Nic nie wskazywało na to, że wizyta w zamkuDonore, noszącym piękną irlandzką nazwę Fort Dumy, będzie obfitowała w tylewrażeń. Wspomniany zamek to jeszcze jeden z wielu tutejszych ufortyfikowanychwież mieszkalnych należących niegdyś do jakiegoś lokalnego, wielce wpływowegowłaściciela ziemskiego.
Jego początki sięgają XV wieku. Donoreokreśla się czasami dziesięciofuntowym zamkiem. Dość nietypowa nazwa, mogłobysię wydawać. Dawno, dawno temu [a konkretnie w 1429 roku], kiedy ziemie leżącew hrabstwach Meath, Louth, Dublin i Kildare nękane były przez gaelickich lordów,król Henryk VI postanowił temu zaradzić. Nie od dziś wiadomo, że pieniądz mabardzo wszechstronne zastosowanie i nieraz potrafi zdziałać cuda. Henryk VIwykoncypował zatem, że zapłaci £10 każdemu, kto w przeciągu najbliższychdziesięciu lat zdecyduje się wybudować właśni taki mały, obronny zamek. Wysokina 40 stóp,szeroki na 16 stópi długi na 20 stóp.I z tego oto pomysłu zrodził się zamek Donore.
Wieżyczka leży nieopodal drogi na jednym zsoczyście zielonych pastwisk, na które wchodzi się przez dziurę zrobioną wkrzakach. I tu zaczynają się atrakcje. Łąka jest do tego stopnia zaminowana, żepokonanie tych kilkudziesięciu metrów dzielących nas od zamku zakrawało nierazna Wyższą Szkołę Survivalową. Tego się nie spodziewaliśmy. Zabralibyśmy ze sobągumowce. Zamiast nich obydwoje mieliśmy białe buty, przez co musieliśmykomicznie wyglądać, drepcząc po pastwisku niczym paniusia z miasta, łudząc się,że uda nam się ominąć pamiątki pozostawione przez pasące się tu stado byków.No, właśnie, BYKÓW, nie krów.
Te niekoniecznie sympatyczne zwierzętapełnią rolę strażników twierdzy. Złowrogim okiem spoglądają na każdego, ktochce wkroczyć na ich terytorium. W pierwszej minucie prawie daliśmy się nabraćna to ich groźne oblicze. Mieliśmy tylko wykonać fotki z dystansu, po czymoddalić się w bezpiecznym kierunku. Doszłam jednak do wniosku, że to byłobywielką skazą na moim honorze. Ja, Taita, baba ze wsi, gdzie spędziłamkilkanaście lat mojego życia, mam zrezygnować ze zwiedzenia zamku tylkodlatego, że na pastwisku czeka na mnie ponad tuzin byków? Przecież to wstyd dlakażdej szanującej się wieśniaczki. Zapadła więc decyzja: wkraczamy do akcji.Uzbrojeni tylko w aparaty i szybkie [?] nogi.
Jednak, aby tak całkiem chamsko nie było,doszliśmy do wniosku, że przed wkroczeniem na teren prywatny, należałobynajpierw uzyskać zgodę właściciela domku leżącego po przeciwnej stronie drogi.Dostaliśmy zielone światło i zapewnienie, że byki JESZCZE nikogo do tej porynie ruszyły. Posłaliśmy sobie spojrzenie mówiące „aha, czyli będziemy tymipierwszymi” i w zwartym szeregu [bo w kupie siła!] ruszyliśmy na pastwisko.
Aby nie prowokować i nie igrać z ogniemdrzemiącym w naszych biało-czarnych przeciwnikach, obeszliśmy ich szerokimłukiem, zamiast znacznie skrócić sobie drogę, co było możliwe idąc prosto.
Im bliżej zamku, tym ciekawiej: z otwartej,zamkowej bramy wyszedł nikt inny tylko byk.
A za nim drugi.
A po drugim trzeci...
Byki chwilę postały nieruchomo, cały czasmierząc nas wzrokiem, po czym wolno się oddaliły. A my, nie zastanawiając siędługo, wskoczyliśmy do środka wieży i… o mało co nie straciliśmy przytomności.Uderzyła nas zabójcza mieszanka byczych odchodów, która w tak upalny dzieńmiała spotęgowaną siłę rażenia. Znajdowaliśmy się na parterze zamku, adokładniej mówiąc w byczej kuwecie [czy też latrynie, nazywajcie to jakchcecie], która z powodzeniem mogłaby być najskuteczniejszą bronią biologicznąXXI wieku. Pierwsze wrażenie: ale tu śmierdzi!! Wrażenie drugie: ciemność,widzę ciemność!! Znajdowaliśmy się w absolutnej ciemni, w zamroczeniubalansując na granicy utracenia przytomności. Ściany lśniły od moczu, a napodłodze walały się bycze kupy. Bycze w dosłownym znaczeniu. Ogromne,śmierdzące i obrzydliwe.
Kiedy już otrząsnęliśmy się z zamroczenia,a nasz wzrok przyzwyczaił się do ciemnego pomieszczenia, powróciła nam zdolnośćmyślenia. Błyskawicznie zabarykadowaliśmy się od wewnątrz i już chwilę potemprzekonaliśmy się, że było to mądre rozwiązanie, bo przez kratę do środka zamkuzaczął zaglądać przywódca byczego gangu – chyba jedyny osobnik uzbrojony wmałe, skierowane ku ziemi, rogi.
Zamek Donore ma trzy kondygnacje. Naparterze – jak już wiecie – jest bycza toaleta. Ta prawdziwa, używana przezdawnych mieszkańców twierdzy znajduje się nieco wyżej, na pierwszym piętrze.Sufit na parterze jest ładnie sklepiony, a w zakamarkach w całym zamku znajdująsię prawdopodobnie ptasie gniazda. Prawdopodobnie, bo żadnych ptaków niewidzieliśmy.
Po prawej stronie wejścia znajdują sięspiralne, mocno zrujnowane schody. Oczywiście można się po nich przedostać nawyższe kondygnacje, jednak każdy robi to na własną odpowiedzialności. To hardlevel – dla osobników lubiących adrenalinę.
Donore castle ciągle posiada dwie cechywskazujące na jego obronną funkcję. Na samym szczycie zamku, bezpośrednio nadwejściem do wieży, usytuowano machikuły, skąd na głowy najeźdźców zrzucanokamienie i wylewano różne gorące substancje, aby ostudzić zapał wrogów. Wśrodku zaś, nad zamkowym przedsionkiem, znajduje się kolejna atrakcja pełniącapodobną funkcję co machikuły. To otwór o wdzięcznej nazwie „murder-hole”.Mordercza dziura.
po lewej stronie - "mordercza dziura", po prawej - to, co pozostało po klatce schodowej
Na zamkowej kracie wisi kłódka, bo kiedyśDonore castle był na nią zamykany i aby się do niego dostać, trzeba było udaćsię po klucz do właścicieli pastwiska. Opuszczając zamkowe mury, postanowiliśmyzamknąć za sobą bramkę. Byki wystarczająco tam nabrudziły. Na szczęście niemusieliśmy oglądać ich min, kiedy towarzystwo zwietrzyło, co zrobiliśmy.Byliśmy daleko od zamku. Bezpieczni. Poza ich zasięgiem.
Ciekawe dzieło architektury, ale najbardziej rozbawiły mnie byki wychodzące jeden po drugim z zameczku :)) i te zdjęcia, jeden byk, drugi byk, trzeci byk :D dobry artykuł Taita!
OdpowiedzUsuń10 funtów za zamek? Aż się wierzyć nie chce, że od tamtej pory inflacja tak się posunęła... Hardkorowa wycieczka :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńwow ... przygoda z bykami z lekkim dreszczykiem ;D a kiedy tam byliście ??? w wakacje ??? taka piękna pogoda na fotkach a u mnie deszcz i szarość za oknem ... .ehhhh
OdpowiedzUsuńW kronikach ta wycieczka powinna zostać zatem nazwana "Byczą Krucjatą". Proszę, to dotarłaś aż po bramy mojego hrabstwa (Co. Louth), jak wrażenia?dr Woland
OdpowiedzUsuńUśmiałam się z tych byków. Swoją drogą trochę to ciekawe, że zwierzęta uznały zamek za swój, nie uważasz? Z "murder hole" o ile dobrze pamiętam spotkałam się w Dalkey na zamku. Skąd Ty tak dużo wiesz, co?:)Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńPozwoliłam sobie nominować Cię do Kreativ Blogger, szczegóły u mnie na blogu. Pozdrawiamy :)
OdpowiedzUsuńA mnie jakoś nie było do śmiechu, kiedy byki po kolei wyłaniały się z zamku ;) Swoją drogą, dobrze, że wyszły zanim my weszliśmy do wieży :) Kto wie, co by się tam działo? :) Cieszę się, że się podobało :) Bardzo miło wspominam tę wycieczkę :) Pozdrawiam z deszczowej krainy.
OdpowiedzUsuńI pomyśleć, że gdyby nie te byki, byłaby to jedynie zwykła, rutynowa wizyta :)
OdpowiedzUsuńNie tylko u Ciebie, Polly. U mnie też ostatnio paskudnie i deszczowo. W dodatku od wczoraj mamy straszną wichurę. A co do wyprawy na zamek, to masz rację. Byliśmy tam w zeszłorocznym lecie. Super pogodę mieliśmy. Teraz niestety nie jest tu tak ładnie. Zima jak w wielu innych miejscach - szaro, buro i ponuro. Chcę lata! Albo przynajmniej wiosny.
OdpowiedzUsuńŚwietny tytuł! Że też sama na niego nie wpadłam :) A county Louth odwiedziłam już wielokrotnie :) Lubię to malutkie hrabstwo :) Owszem, nie wyróżnia się na tle innych, ale jest przyjemne i godne odwiedzenia :) Jeszcze nie raz i nie dwa pojawię się tam :)
OdpowiedzUsuńOne dosłownie olały dziedzictwo narodowe Irlandii i uczyniły z zamku Donore chłodnię, a zarazem kuwetę ;) Pod względami zapachowymi wizyta w tej wieży była iście traumatycznym przeżyciem. A poza tym tam absolutnie nie powinno się wchodzić w innym obuwiu, jak tylko w gumowcach :) Dalkey Castle, powiadasz? Szczęściara! Ja nie miałam okazji zajrzeć do środka zamku, bo jego wrota były zamknięte. Musiałam zadowolić się zdjęciami z zewnątrz. A tak na marginesie Dalkey to przyjemne miejsce, spodobała Ci się tamtejsza atmosfera? Jakie inne zamki udało Ci się zwiedzić będąc na wyspie? Jeśli znajdziesz czas na odpowiedź, z chęcią poczytam :) Może dowiem się o jakimś, o którym jeszcze nie wiem? Pozdrawiam serdecznie z krainy deszczowców ;)
OdpowiedzUsuńAgnieszko, wielkie dzięki :) Byłam, widziałam i czuję się naprawdę wyróżniona. Jeszcze raz dziękuję za uznanie :)
OdpowiedzUsuńWitaj!Gdzie dokładnie ten wieżo-zamek się znajduje? Podpisuję się nad zachwytem innych odnośnie tych byczków, dodały pozytywnych wrażeń i sprawiły, że wizyta była ciekawsza. Przynajmniej można odnieść takie wrażenie czytając opis tej wycieczki.A budowla charakterystyczna. Troszkę dziwne, że tego typu kanciaste i surowe coś, nazywa się zamkiem :-)Oczywiście w tej prostocie jest pomysł, szczególnie jeśli idzie o obronę przed najazdem obcych. Na pierwszy rzut oka wydaje się być nie do zdobycia.pozdrowionka!
OdpowiedzUsuńPo raz pierwszy pomyślałam, że TEN zamek to nawet dychy nie jest wart. Ot zwykła wieża pośrodku pastwiska... I chyba tylko te byczki stanowiły jakąś atrakcję. Ale zdjęcia, jak zwykle, śliczne :)
OdpowiedzUsuńWitaj, Ćwirku :) Wieżo-zamek kojarzy mi się z nazwą jakiegoś potwora ;) Zamek jest niezwykle prosty w swojej budowie, bo i proste było jego przeznaczenie: miał służyć jako twierdza obronna, nie zaś wypoczynkowa :) Jak mu się dobrze przyglądniesz, to zauważysz, że nie jest to taka zwykła, kanciasta wieża typowa dla Irlandii - Donore Castle ma na przykład zaokrąglone narożniki i spiralne schody w południowo-zachodnim rogu :) Skromny, surowy, ale dla mnie mimo wszystko ciekawy :) A co do byków, to w istocie dodały one smaczku :) A oto co znalazłam w internecie odnośnie lokalizacji zamku: Located 8 miles SW of Trim on the Kinnegad Road (T26)Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńVerito, na nasze szczęście dostępu do zamku broniły "bullocksy", czyli wykastrowane, z reguły spokojne byczki ;) Gdyby tam był choć jeden byk, "bull" z prawdziwego zdarzenia, nikt nie zmusiłby mnie do wejścia na łąkę ;)
OdpowiedzUsuńTaka bycza ...hmm ... działalność to też doskonały motyw obronny. Wyobraź sobie droga Wieśniaczko :) tuzin wojów z bojowym okrzykiem na ustach zdobywających zamek. Wyważają drzwi, wpadają do środka, a pierwsi z nich już czują efekty broni biologicznej. Odwracają się w miejscu i z okrzykiem przerażenia uciekają przez nieświadomych jeszcze niczego kompanów. Następuje moment zamieszania, niezrozumienia, ten mdleje, tamten zostaje stratowany, a zamek pozostaje niezdobyty.... genialne!
OdpowiedzUsuńhehe, motyw z bykami wychodzącymi po kolei z wieży zamku boski ! :D a sam zamek bardzo łady i pogoda na tych zdjęciach śliczna :) Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńHaha :) W rzeczy samej genialne :) Za każdym razem, kiedy przypominałam sobie Twój komentarz, jednocześnie wyobrażając sobie tę scenkę, parskałam śmiechem :) Zawsze wydawało mi się, że powinieneś pisać książki. Teraz już wiem, że równie dobrze mógłbyś zająć się tworzeniem scenariuszy :) Serdeczne pozdrowienia od Wieśniaczki :) Teraz już wiesz, czemu tak bardzo lubię Irlandię. Bo to ponoć "jedna, wielka wieś" :) Trzymaj się ciepło i nie daj zwariować Tanzańczykom ;) Bezpiecznej podróży Wam życzę! Wracaj szczęśliwie do Krainy Deszczowców, bo koniecznie musisz zdać relację z wyprawy :)
OdpowiedzUsuńWitaj Czarna (rogata) duszyczko :) W taką brzydką i zimową porę trzeba sobie umilać życie, wspominając wakacyjne wyprawy :) Już nie mogę się doczekać lata! Albo chociaż wiosny :) Przesyłam pozdrowienia z Zielonej Wyspy :)
OdpowiedzUsuńSię uśmiałam, choć wierzę, że Wam do śmiechu nie było :) Co do byków to napisze Ci o mojej siostrze, która lata na paralotniach i jak w ubiegłym roku byli na lataniu w Hiszpanii to kilka razy zamiast na lądowisku lądowała na pastwisku byków :))) Ale dała radę :)
OdpowiedzUsuńRutynowa - podoba mi się to określenie :)))
OdpowiedzUsuń:-) Pogoda jak na zawołanie ;-) Swoją drogą niektóre budynki wyglądają dużo lepiej na zdjęciach na tle błękitnego nieba niż na tle chmur. Ten niebieski tak ładnie kontrastuje. I jakoś bardziej ma się ochotę pojechać w dane miejsce. Pozdrawiam Cię serdecznie, wracam do nauki, chora (znów) ale nie ma wyjścia bo jutro dwa ważne zaliczenia.Dobrego dnia! :-))
OdpowiedzUsuńNo! to daliście "bobu" bykom. Sama chciałabym zobaczyć ich miny, kiedy ujrzały, że kibelek jest zamknięty :)A wieża jest wspaniała. Ileż mogłyby te mury opowiedzieć z przeszłości. Ciekawe i ładne miejsce (mimo byczków) :)Pozdrawiam Taitko ciepło :))
OdpowiedzUsuńSłowa uznania, drogi Sherlocku. Niemniej tak szybko mnie do Tanzanii nie wysyłaj. Wyjazd dopiero za tydzień. A ekwipunek dopiero w trakcie kompletowania. Umarłbym chyba, gdyby nie zostawił sobie tego na ostatnią chwilę...
OdpowiedzUsuńJa tam się nie uśmiałam... Aż żal d... ściska że nikt nie ogrodzi tego zameczku, tylko jakiś irolski wieśniak pozwala tam załatwiać się swoim krowom :((( Można by powiedzieć: ot, irlandzki folklor... Ale to jest naprawdę Irlandia z najgorszej strony :((( A ile takich zameczków się marnuje :( Precież one prawie wszystkie stoją właśnie u kogoś na polu... Za 200, 300 lat, kiedy pozostanie z nich tylko kupa kamieni, Irlandczycy zorientują się do czego doprowadzili. Rednecks!!! PS: Filmu obejrzęliśmy jak na razie połowę. Było juz strasznie późno i musięlismy przerwać projekcję, poza tym, Tygrys mi... usnął ;)
OdpowiedzUsuńBad timing, kolego, bad timing! ;) W następnym tygodniu to ja mam urodziny. Nie pogardziłabym jakimś toastem za moje zdrowie, a tymczasem nie mogę na nic takiego liczyć, bo MiSzA musi być w pełni trzeźwy w czasie zdobywania szczytu :) Mowa oczywiście o Kilimandżaro ;) Jaki tam znowu ze mnie Sherlock? :) Pochwaliłeś się na blogu Irolki ;)
OdpowiedzUsuńElso, ależ masz hardkorową siostrę! Paralotnia... zeszłabym na zawał, gdybym musiała jej użyć ;) A jak sprawa wygląda z Tobą? Korzystałaś kiedykolwiek z takiego sprzętu? ;)
OdpowiedzUsuńŚwięta prawda - wszystko, ale to wszystko wygląda dużo lepiej na tle lazurowego nieba. A co do zaliczeń, to mam nadzieję, że pokazałaś wykładowcom, kto tu rządzi ;)
OdpowiedzUsuńMiledo, gdyby tylko te mury potrafiły mówić, to pewnie dowiedziałybyśmy się o wielu ciekawych wydarzeniach, bulwersujących historiach, a może nawet o pikantnych szczegółach z życia mieszkańców zamku? :)
OdpowiedzUsuńEasy, tiger :) Ja ostatnio tak się zdenerwowałam, kiedy zwiedzałam Moydrum Castle, "ten od U2", a wcześniej, kiedy natrafiłam na zamek Greencastle, który fajnie wyglądał z zewnątrz, w środku natomiast był potworną meliną i wysypiskiem śmieci zarazem... Włosy się nieraz jeżą na głowie, a scyzoryk otwiera w kieszeni, kiedy ma się okazję oglądać dowody braku szacunku dla własnego dziedzictwa narodowego. A wielu Irlandczyków nie dba o zamkowe ruiny z prostej przyczyny - dla części z nich taki zamek to ciągle symbol angielskiej tyranii. Nic takiego. Ot, kupa gruzu. A tak na marginesie, to Donore jest akurat pięknie zachowany. Gdyby tylko tak nie śmierdział i był zamknięty dla byków...
OdpowiedzUsuńPodziwiam odwagę, ja bym się raczej nie zdecydowała przekroczyć płotu :-) Zdjęcia świetne, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa wiem skąd swoje informacje czerpiesz. Niemniej było to kawałek czasu temu, tym bardziej słowa uznania. I chwaliłem się Tanzanią, o Kilimandżaro nie wspomniałem ani słowem. O toast się nie bój. Nie takie rzeczy MiSzA na bańce zdobywał :). Kiedy ten radosny dzień?
OdpowiedzUsuńAlex, jedni nazwą to odwagą, inni skłonnościami samobójczymi ;)Przesyłam ciepłe pozdrowienia choć na dworze strrasznie zimno.
OdpowiedzUsuńTrzymam Cię za słowo :) Ps. A ja naiwna myślałam, że po ostatnim weekendzie już nie możesz patrzeć na alkohol ;)
OdpowiedzUsuńNie próbowałam i nie zamierzam, ale moje siostra od podstawówki o tym marzyła. Paradoks polega na tym, że ona nie ma prawa jazdy na samochód, ale ma prawo jazdy na prowadzenie obiektów latających ;))A ja raz latałam na takiej motolotni dwuosobowej , kiedyś podeślę Ci zdjęcie, to się uśmiejesz :)))
OdpowiedzUsuńinteresujący opis wycieczki,ale gadanie o kupach mogliście sobie darowac
OdpowiedzUsuńZasadniczo, to mieliście farta ;) Mnie kiedyś takie stado, w podobnych turystycznie okolicznościach, dorwało na środku dużej łąki/pola. Z tym, że akcja zaczęła się od szarży w moją stronę całego stada, którego wcześniej nie zauważyłem, bo było ukryte w jakichś krzakach na jej obrzeżu. Na domiar złego te moje byki były całkiem normalnie rogate. Uratował mnie elektryczny pastuch przebiegający przez środek łąki/pola. Stado zahamowało przed nim "z piskiem opon", a ja na szczęście byłem za nim... jakiś 1m ;) Wtedy je zauważyłem, co jak nietrudno się domyślić zamurowało mnie kompletnie ;) Jak oprzytomniałem, to pojawił się kolejny problem: jak tu zejść z łąki? Za każdym razem kiedy zrobiłem kilka kroków, stado rozpędzało się w moją stronę i hamowało tuż przed drutami, wiszącymi jakieś 0,7m nad ziemią ;) A ja musiałem iść wzdłuż pastucha, bo odrobinę dalej zaczynały się jakies uprawy...
OdpowiedzUsuńhehe super przygoda, super artykuł ale i odwaga jeśli zrobiliście zdjęcia byczkom z góry :) Co do zapachów to podobnych doznań miałam okazję doznać podczas pierwszej wizyty u koleżanki 10 kotów, 2 psy, rybki, nutrie, świnki morskie na niespełna 40 m2 -weszłam i wyszłam, głupio było więc weszłam ale potem już trenowałam wstrzymywanie oddechu
OdpowiedzUsuńWidzisz, bo te cwaniaki są odważne tylko wtedy, gdy są w stadzie :) Wtedy lubią sobie poszpanować i postraszyć napotkanego, Bogu ducha winnego, człowieczka. Z tego co zauważyłam, to w sytuacji "sam na sam" praktycznie każdy krowi osobnik woli trzymać się na uboczu. No chyba, że jest to wściekła krowa ;) Fajna przygoda :) A określenie "całkiem normalnie rogate" jeszcze lepsze :)Pozdrawiam z Zielonej Wyspy :)
OdpowiedzUsuńWybacz, czasami nie można tak po prostu pominąć pewnych szczegółów :)
OdpowiedzUsuńDostałam mdłości na samą myśl o tym ;) To musiała być ekstremalna sytuacja dla Twoich nozdrzy, nie zazdroszczę!No i jak tak można żyć? Rozumiem miłość do zwierząt, bo sama jestem wielką miłośniczką futrzaków, ale we wszystkim trzeba zachować umiar i rozsądek. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie, koniecznie :) Ps. Podziwiam ją! I za odwagę i za konsekwencję w dążeniu do realizacji marzeń :)
OdpowiedzUsuńW tej Irlandii to nawet trawa jest bardziej zielona :)
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że internet nie działa na zmysł powonienia (przynajmniej na razie jeszcze nie), i patrząc na zdjęcia mogę zachować wrażenie sielankowości i błogiego spokoju :) Słodkie po prostu :) A zamek, mimo że maleńki, w lepszym stanie niż polskie z tego okresu (pominę refleksje na temat potopu szwedzkiego itp). Na Twój blog znów trafiłam "przypadkiem", po prostu tematycznie, i nie zawiodłam się. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńKasiu, zamek jest faktycznie zadziwiająco dobrze zachowany. Owszem, w środku trochę trzeba się namęczyć wchodząc na piętro po tych pogruchotanych schodkach, ale oceniając stan zewnętrzny, jest naprawdę dobrze! No i te byki dodają uroku i adrenaliny ;)Pozdrawiam serdecznie z zimowej i chłodnej wyspy :)
OdpowiedzUsuń