„Heaven, I’m in heaven” – myślę sobie, ilekroć rozejrzę się wokół siebie. Jeszcze za życia trafiłam do nieba. Wspaniałe uczucie.
To jedna z tych chwil, kiedy mam ochotę powiedzieć: „chwilo, trwaj wiecznie”, i kiedy jednocześnie żal okrutnie ściska mi serce, bo nie mogę zatrzymać czasu, albo chociaż spowolnić jego upływu. Bo choć jest mi tu niesamowicie dobrze, to jednak wiem, że to, co widzę, to bańka mydlana. Piękna, ale nietrwała. Niedługo pryśnie, bo jest krucha niczym życie motyla. Jednak zanim to nastąpi, zanim stanie się nieuniknione, czyli znienawidzony powrót do szarej rzeczywistości i pracy, będę mieć jeszcze kilkanaście godzin w boskim Mayo. Już teraz, siedząc w uroczym hotelu z widokiem na Clew Bay, wsłuchując się w ryczące wody oceanu i wpatrując się w czarne jak atrament niebo, wiem że przyjazd tu był świetną decyzją. Nie żałuję ani jednego przejechanego kilometra.
Mam masochistyczne ciągoty. Lubię, kiedy wiatr znad oceanu ostro mnie smaga, rozwiewa mi włosy we wszystkie strony świata, a zimno kąsa niemal do bólu. Ma to wszystko swój urok. Wtedy przypominam sobie, jak czasami niewiele potrzeba do szczęścia, jak dobrze czuję się w takich samotniach, w których częściej natrafia się na owce niż na ludzi. Nie przeszkadza mi nawet smak rozpuszczalnej kawy z hotelowego pokoju. Tu, gdzie tylu ludzi prowadzi prosty, poczciwy żywot w zgodzie z przyrodą, narzekanie na tak prozaiczne sprawy jak nie taki smak kawy, zakrawa na bluźnierstwo. Każdy dzień nad oceanem jest lepszy niż ten w głębi lądu.
Może za miesiąc, dwa skręcałabym się z tęsknoty za cywilizacją. Teraz jednak żałuję, że nie mogę rozciągać czasu niczym gumy. Bo Mayo na nowo rozkochało mnie w sobie i awansowało do czołówki moich ulubionych hrabstw. Westport faktycznie jest uroczy i kolorowy, Croagh Patrick dostojny i piękniejszy niż na zdjęciach, a ocean - jak zwykle zresztą – oszałamiający. Tylko dlaczego czuję, że moje miejsce jest tu, a nie tam, kilkaset kilometrów dalej?
Są rzeczy, osoby i zdarzenia, które możne podsumować jednym słowem. Są też takie, których nie mogą opisać wszystkie słowa tego świata. Bo bez względu na to, co bym tu napisała, i tak nie oddam klimatu i piękna tego miejsca. To trzeba zobaczyć. Na razie jestem poza domem, ale kiedy już do niego dotrę i przerzucę zdjęcia z aparatu na komputer, pokażę Wam mój kawałek raju. I odpiszę na wszystkie komentarze. Tymczasem zaś przesyłam Wam ciepłe pozdrowienia z zachodu, przepraszam za przerwę na blogu, tego grafomańskiego posta skreślonego na kolanie i życzę Wam dobrej nocy. Dziś, jak na wariatkę spragnioną oceanu przystało, śpię przy szeroko otwartym oknie i nie mam zamiaru korzystać z zasłon. Kiedy ma się za oknem takie widoki i takie odgłosy, grzechem byłoby odcięcie się od nich.
Tak mi tu dobrze…
szkoda, ze mi tam nie po drodze, moze nastepnym razem :P
OdpowiedzUsuńz niecierpliwoscia czekam na zdjecia ;)
Taito! Ty jednak żyjesz! Miałam tam być w przyszłym tygodniu, ale jednak nie będę. Ciekawa jestem tych okolic. Mam podobne, masochistyczne upodobania jak Ty. Uwielbiam ocean, uwielbiam kiedy wiatr smaga moją twarz wraz z zimnem. Również wolałabym mieszkać nad oceanem.
OdpowiedzUsuńWczoraj byłam w jednym z Twoich ulubionych miejsc. Uwierzysz? Pogoda była wspaniała!
Pozdrawiam z Irlandii;)
Mmmmm - zamruczał Zielak, czytając opis pobytu nad oceanem. :) Toż to wypisz, wymaluj obrazek jak ze Świnoujskich plaż nad Bałtykiem w okolicach przełomu października i listopada. Aż mi się zatęskniło za widokiem wzburzonej wody i fal bijących o brzeg. Również czekam na zdjęcia i szerszy opis wrażeń z pobytu w Mayo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. I życzę "gumowego" zegarka ;)
A mnie tylko to trzyma tutaj przy ludziach, że mam dzieci i muszę być blisko cywilizacji. za to obiecuję sobie, że kiedy dzieci wyfruną z gniazda, a nas będzie na to stać, przeprowadzimy się w pustkę. Zazdroszczę Ci tego wiatru we włosach....
OdpowiedzUsuńPobyt znajomych udany? U nas zrobione 100%! Nawet 105 ;)
Cudnie, ja tez chcę do takiego nieba ...
OdpowiedzUsuńZdecydowanie polecam Ci Mayo na kolejną wyprawę do Irlandii: cudne plaże, urocze góry i pagórki, krajobrazy wywołujące zachwyt, no i piękny, ale niebezpieczny ocean ze swoimi zdradliwymi prądami porywającymi. A jak będziesz chciała zatrzymać się w przyzwoitym hotelu z fajnym jedzeniem i widokiem na zatokę Clew, to dam Ci namiary na moją noclegownię.
OdpowiedzUsuńMiłego pobytu na wyspie :)
Żyłam pełnią życia będąc w trasie, teraz to już tylko wegetuję. Tęsknię za Mayo, za wzburzonym oceanem, ale mimo to będącym kojącym widokiem.
OdpowiedzUsuńUwierzę, uwierzę. Na tym etapie życia, to już we wszystko jestem w stanie uwierzyć. Choć Ty pewnie nadal czujesz się jak w bajce, albo przynajmniej pięknym śnie.
Elso, co ja widzę? Właśnie zorientowałam się, że wróciłaś do blogowania i masz za sobą całkiem fajny pobyt na Kaszubach. Fajnie, że znów jesteś w sieci.
OdpowiedzUsuńA mnie trzyma tu chyba tylko to, że nie do końca mam pomysł na siebie i na moje przyszłe-ewentualne życie na odludziu. Wygranej w Lotto mi trzeba. Wtedy nie musiałabym zastanawiać się, z czego będę się tam utrzymywać. Bo mimo wszystko widokiem oceanu się nie najem i nie opłacę rachunków.
OdpowiedzUsuńUdany, udany, choć pojawiły się lekko marudzące głosy, że za mało wycieczek było. No cóż. Ja też najchętniej podróżowałabym niemal każdego dnia, ale trzeba jeszcze chodzić do pracy.
Gratulacje się Wam należą, bo dokonaliście tego, co było nie do wykonania ;) Fajnie, że pogoda była po naszej stronie.
Mmmmm, zamruczała Taita, czytając komentarz jednego ze swoich ulubionych Czytelników :)
OdpowiedzUsuńPolskie morze było pierwszym, jakie kiedykolwiek zobaczyłam na żywo, ale mimo to nigdy nie dało mi takiego szczęścia jak irlandzki ocean. Jakoś do niego nie tęsknię. Szczególnie wtedy, kiedy przeglądam zdjęcia zatłoczonych polskich plaż, które były powszechnym obrazkiem w tym roku. A w Mayo, Zielaku, cudne złociste plaże, fajne wydmy i garstka ludzi wokół/surferów w wodzie. Czyli 100% tego, co uwielbiam.
Mogłabym się podpisać pod Twoimi słowami zawsze, ilekroć jestem w drodze. Nie wegetuj, żyj! Również tęsknię za oceanem. Ukochałam go sobie bardzo, nawet nie myślałam, że aż tak bardzo. Jednak morze mam zdecydowanie bliżej.
OdpowiedzUsuńCóż to za etap życia? Mówisz jak staruszka a przecież jeszcze całe życie przed Tobą, Taito! Węszę kryzys pourlopowy. Czasami jak w bajce o Kopciuszku;) Byle też był happy end z księciem i karocą z dyni:D Tak na poważnie to moje dni to istna sinusoida. Odkrywam też siebie na nowo.
Zazdroszczę tego oceanu. Ze zbiorników i cieków wodnych u mnie występuje tylko rzeka :)
OdpowiedzUsuńTo tak jak ja. Chciałabym mieć go na wyciągnięcie ręki. Póki co każda wyprawa nad ocean to kilka godzin jazdy. Ale to akurat "wyrzeczenie", na które zgadzam się z uśmiechem na twarzy.
OdpowiedzUsuńAle jak tu żyć, panie premierze, kiedy ocean tak daleko, a wakacje się skończyły?
OdpowiedzUsuńJa też tęsknię. Dopiero niedawno wróciłam znad Atlantyku, a już kombinuję, już myślę, kiedy by tam znowu powrócić.
Taki etap życia, kiedy coraz mniej rzeczy i zjawisk mnie dziwi, kiedy coraz bardziej zaczynam wierzyć, że ludzi stać na największe świństwa i okrucieństwa. Chyba udzielił mi się mroczny klimat książek, które czytam: polityczne machlojki, malwersacje pieniędzy, zamachy, spiski, podejrzane "samobójstwa", porachunki mafijne. Brud, syf, korupcja... samo życie.
Nie czuję się staruszką. Mentalnie ciągle mam dwadzieścia lat :)
Kryzys pourlopowy mam zawsze wtedy, kiedy brutalnie wyrywa się mnie z mojego prywatnego raju i każe zadowalać się codziennością. No nie da się. Próbowałam!
Powodzenia życzę na nowej drodze życia ;)
Z tą wygraną w lotka to już byłaby pełnia życia. Wiesz, ja też na 100% nie wiem, jak to wszystko zorganizować kiedyś, ale wiem, że się uda, bo bardzo tego pragnę/pragniemy.
OdpowiedzUsuńPogoda była z nami, to trzeba przyznać, bo podczas pobytu tylko raz tak naprawdę mieliśmy cały dzień mżawki - nawet nie deszczu - a poza tym słonecznie. Na zachodzie trafiliśmy na fantastyczną pogodę na klifach i w Bunratty castle. Jakbyśmy zamówili :) I tylko żal, że tak szybko to wszystko minęło.
Pierwszy raz wypożyczaliśmy tu auto i też jestem niemożliwie zadowolona.
Może jest też całkiem blisko. Może od Ciebie trochę dalej niż ode mnie, ale zawsze jest. Ja mam tu jeszcze niedaleko rzekę i jezioro.
OdpowiedzUsuńJa na razie drętwieję z zimna. Muszę się ogarnąć i ruszyć gdzieś w drogę w trakcie wolnych dni. Budzę się jest mi zimno, zasypiam jest mi zimno..Szczęśliwie paczka z ciepłymi swetrami przywędruje w przyszłym tygodniu. Spodziewałam się bardziej ciepłego września.
Zmień lektury, zdecydowanie. Ludzie są wszędzie różni. Chciałabym przestać wierzyć, że przyciągamy jeden konkretny rodzaj ludzi.
Hmm, ja się jeszcze przyzwyczajam do codzienności. Nie mogę sobie oszczędzić porównań, jak na razie często na plus dla naszej ojczyzny. Tym razem nie zapytam czy uwierzysz.
Zobaczymy jak długa ona będzie;)
Super , że odpoczęłaś i nacieszyłaś swój wzrok pięknem oceanu. Masz rację jego piękna nie da rady opisać żadnymi słowami. Co prawda w przeciwieństwie do Ciebie nie przepadam jak wiatr wieje mi w uszy, ale i to ma swój urok.
OdpowiedzUsuńZa tydzień wyjeżdżam do pięknej Irlandii.Staram się za każdym pobytem być nad oceanem , albo chociaż nad jakąś zatoką np Dingle , gdzie jest piękna plaża Inch , mnóstwo muszelek na niej , a wieje podobnie jak nad oceanem , no i mam z Killarney niedaleko.
Serdecznie pozdrawiam . Podzielę się wrażeniami z kolejnego pobytu na Zielonej wyspie po powrocie.
O tak, Bawo. To był wspaniały, choć dość krótki, odpoczynek. Niestety wszystko, co jest dobre, szybko się kończy. Ocean to dla mnie tak magiczne miejsce, że bez marudzenia przyjmuję wszystkie jego wady i zalety. Z wiatrem i zimnem, które często mu towarzyszą, też można walczyć. Wystarczy mieć do dyspozycji ciepłe odzienie i gorący, wzmacniający napój. Od biedy zawsze można schować się w aucie i stamtąd podziwiać ocean.
OdpowiedzUsuńTo już za tydzień! Ale zleciało! Wstępna prognoza pogody na moje strony wyspy nie jest taka zła - powrót wyższych temperatur (19-20 stopni). Muszę w takim razie czym prędzej opublikować posta o Lismore Castle. Może skorzystasz z informacji w nim zawartych.
Inch to jedno z moich ukochanych miejsc, Bawo :) Zawsze wracam tam z nieopisaną radością.
Serdeczne pozdrowienia przesyłam. I życzę Wam sprzyjającej pogody, dobrej zabawy i wspaniałych przygód.
Nie mam swoich ulubionych nadmorskich zakątków na wschodnim wybrzeżu wyspy. Nie bez znaczenia pozostaje tu fakt, że wschodnie plaże są przeważnie oblegane w czasie upalnych dni. Za każdym razem, kiedy rezygnowałam z wyjazdu nad ocean, a decydowałam się na morze [bo bliżej], później nieco tego żałowałam. Odnośnie do rzek i jezior - też je mam w bliższej lub dalszej okolicy, ale niestety nie powodują u mnie szybszego bicia serca. Jezioro to jezioro. Już na starcie odpada.
OdpowiedzUsuńCo Tobie z tym zimnem? Myślałam, że nie należysz do zmarzluchów. Przecież nie jest, nie wiadomo jak zimno. Siedmenaście-osiemnaście stopni to jeszcze nie tak źle. Szykuj się na gorsze czasy ;) Może mieszkasz w kiepsko ocieplanym domu? Ja póki co nie mam zamiaru ogrzewać domu. Z kominka jeszcze w tym roku nie korzystałam, a ogrzewanie gazowe już od dawien dawna wyłączone.
Nie mogę ich zmienić i nie chcę tego robić. Po pierwsze - muszę przyswoić pewną wiedzę z zakresu interesujących mnie dziedzin, po drugie - o pewnych zjawiskach wypada wiedzieć. Zwłaszcza jeśli dotyczą naszej ojczyzny i osób, które sprawują w niej władzę. Na pocieszenie dodam, że przeważnie przeplatam tematykę czytanych książek: podręczniki o cięższej tematyce z lekkimi lekturami. To tak dla własnego zdrowia psychicznego.
Nie powiem, trochę mnie zaskoczyłaś tymi przemyśleniami na temat Polski i Irlandii [czytałam na blogu]. Taki "reality check" jest czasami bardzo potrzebny. Może to pozwoli Ci inaczej spojrzeć na te kraje.
Takie problemy, to nie problemy ;) Będziemy się tym martwić, kiedy będziemy mieć realną szansę zamieszkania na dzikim, irlandzkim zachodzie :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak: jeden lub dwa dni gorszej pogody, cała reszta jak najbardziej OK. Jak na moje standardy oczywiście, ale ja nigdy nie należałam do wyjątkowo ciepłolubnych osób.
U mnie identycznie - oprócz super wspomnień pozostał też żal, że to już koniec. Ale co zrobić? Takie życie. Trzeba teraz skupić się na teraźniejszości, ewentualnie umilać ją sobie wyobrażeniami kolejnych urlopów i wakacji.
W Irlandii jeszcze nie miałam okazji i potrzeby wypożyczać auta, ale korzystałam z tej opcji za granicą i bardzo przypadła mi do gustu. Ta swoboda, niczym nieograniczona możliwość przemieszczania się - to coś wspaniałego.
Taito! A Howth? Nie jest ulubione?
OdpowiedzUsuńByłaś kiedyś w Killarney National Park? Widziałaś tamtejsze jeziora? Nie urzekły Cię?
Nie wpadłam na to! Nigdy mi tu nie było tak zimno. Dom, w którym mieszkam wygląda bardziej jak wakacyjny, jest w dużej części przeszklony. To może być powód! W przyszłym tygodniu przyjdzie paczka z kocem i swetrami. Z jakiego kuriera zwykle korzystasz? Podzielisz się wiedzą?
O nieee, to straszne czytać takie rzeczy, powiedz jeszcze, że przed snem...
Co Cię konkretnie zaskoczyło Kochana?
Mam nadzieję, że uda mi się jutro gdzieś wyruszyć. Strzeż się!
O, Howth! Racja, racja! Zapomniałam o nim. Bardzo je lubię, ale to raczej za klimat, tamtejsze atrakcje [klify, dolmen, zamek...], ale nie za plażę. Nigdy się tam nie kąpałam i raczej nie będę. Mówiąc o tym braku ulubieńców na wschodzie, miałam na myśli plaże. Trochę niefortunnie się wyraziłam.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że podoba mi się KNP [jak i całe Kerry], ale... jezioro to jezioro ;) Patrz powyżej: nie kąpałam się tam i nie będę. Trzeba czegoś więcej niż ładne jezioro, bym się roznegliżowała i pobiegła pluskać w wodzie ;)
Przeszklony, wakacyjny dom? Jak dla mnie bomba! Nie miałabym nic przeciwko, by w takim zamieszkać. A gdyby jeszcze do tego miał piękny widok, to już w ogóle bajka. Może faktycznie ma kiepską izolację termiczną.
Ja zawsze, od ponad siedmiu lat, korzystam z Tedexu: http://www.tdx.com.pl/ Nigdy nie miałam z nimi problemu, ceny mają korzystne, szczególnie wtedy, gdy jest się posiadaczem Złotej Karty, albo chociaż ma kupony rabatowe [rozdawali je z okazji siódmej rocznicy]. Raz tylko skorzystałam z usług DHL - to chyba 2006 rok, Tedex jeszcze nie istniał - skasowali mnie wtedy jak zboże. Nigdy więcej już do nich nie wróciłam.
Przed snem ostatnio nic nie czytam. Bardziej w ciągu dnia.
Co mnie zaskoczyło? To, co pisałaś do Celsusa w trzecim akapicie od końca i generalnie takie tam informacje, że początki są dla Ciebie trudne. Myślałam, że gładko wskoczysz w irlandzką rzeczywistość i od samego początku dostrzegać będziesz tylko same pozytywne aspekty.
Nie ma się czego ani kogo strzec :) Ja dziś siedzę w domu. Pracowałam sześć dni w tygodniu, w dodatku miałam pracowitą sobotę w domu, bo robiłam dość duże porządki, więc niedzielę przeznaczam na relaks: książka, dom, może jakiś serial, albo film. Z rodziną w Polsce wypadałoby pogadać na Skypie, zdjęcia w Mayo wreszcie opublikować...
Droga Taito,
OdpowiedzUsuńHotel z widokiem na Clew Bay, ryczące wody oceanu i czarne jak atrament niebo - byłaś jakieś 20 minut jazdy samochodem ode mnie i ani jednego maila? A kawa czekała! Gdybym wiedział jak umiejętnie wykonać poprawnego focha to bym to zrobił właśnie teraz ;)
Jednak zamiast tego muszę powiedzieć że niesamowicie podoba mi się Twoje spojrzenie na to miejsce, potrafisz dostrzec i doskonale opisać powody dla których i ja tu jestem :) Mam nadzieję, że będziesz tu wracała jeszcze nie raz.
Pozdrawiam ciepło :)
P.
Rose, Taito, przepraszam że się tak wetnę, ale jakos tak - powodzenia Rose, mam nadzieje, że szybko przywykniesz na tyle, że od 15 stopni wzwyż będziesz upajała się ciepłymi dniami, powyżej 18 zaś narzekała na upały (dziś w Mayo 20 stopni, lato w pełni i... yup... gorąco jest) ;)
OdpowiedzUsuńPeadairs :) Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że często o Tobie myślałam, przemierzając szlaki w Mayo. Nawet wypatrywałam w polu Dew i Windy, ale widziałam tylko owce, owce i jeszcze więcej owiec. Ach, no i jednego osiołka :) Wierz mi jednak, że to nie była najlepsza okazja na rendez-vous ;) Jako "kapitan" nie mogłam opuścić załogi swojego "statku", ani też nie śmiałabym ściągać Ci na głowę całej grupy.
OdpowiedzUsuńMoże byłam nawet bliżej niż wspomniane 20 minut drogi. Wiesz, że odwiedziłam też polecane przez Ciebie ruiny w lesie? Klimatyczne, ale w nocy wołami by mnie tam nie zaciągnęli. Łezkę można za to uronić, bo mimo monitoringu miejsce jest trochę zaniedbane. Serce mi się krajało, kiedy patrzyłam na te śmieci leżące na leśnej ściółce.
Jasne, że będę tam wracać! Szczytowanie w Mayo mi się marzy ;) A konkretnie mówiąc zdobycie szczytu góry św. Patryka :) A poza tym niesamowicie kuszą mnie te niezdobyte zakątki na samiusieńkim płn-zach Mayo. Jeszcze tam nie byłam, a bardzo chciałabym wiedzieć, jak tam wygląda życie.
Jak zawsze dziękuję serdecznie za komentarz i miłe słowa :) Przesyłam serdeczne pozdrowienia, a przy okazji przepraszam, że tak długo każę Wam czekać na nowy post. Od dwóch dni zabieram się za niego i ciągle coś mi staje na przeszkodzie. Dziś na dodatek Internet nie jest moim sprzymierzeńcem, mam wyjątkowo kiepskie połączenie. Nie będę zatem walczyć z wiatrakami. Lepiej na tym wyjdę idąc spać, wszak jutro też jest dzień i wczesna pobudka.
Ależ proszę bardzo, wcinaj się, wtrącaj, wpychaj i rób to, na co tylko masz ochotę :) Jesteś tu bardzo mile widzianym gościem. Jestem pewna, że Rose też nie ma nic przeciwko - to dobra dziewczyna jest :)
OdpowiedzUsuńCo do reszty Twojego komentarza, to powiem tak: haha, so true! So true! :) U mnie dziś w najcieplejszym momencie dnia były 22 stopnie. Gorrrrąco! ;)
Witaj Peadairs!
OdpowiedzUsuńDo pogody chyba już przywykłam. Pod warunkiem, że mam ciepłą piżamę. Gorzej z wszystkim innym, ciągle słyszę, że początki są zawsze trudne, ale mam też wsparcie bliskich.
Nie dziękuję za powodzenie. Kto wie, może kiedyś się spotkamy gdzieś tam na szlaku.
Pozdrawiam serdecznie!
Droga Rose - początki zawsze są trudne, ale z czasem będzie lepiej niż dobrze! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
P.