Świat stanął na głowie, i to niekoniecznie dlatego, że Amerykanie dokonali historycznego wydarzenia i ponownie wybrali Trumpa na 47. prezydenta USA.
Czego jak czego, ale osiemnastu stopni w pierwszym tygodniu listopada to ja się nie spodziewałam! Niniejszym odnotowuję to dla potomności w swoich annałach. Nie bardzo wiem, komu zanieść dary dziękczynne, ale ja i moja kotka, która z lubością wygrzewała się do słońca na ogródkowej ławeczce, dziękujemy serdecznie i prosimy o więcej takich miłych niespodzianek! (tutaj musicie sobie zwizualizować, jak wykonuję pokraczny i głęboki ukłon w ramach podziękowania).
Mój portfel też zapewne dołącza się do podziękowań, bo ciepłe dni i noce, to mniej wydatków na ogrzewanie domu, za to więcej oszczędności. Takie dwucyfrowe temperatury mają się jeszcze utrzymywać przez kilkanaście dni, co jak najbardziej mi odpowiada. Póki co z powodzeniem mogę się obyć bez codziennego ogrzewania, tym bardziej, że robię użytek z moich dwóch nowych swetrów w kolorze niezapominajek (w takich mi wyjątkowo do twarzy, o co wcale nie jest łatwo, kiedy jest się daleką kuzynką bazyliszka), przezornie nabytych jeszcze przed jesiennym sezonem. To by z kolei potwierdzało, że faktycznie nie ma złej pogody, jest tylko złe odzienie.
Z racji tego niespodziewanego i nad wyraz ciepłego dnia od samego poranka dokuczał mi szekspirowski dylemat: kosić czy nie kosić ‒ oto jest pytanie? Przez długi czas prowadziłam więc ze sobą jakże inteligentny monolog wewnętrzny:
‒ Kurde, nie chce mi się.
‒ Ale przydałoby się. Rusz dupsko!
‒ Kiedy naprawdę mi się nie chce!
Kiedy jeszcze byłam na studiach, w pokoju na naszej stancji wisiał napis: "Boże spraw, żeby mi się tak chciało, jak mi się nie chce!" zawieszony tam przez którąś z wcześniejszych dowcipnych współlokatorek.
Tym razem jednak nie prosiłam Boga o żadną interwencję, ale mimo to i tak dostałam Znak z Góry.
Jak na zawodowego prokrastynatora przystało, akurat z zamiłowaniem buszowałam w sieci (priorytety!), kiedy nagle wyłączył mi się komputer, a czarny monitor zaczął z wyrzutem patrzeć na mnie niemal tak intensywnie, jak jeszcze do niedawna ja gapiłam się w niego.
"OK, OK. Zrozumiałam przekaz" ‒ zaburczałam pod nosem i niechętnie wstałam od komputera. Mój szekspirowski dylemat właśnie rozwiązała Siła Wyższa.
Wstałam i podreptałam na dół, gdzie cierpliwie czekała na mnie trawa w ogrodzie, a tak naprawdę to trawa z mchem ‒ gdyby ktoś chciał przeprowadzać lekcje biologii na świeżym powietrzu, to ja zapraszam do siebie po darmowe rekwizyty dydaktyczne: mchy i porosty. Pewnie też jakiś stary grzyb by się znalazł (i nie, nie mówię tutaj o Połówku dzielnie pracującym z domu). A jak lekcja będzie się odbywała pod osłoną nocy, to dorzucę jeszcze... jeża do tego zestawu!
Tak, dobrze przeczytaliście: JEŻYKA! To kolejny dowód na to, że świat stanął na głowie. Byłam bowiem święcie przekonana, że moi uroczy, acz kolczaści, goście ogrodowi już dawno zdołali się zahibernować (we wrześniu i październiku było kilka mroźnych nocy!), a tymczasem wczoraj wieczorem odsuwam zasłonę, zerkam na ogródek, a tam... SURPRISE! Przy misce z kocią karmą najprawdziwszy jeż ogrodowy, choć chyba powinnam była napisać krasnal ogrodowy, bo to taka miniaturka była ‒ jakieś marne 12-15 cm długości! (tylko mi się tu nie obrażać, jeśli są tu jacyś panowie, to nie o Was!). Uwierzcie, to jest malizna, miałam bowiem przyjemność obserwować latem dorosłe osobniki, a te były od niego dwa razy większe ‒ prawdziwe bykole! Kolczaste beczki prochu: tłuściutkie i okrąglutkie!
Tak na marginesie, bardziej dla mojej wiedzy niż Waszej, zanotuję sobie tutaj, że ten rok był wyjątkowo obfity w jeżyki. Jednego wieczoru naliczyłam aż pięć sztuk! I zapewniam Was, że to było pięć różnych jeżyków, a nie jeden i ten sam widziany pięć razy :)
Miałam tu wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy związanej z ogrodem (niestety nic przyjemnego), ale jak na pierwszy raz po długiej przerwie, to chyba wystarczy.
Polly, Elso i Pani Ogrodowo ‒ ogromnie Wam dziękuję za Waszą troskę i zainteresowanie (lofciam Was! Mam nadzieję, że Wy mnie też na tyle, by wybaczyć mi wyznawanie Wam miłości w języku pokemonów)
PS
Skoszona trawa pachniała dziś OBŁĘDNIE! Można było upić się tym zapachem!