czwartek, 4 stycznia 2024

Nowy rok, stara ja

Tyle słońca w całym mieście... Dwa razy przecierałam oczy ze zdziwienia, kiedy zobaczyłam długoterminową prognozę pogody na styczeń - całe jedenaście dni słońca! Plus ten dzisiejszy, kiedy to wręcz powiało wiosną. A musicie wiedzieć, że słońca to my tu prawie w ogóle nie oglądaliśmy na oczy w ostatnich tygodniach. Można by pomyśleć, że żyjemy na Svalbardzie, nie zaś na Zielonej Wyspie.

Od samego rana intensywnie świeci słońce, ptaki rozśpiewały się na dobre, a ja z tego wszystkiego zaszalałam i rozwiesiłam pościel w ogródku. Też iście wiosenną, bo w kwiatki. Generalnie to od dłuższego czasu moja bieliźniarka jest mocno ujednolicona, lub nudna - jak kto woli. Królują w niej zestawy śnieżnobiałej pościeli, bo taką lubię najbardziej, i taka wydaje mi się klasyczna i ponadczasowa. Oczywiście bardzo lubię kolory, ale nie przepadam za zbytnią pstrokacizną. Z pstrokacizny to ja chyba najbardziej lubię łaciate zwierzęta.

Jako że zawsze są wyjątki od reguły, to ostatnio buszując w sieci, natrafiłam na kolorowy komplet pościeli, który od razu wpadł mi w oko, i który idealnie pasowałby do mojej sypialni. Nie zastanawiałam się zbytnio, bo akurat był na wyprzedaży w bardzo korzystnej cenie. No i dzisiaj rano pan kurier dostarczył mi go do domu. Nie łudzę się, że posłuży mi przez najbliższe 10 lat, bo to tylko 180 TC (thread count), a im większa gęstość splotu, tym lepsza jakość.

Niecałe dwa lata temu zafundowałam sobie taką o gęstości 1000 TC i mówię Wam, jakość jest niesamowita! Jeśli nie ma się porównania, to nie wie się też, co się traci. Oczywiście im większa gęstość splotu, tym wyższa cena, i ta moja też kosztowała sporo, ale jako że płaciłam za nią kartą podarunkową, którą dostałam z pracy pod choinkę, to nie było mi żal wydanych pieniędzy. Nie od dziś wiadomo, że najlepiej wydaje się cudzą kasę.

Nie łudzę się też, że ta pościel mi wyschnie na świeżym powietrzu, bo choć świeci słońce, to temperatury są nadal relatywnie niskie i nie osiągają nawet dwucyfrowego pułapu. Jednak co świeże powietrze, to świeże powietrze. Suszarka bębnowa to genialny wynalazek, zwłaszcza zimą, jednak staram się jej używać jak najrzadziej, bo mam ją w kuchni i... strasznie pyli. A ja jestem leniwa i nie chce mi się później ścierać kurzu z kuchennych frontów.

A właśnie, w czasie zmieniania pościeli po raz pierwszy użyłam mojego bezprzewodowego dysona do odkurzenia materaca i jego pokrowca. No cóż, jakby to powiedzieć? Dołączyłam do klubu osób, których życie już nigdy nie będzie takie samo. Bo oczywiście byłam pewna, że moje łóżko jest "nieskazitelne" - przecież zmieniam pościel regularnie i codziennie myję się przed snem! Tymczasem przezroczysty pojemnik odkurzacza bezlitośnie objawia prawdę. Jak śpiewał niezapomniany Chester Bennington w mojej ukochanej piosence "One More Light": "just 'cause you can't see it, it doesn't mean it isn't there".

Sweterki świąteczne też już się suszą, a więc sezon świąteczny oficjalnie uznaję za zamknięty. Widziałam na IG sporo filmików, na których choinki rozbierano już w dniu św. Szczepana, ale to dla mnie zdecydowanie za wcześnie. Zresztą, szybko okazywało się, że robiły to osoby, które udekorowały dom i ubrały choinkę już w październiku, a nawet wrześniu! Ja tam nie jestem żadnym choinkowym guru, co najwyżej ch***wym, ale to gruba przesada.

Wiele radości przyniosły mi te żywe choinki i wszystkie inne dekoracje bożonarodzeniowe, ale jednak święta już minęły, a teraz dodatkowo z tym intensywnym słońcem i szóstym stycznia tuż za rogiem wydają się być nie na miejscu. Święto Trzech Króli, zwane tu także "Little Christmas", czyli Małym Bożym Narodzeniem, wyznacza w Irlandii koniec świątecznego okresu. To jest właśnie ten dzień, w którym znikają z domów wszystkie ozdoby i choinki. I choć według przesądów nie powinno się rozbierać choinki przed Objawieniem Pańskim, bo przynosi to pecha, to jednak już dziś się za to zabrałam. Po pierwsze - nie jestem przesądna, a po drugie - szósty stycznia to sobota, a ja jeszcze nie zdecydowałam, czy będę pracować tego dnia czy jednak nie. Jeśli będę, to - jak zwykle - po robocie będę się jedynie nadawać na plan filmowy Apokalipsy Zombie, a nie na duże domowe porządki.

Jako ciekawostkę dla moich zagranicznych czytelników dodam, że szósty stycznia znany jest tu także jako Women's Christmas, co można przetłumaczyć jako Boże Narodzenie Kobiet. Według irlandzkiej tradycji był to dzień, w którym kobiety mogły bez żadnych konsekwencji zrzucić swoje okowy i mieć wychodne. Po długich i żmudnych dniach niewolniczej pracy w kuchni, z jaką wiązały się święta (skąd my to znamy?), wreszcie mogły spotkać się z innymi kobietami (w domu albo na mieście), aby w dobrym towarzystwie wypić herbatkę (bądź wino), zjeść ciastko i odpocząć od całego tego świątecznego zgiełku. Mężczyźni zaś mieli je tego dnia zastępować w ich "kobiecych obowiązkach". Nie wiem dokładnie, w jakim stopniu nadal praktykuje się tę tradycje, bo jednak czasy dość mocno się zmieniły i coraz więcej kobiet nie pozwala sprowadzać się do roli służącej.

Co jeszcze? Tyle szumu związanego z sylwestrem i nadejściem 2024 roku, a wszystko to na nic - nowy rok jest uderzająco podobny do starego, żadnych wielkich zmian nie odnotowałam w swoim środowisku. Tradycyjnie też zbojkotowałam 31 grudnia, choć przyznam, że tym razem z nieco mniejszym żalem żegnałam stary rok. Powiedzmy, że nie zostanie moim ulubionym. Jak na krnąbrnego osobnika przystało, musiał mi jeszcze na koniec powygrażać pięścią, podstawić świnię tu i ówdzie, ale ostatecznie poszedł sobie w siną dal. Nowy rok - stara ja. Oby tylko okazał się znacznie lepszy od poprzedniego!