Chciałam
napisać ten wpis jeszcze w sobotę, by życzyć Wam dobrych świąt, bo nie
wszystkim wysłałam wielkanocne kartki, ale czasem same chęci nie wystarczają.
Pomimo tego, że już po siódmej zerwałam się z łóżka, by jak najszybciej
przystąpić do żmudnej pracy przy komputerze i nie zmarnować ani jednej cennej
godziny, i tak przez cały czas nie mogłam pozbyć się wrażenia, że tego dnia
czas pędził dwa razy szybciej niż zazwyczaj.
Chyba
też trochę padłam ofiarą samej siebie - tak bardzo nie chciało mi się pisać kolejnej
pracy na zaliczenie, że podświadomie robiłam wszystko, by się wymigać od tego
męczącego i czasochłonnego obowiązku. Nie musiałam się zbytnio wysilać - z
szarego i chłodnego początku dnia sobota przerodziła się w najcieplejszy i
najsłoneczniejszy dzień roku, który aż prosił się o to, by spędzić go na
świeżym powietrzu, w "zaciszu" swojego ogródka. Całego dnia w nim nie
spędziłam, bo moja tolerancja na intensywne słońce jest raczej niewielka. W
pewnym momencie musiałam się jednak poddać, nie mogąc ryzykować uprażenia
ostatnich szarych komórek (trzydzieści stopni w słońcu!), bo te były mi
potrzebne na późniejszym etapie.
Całkiem
niespodziewanie za to moja własna kuchnia pochłonęła mnie niczym wieloryb
proroka Jonasza. Zeszłam do niej w ramach krótkiej przerwy od komputera,
zupełnie nieświadoma tego, co zaraz się wydarzy, i... wpadłam w szał pieczenia.
Przygotowałam aż... cztery różne ciasta (nie pytajcie po co, bo sama nie znam
odpowiedzi na to pytanie!), mimo że jeszcze w piątek wieczorem nie planowałam
robić ani jednego. Prawie cztery godziny później wyłoniłam się z kuchni niczym
Afrodyta z morskiej piany. W sensie, że mokra i spocona jak prostytutka na
spowiedzi - nie dość, że moja kuchnia zawsze zamienia się w fińską saunę w słoneczne
dni, to pracujący piekarnik też nie był bez winy.
Choć jeszcze niedawno nieśmiało marzyłam o powtórzeniu zeszłorocznego wielkanocnego wyjazdu na dziki zachód wyspy, bo już zatęskniłam za szumem oceanu i piaskiem pod stopami, to jednak rozwój wydarzeń w kraju zmusił mnie do przełożenia tych planów na bliżej nieokreśloną przyszłość. Wzmożone punkty kontrolne na drogach skutecznie do tego zniechęcały, a ja nie chciałam zasilić szeregu COVID-iotów. Wielkanoc upłynęła mi zatem pod znakiem "going nowhere".
Słyszę
tu i ówdzie, jak to świat stanął. Nie wiem, jak Wam, ale mnie nic nie stanęło.
Ironia losu polega na tym, że w czasach zarazy pracuję więcej i dłużej niż
przed nią, co - muszę przyznać - ma też swoje dobre strony. Problemy związane z
przymusowym "aresztem domowym" są mi zatem zupełnie nieznane, bo prawie
połowę dnia spędzam poza domem. Moja rutyna niewiele się zmieniła poza tym, że
zrezygnowałam z prania w przyjaznych środowisku temperaturach i przerzuciłam
się na 60 stopni. I nawet już przestałam się wzdrygać, kiedy w pracy ktoś mnie
dotknie. Choć świat nagle zaroił się od ludzi w "białych kostiumach
królika", w pewnym sensie wirus wydaje mi się być gdzieś poza moja
rzeczywistością. Jeszcze.
Przyroda
zdaje się potwierdzać moje spostrzeżenie. Świat flory i fauny też nie stanął.
Piękna magnolia u sąsiadów kwitnie obficie jak co roku, a ja zastanawiam się,
jak wygląda teraz Howth, z którym kojarzą mi się te drzewa. Forsycja moich
sąsiadów "zza płotu" zagląda nieśmiało do mojego ogródka i swoim
intensywnie żółtym kolorem skupia na sobie całą uwagę. Świat znów jest kolorowy
i piękny, pomimo tego wszystkiego, co się na nim dzieje. I moja cudna
pudrowo-różowa piwonia, która obumarła na zimę, zmartwychwstała niczym Jezus,
dając mi przy tym nadzieję na to, że latem uraczy mnie imponującymi
kwiatostanami. I białe pąki na osiedlowych drzewach - mogłabym przysiąc, że
jeszcze wczoraj ich nie było, a teraz nagle jest ich całe multum! I jeżyki!
Wróciły pod koniec marca, choć niestety nie pokazują się codziennie w moim
ogródku - widać preferują naturalny pokarm, którego mają pewnie teraz pod
dostatkiem.
Nie
cierpię zatem na nudę, choć kochana An Post, irlandzka poczta, i tak zadbała o
to, bym w tym specyficznym okresie nie cierpiała na brak zajęć i dostarczyła mi
tajemniczą, finezyjnie ozdobioną kopertę w rozmiarze A4, a w niej zaś
"kolorowankę". Tu muszę pochwalić też inną inicjatywę, z jaką wyszła
wspomniana poczta, a mianowicie kampanię "Come Together. Write Now",
mającą na celu ułatwienie mieszkańcom wyspy utrzymania kontaktu z bliskimi i
podtrzymania ich na duchu w tym trudnym dla wielu czasie. Każde domostwo
zostało zaopatrzone w dwie kartki pocztowe, które można darmowo wysłać do
dowolnego zakątka Irlandii. Jako, że jeszcze ich nie wykorzystałam, chętnie
wyślę je tym, którym koronawirus niestraszny :)
Bardzo
nietypową Wielkanoc mamy w tym roku i choć święta już prawie za nami, to jednak
życzę Wam szybkiego powrotu do codzienności i normalności, bo pewnie wielu z
Was właśnie o tym teraz najbardziej marzy. Mam nadzieję, że ten świąteczny czas
upływa Wam przyjemniej niż mnie, w spokoju, zdrowiu i radości, bez zbędnych
nerwów i niestrawności wywołanej nie tylko przejedzeniem, ale także nadmiarem
złych wiadomości.
Trzymajcie się zdrowo.
A dziś mamy kolejny piękny dzień...
OdpowiedzUsuńDzień dobry Taito. Masz rację, nic w Naturze nie zmieniło się z powodu pandemii. Po prostu ludzi mniej jej przeszkadzają obecnie i co niektórzy mają jakby więcej czasu, żeby się jej przyjrzeć. W naszym ogródku stanął hotel... no może jednak niewielki pensjonat dla pożytecznych owadów, tzw. zapylaczy. Rozsadziłem poziomki do nowych doniczek, maliny nieśmiało wypuszczają pierwsze listki. Wkrótce będę szukał domu dla jednej, może nawet dla dwóch czereśni.Ogrodnik ze mnie jak z koziej rzyci waltornia, a jednak niektóre roślinki dają radę przetrwać mimo mojej opieki. :) Za to małżonka może się pochwalić pięknymi tulipanami. Obfitego Dyngusa życzę. :)
Dzień dobry bardzo :) Lany Poniedziałek wcale nie jest (na razie!) lany, dlatego korzystam z okazji i suszę pranie w ogródku.
UsuńKurczę, nie mogę dzisiaj zapanować nad czcionką na blogu, za cholerę nie chce się zmienić w verdanę, a jakby tego było mało, jeszcze zmieniła się w komentarzach - tego już za wiele! ;)
Lubię "bug hotels", szczególnie te w ekstrawaganckich kolorach :) W ogródku mam tylko szopę zamieszkałą głównie przez pająki, i którą pięknie posprzątałam w minionym roku, ale latem pszczoły znajdują u mnie prawdziwy raj w postaci kolorowych kwiatów.
Nie chcę tutaj umniejszać Twojej żonie, ale tulipany i żonkile to tak jakby bezproblemowe są ;) Dużo większych umiejętności wymaga efektywne prowadzenie przydomowej "szklarni" i grządki warzywnej :)
Jak już kiedyś wspomniałem, przydomowa szklarnia przeminęła z wiatrem poprzedniej wiosny, przy okazji któregoś kolejnego sztormu. Pozostałości, czyli jej postument, służą obecnie za grządkę. A na niej na tę chwilę szczypior, pietruszka i seler.
UsuńZauważyłem w zeszłym roku bardzo małą aktywność trzmieli i murarek w moim ogródku, stąd pomysł na zaproszenie ich darmowym zakwaterowaniem. Gdzieś w czeluściach internetów wyczytałem, że ma być jak najbardziej ekologicznie, ale chyba także zdecyduję się na trochę kolorów gdy tylko nabędę jakieś eko farbki. :)
Jak już zabawisz się w Picasso, to koniecznie podeślij mi zdjęcie!!! :)
UsuńHaha, tak, pamiętam tę historię nieszczęsnej szklarni. Zawsze przypomina mi ona dzień, w którym w naszym ogródku - jeszcze w poprzednim domu - pojawiło się nagle gazebo sąsiada. A chwilę później... jego właściciel, który, jak gdyby nigdy nic, wskoczył do naszej "zagrody" i napotkał na sobie nasz zdziwiony wzrok :) Zawstydził się wtedy jak małolat przyłapany na oglądaniu świerszczyków ;)
Trzmiele już się reaktywowały, bo nie dalej niż parę dni temu ratowałam życie jednemu z nich - wleciał do domu i nie potrafił znaleźć drogi powrotnej. W ogródku zaś najczęściej miewam motyle o jasnych barwach, i choć bardzo je lubię, to wolę jednak, żeby mnie nie odwiedzały, bo moja krwiożercza kotka uwielbia je łapać i zjadać (ćmy i pająki to jej przysmaki...)
Właśnie wróciłem z dozwolonego spaceru w promieniu do 2km od domu. :) Piękna pogoda. W parku miejskim, wszystkie przyrządy do ćwiczeń fizycznych wolne. Plac zabaw dla dzieci wymarły jak w scenach z filmów postapo. Ha! Przypomniało mi się, że dziś rano zrobiłem tiramisu. Do wieczornej kawy, książki i kominka będzie jak znalazł. :) W tym roku żadnych wypieków. Producenci odzieży zdradliwie przemycili włókna elastyczne do tkanin i jeansy straciły dar przekonywania do ograniczania spożycia. ;)
UsuńAle wiesz, że motyle to piękniejsza forma szkodników? Dzięki ich urodzie nie mam w ogródku chrzanu. Co jakiś liść wyrósł, zaraz przylatywał motylek i jego potomstwo, ogryzało go w tempie szarańczy niemalże. Motylki tak, ale na łące. :)
Do mojego miejskiego parku jest znacznie dalej niż dwa kilometry, więc ograniczyłam się tylko do ogródka. Pogoda faktycznie przepiękna - nawet nie sądziłam, że będzie aż tak ładnie. I wreszcie mogę bez wyrzutów sumienia z niej korzystać, bo właśnie przed chwilą wysłałam mojej "tutorce" całe 18 stron pracy na zaliczenie - na wypadek, gdyby się nudziła! ;) Nawet nie wiesz, jaka to ulga! Świat od razu stał się piękniejszy :)
Usuń"W tym roku żadnych wypieków" - haha, myślisz, że przygotowanie tiramisu (mniam!) rozgrzesza Cię? Ja mam banoffee! Kawa w ogrodzie już odhaczona :)
Motyle akurat mi nie przeszkadzają, nic dziwnego, że lubią mnie odwiedzać - mój trawnik wygląda latem jak łąka. Tyle na nim mleczy. I mchu!
Sokole Oko
OdpowiedzUsuńU mnie właśnie napisałam że czas mija bardzo podobnie. Ja też pracuję, bywam poza domem i nie jestem w nim uwięziona więc dla mnie różnica taka, że ulice puste i kolejki przed sklepami (choć i tego szczęśliwie udaje mi się uniknąć robiąc zakupy w osiedlowych a nie w marketach gdzie jest taniej i dlatego wężyk oczekujących nigdy się nie kończy. My wypłaty mamy stałe nic nam nie obcięto więc mogę sobie pozwolić na robienie teraz drożej zakupów niż to wcześniej było. Zresztą wspomagam w ten sposób mam nadzieję lokalne biznesy którym teraz trudno. Brak fryzjera jeszcze mi nie doskwiera i jakoś tak leci. Sam koronawirus też mnie specjalnie nie przeraża. Ja jestem w tej opcji która uważa, że już go przeszła lub i tak się zarazi więc nie jestem specjalnie z jego powodu przestraszona. Rękawiczki noszę, maseczki bawełniane wielorazowe mam załatwione i od jutra będę nosiła. Poza tym jako, że zakupów ubraniowych nie lubię to nawet nie brakuje mi zamknięcia odzieżówek i AGD. No może doskwiera brak biblioteki ale jakoś dam radę.
Wesołych (jeszcze) i spokojnych Świąt. Za rok będziemy je wspominać jako ciekawostkę :D
Właśnie wróciłam z mojej wyprawy do Los Ogrodos ;) Uśmiałam się z brykających kotek i porządnie wygrzałam stare kości :) Tak to ja mogę świętować! :)
UsuńTak, te kolejki zdradzają, że dzieje się coś niedobrego, reszta bez wielkich zmian. I też mi bardzo brakuje biblioteki! Pech chciał, że oddałam do niej całą stertę książek na dzień przed jej zamknięciem - część z nich była mi później potrzebna. Szkoda, że rząd nie uprzedził nas o planowanym zamknięciu, zabezpieczyłabym się :)
Moja wypłata uzależniona jest od przepracowanych godzin, ale ponieważ pracuję teraz dłużej, to zarabiam więcej - i dobrze, bo mam drogie marzenia na przyszłość ;)
Dziękuję za życzenia :) Oby!
Sokole Oko
UsuńOoooooooooo a wcześniej nie było zdjęć. Dobrze, że wrzuciłaś zrobiło się smacznie i bardziej świątecznie :)
Czego się nie robi, żeby Was usatysfakcjonować? :)
UsuńSokole Oko
UsuńGrzeczna dziewczynka … ;)
Haha, nie będę Cię wyprowadzać z błędu :)
UsuńNo proszę, 4 ciasta! ja swoje skonczyłam piec w piatek - musiały być, bo przecież każdy miał po 2 zamówienia! W sobotę był ogródkowy plażing. Artur krótko, pewnie jak Ty, ja bardzo długo... :)
OdpowiedzUsuńA dziś od samiuśkiego rana szyłam intensywnie. Dlaczego? Dzięki mądrości naszego HSE! Jutro też będę szyła i pojutrze... o ile będę mieć materiały.
Też dostałam te kartki od poczty i widzę, ze niektórzy kolorowanki; my nie dostaliśmy takowych, ale specjalnie nie płaczę. Moje dzieci siedzą w kreskówkach japonskich, wampirach, zombich, itp. więc to raczej nie pod ich gust :)
"jak prostytutka na spowiedzi.... " to powiedzenie, to hicior! nie słyszałam jeszcze.
No cóż... lubię piec, a jeszcze bardziej dom pachnący wypiekami :)
UsuńNie bardzo rozumiem, o co chodzi z tą mądrością (o niezapewnienie pracownikom odzieży ochronnej?) - chyba coś mnie ominęło, albo w złej kolejce stałam, kiedy Bozia rozdawała inteligencję ;)
Może jeszcze dostaniecie? Fajny gest, podoba mi się ta książka. To w zasadzie jest "playbook" i zawiera przeróżne aktywności dla dzieci. Można go obejrzeć - bądź pobrać, gdybyś była zainteresowana - z tej strony:
https://www.anpost.com/AnPost/media/PDFs/ImagineNation-Playbook-April-2020.pdf
o widzisz, to nie Tobie brakuje inteligencji, tylko to ze mną jest problem. piszę skrótami i tak wychodzi. No ale juz wiesz...
UsuńZapytam najmłodszą o to czy zechce, może jednak... w pewnym momencie wszystko zaczyna się podobać, choć musze przyznać, że moje dzieciaki nie narzekaja na to zamknięcie. Dziękuję za link.
Nie ma za co! :)
UsuńDziękuję za link, bo najmłodsza jednak chciała, więc jej wydrukowałam te activities.
UsuńOdnośnie żelazka i twardej wody, bo u mnie ten sam problem był. Wtedy kupowałam wodę dejonizowaną w Halfords- 5 litrowy baniak. Jak trafiłam na wyprzedaż, to że 3-4.
A potem założyliśmy sobie w kuchni osmozę(kupiłam w Polsce, bo tu osiąga jakieś kosmiczne ceny, podobnie jak zestawy filtrów) i mam albo zupełnie czystą wodę,albo mineralizowana. Teraz już tylko to leję do żelazka. Stąd nadal żyje i ma się jak nowe
Jeśli nie uda mi się reanimować tego starego, to kupię nowe i zacznę używać do niego wody przefiltrowanej przez Britę. Nie chcę się "bawić" w kupowanie wody destylowanej, bo to za dużo zachodu i chyba też pieniędzy. Ja jestem z tych wariatek, które prasują pościel i prześcieradła :) Zmieniam ją przeważnie raz w tygodniu, a co za tym idzie, zużywam dużo wody do prasowania, bo oprócz pościeli są przecież jeszcze obrusy i odzież do pracy... Pięciolitrowa butla nie wystarczyłaby mi na długo.
UsuńWiem, niestety tak to wygląda z tą wodą. Dlatego odetchnęłam przy osmozie, bo Brita nie filtrowana nam dobrze wody. Może pierwszy tydzień z nowym filtrem, potem czajnik był już zakamieniony. Jakiś znawca powiedział nam, że w przypadku tej wody i naszych ilości jej zużywania, filtr powinniśmy zmieniać co tydzień. I tak zapadła decyzja o osmozie.
UsuńTak, też mam czasami wrażenie, że Brita jest przereklamowana! Zmieniam filtr wtedy, kiedy wyświetlacz to sygnalizuje (sporadycznie przeciągając ten moment, jeśli mi się nie chce, albo nie mam filtru w domu), i pomimo tego, że do czajnika używam wody z Brity, to i tak jest wiecznie zakamieniony. Odkamieniam go octem, ale już po paru dniach wszystko wygląda po staremu... Ręce opadają! Poza tym, zdarzało mi się usłyszeć od gości z Polski, że nasza "woda jest inna", źle wpływa na czyjeś włosy itd ;)
UsuńJa w sumie też niewiele zmian odczuwam w związku z koronawirusem. Od ponad dwóch lat pracuję w domu, z zespołem widywaliśmy się raz na 2 tygodnie, to teraz też się widujemy, tyle że on-line. Nawet dwa tygodnie obowiązkowej kwarantanny po powrocie z podróży nie były ani straszne, ani tym bardziej nudne, a i tak nie zrobiłam wszystkiego co miałam zaplanowane na ten czas. Nowością jest praca w domu z mężem, ale i tak do tego by doszło, bo ma plany przejść całkowicie na pracę z domu, więc po prostu etap ten trochę przyspieszył ;) Rodzinę mam "pod ręką" siostra z dzieciakami dwa domy dalej, tato 2 km dalej. Siostra przymusowo w domu, szwagier praca zdalna, tato emeryt - przychodzi tylko do nas i do siostry. Jedynie na zakupy jeździmy na zmianę ze szwagrem i ogarniamy przy tym zakupy dla 3 domów. Poza tym swój ogródek też dużo daje, bo człowiek nie siedzi taki uwiązany :) Ale chociaż na święta było nas 7 osób, to i tak upiekłam tylko sernik i babeczki ;) 4 ciasta to by 2 tygodnie schodziły ;)
OdpowiedzUsuńSą takie momenty, w których nawet trochę zazdroszczę tym, którzy mają przymusową kwarantannę - przydałoby mi się parę dni wolnego na wiosenne porządki: przetrzepanie szaf i szuflad... No cóż, trawa zawsze wydaje się być bardziej zielona po drugiej stronie płotu. A skoro o trawie mowa, to masz rację - jeśli jest się szczęśliwym posiadaczem ogródka, to kwarantanna nie jest taka straszna. Ja od paru dni wyleguję się na trawie i wygrzewam w słońcu, bo pogoda fantastyczna! :)
UsuńWiem, że przesadziłam z tymi ciastami, ale akurat wtedy potrzebowałam "wyżyć się" w kuchni :) A ciastem, a dokładniej mówiąc - szarlotką, nakarmiłam szefa i kolegę, bo mam wrażenie, że Irlandczycy preferują takie proste i nieprzekombinowane ciasta niż np. te sfotografowane (banoffee i tarta z białą czekoladą) Poza tym to pierwsze prezentowało się ładnie tylko w formie, po przełożeniu na talerz wyglądało wyjątkowo niereprezentacyjnie i zamieniało się w jeden wielki kleks :)
Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńGłupio mi teraz.Ciasto tu na mnie czeka u Ciebie od tygodnia, a ja dopiero tu zaglądam! Mam nadzieję, że został jeszcze kawałek;)Co Ty na to? Jeśli jednak nie, będę musiała się pocieszyć kawałkiem szarlotki, który piekłam wczoraj do późna.
Ciasto wygląda obłędnie! I również bardzo lubię dom pachnący wypiekami. W ten weekend mimo sporej ilości roboty (jak zawsze ostatnio) popełniłam tiramisu i szarlotkę.
Mam nadzieję, że mi wybaczysz moją nieobecność i to, że nie skorzystałam z takiej uczty! Nawet nie wiesz jak się teraz czerwienię!
No nareszcie! (to się już zaczyna robić moją rutynową formułką powitalną w stosunku do Ciebie) :)
UsuńSłusznie jest Ci głupio, bo ja tu na Ciebie czekałam jak najwierniejszy pies, a Ty przychodzisz z takim opóźnieniem, kiedy po cieście nie został nawet okruszek! Masz jednak fuksa, bo wczoraj z samiuteńkiego ranka zrobiłam Irish fruitcake, i pomimo tego, że znów zaniosłam część do pracy, to uchował się kawałek dla Ciebie, jeśli oczywiście nim nie pogardzisz :)
Co do mojej odpowiedzi na Twój zielony mech, to wbrew pozorom jest to klasyczne banoffee, choć powinno raczej zwać się "death by sugar" :) Zostało mi sporo niewykorzystanych owoców z tego sernika z ostatniego zdjęcia i postanowiłam udekorować nimi banoffee, licząc na to, że czernice zneutralizują przy okazji słodycz bitej śmietany, masy kajmakowej, bananów i mlecznej czekolady.
Haha, widzę, że znów się zsynchronizowałyśmy i razem przechodzimy przez fazę na pieczenie :) Nie mogę przestać piec! W sobotę zrobiłam dwa różne rodzaje chleba, w niedzielę zaś upiekłam tego wspomnianego fruitcake'a :)
Wybaczam, co mi pozostało? :) Będę przy okazji wdzięczna, jeśli znajdziesz chwilkę wolnego czasu i napiszesz mi, czy dotarła do Ciebie moja kartka wielkanocna, bo zastanawiałam się nad tym już parę razy. Pewnie nie mam się czego obawiać, ale wolałabym jednak mieć pewność :)
Mogłabym rzec, że mi wstyd, ale wiem przecież, że kogo jak kogo, ale Ciebie nie oszukam:)
UsuńJakże mogłabym pogardzić kawałkiem ciasta od Ciebie? Gdybyś mogła mnie zobaczyć (tymczasem potrzeba Ci teraz użył siły wyobraźni) zobaczyłabyś błagalne oczęta kota ze Shreka. Tylko nie mów, że ich nie pamiętasz.
Ooo, wiesz, że ja ciągle nie potrafię się zabrać za pieczenie chleba? Ciągle o tym mówię, a jednak mi ne wychodzi.
Kartka dotarła, pięknie dziękuję! Przecież Ty zawsze wiesz jak do mnie dotrzeć. Kto jak nie Ty, Taito?
Pamiętam jedne i drugie, a jakże! Jak mogłabym zapomnieć, kiedy jeszcze niedawno je komplementowałam? :) Oczy to w ogóle coś, na co zwracam uwagę w kontakcie z innymi, wierzę bowiem, że w wielu przypadkach faktycznie są odzwierciedleniem duszy. Widziałam w nich nieraz radość, szczęście, ból, cierpienie, dobro, ale także mrok, pustkę i zło. Te ostatnie są najgorsze.
UsuńTo muszę Ci kiedyś podesłać przepis na chleb, który niedawno robiłam. Prosty, szybki i smaczny, czyli to, co tygryski lubią najbardziej! Nic mnie tak nie zniechęca do eksperymentów w kuchni jak długaśny i czasochłonny przepis kulinarny.
O, to super! Cała przyjemność po mojej stronie!
Chętnie przytulę sprawdzony przepis na chleb :)
UsuńMam zatem nadzieję, że Ci posmakuje. Jest nieco nietypowy, dodaje się do niego jogurt naturalny i płatki, ale mimo wszystko smaczny :)
UsuńTylko gdzie on jest?:P A masz jakieś sprawdzony przepis na scones?:D Pięknie się do Ciebie uśmiechnę!
UsuńUwielbiam sconesy! Zabawna historia z nimi jest - bo to jedyne wypieki, które robię... z gotowej mieszanki firmy Tesco :) (Przetestowałam też tę Odlums, ale tescowa jest lepsza) ;) Robiłam kiedyś według przepisu pewnej Irlandki, ale za bardzo było czuć w nich proszek do pieczenia, więc już nie wracałam do niego.
UsuńSpokojnie, niedługo Ci podeślę, żebyś mogła upiec chleb, jak już będziesz mieć sprawną kuchnię i piekarnik :)
Ja też! Szczególnie w wykonaniu pewnej Irlandki, do której mieliśmy zawitać w marcu! No nie wierzę! Gotowa mieszanka? O ja Cię! Odlums kojarzy mi się z paczkami płatków owsianych, które nie uwierzysz-zawsze chciałam przywieźć do Polski, tak w ramach fetyszu. Myślałam, że scones piecze się na sodzie, a nie na proszku do pieczenia, hm?
UsuńKochana! Ty chyba jednak nie ogarnęłaś mojego posta;) Chyba będę musiała Cię posłać do kąta:D Piekarnik jest już sprawny, kuchnia prawie też;)
Coś mi podpowiada, że ta Irlandka ma na imię Mary i mieszka na zachodzie wyspy, a dokładniej w okolicach Salthill :)
UsuńUps, no i wydało się, że czasami chodzę na łatwiznę ;) Cóż, często jest tak, że wracam z pracy i jedyne o czym marzę, to prysznic, arabica i świeżo upieczony scone. Ta mieszkanka ma ogromną zaletę - przygotowanie "sconesów" jest bajecznie szybkie i proste, a same wypieki smaczne. Jeśli już coś piekę, to robię to od podstaw, ale to ten jeden niechlubny wyjątek, kiedy sięgam po gotowca :)
Soda i proszek mają podobne właściwości, więc znajdziesz przepisy z użyciem jednego i drugiego. Nie wiem jednak, jak to się przekłada na smak. Wiem za to, że jeden scone drugiemu nierówny w smaku ;) Jadłam takie, które zachwycały smakiem od pierwszego kęsa, jak i takie, które były tylko OK - poprawne i nic poza tym.
Kiedy to pisałam, to faktycznie byłam jeszcze niedoinformowana :) Teraz już jestem na bieżąco :) Zawaliłaś mnie komentarzami, więc starałam się nie zawieść Twoich oczekiwań i sumiennie odpowiedzieć na każdy z nich, przez co nie mogłam zabrać się za czytanie najnowszego wpisu! ;)
Bingo! Dostajesz medal z ziemniaka! Może być?:P
UsuńPrzyznam się szczerze, że jako urodzona, popieprzona perfekcjonistka gardzę rzeczami z paczek. Spaghetti czy inne rzeczy-wszystko robię od podstaw. Na tą jedną jednak rzecz mogę przymknąć oko;)
Może muszą być doprawione odrobiną miłości i wówczas są wyśmienite?;)
Doceniam starania!:D
Medal zawsze mile widziany, powieszę go sobie koło najnowszego certyfikatu ;)
UsuńJa też - z reguły nie ufam gotowcom. Poza tym zwyczajnie lubię sama coś zrobić od podstaw. Większa satysfakcja, no i najczęściej lepszy rezultat.
Tak! Żebyś wiedziała, że coś w tym jest! To chyba ten tajemniczy składnik, który sprawia, że wszystko smakuje o niebo lepiej! :)
Cóż to za certyfikat? Pochwal się!
UsuńMną kieruje zwykle przekonanie, że: wiem co jem. Nigdy nie wiadomo co jest wkładane do gotowców i jakiej to jest jakości.
To prawda. Mam tak, że lubię gotować jak mam na to czas, często w pośpiechu mi nic nie wychodzi. A jak robię z gotowania chill out przy dobrej muzyce-wszystko wychodzi!
Nie wiesz, że jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy? ;) Mnie też się zdarzało coś schrzanić właśnie dlatego, że robiłam to w pośpiechu albo nerwach. Spokojne gotowanie/pieczenie przy dobrej muzyce to świetna sprawa :) I - o dziwo! - relaksująca!
UsuńTo prawda. Ja mam tak, że jak jestem głodna to dosłownie rzucam garami!
UsuńPozwolę sobie raz jeszcze sparafrazować mojego ulubionego barmana ze statku kosmicznego. Ludzie tak dużo myślą o tym, gdzie chcieli by być, że nie wykorzystują tego, gdzie są. Nie twierdzę, że wolę siedzieć w domu, niż pójść do lassa na spaca (słowa: Łąki Łan), ale jak już w domu siedzieć muszę, to z całą pewnością coś się z tego da wycisnąć. Inteligentny człowiek się nie nudzi. Ręka do góry, kto choć raz nie powiedział w tym roku, że nie ma na nic czasu. Oto wasza szansa.
OdpowiedzUsuńAcz moje myśli są z tymi wszystkimi facetami, którzy na prośbę o remont kuchni, pomalowanie ścian w pokoju i inne prace inżynierskie odpowiadali: jak tylko będę miał wolną chwilę.
Mam ochotę postawić drinka temu barmanowi! :)
UsuńTo ja chyba jestem inteligentna inaczej, bo przyznaję, że zdarzało mi się nudzić, przynudzać, być znudzoną, a nawet nudną ;) Co się zaś tyczy nieśmiertelnego "nie mam czasu", to mam nieodparte wrażenie, że to stwierdzenie jest wyjątkowo nadużywane. Poza tym często jest też zwykłą wymówką do nierobienia czegoś, czego się nie lubi/nie chce robić.
Karma is a bitch ;) Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, bo wszędzie wokół pracowite mróweczki: sąsiedzi z zapałem malują ogrodzenia, elewacje, myją samochody, czyszczą rynny i podjazdy, a ja tylko... skosiłam trawę. I to w dodatku z miesiąc temu. Znów przydałoby się to zrobić, ale tłumaczę swoje lenistwo wyświadczaniem przysługi pszczołom...