Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podsumowanie roku. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podsumowanie roku. Pokaż wszystkie posty

sobota, 31 grudnia 2022

To już?!

Stało się.

Dotrwaliśmy do końca 2022 roku, mimo że pierwszy kwartał mijającego roku okazał się bardziej "bombowy", niżbyśmy chcieli, i postawił pod wielkim znakiem zapytania całą resztę roku. Szczęśliwie jednak Putin nie spuścił nam na głowy atomówki, a wojna na Ukrainie nie rozlała się na Polskę, choć oczywiście kraj boleśnie oberwał rykoszetem.

Po wstępnej panice - jakkolwiek okrutnie by to nie zabrzmiało - przeszliśmy nad tym do porządku dziennego, i dziś w Irlandii nie odczuwa się toczącej się wojny. Patrzy się raczej na nią z dystansu jak na inne konflikty zbrojne "za górami, za lasami, za siedmioma dolinami".

Prawdę powiedziawszy, nie bardzo mnie to dziwi - Irlandię toczy choroba, a nawet kilka nieprzyjemnych dolegliwości, z czego jedną z największych jest zdecydowanie kryzys mieszkaniowy i horrendalne ceny najmu. Irlandczycy mają zatem pod dostatkiem swoich własnych problemów.

Koszty życia w Irlandii Anno Domini 2022 nigdy jeszcze nie były tu tak wysokie jak właśnie teraz. Co więcej, mam wrażenie, że żyło się łatwiej za czasów recesji, i nie jest to tylko i wyłącznie zdanie jakiejś tam Polki żyjącej w tym kraju od ponad 16 lat.

Ten rok okazał się dla mnie zaskakująco dobry i to pod bardzo wieloma względami. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym stwierdziła, że był idealny, bo jednak nie udało mi się zrealizować wszystkich swoich założeń i celów przewidzianych na niego, ale hej... było lepiej niż dobrze. Przynajmniej z ręką na sercu mogę powiedzieć, że w 2022 roku byłam najszczęśliwsza od lat. Już dawno nie czułam się tak usatysfakcjonowana, doceniana i kochana, a to uważam za ogromny sukces. Mam też cichą nadzieję, że ten trend utrzyma się w 2023 roku.

Święta przyszły i przeszły szybciej, niżbym chciała, pozostawiając po sobie masę świątecznego jadła i niewiele mniej nostalgii. Było mokrawo, bezśnieżnie, ale jednocześnie wspaniale, relaksująco i radośnie. Za to teraz, kiedy po Bożym Narodzeniu pozostało już tylko wspomnienie, mam wrażenie, że rzeczywistość wydaje się być bardziej szara niż zwykle. Związane z tym rozprężenie sprawia, że wizja nowego roku jednak nieco bardziej smuci mnie, niż raduje, bo po raz kolejny zderzam się ze świadomością, iż życie jest tylko krótkim pasmem smutków i radości. Za krótkim. Za szybko mijającym. Kiedy te 12 miesięcy zleciało?!

Nie mam specjalnych planów na sylwestra, jako że nigdy nie obchodzę go hucznie - jak na boomera przystało, nie odczuwam imperatywu robienia czegoś ekstra tylko dlatego, że to ostatni dzień roku. W sumie to jednak mam - nawet dwa plany! Pierwszy, to upewnić się, że koty są bezpieczne w domu, zanim lokalne przygłupy zaczną odpalać petardy (kiedyś jedna wpadła do mojego ogródka i wylądowała koło drzwi, dokładnie w tym miejscu, w którym zawsze siedziała moja kotka, kiedy chciała, żeby ją wpuścić do domu!). Drugi - obejrzeć dwa ostatnie odcinki "Wednesday" na Netfliksie. Jakie to jest dobre, mówię Wam! Oczu nie mogę oderwać od kapitalnej gry tytułowej bohaterki. Sami więc widzicie, że mój sylwester będzie wystrzałowy i niepowtarzalny!

Jako że to już ostatni wpis, chciałam złożyć najserdeczniejsze podziękowania moim Drogim Komentatorom - kochani, to dzięki Waszej uprzejmości ten blog żyje. To Wy jesteście jego siłą napędową! 

Znacie to uczucie, kiedy macie do zrobienia coś konstruktywnego i ważnego, ale mimo to robicie coś zupełnie niepotrzebnego i błahego? No to ja właśnie dziś to robiłam. Wymyśliłam sobie, że zrobię zestawienie wszystkich osób komentujących tegoroczne wpisy. W pracy często siedzę w statystykach i chyba mi się udzieliło ;) A oto, co mi wyszło, zakładając oczywiście, że nigdzie nie popełniłam błędu w obliczeniach, a musicie wiedzieć, że matematyka nigdy nie była moim ulubionym przedmiotem - dozgonna chwała temu, kto wynalazł kalkulator!

Na pierwszym miejscu jedyna w swoim rodzaju... (drum roll)...

1. Polly AKA Sokole Oko i jej imponujący wynik - 92 komentarze! Nie próżnowałaś, kobieto!

2. Zielak daleko w tyle, ale to nadal przyzwoite 36 komentarzy!

3. Niezwykle pracowita Ania z Norwegii, która w zaledwie kilka tygodni wspięła się na podium za pomocą swoich 24 komentarzy.

4. Elsa - 20 zawsze ciepłych i miłych wpisów, dziękuję!

5. Ex aequo: Mo., Odnowiona Ja i Rose - każda z Pań pozostawiła po sobie 9 komentarzy

6. Risteard - 6 wpisów

7. Magdalena Brud-Pietrzyk i Kalina - 5 punktów dla każdej z Pań

8. MiSzA - 4 komentarze

9. Małgorzata i Teatralna - 3 komentarze

10. Hrabina, Klaudia i xpil -  2 punkty

11. Dublinia, Grażyna, Jael, Jula, Magda z UK, Nowa Czytelniczka, Ultra, Anonim nr 1, Anonim nr 2 - wszyscy zostawili tylko 1 komentarz

Jeszcze raz serdeczne podziękowania dla komentujących - doceniam każdy Wasz wpis.

Dobrej zabawy i pomyślnego 2023 roku!

niedziela, 3 stycznia 2021

Słowo na nowy rok i podsumowanie tego starego

Nie planowałam tego wpisu, ale ponieważ pod ostatnim postem całkiem niespodziewanie wywiązała nam się ciekawa dyskusja, zmobilizowaliście mnie do napisania tego podsumowania, zanim powrócę do publikowania swoich podróżniczych relacji z zamierzchłej przeszłości. 

Z tego, co widzę, schyłek roku podziałał wyjątkowo refleksyjnie nie tylko na mnie, lecz także na innych. W ostatnim czasie, chyba częściej niż zwykle, wielokrotnie odsądzano 2020 rok od czci i wiary. Pisaliście, że był to najgorszy - albo przynajmniej jeden z gorszych - rok w Waszym życiu. Rok, o którym chętnie zapomnicie, udacie, że go nie było, wymażecie z pamięci na amen.

Może Was zdziwię tym, co zaraz napiszę, ale nie - nie dołączę do tłumu skandującego: "na pohybel 2020 rokowi!". Wbrew temu, co wielu z Was myśli, to nie był dla mnie zły rok, choć zaczął się wybitnie niefortunnie - niespodziewaną śmiercią bliskiej mi osoby.

Wiele rzeczy poszło w nim nie po mojej myśli. Było sporo zasmucających momentów, belek porozrzucanych na mojej drodze przez złośliwy los, o które czasem się potykałam, przewracałam, ale jednak za każdym razem wstawałam, otrzepywałam z kurzu i szłam dalej. Z mniejszym bądź większym zapałem, ale szłam, a to najważniejsze.

Część podróżniczych planów mi nie wyszła - nie było ani Wielkanocy ani majówki w Connemarze, nie było tygodniowych wakacji w domku nad oceanem, nie było rejsu promem do Walii ani Szkocji, ani też zimowego pobytu w latarni, bo były restrykcje, które wypadało uszanować.

Nawet święta Bożego Narodzenia nie były takie, jakie chciałam. Nie były białe, ale za to niesamowicie mroźne i spędzone na granicy hipotermii. Zabrakło mi w nich ciepła - tego w dosłownym znaczeniu. Pierwszy i drugi dzień świąt spędziłam zatem pod kocem, szczękając zębami z zimna - ogrzewanie gazowe, które już parę miesięcy temu  właścicielka domu planowała zamienić na olejowe, doprawdy nie mogło zepsuć się w gorszym momencie. Kiedy więc gorliwi katolicy celebrowali narodziny Jezusa, ja dogorywałam z zimna, i nie mogłam przestać myśleć o tym, że "zabiłabym" za gorący prysznic i kubek porządnej czarnej kawy (bo na święta zostałam też bez niej, ale to już przez własną głupotę i niedopatrzenie).

Nie robię tego często, ale czasami rzucę okiem na nagłówki w gazetach i co ciekawsze artykuły. W świecie wszechobecnej tragedii, w świecie, w którym codziennie przelewa się krew, wylewa miliony łez, w świecie, w którym ludzie stracili cały swój dobytek i najbliższych... who am I to complain? Wstyd mi narzekać, kiedy mam w swoim otoczeniu takich ludzi, którzy stracili w tym roku trzech członków rodziny (jeśli wliczyć w to ukochanego i wiernego psa).

Jako empatyczna osoba jestem jak najbardziej w stanie zrozumieć cierpienie tych, którzy stracili parę dni temu ukochane dziecko - sama przechodziłam w tym roku żałobę i wiem, jak to boli. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że miałam szczęście w nieszczęściu - że nawet wtedy, kiedy przytrafiało mi się coś złego, działo się też coś, co to zło może nie tyle równoważyło, co po prostu koiło i osładzało.

Jakkolwiek niechętnie to przyznaję, potwierdziły się stare prawdy, w tym ta, której nie lubię, bo nieco obrzydziły mi ją osoby, które swego czasu wycierały sobie nią gębę przy każdej nadarzającej się okazji - co cię nie zabije, to cię wzmocni. Ileż w tym prawdy! Jak również w tym, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.

Dlatego też już zawsze będę dozgonnie wdzięczna tym, którzy okazali mi serce, zrozumienie i ciepło, kiedy byłam w rozsypce. Kiedy z uporem maniaka kręciłam głową i powtarzałam "I can't do that!", nie mogąc przemóc się do tego, by stanąć przed otwartą trumną. Nigdy nie zapomnę tych drobnych, ale bezcennych gestów: jego dłoni położonej na moim ramieniu, jej ręki ciągnącej moją i prowadzącej mnie do pokoju, do którego tak bardzo nie chciałam wejść, otwartych ramion Pearse, i ręki Neila wyciągającej z zakamarków jego marynarki kawałek nawet nie chusteczki higienicznej a ręcznika kuchennego albo nawet papieru toaletowego. Wymazać z pamięci 2020 rok, to tak jakby nie docenić żadnego z tych bezcennych gestów i cudownych, ciepłych, empatycznych ludzi. I choćby z tego powodu nie chcę nie pamiętać.

Czemu o tym piszę? Bo takich dni i momentów mogło być więcej. Szczęśliwie jednak 2020 rok nie uszczuplił mojej własnej rodziny i grona innych bardzo bliskich mi osób. Z każdym obszedł się ulgowo. Jak mogłabym zatem narzekać?

A te wszystkie belki na mojej drodze to tylko małe przeszkody. To, czego nie udało mi się zrealizować w minionym roku, automatycznie wskakuje na priorytetowe miejsce na liście rzeczy do zrobienia w 2021 roku. Jeszcze do tego dojdę. Nie dziś i nie jutro, ale dojdę. Bo, co by nie mówić, 2020 rok nauczył mnie czegoś o mnie samej, o co wcześniej się nie podejrzewałam - przekraczanie własnych barier i pokonywanie lęków sprawia mi sporą satysfakcję. 

Czego jeszcze mnie nauczył? Tego, że tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. Nigdy nie byłam imprezowiczką, a jeszcze do niedawna na pytanie: "piknik na plaży czy elegancka kolacja?" bez wahania wybrałabym to pierwsze, jednak po tylu miesiącach restrykcji, wysłuchiwania nakazów zachowania odpowiedniego dystansu, do głosu doszła reguła niedostępności. Już się nie mogę doczekać tego momentu, kiedy założę na siebie czarną elegancką sukienkę wieczorową, którą kupiłam parę miesięcy temu, kiedy pomaluję usta czerwoną szminką, albo kiedy wreszcie wyjdę do ludzi: do pubu, do baru, do restauracji. Bez konieczności zakładania maski.

Ten miniony rok był dla mnie niesamowicie dobry pod kilkoma względami. Finansowo najlepszy od kilkunastu lat, podróżniczo - cudowny. Paradoksalnie, to właśnie dzięki koronawirusowi wreszcie zrealizowałam to, o czym w przeszłości tylko marzyłam, i co ciągle odkładałam na później. Latem dotarłam do miejsca, w którym niespodziewanie dokonało się moje duchowe katharsis, do miejsca, w którym zostawiłam kawałek swojego serca, ale w zamian za nie osiągnęłam cudowny stan nirwany, i z którego wróciłam do domu pełna spokoju i przekonania, że wszystko będzie dobrze.

Nie mogę też pominąć tu aspektu rozwoju osobistego. Co prawda nie jest to jeszcze to, co chciałabym osiągnąć, ale udało mi się ukończyć dwa kursy, mimo że na swojej mapie marzeń umieściłam tylko jeden, celująco zdać egzamin, a nawet rozpocząć trzeci. To może nie tyle dodało mi skrzydeł, co po prostu pozwoliło bardziej uwierzyć w siebie. Mierzyć wyżej. Nie bać się sięgać po to, czego chcę.

A ponieważ rozprawianie się z celami zamieszczonymi na mojej mapie marzeń szło mi nad wyraz dobrze, to nie byłabym sobą, gdybym... nie skomplikowała sobie życia. Tuż przed końcem roku nakleiłam na nią także swój dom marzeń, mimo że doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że praktycznie nie mam szans na zrealizowanie tego celu (i to nie tylko dlatego, że ten dom od ponad ośmiu lat należy do kogoś innego). Tak jak nie zrealizowałam tego umieszczonego obok zdjęcia domu - nie przeczytałam pięćdziesięciu książek, tylko dokładnie dziesięć mniej, przez co drugi rok z rzędu zanotowałam na tym polu tendencję spadkową.

I to by było chyba tyle, jeśli chodzi o podsumowanie roku. Na ten nowy zaś życzę Wam przede wszystkim zdrowia, bo jak pokazała moja sylwestrowa wizyta u lekarza, teraz - jak nigdy wcześniej - nie warto chorować. Bóg mi świadkiem, że po wyjściu z gabinetu lekarza czułam się gorzej niż przed wejściem do niego, a już na pewno miałam wtedy podwyższony poziom kortyzolu i wyższe ciśnienie krwi. A zatem zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia - wierzę, że jeśli będziecie je mieć, to doskonale sobie poradzicie z całą resztą.

Dziękuję Wam za kolejny miniony rok, za wszystkie komentarze, maile, ciepłe słowa. Nie dajcie się zdołować ani zwariować. W 2021 roku nie będzie żadnej apokalipsy zombie! Będzie dobrze!


czwartek, 15 stycznia 2015

Obrazkowe podsumowanie 2014 roku


Resztki ciasta urodzinowego. Ostatni kawałek zawsze smakuje najlepiej.



Swojego nadal nie mam, ale chętnie fotografuję cudze.


Nawet zachmurzony dzień nad morzem jest lepszy niż słoneczny w głębi lądu.


Kerry. Moje ukochane Kerry. Najpiękniejsze hrabstwo Irlandii.



Wreszcie upragniony wyjazd na urlop nad irlandzkim morzem.



Madonna z wielkim cycem. Wcale nie upadła, bo siedzi. Idę o zakład, że autorem tego pomnika jest mężczyzna.



Nad rzeczką opodal krzaczka mieszkała kaczka dziwaczka...



...poszła więc raz do fryzjera, ma trwałą że "o cholera!" ;)



Wyrzeźbione ręką Matki Natury



Say hello to Fungie. Najpopularniejszy delfin Irlandii.



Jesteś aresztowany. Masz prawo zachować milczenie. Cokolwiek powiesz, może być wykorzystane przeciwko Tobie ;)



Jedna z moich ulubionych rzeźb.



Smak lata. Ninety-nine. Już od dawna nie za 99 centów. Dorównują mu tylko Chocolate Fudge Brownie Ben & Jerry's i Belgian Chocolate Haagen-Dazs



Rzadkie, lecz drogocenne chwile na plaży. Choć lato dopisywało, nie było ich tyle, ile bym chciała.







Z nieba mi spadłeś! Tylko czemu do wody?



Dość kiepska ta "Kochanka".



Dwudniowe szczurki w barze mlecznym "U Mamy"



przyszła koza do płota :)



pojazd na Halloween już gotowy ;)



Rattoo Round Tower. Nie ma to jak przejechać pół Irlandii po to tylko by zobaczyć wieżę w remoncie.



Kawy i pacierza nigdy nie odmawiam :)


Półdupek zza krzaka ściany, czyli "schowaj się, tylko tak, żeby Cię nie było widać!"


Piękna, ciekawa, niezniszczona. Jedna z moich ulubionych wysp.



Chwyta za serce.



Na co się tak patrzysz?!


Moja skromna komnata ;)


Droga do nikąd?



Moya Brennan z Clannad. Urocza, utalentowana, ludzka.



Cudowne prezenty świąteczne. Dziękuję, Mikołaju!



To, co tygryski lubią najbardziej, czyli kryminalistyka, forensic science i psychologia.


"Zamieć..." czytało się niczym powieść A. Christie. "Latarnik" dobry, ale szału nie ma. Pierwsze 50 stron "Fabrykantki aniołków" to porażka - niedokończone rozdziały, urwane słowa... Treść książki pomylono z treścią któregoś wcześniejszego tomu. Facepalm.


Już zacieram ręce :)


Stos podróżniczy i destynacje turystyczne będące wysoko na mojej liście.


Plaża niczym lotnisko. Nie sposób się oprzeć i nie poszaleć po niej autem. Koniecznie przy dźwiękach Kings of Leon.


Całe życie na walizkach ;)


Jeden z "cudów" Irlandii Północnej.


To by było na tyle. Jeśli chcielibyście częściej widzieć postu tego typu, lub zapoznać się z recenzją którejś w przedstawionych książek, dajcie znać.