Pokazywanie postów oznaczonych etykietą długi weekend. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą długi weekend. Pokaż wszystkie posty

sobota, 11 maja 2024

Był sobie długi weekend

Długi majowy weekend upłynął mi w bardzo przyjemnej i spokojnej atmosferze. Jak wspominałam wcześniej, nie planowałam żadnego wyjazdu w tym czasie, skupiłam się więc na obowiązkach domowych. Wreszcie udało się wykarczować  dżunglę w ogródku, przez co teraz szpaki są w siódmym niebie, i z lubością wygrzebują z ziemi kolejne dżdżownice.

Jako że mlecze przekwitły i przemieniły się w dmuchawce, zrekompensowałam to pszczołom,‒ nabywając kolejne piękne kwiaty. Tym razem na ratunek przyszedł mi lokalny Aldi - nie dość, że mieli urodziwe rośliny na sprzedaż, to dodatkowo jeszcze oferowali je w bardzo przystępnej cenie, zdecydowanie niższej niż konkurencja! Udało mi się też zrobić tonę prania i wszystko wysuszyć na świeżym powietrzu, jako że niedziela była bardzo sucha, ciepła i słoneczna.

A ponieważ nie samymi obowiązkami człowiek żyje, to sporą część weekendu spędziłam na czytaniu. Komputer praktycznie nie istniał dla mnie w tym czasie -robiłam za to użytek z mebli ogrodowych, zachwycając się sprzyjającymi okolicznościami do konsumowania pisanego słowa na zewnątrz. 


Miałam wypożyczone z biblioteki dwie książki Laili Shukri i jedną Marcina Margielewskiego, wszystkie w zasadzie o tej samej tematyce ‒ islamu. Dla niewtajemniczonych ‒ Laila Shukri to tak naprawdę... Polka pisząca pod pseudonimem. Zarówno ona jak i Margielewski spędzili sporo czasu w krajach arabskich, czego pokłosiem były wydane publikacje opisujące szokujące realia panujące w tych krajach.

W "Porzuciłam islam, muszę umrzeć" autor udzielił głosu Faricie, Saudyjce, która musiała  ‒ i nadal musi ‒ skrzętnie ukrywać się przed... swoją własną rodziną. Jej największym przewinieniem było odrzucenie wiary w Allaha, a tego islam nie wybacza. W tej religii nie można ot tak po prostu zostać apostatą. Za taki występek grozi śmierć. Historia jest naprawdę poruszająca, czytałam więc z zapartym tchem. Mógłby powstać na jej kanwie całkiem niezły film akcji. Szkoda tylko, że nie jest to wymysł pisarza, a szokująca prawda o tym, jak szkodliwy jest religijny fanatyzm.

Powieści Laili również bazują na autentycznych wydarzeniach i osobach. Nie są to jednak książki wysokich lotów. Powiedziałabym nawet, że to dość toporny typ literatury. Autorka robi jednak dużo dobrego edukując, więc niech jej będzie chwała i cześć za dokładanie kolejnej cegiełki do uświadamiania kobiet. Może dzięki niej uda się uratować choć parę Polek wzdychających do ciemnoskórych kochanków. Z drugiej strony nie spodziewałabym się zbyt wiele, bo tam gdzie do głosu dochodzi głupie zauroczenie, rozsądek ma niewiele do powiedzenia. 

 

Czytając "Perską miłość" miałam swoiste déjà-vu. Byłam niemal święcie przekonana, że już kiedyś czytałam tę książkę. Nawet specjalnie się pofatygowałam i przeszukałam mój notes, w którym od 2009 roku zapisuję wszystkie przeczytane pozycje, ale nie, myliłam się. Może dlatego, że to historia, o których często się słyszy ‒ Polka do szaleństwa zakochana w gorącym Arabie obiecującym jej gwiazdkę z nieba. Hmm, co mogłoby pójść źle?

Lidka, główna bohaterka, bardzo mnie drażniła przez całą lekturę, ale to już chyba taka specyfika powieści Shukri. Jej bohaterkami na ogół są naiwne i głupiutkie kobiety, przez co zapewne wiele osób ocenia jej twórczość jako infantylną. 

 

Apogeum głupoty bohaterki nastąpiło jednak w "Perskiej zazdrości". Joanna, która przewijała się w "Perskiej miłości", bo była polską koleżanką Lidki, i sprawiała wrażenie normalnej i całkiem fajnej babki, tu jest wręcz nie do zniesienia. Jejku, jaki to antypatyczny babon! Żre niczym mastodont, pije na potęgę, wiecznie narzeka, ignoruje swoje dzieci, a jedyne co jej dobrze wychodzi, to wydawanie zarobionych przez męża pieniędzy. Na głupoty. Luksusowe, ale jednak.

Dialogi są tu sztywne niczym truposz. Odpowiedzi bohaterów bardzo nienaturalne, często zaczynają się od "dobrze, (coś tam coś tam)". Generalnie dyskusje między postaciami są sztuczne jak usta Natalii Siwiec, głównie dlatego, że autorka wykorzystuje je do przemycania w nich wielu ciekawostek i informacji o zwyczajach panujących w muzułmańskich krajach.

Nie wiem jak Wy, ale ja nie znam nikogo, kto kolejne zdania rozpoczyna niemal zawsze od "dobrze" i nienaturalnie rozbudowuje swoje wypowiedzi o rys historyczny bądź obyczajowy. Nikt w mowie powszechnej nie używa takiego języka.

Czyta się to jednak zadziwiająco sprawnie, i wbrew pozorom, można z tych jej książek wynieść dość dużo wiedzy, bo autorka mimo wszystko jest znawczynią Wschodu. I tylko z tego powodu nie wystawiłam im oceny miernej. Jeśli będę miała okazję, to poczytam kolejne książki Laili, bo mimo wszystko jestem ciekawa, co wymodzą jej bohaterki.

Tymczasem zaś dobiega końca trzeci z rzędu bardzo ciepły i słoneczny dzień, w którym temperatury osiągnęły 22°! Całkiem przyzwoity początek maja, nie powiem. I jakże obiecująca zapowiedź lata.

poniedziałek, 1 sierpnia 2022

The Sky Is Crying

Ostatni długi weekend tego lata właśnie dobiega końca. Z popielatego nieba spadają kolejne krople deszczu i z charakterystycznym odgłosem rozbryzgują się o mokrą nawierzchnię. Sama nie wiem, czy słuchać muzyki sączącej się z głośników czy właśnie odgłosów deszczu. Ciszy. A cisza to coś, czego mi tu często brakuje.

Gdyby nie dobiegający z oddali szum przejeżdżających samochodów, byłoby idealnie. O dziwo, również ptaki solidaryzują się z uciszonymi mieszkańcami mojego osiedla - nawet Grucha. A, wierzcie mi, jego niełatwo uciszyć. Grucha to gołąb-tubylec, lokalny celebryta, w którego często mam ochotę rzucić pantoflem, przez otwarte okno, kiedy ja wczesnym rankiem jeszcze sobie smacznie śpię, a on, no cóż... grucha. Grucha, jakby od tego zależało jego życie. Jakby jutra miało nie być.

Lipiec zakończył się więc w dość mokry sposób, choć wcale taki nie był. To właśnie na ten miesiąc przypadły nam temperatury z piekła rodem - i tu muszę się uczciwie przyznać, czuję się za nie nieco odpowiedzialna. To ja Wam zgotowałam ten los. Lato anno Domini 2022 było bowiem dość chłodne. Zdecydowanie zimniejsze niż ustawa przewiduje. Nie deszczowe, chłodne.

Aż któregoś dnia, nieco już zmęczona tymi powtarzającymi się do znudzenia 15-16 stopniami, pomyślałam sobie (może nieco zbyt głośno): "do jasnej Anielki, mogłoby słońce nieco przyświecić!". No i niedługo później faktycznie przyświeciło. Tak przyświeciło, że codziennie zalewały mnie fale gorąca i czułam się, jakbym przechodziła przedwczesną menopauzę. Pociłam się przy tym jak dziwka na spowiedzi, bo tak się niefortunnie złożyło, że żar tropików przypadł akurat na mój powrót do pracy po tygodniowym urlopie. Szczęśliwie jednak przeżyłam ten trzydziestodwustopniowy upał, bo udało mi się znaleźć w miarę "chłodny" i przewiewny zakamarek. I kiedy tak w nim dogorywałam, z centrum dowodzenia Bossa dobiegł mnie głos szefa, rozmawiającego przez telefon z naszą partnerką biznesową - "we are just not built for this heat" (w wolnym tłumaczeniu: jak jest gorąco, to mamy przekichane). To najmądrzejsze, co w tym roku usłyszałam z jego ust.

I choć na wyspie nie brakuje ludzi, którzy w taki upał najchętniej zamknęliby się w igloo, zamrażarce, albo innej chłodziarce, sporo jest też takich, którzy wypełzają wtedy tłumnie do parków i na plaże, choć po prawdzie powinni schować się do jaskini i do końca życia z niej nie wychodzić, bo ewidentnie nie osiągnęli jeszcze pożądanego poziomu ewolucji. Z samej tylko Burrow Beach w Sutton, w hrabstwie Dublin, usunięto jakieś 10 ton śmieci. Dziesięć ton! Plastiku, szkła, aluminium, brudnych pieluch, szmat... A ile z tego odpłynęło wraz z odpływem? Jesteście w stanie sobie to wyobrazić?! Jakim bezmózgiem trzeba być, aby po sobie nie posprzątać? Co jest z ludźmi nie tak? I dlaczego coraz więcej z nich ma IQ kostki brukowej?!

Dobra, zmiana tematu - bo sobie niepotrzebnie ciśnienie podnoszę, a w moim wieku to już nie przelewki. Wrócę jeszcze na chwilę do najbardziej popularnego tematu na wyspie, czyli pogody. Ten deszczowy weekend trochę pokrzyżował mi plany. Jakiś czas temu bowiem obudził się we mnie mój niespokojny duch i zapragnął zmian. Jakiegoś przemeblowania, symbolicznego remontu, czegokolwiek. Żeby go uciszyć, wymyśliłam więc, że pokombinuję coś w ogródku - pomaluję szopę i płot. I właśnie to miałam robić, ale akurat rozpadało się na weekend, więc musiałam chwilowo odłożyć te plany na półkę. Deszcz sprzyja za to siedzeniu w domu i czytaniu, udało mi się więc przeczytać dwie ciekawe lektury, a zaraz zabiorę się chyba za trzecią. 

Generalnie, to czuć już powoli zbliżającą się jesień. Widać to głównie po skracających się dniach i wcześniej zapadającym zmroku. Teraz to już tylko rzut beretem do świąt Bożego Narodzenia!

Uff, sama nie wierzę, że udało mi się przysiąść i napisać te "kilka" słów dla tych dwóch stałych i zatroskanych czytelników, którzy zastanawiali się, co się u mnie dzieje. Nie macie się czym martwić, ze mną wszystko OK. Chyba. Bo zapomniałam dodać, że złożyłam w pracy wypowiedzenie (czyżby za dużo lipcowego słońca?).

Miłej końcówki poniedziałku!