wezwaniem świętego Colmana, wybudowany w Ballycotton w XIX wieku. Jako że w następnym wieku odnotowano znaczny spadek jego wiernych, świątynia z czasem popadła w ruinę. Po odkupieniu jej i rewitalizacji stanowi dziś popularne miejsce odwiedzin. W kościele odbywają się przeróżne koncerty, a w przyległym budynku, będącym niegdyś małą lokalną szkołą, znajduje się nowoczesna i przyjemna restauracja z panoramicznymi oknami wychodzącymi na morze.
Występ miał rozpocząć się o 20:30, ale jako że to był jeden z tych mroźnych grudniowych dni, a my musieliśmy dojechać tu z pobliskiego miasta Youghal, gdzie mieliśmy nocleg, na przykościelnym parkingu zameldowaliśmy się już godzinę przed koncertem. Wieczór dopiero się zaczynał, a parking już szklił się w księżycowym świetle, jakby był posypany gwiezdnym pyłem.
Barbara, urocza gospodyni z naszej noclegowni, ostrzegała, by ciepło się ubrać na koncert i miała rację. Mury świątyni tchnęły chłodem, na miejscu jednak można było kupić rozgrzewające napoje, z czego skorzystało wielu gości.
Sam koncert był bardzo kameralny. Ja tam nigdy nie byłam Pitagorasem, ale moje szybkie kalkulacje wykazały, że w budynku znajdowało się grubo poniżej 200 osób, jakieś 160-170, zgromadzonych w nawie i rozdzielonych jedynie wąskim przejściem przez środek, którym to zresztą o 20:45 (z piętnastominutowym opóźnieniem!) wparował na scenę Patrick Sheehy, by o 22:00 z niej zejść.
Artysta nie tylko zagrał wszystkie utwory ze swojej debiutanckiej płyty, The Art of Disappearing, która ukazała się 24/09/2021, ale nade wszystko te, których urywki czasami przemycał na swoim koncie instagramowym, nigdy jednak nie słyszałam ich w całości. Ku mojemu zaskoczeniu każda z nowych piosenek od razu wpadała mi w ucho, a niektóre z nich natychmiast stawały się ulubionymi:
- "Guided"
- "Meet Me At the Record Store"
Nie mnie wypowiadać się na temat słuszności decyzji podjętej w 2020 roku przez Patricka. Jako osoba, która ceni sobie swoją niezależność, jestem w stanie zrozumieć jego chęć robienia czegoś swojego - tworzenia muzyki takiej, jakiej on chce, bez aprobaty pozostałych członków zespołu.
Czy większą szansę na światowy sukces miałby z zespołem? Być może. Muzyka Walking on Cars była bardziej - z braku lepszego określenia - taneczna i disco. Ta, którą obecnie tworzy Pa, jest w dużej mierze melancholijna (świadczy choćby o tym tytuł najnowszego minikrążka artysty: "Lost in a 90s arcade"), często przesiąknięta nostalgią, lamentacyjna i rzewliwa. Tak jakby wokalista dawał upust wszystkim złym wydarzeniom ze swojego życia, które wcześniej trzymał skrzętnie ukryte przed światem. Myślę, że teraz jest w 100% sobą i tworzy muzykę, która naprawdę gra mu w duszy. Chociaż nie brakuje mu talentu, to jednak nie wróżę mu światowego sukcesu.
Nie jest to bowiem rodzaj energetycznej i żywiołowej muzyki podrywającej do tańca. Jeśli chcę natychmiastowego przypływu energii włączam "Runaway (U & I)" Galantis, nie zaś Irlandczyka. Pa jednak ma coś takiego, do czego lubi się wracać. Jest jak kojący balsam. Dobry do wyciszenia, zadumy, relaksu.
Wynika to zapewne w dużej mierze z tego, że artysta nie jest na scenie wulkanem energii i nieokrzesanym żywiołem. Na jego występach nie sypią się wióry jak z gitary Nirvany, której Pa słuchał we wczesnej młodości (jak chyba my wszyscy). Na naszym koncercie siedział sobie grzecznie na krzesełku, w swoim nieodłącznym kaszkiecie, a w przerwach między kolejnymi utworami dzielił się z nami żartobliwymi opowiastkami i historiami stojącymi za danymi piosenkami. Niezręcznie skubał swoją bransoletkę na prawym nadgarstku i przypominał mi siebie z lat szkolnych, kiedy musiałam coś deklamować na środku klasy.
Był taki skromny i ludzki. Jakby zawstydzony, że ci wszyscy ludzie przyszli tu specjalnie dla niego. Zdecydowanie daleko mu do bufona i to w nim bardzo lubię. I choć jego kariera nie poszybowała tak jak Billy'ego Idola po rozpadzie Generation X, to zdecydowanie warto posłuchać Pa na żywo, bo naprawdę ma wiele do zaoferowania.
Witaj Taito :) Twoja relacja z koncertu w Sea Church w Ballycotton brzmi jak magiczna podróż muzyczna. Od zawirowań w historii zespołu, przez nieoczekiwaną segregację aż po malowniczy kościół , to było pełne emocji przeżycie. Opis atmosfery i intymności koncertu wzbudza ciekawość. Cieszę się, że trzecia szansa na zobaczenie Patricka Sheehy okazała się udana, a jego nowa, melancholijna muzyka dotarła do Twojego serca. Zdaje się, że to nie tylko koncert, ale także spotkanie z autentycznym artystą, co sprawiło, że to wydarzenie było wyjątkowe...Być może koncerty nie są moją miłością, ale zdecydowanie cieszę się, że mogłam doświadczyć magii koncertu Agnieszki Chylińskiej w Oslo! Emocje ze wspólnego śpiewania i energetyczna atmosfera siegnely zenitu i bylo to super przeżycie :)
OdpowiedzUsuńWitaj, Aniu, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wreszcie udało mi się opisać ten występ. Jaka ulga, że już mam to z głowy! Sam koncert zaś był niesamowicie przyjemny i bardzo, bardzo miło go wspominam. Wiadomo, że z powodzeniem można dziś odsłuchać w domu praktycznie każdego artysty, ale jednak muzyka na żywo niesie ze sobą inne emocje i niepowtarzalną atmosferę.
UsuńO proszę, nie wiedziałam, że wywiało Agnieszkę do Oslo :) Fajnie, że mieliście okazję tego doświadczyć, po Twoich słowach wnioskuję, że występ był fantastyczny :)
Cieszę się razem z Tobą, że udało Ci się tak świetnie opisać ten występ! Musiałaś mieć niezapomniane wrażenia. Oslo to zaskakujące miejsce, prawda? Mam nadzieję, że Agnieszka również miała fantastyczny czas w Norwegii :)
UsuńZ ogromną przyjemnością ponownie wybrałabym się na jego koncert. Taki zresztą jest plan, tylko jeszcze muszę kiedyś ustrzelić odpowiedni termin. Na pewno będzie super :)
Usuńpamiętam tego przystojniaka. Dzięki Tobie przesłuchałam teraz wszystkie linki a wcześniej słuchałam i nadal sobie puszczam Walking on Cars. Ale te jego teraz indywidualne piosenki już mi tak nie leżą jak tamte
OdpowiedzUsuńJejku, wreszcie sobie "klapłam", ale jestem umęczona, jak koń po westernie! Najpierw męczący dzień w pracy, a później sobotnie porządki, bo od jutra już planuję świętować i nic nie robić poza czytaniem i relaksowaniem się :) Ach, i jak znajdę chwilę wolnego, to napiszę Ci maila, bo mam "fajną" ciekawostkę! Dziś lub jutrom - wyczekuj :) Sorry, musiałam sobie pomarudzić, żeby się lepiej poczuć :)
UsuńTo ja się psychicznie nastawiłam na komentarze "nie znam, nie lubię", a tu taka niespodzianka: nie dość, że pamięta, słucha, to jeszcze jej się podoba wokalista! Przyznam szczerze, że i mnie wpadł w oko, choć mógłby nabrać ciałka, bo chudzina straszna, a ja wolę misiowatych ;) A jesteś w stanie powiedzieć, w czym leży problem - dlaczego te obecne piosenki mniej Ci się podobają? Nie potrafiłam zdiagnozować i odpowiednio nazwać muzyki Walking on Cars. Jak byś ją określiła, a jak tę jego? Ty zawsze masz ciekawe i zabawne pomysły ;)
tak tak wtedy odpaliłam na YT-ubce i posłuchałam i wpadły w ucho. Puszczałam, nawet czasem teraz puszczam nadal. Nie wiem o co chodzi może jakaś teraz melancholia większa. Też nie potrafie powiedzieć ale już te mi nie pasują ani jedna a tamte zespołowy pykły wszystkie co polecałaś.
UsuńMoże nie osłuchały Ci się? Często zdarza mi się, że jakaś piosenka dopiero za którymś razem "klika" i wtedy dochodzę do wniosku, że wcale nie jest taka zła, jak początkowo myślałam. Jednak w tym konkretnym przypadku te podlinkowane od razu mi się spodobały. Tylko jedną znałam wcześniej ("Meet Me At the Record Store"), całą resztę usłyszałam po raz pierwszy na żywo, i od razu przypadły mi do gustu.
UsuńNo cóż, zdarza się i tak ;)
I takie zastosowanie kościołów to ja rozumiem ;) . A tak na poważnie to musiał być świetny klimacik.
OdpowiedzUsuńBył :) Kościół dostał drugie życie i fajnie - każdy na tym skorzystał :) Wszystkiego dobrego w nowym roku, Marto :) Jak najwięcej najfajniejszych wiatraków :)
Usuń