Pojechałam
tam dla jaj. Jaj Benedykta - konkretnie.
Całe
trzy lata o nich marzyłam. Od dnia, kiedy zaserwowano mi je na śniadanie w pewnym
pensjonacie w Connemarze. Tak się złożyło wtedy, że wyjazd pokrył się z moimi
imieninami. Tak sobie teraz myślę, że lepszego prezentu chyba nie mogłam sobie
wymarzyć.
Dlatego,
kiedy jasnym się stało, że długi majowy weekend spędzimy na zachodzie Irlandii,
w dodatku w moim kolejnym ulubionym pensjonacie, w którym zarezerwowanie
weekendowego noclegu równa się niemal ustrzeleniu szóstki w Lotto,
podekscytowałam się jak Jurij Gagarin na lot w kosmos. Dziki zachód wyspy to
cały mój wszechświat, mój kosmos.
Powszechna
opinia głosi, że psy leczą się swoją śliną. W moim prywatnym świecie ślina i
leczenie również występują w tym samym zdaniu. Na zachodzie Irlandii ślinię się
na widok jej pejzaży, i to nimi się leczę z bolączek śmiertelnej choroby
przenoszonej drogą płciową, a życiem zwaną.
To
miejsce jest lepsze niż narkotyki. Uśmierza bóle, sprawia, że widziany świat
staje się lepszym miejscem, oferuje zatracenie, a w dodatku jest darmowe. Tylko
tak samo uzależniające jak one.
Dwa
tygodnie przed datą naszego wyznaczonego przyjazdu zapukaliśmy do wrót tego
pamiętnego B&B, które trzy lata wcześniej umożliwiło mi niebiańskie doznania
kulinarne, czym o mało co nie przyprawiliśmy jego gospodyni o przedwczesny
zgon, jako że była jeszcze w proszku i w pierwszej chwili pomyślała, że
jesteśmy jej gośćmi, których spodziewała się dopiero za parę godzin.
To
byliśmy tylko my. Jako że przebywaliśmy w okolicy, postanowiliśmy wpaść do niej
na minutę, by poinformować ją, że za pomocą Booking.com zarezerwowaliśmy u niej
nocleg na majowy weekend i że jeżeli chce, to możemy go anulować. Skąd taki
pomysł? Stąd, że w czasie poprzedniej wizyty Gospodyni sama zaproponowała nam,
byśmy w przyszłości rezerwowali nocleg bezpośrednio u niej, bo ona może wtedy, niczym
lisek chytrusek, zagarnąć wszystko dla siebie, a pośrednikowi pokazać figę z
makiem [moje słowa, nie jej], przez co też może nam udostępnić pokój w lepszej
cenie.
Wolę
co prawda załatwiać takie rzeczy, jak Bozia przykazała, za pomocą wspomnianego
portalu, ale jako że lubię właścicielkę, to postanowiłam iść jej na rękę. Ponadto
- jak wyczytałam kiedyś w "Znaczy Kapitan" - "jeśli chcesz
przejść przez życie spokojnie, nie drażnij nigdy trzech osób: kobiety, kucharza
i człowieka z nożem". Biorąc pod uwagę, że Gospodyni tego pensjonatu była
niczym Bóg w trzech postaciach: kobietą, kucharzem i człowiekiem z nożem w
ręce, wolałam z nią nie zadzierać.
Po
dobiciu interesu każda z usatysfakcjonowanych stron udała się w... swoją
stronę, a ja już zaczęłam odliczać dni do maja. Nie wiedziałam wtedy jednak, że
licho nie śpi i złośliwy los już zaczyna wprawiać w ruch swoje machiny, by
tylko pokrzyżować mi plany...
Wielce
niepocieszona byłam, kiedy na parę dni przed naszym przyjazdem dowiedziałam
się, że w czasie naszego pobytu nie będzie Amandy, naszej gospodyni, bo pech
chciał, że zmarła jej rodzicielka i z tego powodu musiała wylecieć z kraju.
Mamy się jednak tym nie zrażać, bo w noclegowni "business as usual" -
mąż Gospodyni będzie dbał o to, by wszystko sprawnie działało".
"Tylko
co mi po mężu?" - pomyślałam. Z Amandą super się dogadywałam, jej męża
zapamiętałam z kolei jako osobę, której... się nie pamięta, bo zawsze
przebywała gdzieś w cieniu i nie brała czynnego udziału w
"zabawianiu" klientów. A jako że po drodze trafił mi się ten
rozczarowujący nocleg u A., konkurenta Amandy, to ostrzyłam sobie pazurki na
naszą majową pogawędkę. Gospodyni wiedziała bowiem, że nocujemy w kwietniu u
niego i stwierdziła, że będziemy "jej szpiegami".
Jak
przekonałam się w długi majowy weekend - słusznie ubolewałam nad niefortunną
śmiercią matki Amandy i nieobecnością naszej Gospodyni. Kiedy bowiem umówionego
dnia stawiliśmy się w naszym pensjonacie, drzwi otworzył nam Pete, a jego
powitanie było tylko ciut cieplejsze od temperatur panujących zimą na północy
Syberii.
To
właśnie wtedy usłyszeliśmy to "byliście już tutaj, prawda?", które,
jak dobrze przypuszczałam, nie wróżyło nic dobrego. Przez cały nasz pobyt Pete
był wyjątkowo oszczędny w słowa, jak gdyby wypowiadanie każdego z nich
kosztowało go majątek, a do tego wydawał się być bardziej zakręcony niż słoik
na zimę. Z trudem udało nam się zdusić śmiech, kiedy do jedzonej w kuchni tego
dnia kolacji, włączył nam... "Cichą noc". Kolędę bożonarodzeniową. Do
kolacji. W maju.
Szybko
jednak przestało mi być do śmiechu.
Nie
przejęłam się, kiedy Połówek zerknął do śniadaniowego menu, chwilę wcześniej
podanego nam przez Petera, i rzekł: "Ale jaja! Nie będziesz zadowolona".
Już dawno przyzwyczaiłam się do tego, że lubi się ze mną drażnić, zatem nie
potraktowałam jego słów serio. A potem sama zajrzałam do karty i miałam ochotę wrzeszczeć:
FOR PETE'S SAKE, WHERE ARE MY EGGS?!
Jaja!
Moje jaja! Gdzie one są?!
Połówek,
spodziewając się za chwilę wybuchu Trzeciej Wojny Światowej, próbował - bardzo
nieudolnie - przekonać mnie, że musiało coś mi się pomylić, że tych jaj
Benedykta to należałoby gdzie indziej szukać, na pewno nie u Petera. Na nic
zdały się moje wytłumaczenia, że takich jaj to ja na pewno bym nie zapomniała,
że nic mi się nie pomyliło, że one na pewno tu były, a żeby udowodnić mu swoją
rację, na świadka wezwałam samego Petera, który zgodnie z moimi oczekiwaniami
przyznał, że jajami Benedykta faktycznie się w przeszłości tutaj zajmowano.
Już
zaczynałam puchnąć z dumy, już otwierałam usta, by przemądrzałym tonem
powiedzieć Połówkowi: "Ha! A nie mówiłam?!", ale wtem Peter dodał, że
jajami Benedykta to tak naprawdę zajmuje się Amanda i że przygotowanie ich jest
"ponad jego siły", ale w momencie, kiedy to usłyszałam, pękło mi
serce i już nie byłam w stanie nic powiedzieć.
Trzy
lata czekania. Trzy lata polowania na nocleg. A tu takie... jaja!
A
jakby tego było mało, na do widzenia zakręcony Pete skosił nas jak za zboże i żadnej
zniżki nie dostaliśmy. Choć po prawdzie on nam nigdy jej nie obiecywał, zatem
może spać snem sprawiedliwego - żadnego przestępstwa nie popełnił.
Jaja.
Mówię Wam, jaja jak berety.
Jaja jak berety faktycznie. Widzę, że ta Connemara ostatnio nie uszczęśliwia Cię. Można to zrzucić na sytuację losową. Dałabym temu miejscu szansę i na jaja pojechała jeszcze innym razem. Łatwo mówić, jednak tak prosto onrozczarowanie kiedy czekasz, nastawiasz się, a tu bum-figa z makiem. Mnie wczoraj nie wpuszczono do jednej z najlepszych bibliotek w Europie bo... studenci się uczą. I co mi po sorry madame, skoro miałam kupiony bilet?
OdpowiedzUsuńTrudno. Żyć trzeba dalej, a nie samymi jajami i książkami człowiek żyje, prawda? Pozdrawiam z pustynnych upałów.
To byłam-ja. Czemu jako anonim-nie mam pojęcia
UsuńJak to nie uszczęśliwia, kiedy jest zupełnie odwrotnie? :)
UsuńMiałam po prostu małego pecha - w pierwszym przypadku właściciel B&B pochłonięty był Wielkanocą w swoim hotelu, co na pewno było dla niego pracowitym okresem, w drugim - brakowało gospodyni, a także rąk do pracy. Wszyscy goście pensjonatu "zwalili się" Peterowi niemal na tę samą godzinę na śniadanie [osiem osób, nie wszyscy zamawiali to samo] i widać było, że przydałaby się druga osoba do pomocy. Momentami zastanawiałam się, czy nie iść i mu nie pomóc, bo żal mi go było - biedak uwijał się jak w ukropie. Jego żona jest tam ewidentnie prawą ręką.
Nie zniechęciło mnie to szczególnie do tego B&B, zapewne kiedyś tam jeszcze wrócę, tym bardziej, że po powrocie do domu dostaliśmy maila od Amandy z przeprosinami za swoją nieobecność i obietnicą, że następnym razem to na bank dostanę jaja Benedykta, już ona sama o to zadba :) Pete pewnie jej doniósł, że je chciałam :)
Każde z Was ma tak charakterystyczny styl, że równie dobrze moglibyście się nie podpisywać, a i tak bym wiedziała, kto jest autorem danego komentarza :) Domyśliłam się od razu, że to Ty :)
UsuńPS. Dobrej zabawy, ciekawych towarzyszy podróży i pomyślnych wiatrów ;)
No to zdecydowanie wystarczy już tego pecha, nie sądzisz?;)
UsuńWiem o czym piszesz. W minionym roku jak byłam na Dingle-Laura wyjechała i również opiekował się nami jej mąż. Jakie było moje zdziwienie z powodu codziennego full irish!
No to jaja jeszcze przed Tobą!
Miło mi wobec tego, że od razu mnie rozpoznałaś. Dziękuję, podróż była udana! :) Wzajemnie życzę, aby zachód Ci w końcu wynagrodził te niedociągnięcia.
"Do trzech razy sztuka" - powiadają i... rację mają! Zdradzę Ci, że niedawno wróciłam z kolejnego wyjazdu i tu nocleg jak najbardziej się udał :) Zachód Irlandii został odczarowany ;)
UsuńMoże to małostkowe z mojej strony, ale po raz kolejny powtórzę, że jestem pod pewnymi względami jak dziecko autystyczne i nie lubię takich zmian. Dlatego nie na rękę było mi "zniknięcie" Amandy, ale co zrobić?
Ech, nic nie mów o tych jajach ;) Bo na ostatnim wyjeździe też miałam jaja z nimi związane ;)
Widzę, że często ostatnio zaglądasz na dziki zachód Irlandii. Cieszę się razem z Tobą, ze udało Ci się odczarować złą, zachodnią passę:)
UsuńRozumiem Cię, ponieważ mam podobnie. Bardzo podobnie.
I znowu jaja;-)
Bo nie ma drugiego takiego miejsca jak dziki zachód Irlandii! :) Wiesz, co Ci powiem? Dopiero co stamtąd wróciłam, a już chciałabym ponownie pojechać!
UsuńAle rozczarowanie! Współczuję Ci serdecznie. Nie przypomnę sobie sytuacji z własnego życia, bo wnętrze mojej czaszki łaskawie nie przechowuje zbyt długo przykrych wspomnień, jednak mogę z czystym sumieniem powiedzić, że coś podobnego mnie również spotykało. Ale po zdjęciach poznaję, że pogoda dopisała. Prawdę piszesz Taito, piękne widoki uzależniają a zachód w nie obfituje.
OdpowiedzUsuńNo co ja czytam?! "Znaczy Kapitan" jednak przeczytałaś? Czy może zaczęłaś tylko i stwierdziłaś, że to nie jest książka dla Ciebie? Ze wspomnień Borchardta bardzo utkwił mi w głowie opis egzaminu z j.angielskiego w Szkole Morskiej zamieszczony w "Krążownik spod Somosierry". Sztaudynger, który napisał "Wielu zdaje egzaminy, za pomocą mądrej miny" musiał chyba być świadkiem tego lub podobnego egzaminu :).
Ale plaża z fotografii jest przepiękna. Ładniejsza nawet niż ta w Inch na półwyspie Dingle. Zamieść jakieś namiary na nią, proszę. :)
Miłego weekendu z Kupałą lub św.Janem wedle upodobań.
Uff, dobrze, że Twoje rozczarowanie dotyczyło mojego rozczarowania, bo w pierwszej chwili myślałam, że wyrażasz swoją dezaprobatę na temat mojego wpisu ;)
UsuńNapaliłam się na te jaja, nie ukrywam :) Plus tej całej sytuacji był taki, że "śniadanie zastępcze", czyli w tym przypadku "full Irish breakfast" było naprawdę smaczne - a do tego Peter podał bardzo dobrą kawę - więc w jakimś stopniu zrekompensowało mi nieobecność jaj Benedykta.
Tak, pogoda była boska - intensywne słońce praktycznie od rana do samego wieczoru, a do tego przyjemna, orzeźwiająca temperatura.
Jasne, że przeczytałam "Znaczy Kapitan", już prawie rok temu! Nie mówiłam Ci? Zdaje się, że tylko Ci wspomniałam o swoich początkowych wrażeniach, a potem jakoś tak zapomnieliśmy o temacie i już do niego nie wracaliśmy. Nie była to najlepsza książka, jaką przeczytałam: nie porwała mnie od razu i czytałam ją na wiele, wiele rat, ale nie była też najgorsza ;) I miała zabawne momenty :) Parę rzeczy naprawdę mnie rozbawiło jak na przykład wspomniany cytat [so true!] albo historia "Quanto Costo" :) Biorąc jednak pod uwagę fakt, że był to debiut książkowy Borchardta, to był on zdecydowanie bardzo udany. Myślę też, że jest to książka, która bardzo mogłaby skorzystać przy ponownej lekturze, kiedy czytelnik już jest oswojony z formą obraną przez autora i mniej więcej wie, czego się spodziewać. Niewykluczone, że za jakiś czas do niej powrócę. Dziękuję za polecenie :)
Connemara obfituje w wiele pięknych plaż, gdzie na darmo szukać tłumów. Ta ze zdjęć to akurat Lettergesh Beach [tylko celuj w odpływ, bo przy przypływie traci mocno na uroku, zobaczysz wtedy tylko same kamienie i nawet nie będziesz mógł się przespacerować], ale warto również odwiedzić Renvyle Beach i Glassilaun [tu uważamy na pływy, bo jak w czasie odpływu udasz się na którąś z pobliskich wysepek/skał, to możesz niespodziewanie zostać odcięty nawet jeśli teoretycznie przypływu nie powinno jeszcze być]. No i Mannin Bay, to też "must see".
Dziękuję! Oby pogoda dopisała, bo jutro znowu jadę na zachód :)
Sokole Oko
OdpowiedzUsuńKurcze jaja Benedykta ja z kolei jadłam pierwszy raz 2 lata temu (wiemy gdzie). I teraz też zamierzam na nie polować bo jest to i moje ulubione danie śniadaniowe. Rozumiem zatem Twe rozczarowanie ich brakiem. Zresztą współczuję takiej niefortunnej majówki. Widać od razu, że Amanda tam rządzi i wkłada serce a Pete jest tylko jakimś dodatkiem i serca w to nie wkłada. Przykro mi też, że zniżka przepadła bo w końcu specjalnie to przecież załatwiałaś idąc im na rękę.
Swoją drogą sporo Ci w tym wpisie wpadło fajnych porównań. Część chyba nawet Twojego autorstwa ;)
Nadrobiłam co miałam i ... uciekam na urlop. Do napisania !!!
Też uwielbiasz jaja Benedykta? Jak miło! Znalazłam bratnią duszę, która podziela mój zachwyt! Pyszne są!
UsuńTak, bez wątpienia Amanda jest tam bossem, a Pete tylko jej pomaga z doskoku. Gdyby on był gospodarzem, pensjonat sporo by stracił na uroku - jego żona jest ciepła i roztacza przyjemną aurę, on natomiast jest bardzo powściągliwy. A może po prostu nieśmiały, nie wiem.
Dziękować za dobre słowo, chyba nawet wszystkie są moje, nie chce mi się teraz wracać do tekstu :)
Ale się zsynchronizowałyśmy - ja też już jutro jadę na urlop. Z tym, że nie tak daleko i długo jak Ty, szalona kobieto ;)
To szerokich dróg i smacznych jaj Benedykta życzę :)