Lepszej
pogody chyba nie mogłabym sobie wymarzyć. A to dlatego, że... w ogóle nie
marzyłam ani o pogodzie, ani o Brigit's Garden.
O
wizycie w tym miejscu przesądziła w zasadzie lokalizacja. Jako że
dysponowaliśmy nadwyżką wolnego czasu, bo w zarezerwowanym pensjonacie w
Connemarze mieliśmy się zmaterializować dopiero po 14:00, postanowiliśmy
"zabić czas" w Brigit's Garden.
Ogród
Brygidy okazał się dogodnie dla nas usytuowany - w Roscahill mniej więcej w
połowie drogi między Moycullen, w którym i tak zawsze zatrzymujemy się na kawę,
a Oughterard. Właścicielka wie, że połowa sukcesu to dobry marketing, zatem
atrakcja jest całkiem przyzwoicie oznaczona wzdłuż głównej drogi N59 i dojazd
do niej nie powinien stanowić wielkiego wyzwania. Mamy tu jednak do czynienia z
typowo złośliwą, podrzędną i wąską irlandzką dróżką o nie najlepszej nawierzchni,
więc wchodząc w zakręty, warto pamiętać, że jest się zwykłym szarakiem a nie
Kubicą.
Taka
jest zatem brzydka prawda - ogrody miały być dla nas tylko zapchajdziurą na
drodze do głównej atrakcji. I jako wspomniana zapchajdziura spisały się
bardziej niż przyzwoicie, a do tego niespodziewanie obudziły we mnie
wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to w czasie spaceru nad stawem natrafiłam na
kaczeńce.
Uświadomiłam
sobie wtedy, że po raz ostatni musiałam widzieć je w Polsce, chyba właśnie
jeszcze za czasów wczesnej młodości. Jako rośliny występujące często na
podmokłym terenie, upodobały sobie łąkę poniżej mojego domu, wzdłuż drogi,
którą to jako dziecko, a później nastolatka i młoda kobieta pokonywałam setki
razy. Żółte, bezpretensjonalne, ale mimo wszystko przyjemne kwiaty zadziałały
na mnie niczym magdalenki na Prousta i niespodziewanie wyciągnęły na wierzch
moje głęboko zakopane reminiscencje.
Ogrody
Brygidy są zarejestrowaną organizacją non-profit, ale - w przeciwieństwie do
wielu innych miejsc tego typu - nie są darmowe. Ich założycielce, Jenny Beale, ponoć
przyświecała szlachetna idea edukowania i inspirowania. Chciała stworzyć
miejsce, w którym można nawiązać kontakt z naturą, podszkolić się w celtyckiej
tematyce, a przy tym odpocząć od zgiełku cywilizacji, zatopić się w refleksji i
zregenerować.
Kobieta
zdecydowała jednak, że nie będzie polegać tylko na dobrowolnych datkach,
dlatego też za wstęp trzeba zapłacić osiem euro za osobę dorosłą i pięć za
dziecko, które ma więcej niż dwa lata. Przewidziano jednak zniżki dla rodzin,
dla tych, którzy docierają tu na rowerach i transportem publicznym [bo to atrakcja
będąca za pan brat z naturą], a wstęp poza sezonem jest nieco tańszy niż w jego
szczycie, co jest logicznym krokiem, jako że ogrody na pewno prezentują się
wtedy mniej imponująco.
Sama
miałam okazję tego doświadczyć, bo choć byliśmy tutaj na początku maja, czyli
już latem wedle celtyckiego kalendarza, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że za
parę tygodni byłoby tu jeszcze ładniej, jeszcze bardziej kolorowo i
widowiskowo. Z drugiej strony - dzięki temu mogłam podziwiać kwitnące drzewa
owocowe, co zawsze stanowi piękny widok, a także bez. I tę niesamowicie soczystą
zieleń, tak typową dla wczesnego lata.
Nade
wszystko jednak cieszyłam się, że pogoda nam dopisała, bo dzięki temu pobyt w
tym miejscu okazał się całkiem przyjemny. Jestem przekonana, że gdyby dopadł
nas tu deszcz, wyszlibyśmy stąd rozczarowani z poczuciem źle wydanych
pieniędzy. Co prawda nie mogę też powiedzieć, byśmy mieli świadomość, że lepiej
nie wydalibyśmy tych ponad czternastu euro [mieliśmy zniżkę], ale transakcja,
której dokonaliśmy nie pozostawiała niesmaku. Spacer, na który się udaliśmy, okazał
się naprawdę przyjemny i niewymagający - żadnych stromych pagórków, tylko łąki,
łatwe ścieżki i jeszcze raz łąki.
Najbardziej
przemówił do mnie spacer "Celtic Gardens", najmniej - ten śladami
wróżek, bo to atrakcja czysto dziecięca i niestety dość kiczowata, choć
rozumiem, że młodszym gościom może się podobać. Za to wspomniane ogrody
celtyckie pięknie odzwierciedlają dawne festiwale Celtów, a zarazem cykl życia:
od poczęcia do śmierci.
I tak Samhain - do którego się wchodzi zaraz po
przekroczeniu centrum dla odwiedzających - obchodzony 31 października, to czas
zadumy, refleksji i śmierci, ale zarazem obietnica narodzin. Symbolizuje go
tutaj pogrążona we śnie kobieta, którą łatwo przegapić, jako że ukształtowana
jest z ziemi i porośnięta trawą. Tabliczka "nie spaceruj po śpiącej
kobiecie" wydaje się być jak najbardziej na miejscu.
Kolejna
postać śpiącej kobiety "utkana" z brzozowych liści i odlana z brązu
jest już bardziej czytelną i oczywistą personifikacją ziemi pogrążonej w
zimowym śnie. To też dość przyjemny zakątek położony na wodzie i otoczony
świeżą zielenią brzóz. Idealnie spełniający swoje zadanie - można się tu
zatracić w swoich myślach.
Imbolc,
obchodzony 1 lutego ku uczczeniu wiosny, uderza świeżością i pozytywna aurą. To
także święto Brygidy, która wspólnie ze św. Patrykiem patronuje Zielonej Wyspie
- to właśnie na jej cześć nazwano te ogrody. Ścieżka prowadzi tu wśród
kwitnących drzew owocowych i dzikich kwiatów, a huśtawki, w formie modnych
teraz wiszących koszy, zachęcają do przycupnięcia w nich choć na chwilę, by
odpocząć lub po prostu schować się przed intensywnym słońcem.
Bealtaine,
festiwal ognia, to zapowiedź jasnej i ciepłej części roku. Zaczyna się maj, w
sercach wielu ludzi płonie ogień, a to z kolei prowadzi do wkraczania na wspólna
ścieżkę życia i zawierania małżeństw. Ten cykl życia reprezentuje tutaj
"łóżko" dla mitologicznych kochanków (Diarmuid i Grainne), a spacer
między wysokimi wertykalnymi blokami kamiennymi wieńczy okazały drewniany tron
dębowy. Tu dokonuje się zaślubin, jeśli tylko para młoda wyrazi takie życzenie.
Brigit's Garden jest bowiem nie tylko atrakcją na turystycznej mapie, ale także
miejscem, w którym odbywa się wiele przeróżnych imprez okolicznościowych. W
okrągłej kamiennej chatce regularnie odbywają się sesje medytacji.
Festiwal
Lughnasa na początku sierpnia to okres przejściowy: lato odchodzi w zapomnienie
i robi miejsce dla jesieni. To okres ciężkiej pracy fizycznej, żniw, ale także
czas biesiadowania i czerpania ze swoich zbiorów. Stąd też drewniane ławki i
stoły umożliwiające biesiadnikom celebrację w komfortowych warunkach. Wszystko
co dobre, jednak szybko się kończy i ten koniec - nadchodzącą śmierć -
symbolizują drzewa cisowe rosnące tuż za ogrodem.
Ale
Brigit's Garden to nie tylko tematyczne ogrody poświęcone celtyckiej mitologii.
To znacznie więcej. To największy w Irlandii zegar słoneczny, który
zawstydziłby wszystkie omegi i roleksy, bo przez okrągły rok pokazuje dobrą
datę i godzinę, a do tego przesilenie i równonoc, to także okazja by na świeżym
powietrzu miło spędzić czas z bliskimi i spróbować ekologicznych specjałów z
kawiarenki, do której to wstęp jest darmowy.
Jeśli
przebywasz w okolicach Galway i Connemary i masz godzinę wolnego czasu, z którą
nie wiesz, co zrobić, Brigit's Garden jest odpowiedzią na Twój dylemat.