Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiosna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiosna. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Going Nowhere

Chciałam napisać ten wpis jeszcze w sobotę, by życzyć Wam dobrych świąt, bo nie wszystkim wysłałam wielkanocne kartki, ale czasem same chęci nie wystarczają. Pomimo tego, że już po siódmej zerwałam się z łóżka, by jak najszybciej przystąpić do żmudnej pracy przy komputerze i nie zmarnować ani jednej cennej godziny, i tak przez cały czas nie mogłam pozbyć się wrażenia, że tego dnia czas pędził dwa razy szybciej niż zazwyczaj. 


Chyba też trochę padłam ofiarą samej siebie - tak bardzo nie chciało mi się pisać kolejnej pracy na zaliczenie, że podświadomie robiłam wszystko, by się wymigać od tego męczącego i czasochłonnego obowiązku. Nie musiałam się zbytnio wysilać - z szarego i chłodnego początku dnia sobota przerodziła się w najcieplejszy i najsłoneczniejszy dzień roku, który aż prosił się o to, by spędzić go na świeżym powietrzu, w "zaciszu" swojego ogródka. Całego dnia w nim nie spędziłam, bo moja tolerancja na intensywne słońce jest raczej niewielka. W pewnym momencie musiałam się jednak poddać, nie mogąc ryzykować uprażenia ostatnich szarych komórek (trzydzieści stopni w słońcu!), bo te były mi potrzebne na późniejszym etapie. 


Całkiem niespodziewanie za to moja własna kuchnia pochłonęła mnie niczym wieloryb proroka Jonasza. Zeszłam do niej w ramach krótkiej przerwy od komputera, zupełnie nieświadoma tego, co zaraz się wydarzy, i... wpadłam w szał pieczenia. Przygotowałam aż... cztery różne ciasta (nie pytajcie po co, bo sama nie znam odpowiedzi na to pytanie!), mimo że jeszcze w piątek wieczorem nie planowałam robić ani jednego. Prawie cztery godziny później wyłoniłam się z kuchni niczym Afrodyta z morskiej piany. W sensie, że mokra i spocona jak prostytutka na spowiedzi - nie dość, że moja kuchnia zawsze zamienia się w fińską saunę w słoneczne dni, to pracujący piekarnik też nie był bez winy.

Rose, to moja odpowiedź na Twój zielony mech :)


Choć jeszcze niedawno nieśmiało marzyłam o powtórzeniu zeszłorocznego wielkanocnego wyjazdu na dziki zachód wyspy, bo już zatęskniłam za szumem oceanu i piaskiem pod stopami, to jednak rozwój wydarzeń w kraju zmusił mnie do przełożenia tych planów na bliżej nieokreśloną przyszłość. Wzmożone punkty kontrolne na drogach skutecznie do tego zniechęcały, a ja nie chciałam zasilić szeregu COVID-iotów. Wielkanoc upłynęła mi zatem pod znakiem "going nowhere". 


Słyszę tu i ówdzie, jak to świat stanął. Nie wiem, jak Wam, ale mnie nic nie stanęło. Ironia losu polega na tym, że w czasach zarazy pracuję więcej i dłużej niż przed nią, co - muszę przyznać - ma też swoje dobre strony. Problemy związane z przymusowym "aresztem domowym" są mi zatem zupełnie nieznane, bo prawie połowę dnia spędzam poza domem. Moja rutyna niewiele się zmieniła poza tym, że zrezygnowałam z prania w przyjaznych środowisku temperaturach i przerzuciłam się na 60 stopni. I nawet już przestałam się wzdrygać, kiedy w pracy ktoś mnie dotknie. Choć świat nagle zaroił się od ludzi w "białych kostiumach królika", w pewnym sensie wirus wydaje mi się być gdzieś poza moja rzeczywistością. Jeszcze. 


Przyroda zdaje się potwierdzać moje spostrzeżenie. Świat flory i fauny też nie stanął. Piękna magnolia u sąsiadów kwitnie obficie jak co roku, a ja zastanawiam się, jak wygląda teraz Howth, z którym kojarzą mi się te drzewa. Forsycja moich sąsiadów "zza płotu" zagląda nieśmiało do mojego ogródka i swoim intensywnie żółtym kolorem skupia na sobie całą uwagę. Świat znów jest kolorowy i piękny, pomimo tego wszystkiego, co się na nim dzieje. I moja cudna pudrowo-różowa piwonia, która obumarła na zimę, zmartwychwstała niczym Jezus, dając mi przy tym nadzieję na to, że latem uraczy mnie imponującymi kwiatostanami. I białe pąki na osiedlowych drzewach - mogłabym przysiąc, że jeszcze wczoraj ich nie było, a teraz nagle jest ich całe multum! I jeżyki! Wróciły pod koniec marca, choć niestety nie pokazują się codziennie w moim ogródku - widać preferują naturalny pokarm, którego mają pewnie teraz pod dostatkiem. 

 

Nie cierpię zatem na nudę, choć kochana An Post, irlandzka poczta, i tak zadbała o to, bym w tym specyficznym okresie nie cierpiała na brak zajęć i dostarczyła mi tajemniczą, finezyjnie ozdobioną kopertę w rozmiarze A4, a w niej zaś "kolorowankę". Tu muszę pochwalić też inną inicjatywę, z jaką wyszła wspomniana poczta, a mianowicie kampanię "Come Together. Write Now", mającą na celu ułatwienie mieszkańcom wyspy utrzymania kontaktu z bliskimi i podtrzymania ich na duchu w tym trudnym dla wielu czasie. Każde domostwo zostało zaopatrzone w dwie kartki pocztowe, które można darmowo wysłać do dowolnego zakątka Irlandii. Jako, że jeszcze ich nie wykorzystałam, chętnie wyślę je tym, którym koronawirus niestraszny :)   



Bardzo nietypową Wielkanoc mamy w tym roku i choć święta już prawie za nami, to jednak życzę Wam szybkiego powrotu do codzienności i normalności, bo pewnie wielu z Was właśnie o tym teraz najbardziej marzy. Mam nadzieję, że ten świąteczny czas upływa Wam przyjemniej niż mnie, w spokoju, zdrowiu i radości, bez zbędnych nerwów i niestrawności wywołanej nie tylko przejedzeniem, ale także nadmiarem złych wiadomości. 

 
Trzymajcie się zdrowo.