niedziela, 26 marca 2017

I'm Not a Celebrity, But Get Me Out Of Here!!!

Zasuwasz w pracy niczym mały samochodzik, lub chomik z ADHD w kołowrotku, a w międzyczasie odliczasz dni do upragnionego trzydniowego weekendu. Choć nie masz żadnych szczególnie wystrzałowych planów na niego, to i tak na myśl o takiej rozpuście relaksacyjnej przepełnia cię radość tak ogromna jak duma rodziców z pierwszego kroku postawionego przez ich pociechę. A potem dowiadujesz się, że jednak nastąpiła zmiana planów, że jednak fajnie by było zobaczyć cię w sobotę w pracy. W pierwszej chwili odczuwasz rozczarowanie, a buźka wykrzywia ci się w podkówkę, no bo jak to tak? Nie tak miał wyglądać twój weekend. Miała być sielanka, a nie poranna "wstawanka" i "zapierdzielanka".


Po chwili zaskoczenia rozum dochodzi do głosu. Dodatkowy dzień pracy, to dodatkowe pieniądze, a tych nigdy za dużo. Podstępnie podsuwa ci wizję tego uroczego domku nad oceanem, który masz wynajęty na caluteńki tydzień. Zgadzasz się zatem, bo jak się nie zgodzić? "Szefowi się nie odmawia" - parafrazując słowa Miss Polski z lat 90.


A potem przychodzi nowy tydzień, jeszcze gorszy od poprzedniego. Pracujesz ponad przepisową liczbę godzin, dobijając prawie do 60 godzin, co już dawno ci się nie zdarzyło. Wracasz do domu późną porą, nie masz już nawet ochoty ani nawet czasu na sprawdzenie, co tam w internetach słychać. Bierzesz prysznic i idziesz spać, bo to najlepsze, co możesz zrobić, by przyspieszyć nadejście upragnionego weekendu. Znów jednodniowego, bo jak jakiś maniakalny people-pleaser chcesz zrobić szefowi dobrze. A może tak naprawdę samej sobie, bo niby nie chcesz widzieć rozczarowanej twarzy szefa, ale jednocześnie w takim samym stopniu chcesz mieć więcej kasy na koncie, bo to przecież więcej przyjemności. Dla ciebie i innych.


Kiedy już masz za sobą pracę w sobotę, i kiedy wydaje ci się, że teraz to już tylko z górki będzie, bo przecież niedziela, dom, cisza, spokój, relaks, do akcji wkraczają sąsiedzi, za nic mając sobie przykazania o święceniu dnia świętego.


Zazwyczaj cenisz u innych pracowitość, ale kiedy błogą ciszę przerywają ci w niedzielny poranek: jazgot rozwścieczonej kosiarki u sąsiadki numer jeden, hałasy dobiegające od sąsiada z lewej, będące efektem ubocznym jego prac ogrodowych, ryk odkurzacza czyszczącego samochód, niczego tak bardzo nie pragniesz, jak tego, by w trybie natychmiastowym szlag trafił wszystkie cholerne pracowite mróweczki niedzielne. I ich naśladowców, bo oczywiście za jedną kosiarką ruszyły inne. Ich właściciele mieli jednak choć na tyle przyzwoitości, by - w przeciwieństwie do sąsiadki numer jeden -  nie odpalać ich z samego ranka.


Powtarzasz sobie, że jesteś oazą spokoju, ale tak naprawdę przypominasz rozjuszonego byka, którego właśnie prąd poraził w jądra. Pragniesz krwi, ale zamiast tego zachowujesz się niczym potulne cielątko, kurczowo trzymając się coraz bliższej perspektywy odpoczynku na wyspie niemal bezludnej. Być może po paru dniach na niej zapragniesz powrotu do tego skupiska domków jednorodzinnych, gdzie ulubionym hobby mieszkańców jest koszenie swoich trawników, ale teraz to akurat twoje najmniejsze zmartwienie. Bo nie dość, że w nocy "ukradziono" ci godzinę snu, to jeszcze dzień nie przyniósł ci naładowania wyczerpanych baterii. Zatem jutro zamiast przypominać energetycznego króliczka Energizera gotowego do tego, by brać na klatę wszystkie ewentualne kłody, będziesz w najlepszym wypadku wyglądać jak nadgniłe zombie.


Get me out of here!

22 komentarze:

  1. no właśnie ... i m.in. to właśnie zniechęca mnie do zamieszkania w szeregowcu albo domu jednorodzinnym. Nieustanne koszenie trawników od rana do nocy od wiosny do jesieni. Nie zniosłabym ani tego obowiązku ani tych odgłosów od sąsiadów przed co najmniej 10.00 rano ... brrrrrr

    I jednak jak czytam takie wpisy to doceniam moją pracę bo nikt nie ma szans zatrzymać mnie ani pół godziny po zakończonych godzinach czyli po 15.00 a w sobotę i niedzielę w ogóle urzędy są pozamykane więc też mnie nikt nigdzie nie wyrwie. Praco trwaj .... !!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ukrywam, życie na takim osiedlu bywa czasem upierdliwe. Latem to nawet częściej, bo to czas imprez ogrodowych, uszczęśliwiania sąsiadów głośną muzyką, rozwrzeszczanych do granic możliwości dzieci, a także koszenia trawy. Nie byłoby problemu, gdyby miało się jednego sąsiada, ale kiedy masz ich w bezpośredniej odległości kilkunastu, to wierz mi, że czasami w słoneczne dni odgłos kosiarki zdaje się nie ustawać. Ach, zapomniałam wspomnieć też o myjce wysokociśnieniowej Karcher [tak, miała już swój tegoroczny debiut] i o psie cierpiącym na schorzenie objawiające się niemożliwością zamknięcia pyska ;)

    No właśnie sąsiadka numer jeden odpaliła kosiarkę mocno przed dziesiątą. Ja już byłam dawno po pobudce i prysznicu, więc mogłam przymknąć na to oko, ale ci, którzy np. odsypiali nockę, mieli święto prawo się wkurzyć. Z ciekawości zerknęłam na kilka domów naprzeciwko - w każdym były opuszczone rolety/zasłony w sypialniach.

    Lubię swoją pracę, bywa czasami bardzo satysfakcjonująca, ale są też takie dni, kiedy mnie w niej szlag trafia ;) A nadgodziny? Z reguły nie mam nic przeciwko, nie lubię jednak krótkiego wyprzedzenia, bo to się zazwyczaj wiąże z moim rozczarowaniem. Czasem mam zwyczajnie inne plany na weekend. Poza tym nie lubię sprawiać problemów, więc jeśli mogę, to przychodzę, a nie wymyślam wymówki, bo jednak doskonale zdaję sobie sprawę, że to nie jest widzimisię szefa, tylko faktyczna potrzeba.

    Praca do 15:00! To prawie jak nie praca ;) Przecież to połowa dnia wolna! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. People pleaser zdecydowanie mi się spodobał. Czy Ty wszystkim robisz tak dobrze, jak swojemu szefowi? Jak tak, to ja jestem chętna;)

    A tak na poważnie to nie można tyle pracować. Serio. Gdzie Twoja asertywność? Z szefem to ja sobie radzę. Potrafię powiedzieć, że dziś to nie bo sorry, ale już mam plany. Nie radzę sobie zupełnie z klientem. Nie wypada mi być niegrzeczną, odmówić obsługi, a klient nagina do granic możliwości.

    Dla wszystkich innych przypadków dobrze stosować zasadę: nie rób drugiemu dobrze, Tobie nie będzie źle. Ja się uczę asertywności. Uczę się, że nie muszę zostawać nadgodzin, bo ja potrafię ogarnąć się w trakcie pracy, a wiadomo, że do roboty jest coś zawsze i jakby się chciało to z pracy można nie wychodzić. Pracuję, a nie robię sobie pogaduszki, jak koleżanki, które potem siedzą nadgodziny. Inna kwestia jest taka, że jestem tylko człowiekiem i zanim dojadę do domu miną wieki, a do tego muszę odpocząć. Po prostu. Jak przychodzi taki moment, że nie daję rady biorę urlop.

    Problem jest taki, że chociaż mamy bardzo fajną firmę to nas jest za mało. Mamy ograniczone moce przerobowe i powinniśmy pokazać komuś tam na górze, kto nie zgadza się na większą ilość pracowników, że heloł, my się tu nie wyrabiamy. Są takie momenty, że pomagają nam biura w całej Polsce.

    W takim ciężkim tygodniu u mnie świetnie sprawdza się zaczęcie dnia od czytania gazety albo książki. Dzień mi ratuje nawet kwadrans. I muzyka po drodze albo towarzystwo. Po pracy film lub książka, spotkanie z kimś. Trzeba znajdować równowagę, bo nie samą pracą człowiek żyje.

    Rozumiem Cię. I ja z różnych powodów w ostatnie weekendy nie wypoczywam. I podobnie jak Tobie bliżej mi do zombie niż do różowego króliczka ze znanej marki baterii;) Kiedyś będzie urlop, wiesz?;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tylko wybrańcom :) Ale powiem Ci, że dla tekstów typu: "you're a star!", "what would I have done without you?" i "ufam ci jak mojemu bratu i bardziej niż sobie samemu" warto ;) Niestety people-pleaser jest typem łasym na komplementy i lubi innym sprawiać przyjemność. Inna sprawa, że - jak już pisałam koleżance wyżej - nie lubię kłamać i mataczyć. Jeśli jestem potrzebna w pracy, to idę, a nie kręcę i wymyślam wymówki, że kot mi umarł, wypadł ząb i dopadł mnie skręt kiszek. A ponieważ nie bardzo ma mnie kto zastąpić, to nie chcę sprawiać kłopotu. Ale spokojnie, to nie jest tak, że się zaharowuję jak wół. Po prostu dwa ostatnie tygodnie nieco dały mi w kość. To wszystko. Idzie weekend, to odpocznę. Potrzebuję tylko dwóch całych dni, żeby nadgonić parę spraw i może wreszcie zabrać się za ogródek - sadzenie kwiatów, koszenie trawy i te sprawy.

    Asertywność to jest akurat coś, czego cały czas się uczę. Z klientami na szczęście nie mam do czynienia. Z nimi to raczej nie bardzo można sobie pozwolić na nieuprzejmość. Raz, że jest to nieprofesjonalne, dwa - na niektórych wystarczy odrobinę krzywo spojrzeć, żeby zaraz - drżąc z podniecenia i zacierając ręce - polecieli na skargę do szefostwa.

    Marne to pocieszenie, ale "understaffing" to bolączka wielu firm. Mnie denerwuje coś jeszcze - cięcia budżetowe i zarządzenia "góry", w efekcie których często pracę tracą naprawdę dobrzy pracownicy, a do tego fajni ludzie.

    Widzę, że praktykujemy te same zwyczaje. Ja codziennie przed pracą rozpoczynam dzień od owsianki i herbaty bądź kawy. Odpalam wtedy na telefonie Irish Times, Independenta, Irish Mirrora i czytam. Rzadziej jakąś książkę, bo nie lubię przerywać lektury. Z gazetami jest inaczej, bo artykuły są przeważnie krótsze niż rozdziały w książce. To taki mój poranny luksus. Nie cierpię wstawać w ostatniej chwili i z językiem na brodzie lecieć do pracy. Zdecydowanie wolę takie leniwe rozpoczęcie dnia, bez pośpiechu, z czasem na śniadanie i poranną prasówkę. A co do muzyki, to spokojnie mogę powiedzieć, że co najmniej kilka razy w tygodniu jem kolację [i robię wiele innych rzeczy] w towarzystwie moich ulubionych wykonawców ;)

    "Kiedyś będzie urlop" - dokładnie tej myśli się trzymam. Mój pierwszy to nawet za nieco ponad dwa miesiące. A tymczasem trzeba na niego zapracować :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czasem nawet gdy urlop jest zaplanowany z najdrobniejszymi szczegółami, w trakcie (a raczej na początku) szlak trafia wszystko i zamiast w tropikach czas spędzasz na szpitalnych korytarzach ... I zamiast wrócić po urlopie wypoczęta wracasz jak zombie, tym bardziej, że problemy wcale się nie kończą ...
    Tak dygresyjka z ostatniego urlopu...
    Ja swoją pracę wkładam w precyzyjne ramy. Niestety jedno małe przyzwolenie na wykorzystywanie czasu wolnego pracownika jest wykorzystywane ciągle. Nasz główny szef potrafi maile do pracowników o 23.00 wysyłać i na rano oczekiwać zrobionej pracy ... Kilka osób sobie wzięło to do serca i teraz nie "góra" nie liczy się z tym, że sobota, że niedziela, że święta - pan każe pracownik musi ! Ja sobie na to nie pozwoliłam i na szczęście inni potrafili to uszanować. Wiadomo są sytuacje, kiedy trzeba, ale to wtedy co innego.
    Na mieszkanie w szeregówce nie narzekam, na szczęście sąsiedzi nie mają pomysłów, żeby kosić rano, raczej są to godziny popołudniowe. Gorzej z dzieciakami, które nie potrafią zrezygnować skoro świt z trampoliny.

    Pozdrawiam Cię serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj, Elso! Kopę lat! ;) Dobrze wiedzieć, że żyjesz i masz się dobrze, nawet jeśli miałaś niedawno "przeboje" z urlopem.

    Prawda. Niektórzy nie znają umiaru i myślą, że pracownik nie ma życia prywatnego. Dasz im palca, to będą się upominać o całą rękę.

    Ja też nie narzekam, tym bardziej, że bardzo lubię ten dom i osiedle. Tylko wolałabym, aby sąsiedzi kosili trawę, kiedy jestem w pracy, albo przynajmniej mieli więcej pomyślunku ;) To tylko takie małe niedogodności, ale i tak lepsze to niż życie w blokowisku, w którym nie miałabym nawet kawałka swojego ogródka.

    Trzymaj się ciepło, Elso :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Heh, pisałam dopiero co o uzależnieniu od planowania. ;) Ano tak to w życiu jest, że nie zawsze plany nam się udają. Po prostu trzeba je odłożyć na inny termin.

    Weekendowi sąsiedzi dają popalić, szczególnie w ciepłą porę. Dlatego ja nigdy wtedy nie siedzę w domu. Wracam dopiero na wieczór, jak ludzie są już spokojniejsi. I powiem Ci, że już przyzwyczaiłam się do takiego rytmu życia. Dzień wolny - uciekam z domu. Jeśli to wakacje - nie siedzę w ośrodku. No chyba że deszcz leje, to trochę zawęża pole manewru, ale na pewno wtedy nikt Ci z kosiarą nie wyjdzie.

    Jak wybieram miejsce wypoczynku, zawsze patrzę co stoi wokół domku. Jeżeli domki stoją zbyt blisko siebie, automatycznie ośrodek odpada, bo to gwarant, że nie będzie ciszy. Albo jak ośrodek sąsiaduje z działkami.

    OdpowiedzUsuń
  8. I jak się masz pod koniec tego tygodnia? Mam nadzieję, że dał Ci trochę złapać oddech. Łasa na komplementy jesteś powiadasz?;]

    I ja również się uczę asertywności. Różnie mi to wychodzi. Kwadratowo i podłużnie. Myślę, że to ważna cecha, żeby się nie dawać nadmiernie wykorzystywać. Z doświadczenia wiem, że jak się raz na coś zgodzisz w pracy, często przechodzi się nad tym do porządku dziennego.

    Szczęśliwie u nas firma na ten rok zamroziła podwyżki zamiast zwalniać pracowników. Myślę, że to uczciwe posunięcie.

    Nie czytam wiadomości do jedzenia, zdecydowanie mało mnie interesują ostatnio wiadomości. Czytam gazetę lub książkę. Dokładnie tak bym to nazwała-poranny luksus. Czasami jak mnie najdzie to kupuję też kawę po drodze w ramach porannego luksusu. Często, jeśli już jestem bardzo zmęczona, niedospana i czuję, że bez kawy umrę (choć wiem, że tak naprawdę jednak nie);)

    Właśnie! Już dawno miałam się Ciebie zapytać czy słyszałaś najnowszą płytę Królów?

    Trzymajmy się zatem tej wersji. Ja już pierwszą część urlopu mam rozplanowaną i póki co jak tylko zdążę na krótkiej przesiadce to wszystko wydaje się bułką z masłem;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Za zadne pieniadze nei pracowalabym wiecej niz 5 dni w tygodniu. Na szczescie mam tez prace ktora pozwala mi ustalac sobie godziny, wiec zaczynam o 7.30 i koncze o 3.30, o czwartej 15 jestem w domu. Moj czas wolny to czas swiety. Nie zostaje po godzinach i jako szef absolutnie nakazuje pracownikom wychodzenie do domu o czasie, bo doskonale wiem i widze ze sa "pracusie" ktorzy siedza w pracy po 11 godzin a tak naprawde mogliby sie uwinac w 6. Jesli ktos nie jest w stanie wykonac swych obowiazkow w 8 godzin to po prostu jest zle zorganizowany. Pewnie ze raz za czas moze sie cos stac, system siadzie np, ale to sa wyjatki. A tam gdzie mieszkam jest cisza, spokoj, ptaki spiewaja, rzeka szumi i tylko czasem kon zarzy :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak się mam? Jakby Ci to powiedzieć? Wygląda na to, że powinnam zostać wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa jako "największa empatka ever". Tak się wczułam w Twoją sytuację, że przejęłam na siebie część [a może nawet całość?] Twoich problemów z oczami ;) Już trzeci dzień zmagam się z cholernie upierdliwym zapaleniem spojówek, stąd też moja znikoma aktywność w sieci. Wyglądam jak "uciekajcie, nie wracajcie": kaprawe oczka, a do tego wodospad łez mimowolnie z nich wypływający. Momentami ledwo widzę na oczy, więc w zasadzie dziwię się, że jeszcze się solidnie nie poobijałam, skoro połowę czynności robię na oślep. Najchętniej to bym zaszyła się w domu i nikomu nie pokazywała swojej pięknej inaczej twarzy. Zamiast tego właśnie wróciłam z pracy, do której to znów trafiłam w sobotę, mimo iż jeszcze dzień wcześniej bardziej bym się śmierci spodziewała niż tego, że przyjdzie mi znów mieć jednodniowy weekend. Ale nie narzekam, fajnie było. Szef chyba poczuł się odpowiedzialny za zarażenie mnie, bo nawet mi zaproponował swoje krople do oczu.

    A poza tym, to gra gitara ;)

    PS. Nawet nie wiedziałam, że wydali nową płytę! Teraz bardziej koncentruję się na Królach Leona :) Aaa, to pewnie dlatego byli w trasie koncertowej na początku roku. Nawiedzili nawet moje miasto, ale tym razem im odpuściłam ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jakby cały czas się udawały, to by było zbyt nudno ;) Czasami takie zmiany są potrzebne, mimo że w danym momencie możemy nie zdawać sobie z tego sprawy. Wiesz, na zasadzie: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

    Na szczęście tego typu sytuacje nie zdarzają się zbyt często. Tylko akurat wtedy, kiedy najbardziej potrzebujesz ciszy ;)

    Prawda, prawda - dobrze jest wcześniej zrobić rekonesans. Dlatego ja na jeden tegoroczny urlop wybywam na malutką wyspę, gdzie [prawie] jedynymi moimi sąsiadami będą zwierzaki :) Gdzie okiem sięgnąć, tam ocean, pola i złociste plaże ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja nie mam możliwości ustalania sobie godzin pracy, ale może to i lepiej, by gdyby to ode mnie zależało, to wcale bym do niej nie przychodziła ;) Z moim tygodniem roboczym bywa różnie. Czasami to tylko 40 godzin, innym razem 50, a jeszcze innym 60. I nie jest to kwestią tego, że się nie wyrabiam z obowiązkami tylko "siły wyższej". I fakt, sporo jest osób, które nie przykładają się do pracy, niepotrzebnie marnują cenny czas, a potem narzekają, że się nie wyrabiają, bo mają za dużo obowiązków.

    Gdyby to ode mnie zależało, to nikt nie pracowałby dłużej niż 9 godzin dziennie, a już na pewno nie 12, bo to jest jakaś przesada. Człowiek nie ma ani życia, ani czasu na odpoczynek, nie wspominając o tym, że po 8 h to i tak już się przeważnie do niczego nie daje, jest mało efektywny, a jego produktywność bliska zeru.

    Tak jak pisałam koleżance wyżej - tak wczesny powrót do domu jest świetną sprawą, bo to w zasadzie połowa dnia wolnego. Szczególnie latem, kiedy dni są tutaj nieprzyzwoicie długie.

    Na rzece mi nie zależy, ptaków mam pod dostatkiem, ale konie mogłabym wąchać i głaskać godzinami :)

    OdpowiedzUsuń
  13. You are a star! Nie chcę Cię martwić, ale Twoja empatia na nic się zdała. Wylądowałam na zwolnieniu do końca przyszłego tygodnia. Pewna jestem, że gdybym nie chodziła z chorymi oczami do pracy to byłoby już po sprawie, a tak najbliższy będzie trzecim z rzędu na fotelu okulistki. Od środy nie potrafiłam rano otworzyć oczu, miałam tak sklejone ropą, ale myślałam, że są zmęczone;] W czwartek ledwie w pracy widziałam, więc w piątek wzięłam urlop. Poszłam do okulisty i dostałam antybiotyk. Było już sporo lepiej, ale nadal miałam przekrwione oczy i masakrę po pracy, bo oczywiście od poniedziałku poszłam do pracy. W piątek miałam iść do kontroli, ale okulistka odwołała wizytę, więc poszłam w poniedziałek.
    Stwierdziła, że w związku z przerwą nie może mi przepisać kolejny raz antybiotyku, a tak by było najlepiej. Dała mi żel na zaleczenie oczu, który sprawił, że po dwóch dniach znowu ledwie widziałam i budziłam się z oczami zaklejonymi ropą. W środę poszłam do szefowej i powiedziałam, że dłużej tak nie dam rady pracować.

    Teraz możesz powiedzieć, że urzekła Cię moja historia:D Mam nadzieję, że przez łącza Cię nie zaraziłam:P

    I to wolne to takie dziwne wolne. Bo co tu ze sobą zrobić nie używając wzroku? Można tylko leżeć i myśleć. A mi przychodzi na myśl nadrobienie zaległości w filmach i książkach;]

    Przykro mi, że kolejną sobotę musiałaś iść do pracy.

    P.S. Ty nie wiedziałaś? Ty?! Jak mogłaś;]

    OdpowiedzUsuń
  14. Sweet Jesus on a stick! Aż tak źle? Powiedz, proszę, że to tylko kiepski żart prima aprillisowy. A ja myślałam, że gorzej już być nie może! Cóż, łączę się w bólu, bo mimo że nie jestem na żadnym antybiotyku, a okulisty nie widziałam od... no właśnie, od kiedy?, to jednak przez to łzawienie, pieczenie, opuchliznę, przekrwienie, nocne sklejanie rzęs i lekki światłowstręt mam już serdecznie dość tego diabelstwa. Pierwszy raz w życiu mi się to przydarzyło, chyba w myśl zasady "zawsze musi być ten pierwszy raz". A wszystko dlatego, że miałam w pracy do czynienia z chorymi... Winnych już mam, ale żaden z nich nie poczuwa się do odpowiedzialności ;) Przydałaby się jakaś dobra dusza do robienia mi lodowatych okładów na oczy [ach, jaka ulga!]. Czekam teraz na Połówka, aż wróci z pracy i zakropi mi oczy. Próbowałam sama, do lustra, ale weź tu, człowieku, zaaplikuj sobie dwie kropelki do woreczka łzowego bez wydłubania sobie oka i dotknięcia oka końcówką butelki... Przeszkoda nie do przeskoczenia dla kogoś kto ma dwie lewe ręce, kiepską koordynację ruchową i kto w połowie jest ślepy ;)

    Dokładnie. Co tu robić, kiedy oczu nie można używać?! Tylko leżeć i się relaksować, ale w tym ostatnim przypadku - patrz wyżej - potrzebny jest jakiś nieszczęśnik, który zechciałby się nami zaopiekować.

    Niepotrzebnie Ci przykro, pisałam przecież że było fajnie. To nie była ironia :) Trzeba było tylko wcześniej powiedzieć wszystkim, na co cierpię, żeby nikt nie dopytywał, dlaczego cały czas "płaczę".

    Ty też chcesz, momentami, wydłubać sobie oczy???

    PS. To chyba dlatego, że zrobiłam się strasznie "monomuzyczna" ;) W ostatnim czasie słucham tylko jednej grupy, zmieniając jedynie płyty. Ale opowiadaj, jak wrażenia po? [no i mamy odpowiedź na pytanie "co robić bez używania oczu?" - Słuchać muzyki!].

    OdpowiedzUsuń
  15. A czy myślisz, że gdybyś teraz w takim stanie spędzała około 9-10h dziennie przed granatowym monitorem z białymi cyferkami i literkami to by Ci się polepszyło?:D Sama sobie jestem winna. Na początku bagatelizowałam sprawę myśląc, że mam zmęczone oczy. Próbowałam okładów i kropelek bez recepty z apteki. Okulistka się roześmiała, że tu potrzebne jest potężne działo, na sterydzie.

    To też mój pierwszy raz (tak sobie wyznajmy). Nigdy nie chorowałam na oczy. Noszę okulary, ale nigdy nie miałam chorych oczu. Dwie osoby ode mnie z teamu miały chore oczy jakiś czas temu jedna po drugiej i pewnie te bakterie gdzieś tam się w tym biurze uchowały.

    Ja sobie zakraplam sama. Taka fajna jestem! Wiesz, pomogłabym Ci, ale to trochę daleko;]

    Wydłubać to może nie, ale nadal mam światłowstręt i mam wrażenie jakby mnie gałki całe bolały:D

    P.S. Nie posądzałabym Cię o zdradę królów. Mi się podoba, ale największą sympatią darzę jednak te typowe szlagiery z dwóch pierwszych płyt.

    OdpowiedzUsuń
  16. No nie da się ukryć, że w dużej mierze sama ukręciłaś ten bicz na siebie. Wolne Ci było potrzebne, a nie siedzenie przed monitorem [no właśnie, co tu jeszcze robisz?] ;) Ja chyba zaraz wyłączę komputer, bo Połówek już się zbliża [dobrze, że kochani kierowcy autobusów dali sobie dzisiaj spokój ze strajkiem i nie doprowadzają ludzi do szału...], więc pasowałoby przygotować jakąś kolację. Gdybym długo się nie odzywała, to będzie znaczyło, że spaliłam dom i jestem bezdomna ;)

    No ja właśnie mam od dziś zamiar stosować te krople bez recepty. Jeśli one nie pomogą, to wizyta u lekarza będzie niestety nieprzyjemną koniecznością.

    Niestety, to jest strasznie zaraźliwe cholerstwo. Ja jestem czwartą ofiarą. Mam tylko nadzieję, że nikogo w domu nie zarażę. Tak to właśnie jest, kiedy roznosiciel bakterii pojawia się w pracy. U Połówka jakiś czas temu trzech panów padło z kolei ofiarą jęczmienia. Miałam go kiedyś w dzieciństwie i byłam leczona metodą "złotej obrączki". Hehe. Kojarzysz może?

    Czuję potrzebę wyjaśnienia, skoro padają tu takie brzydkie słowa jak zdrada i insynuacje niewierności ;) Ja ich nie zdradziłam - nadal ich lubię, tyle tylko że rzadziej słucham, bo mam inną "fazę". Nie mogłam zdradzić Arcykrólów, bo najpierw pokochałam Królów Leona. To tak gwoli ścisłości, trzymając się chronologii :) Jak już przesłucham tę płytę, o której mówisz, dam Ci znać.

    OdpowiedzUsuń
  17. To proste. Jestem od Ciebie uzależniona;] Ograniczam komputer do minimum. To mój drugi raz dziś dopiero. Pierwszy był na szybko po śniadaniu:P

    Nie strasz tak nawet! Swoją drogą u Ciebie to same takie historie jak nie koty mordercy to ślepa kobieta usiłująca gotować;]

    Nie wiedziałam nawet, że to takie zaraźliwe, bo jak wspomniałam nigdy nie miałam chorych oczu. Pozdrów Połówka-nieszczęśnika, który będzie Ci musiał zakraplać oczy i potem sam sobie;)

    Kojarzę, kojarzę. Ludowe lekarstwa zawsze w cenie:P

    Czyli Ty to bigamistką jesteś:D

    OdpowiedzUsuń
  18. Wygląda na to, że heroina to moje drugie imię ;) Chociaż "szczęściara" wydaje się być bardziej na miejscu. Kobieto, ja czuję, że odżywam! Po tych wczorajszych kropelkach dziś WIDZĘ sporą różnicę, już nie mam rozmazanego obrazu przed oczami, a i pan doktor Połówek stwierdził z pełnym przekonaniem, że moje oczy już zdrowieją, zakropił je ponownie, po czym spakował manatki i pojechał do pracy :) Światłowstrętu też już nie mam, co jest mi bardzo na rękę, bo słońce niesamowicie świeci od samego ranka! Wychodzę na prostą! Teraz Twoja kolej!

    Bardzo zaraźliwe, aczkolwiek przebywanie z chorym niekoniecznie musi oznaczać zarażenia. Ja na przykład kilka lat temu miałam do czynienia z roznosicielem, a mimo to nic na mnie nie przeszło. No cóż, wygląda na to, że wykorzystałam już limit szczęścia, bo tym razem dopadło mnie ze zdwojoną siłą.

    Życie opiera się na symbiozie: Połówek zakropił moje oczy, a ja jego, jako że te krople polecane są także dla osób, które pracują przy komputerze, przebywają w klimatyzowanych pomieszczeniach i prowadzą samochód przez kilka godzin. Jakby nie patrzeć, spełnia wszystkie warunki :)

    Wszystko wskazuje na to, że chyba nią jestem. Mam duże serce i jestem w stanie obdarzyć miłością więcej niż jedną osobę/stworzenie :)

    OdpowiedzUsuń
  19. No, oczywiscie to tez zalezy co sie robi, nie wiem czym sie zajmujesz ale jak jestes np lekarzem to na pewno mozesz zapomniec o 40 godzinach co tydzien i ustalonych godzinach pracy w ogole. Na szczescie ja jak na razie wykonuje prace ktora z malymi wyjatkami nie wymaga wiecej niz standardowych 8 godzin dziennie przez 5 dni.

    OdpowiedzUsuń
  20. Właśnie o to chodzi - taka specyfika pracy. Generalnie to nie mam nic przeciwko nadgodzinom czy pracy w sobotę, bylebym tylko nie zaharowywała się co tydzień. Bo kiedy jednak spędzasz w miesiącu trzy/cztery weekendy w pracy, to niekoniecznie jest to fajne. W pewnym momencie nie chcesz już nawet tej dodatkowej kasy, bo nie jest ona tak atrakcyjna jak święty spokój :)

    PS. Przepraszam za zwłokę w odpowiedzi na komentarz, ale nie miałam dostępu do komputera.

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie wiem co bym zrobiła na Twoim miejscu. Praca w zarządzaniu mieszkaniami i użeranie się z najemcami może nie zmieniło mnie jeszcze doszczętnie w zimną sukę, ale nauczyłam się asertywności. Takiej asertywności ukrytej pod powłoczką wyszukanej uprzejmości, lodowatej, o ile to konieczne ;) Kill'em with kindness ;))) Ale największym moim motywatorem jest Liwka. U mnie na szczęście nie ma nadgodzin, ale wszyscy w pracy wiedzą, że cenię sobie czas z rodziną.

    Tak czy inaczej też jestem zdania, żeby nie robić nikomu dobrze kosztem swojego odpoczynku i wolnych dni które Ci się należą jak psu buda. Mógł Ci szefu dać dodatkowy dzień wolny w następnym tygodniu. To byłoby fair. Poza tym już chyba wyrobiłaś sobie dobrą opinię ;) Grzeczne dziewczynki idą do nieba, a mniej grzeczne maja 3-dniowe weekendy ;)))

    Dodatkowa kasa- super, ale w pewnym momencie dochodzi się do wniosku, że kasa to nie wszystko. Ja doszłam do takiego punku, w którym stwierdziłam, że mam po prostu "enough" i priorytet to dla mnie wylegiwanie się w hamaku. W domu. W weekendzik :) Praca to tylko praca. Od zawsze sobie powtarzam, że pracuję po to aby żyć, a nie żyję po to aby pracować ;)))

    Cudownej niedzieli życzę!!!

    OdpowiedzUsuń
  22. Witaj, Pełnoletnia! Jakże miło widzieć Cię w sieci! :)

    Przeżyję. Na szczęście mam urlop, z którego nikt nigdy nie próbuje mnie ściągać do pracy. Niby oczywista rzecz, ale nie do końca. W poprzedniej pracy Połówka zdarzało się, że jego szef dzwonił do niego, kiedy my akurat byliśmy na urlopie. Raz chyba nawet nas z niego nieco wcześniej ściągnął, innym razem z kolei nieco go popsuł, bo roztoczył przed nami wizję ewentualnego powrotu. Uroki bycia prawą ręką szefa...

    Ale ja nie chcę dodatkowych dni wolnych, nie potrzebuję ich. Do szczęścia zazwyczaj wystarcza mi pełny, dwudniowy weekend. Teraz to mam wręcz istne szaleństwo urlopowe z okazji Wielkanocy, a w całkiem bliskiej przyszłości długi weekend majowy, a później to już urlop. Jest z górki!

    Jezu, ale późno odpisuję na Twój komentarz! Nie wiem, kiedy ten czas zleciał! Wybacz!

    Dzięki za wizytę. Wspaniałych Świąt i pięknej, wiosennej pogody Wam życzę, bo zdaje się, że Wam jej ostatnio brakuje.

    OdpowiedzUsuń