środa, 12 sierpnia 2015

Ballysaggartmore Towers - piękno zrodzone z pychy i nienawiści


Wieże Ballysaggartmore zwane lokalnie po prostu wieżami – The Towers – to dobitny przykład na to, że nie tylko Wy dowiadujecie się czegoś ode mnie, lecz także ja od Was. Kiedy po raz pierwszy dowiedziałam się o nich od Bawy, a było to rok temu, nie mogłam pojąć, jak to możliwe, że mieszkam tu tyle lat i nigdy o nich nie słyszałam. Zabawna sprawa – dowiadywać się o lokalnych atrakcjach od czytelniczki z Polski. Ale jak to mówią: najciemniej pod latarnią. Wkrótce też wyjaśniła się zagadka mojej niewiedzy. Wieże są czymś na kształt ukrytego skarbu. Nie wspominają o nich przewodniki po Irlandii, wiedzą o nich tylko nieliczni.



Na szczęście łatwiej do nich trafić, niż odnaleźć prawdziwy ukryty skarb. Kiedy już się o nich wie, wystarczy podążać w kierunku wskazanym przez znak. A ten trudno przegapić – stoi przy moście przerzuconym przez rzekę Blackwater w uroczym Lismore, po tej samej stronie co zamek. Jak na ironię losu do wież prowadzi droga R666. Prawdziwy chichot losu zważywszy na fakt, że ich właściciela spokojnie można określić diabłem w ludzkiej skórze.



Czy dla Arthura Kiely, bo to o tym diable mowa, śmierć ojca była prawdziwym nieszczęściem, to już wielce dyskusyjna sprawa. W 1808 roku odziedziczył po nim rozległe tereny rozciągające się aż na 8000 akrach. Jedną ósmą pozostawił dla siebie na swój prywatny użytek, resztę przeznaczył na wynajem lokalnej ludności. W międzyczasie zaś, jako że woda sodowa mocno uderzyła mu do głowy, wielki pan dodał do swojego nazwiska drugi człon, stając się tym samym Arthurem Kiely-Ussher, bo tak brzmiało ono bardziej po arystokracku.



Warto wspomnieć, że Arthur miał brata Johna. Na pewnym etapie życia obydwaj panowie ożenili się, a ich wybrankami okazały się siostry z hrabstwa Galway: Elizabeth i Margaret. Wbrew pozorom to wydarzenie wcale ich nie zbliżyło. Na próżno było doszukiwać się miedzy nimi braterskiej miłości i jakichkolwiek wyższych uczuć. Miejsce miłości zajęła niezdrowa rywalizacja napędzana chorobliwą zazdrością. John i Margaret zamieszkali bowiem w dostojnej rezydencji zwanej Strancally Castle. I to było cierniem wbijającym się w zimne serca Arthura i jego żony.



Niezadowoleni małżonkowie postanowili utrzeć nos Johnowi i Margaret. Wymyślili sobie sprytny plan. Wybudują sobie jeszcze piękniejszą rezydencję! Głupi John nie będzie już wtedy chwalił się, jak wielki jest jego zamek, jak to trzeba poświęcić cztery i pół minuty szybkiego spaceru na dojście z kuchni do jadalni. Ich pałac będzie jeszcze piękniejszy!



Napędzani swoją żądzą, zaślepieni zazdrością jakoś przełknęli gorzką pigułkę w postaci tymczasowego mieszkania w skromnym – zapewne tylko ich zdaniem – domu Ballysaggartmore House, zniszczonym w 1930 roku. W myślach już widzieli się w najpiękniejszym pałacu w całej Irlandii. Mieli powody do dumy i pychy. Obmyślony plan zaczął przynosić pierwsze pożądane efekty. Powstały piękne wieże w gotyckim stylu: jedna będąca jednocześnie mostem, druga „zwyczajna”, ale wcale nie ustępująca urodą tej pierwszej. Ich budowa pochłonęła 2000£. I to był chyba ten moment, w którym Arthur rzekł do Elizabeth: Houston, we have a problem!  Wyprztykaliśmy się z całej kasy!



A co się robi, kiedy jest się okrutnym właścicielem ziemskim? Wtedy za swoje błędy każe się płacić swoim najemcom. Jakby mało było nieszczęść, z którymi musiała zmagać się ludzkość Irlandii [zaraza ziemniaczana, która doprowadziła do tzw. wielkiego głodu i śmierci miliona osób], Arthur dodał ubogim chłopom kolejne w postaci podwyższonego czynszu. Tym samym zapisał się na kartach historii jako ten zły landlord.



Podczas gdy inni właściciele ziemscy, ci o dobrym sercu, obniżali chłopom czynsz, on go bezlitośnie podnosił. A wszystko to w jednym celu: ziszczenia marzenia o najpiękniejszym zamku. Ci, którzy nie mieli pieniędzy na czynsz, byli brutalnie pozbawiani domów: wyrzucani na bruk, a ich domostwa niszczone. Ich miejsca zajmowało nabyte przez Kiely’ego bydło i owce – w jego mniemaniu miało ono zapewnić mu większy dochód niż chłopi.



Nic dziwnego zatem, że niechęć do okrutnika rosła w zastraszającym tempie. W maju 1847 roku podjęto próbę zamachu na życie Arthura. Co prawda zakończyła się ona fiaskiem, winnych ujęto i zesłano na Tasmanię jakiś czas później, to jednak dobra passa opuściła Arthura. Nie udało mu się dopiąć swego. Wymarzona posiadłość nie została wybudowana. Dziś o niespełnionym marzeniu tego szaleńca przypominają bajkowe wieże - piękno, które zrodziło się ze zła.



Z informacji praktycznych: niewielki parking znajduje się po prawej stronie drogi R666. Tu [po uprzednim zabraniu z auta wszystkich cennych rzeczy – o czym przypomina ostrzegawczy znak] można od razu ruszyć w głąb lasu, albo skorzystać z ławki i urządzić sobie piknik. Warto jednak nieco się z tym wstrzymać, bo w głębi lasu jest zdecydowanie przyjemniej. Odpowiednia w tym celu ławka znajduje się koło wieży z mostem i niewielkiego wodospadu. A nawet jeśli jest ona zajęta, to mamy do dyspozycji spory pas zieleni.



Nie ma większego znaczenia, czy wybierzemy ścieżkę po prawej stronie parkingu, czy też po lewej. I tak dotrzemy do tego samego celu. Ta po prawej już na samym początku zaczyna się dość ostrym podejściem. Reszta trasy jest za to prosta, lekka i niewymagająca. Ścieżka po lewej cały czas delikatnie wspina się pod górkę. Warto mieć dobre obuwie, przystosowane do leśnych wędrówek, bo podłoże bywa podmokłe i śliskie. Trasa jest przyjemna, zatacza pętlę i ogólnie mówiąc ma niewielki stopień trudności. Mijaliśmy po drodze rodziny z dziećmi w wózkach. Cały spacer zajął nam prawie godzinę, z czego sporą część poświęciliśmy na robienie zdjęć. Dobre miejsce na spędzenie czasu na świeżym powietrzu wśród siedemnastowiecznych dębów i innych drzew. Miejsce piękne o każdej porze roku. Klimatyczne i „magiczne”.




34 komentarze:

  1. Miejsce wygląda pięknie i zdecydowanie przyciągnęło moją uwagę. Nie da się ukryć, że historia, którą tu przedstawiłaś, też miała w tym swój udział. Malownicze otoczenie i wspaniałe wieże... juz bym tam jechała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pewna, że przypadłoby Wam do gustu :) Pogoda dopisuje, nic tylko pakować się i jechać na zwiedzanie ogrodów w zamku Lismore, no i oczywiście ruin :)

    OdpowiedzUsuń
  3. no nic, tylko jechać... pogoda faktycznie przepiękna!!! ale niestety, w sobotę musimy bardziej na Dublin się skierować, a potem, od niedzieli to juz mamy tyle do odwiedzenia! Dostaliśmy listę gdzie by chcieli i co by chcieli zobaczyć, i tylko te 6 dni nam bruździ, bo za mało czasu :) na pewno jednak odwiedzimy to miejsce.

    OdpowiedzUsuń
  4. Prawdziwe irlandzkie lato :) U mnie od rana dużo, dużo słońca, a temperatura osiągnęła nawet 23 stopnie. Nawet teraz pomimo wieczorowej pory ciągle utrzymuje się 21 stopni. Chyba pójdę do ogródka, by poleżeć na kocu, wypić kawę i poczytać książkę. Zaczęłam dziś czytać "Two Brothers" Bena Eltona i mimo że mam za sobą dopiero kilkanaście stron, to już mi się podoba. Myślę, że i Tobie by się spodobała.

    Ja na szczęście nie dostaję "listy żądań", co mnie cieszy, bo nie lubię, gdy ktoś mi coś narzuca. Większą przyjemność mam z organizacji wycieczek-niespodzianek. Jeszcze się nie zdarzyło, by były po nich jakieś reklamacje ;)

    Tak jak wspomniałam - jeśli faktycznie wycieczka do Ballysaggartmore dojdzie do skutku, to polecam Wam przystanek w Lismore [napisałam posta o nim, ale chyba już nie zdążę go opublikować przed Waszym wyjazdem]. Nawet jeśli nie zdecydujecie się na zwiedzanie ogrodów, to i tak warto przespacerować się po mieście i odwiedzić tamtejszy park - leży niedaleko zamku, koło parkingu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tez nie znalam tych ruin, wybiore sie na pewno :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdecydowanie polecam. Byłabym zdziwiona, gdybyś postanowiła tam nie jechać. Tajemniczy i nastrojowy las, okrutny landlord i magiczne ruiny - czego chcieć więcej? Prawdziwy "hidden gem" Irlandii.

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękne te ruiny. Ciekawa historia. Widzę, że ciągle jesteśmy wokół tematu dobra i zła. Jakoś tak Ci Taito wychodzi;)

    No i te zbiegi okoliczności: numer drogi, landlord. Takie rzeczy to chyba tylko w Irlandii.

    Mam nadzieję, że piknik mieliście sielski i nie przeszkadzały Wam duchy wcześniejszych czasów w Irlandii.

    Pozdrawiam z upiornie gorącej Polski:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiem cos o tym! Moja mama jest dobra w znajdowaniu roznych rzeczy...nam na przyklad znalazla mieszkanie i to siedzac w Polsce :-)teraz mnie namawia zebysmy pojechali zobaczyc te wieze jak przyjada we wrzesniu no i po lekturze twojego wpisu musze przyznac ze mnie namowilyscie :-) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Ach, jakoś tak przypadkowo wyszło. Wszelkie podobieństwo tematyczne jest niezamierzone :) Miejsce fajne, ale tylko za dnia. W nocy w życiu bym sama nie weszła do lasu. Brr! Mówiłam już, że nie przepadam za lasami? I to bynajmniej nie dlatego, że miałam kiedyś poważny wypadek w lesie. Po prostu mam zbyt kreatywną wyobraźnię. A może to te wszystkie oglądnięte horrory tak mnie skrzywdziły? Dziwnym trafem w lasach zawsze mordowali jacyś psychopaci.
    Ale czekaj, czekaj... widzę, że Twoja wyobraźnia też nie próżnuje - nie mieliśmy pikniku w lesie. Inni mieli :) Nie jestem wielbłądem dromaderem. Miałam ze sobą torebkę, aparat i jeszcze koszyk miałabym dźwigać przez ileś tam kilometrów? No way, Jose!

    OdpowiedzUsuń
  10. O, hej, Ela! Fajnie, że znów się odezwałaś :) Od razu przesyłam pozdrowienia Tobie i rodzicom :) No i duże podziękowania dla mamy za nakierowanie mnie na ruiny. Bez niej na pewno bym tam nie trafiła. A nawet jeśli kiedyś bym się o nich dowiedziała, to z pewnością nastąpiłoby to znacznie później. To właśnie z myślą o jej wrześniowym wyjeździe opublikowałam ten wpis. Za jakiś czas wrzucę tu też relację ze zwiedzania Lismore, bo pamiętam, że też była nim zainteresowana - jeśli jeszcze tego nie wiesz, to właśnie spoileruję ;).

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie ma przypadków moja droga, oj nie ma;) Widzisz. Może Ty jesteś moją duchową siostrą bliźniaczką? Też nie lubię lasów. Jakoś nigdy nie przepadałam. Lubię zapach żywicy, drzew, zapach lasu, ale samych lasów nie lubię. Boję się po nich chodzić, nawet kiedy nie jestem w lesie sama.

    Kupiłaś kosz piknikowy to myślałam, że teraz na każdym wypadzie piknik;) A co! Nie lubię o sobie myśleć, że jestem jak wielbłąd, oj zdecydowanie nie lubię.

    OdpowiedzUsuń
  12. Kto to wie? Nawet jeśli nie jestem, to chcę być, bo to tak fajnie brzmi - duchowa siostra bliźniaczka ;) Sióstr nigdy za wiele ;)

    A wiesz, że mnie teraz zdziwiłaś tym wyznaniem? Dobrze, że sprecyzowałaś, co lubisz, a co nie. Myślałam, że czujesz się dobrze w lasach. Jako dziecko dość często jeździłam z tatą na grzyby, ale to było co innego. Nie czułam się zagrożona, mimo że na swojej drodze natrafialiśmy czasem na miejsca owiane legendami o złych ludziach pożartych przez wilki :) Po jakimś czasie zaniechałam jednak tych wycieczek, bo czas w lesie zawsze nieznośnie mi się dłużył. Może to dlatego, że byłam dzieckiem i długie grzybobranie to jednak nie było moje ulubione zajęcie.

    Kosz to głównie z przeznaczeniem na plażę i na relaks w malowniczych [i często odludnych] miejscach, gdzie nieraz nie ma żadnego przybytku gastronomicznego, i gdzie kubek herbaty/kawy jest nierzadko na wagę złota.

    OdpowiedzUsuń
  13. U nas też jest pięknie, choć troszkę się ochłodziło. Pogody chyba takiej złej nie będzie podczas pobytu naszych gości.
    Ja też nie lubię narzuconych wycieczek, ale moja koleżanka naczytała się przewodników i chciałaby zobaczyć wszystkie ważne rzeczy, a tego po prostu nie da się zrobić. Kiedy Artur podzielił się tą listą w pracy, Irlandczycy stwierdzili, że nie wierzą, że to zaliczymy :) ja też w to nie wie wierzę, ale nie będę się z nią spierać.

    Tak popatrzyłam na trasę do Ballysaggartmore i doszłam do wniosku, że bardzo to nam wszystko pasuje; po kolei są Rock of Cashel, Cahir Castle, potem Lismore... oczywiście też niemożliwe do aliczenia jednego dnia :)
    dziękuję Ci bardzo za namiary.

    W czytaniu wpadłam na trylogię tysiąclecia K. Folletta. "Fall of giants" już za mną, teraz czytam "Winter of the world"... po prostu nie mogę się oderwać! i tylko rozmiar "cegły" trochę przeszkadza w przewożeniu ze sobą.

    Miłego zwiedzania ze znajomymi! I niech pogoda będzie z nami! ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Koleżanka bardzo nienasycona :) Z jednej strony się nie dziwię, bo jak jadę gdzieś za granicę, to też się tak zachowuję - chciałabym zobaczyć tyle, ile tylko się da. Im więcej, tym lepiej.

    O uroczej Swiss Cottage zapomniałaś ;) Leży niedaleko zamku Cahir. Nie ma drugiej takiej w całej Irlandii. A jakby Wam wystarczyło czasu, to pamiętajcie o trasie widokowej "The Vee" [jechałam nią do Lismore, piękna!]. Kilka jej zdjęć jest w poście "Zwyczajna, niezwyczajna Irlandia".

    A ja dziękuję za cynk o książkach. Teraz się za nie nie wezmę, bo czytam jedną "cegłę", a w kolejce już czekają następne ciekawe pozycje. Będę mieć je jednak na uwadze. Uwielbiam książki, od których nie mogę się oderwać.

    Dzięki i wzajemnie, Aniu :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Trzeci raz próbuję dodać komentarz!!! Dzięki, Taito, za piękny post o jednym z moich ulubionych miejsc. I za opowieść o Arignie. Po uroczym biwakowaniu nad Lough Key nie mogliśmy nie dotrzeć do pobliskiej kopalni. Warto było. Dziękuję i pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  16. A masz już jakieś?;)

    To znowu Cię zaskoczę. Jako dziecko również chodziłam na grzyby, zwykle z teściem mojej siostry:) Wtedy też nie przypominam sobie, żebym się bała. Nie powinno Cię to dziwić. Jestem człowiekiem morza i oceanu, choć pływać nie potrafię.

    OdpowiedzUsuń
  17. Mam, jedną.

    Wiem, że jesteś, ale wiem też, że bardzo lubisz przyrodę i jakoś tak naturalnie przyjęłam, że lasy też są Ci bliskie. Mea culpa!

    OdpowiedzUsuń
  18. Donik, wielkie dzięki za upór i konsekwencję. Nie miałam pojęcia, że znowu są problemy z dodawaniem komentarzy. Dobrze, że dałaś mi znać. Jeśli problemy będą się utrzymywać, będę musiała to zgłosić.

    Co ja czytam? :) Arigna i Lough Key? Super! Cieszę się, że biwakowanie przypadło Wam do gustu :) A jeszcze bardziej cieszy mnie fakt, że jesteście zadowoleni z wizyty w kopalni.

    Miłego weekendu życzę.

    OdpowiedzUsuń
  19. Widzisz, to jest po równo. Ja też mam jedną:)

    No już, już. Wiem, że niedziela, ale wystarczy bicia się w piersi. Przyroda to przyroda. Każda jest piękna i najlepiej wśród niej przebywać. Czy nie? Ja się nie mogę doczekać Irlandzkiej przyrody i przygody;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Mam też jednego brata. Nic mi nie wiadomo o innym rodzeństwie ;)

    Prawda, dziś niedziela, ale muszę trochę pogrzeszyć pracą fizyczną przed nalotem z Polski. Jeśli nie zrobię tego dziś, to jutro po pracy i wizycie u kosmetyczki, tym bardziej nie uda mi się tego dokonać.

    Wcale się nie dziwię, że nie możesz się doczekać.

    Miłej niedzieli.

    OdpowiedzUsuń
  21. Widzisz, to też jak ja;)

    Grzesz ile się da;) Myślałam, że Ty już po nalocie. Jakoś tak mi się ubzdurało.

    Miłego wieczoru:)

    OdpowiedzUsuń
  22. I sypnęły się komentarze jak z Rogu Obfitości. Widzisz więc Taito, że nie na lato takie trudne tematy jak w poprzednim poście. Na jesień je!!! Najlepiej w okolicy pierwszego listopada.
    A tak do rzeczy... No, Paniiii!!! Przepiękne miejsce. Już prawie jechałem w ostatnią niedzielę, by zobaczyć z bliska, ale Foreca.com zniechęciła nas do wycieczki. Tydzień zaczął się przepięknie, nareszcie ciepłe dni dotarły nad Wyspę. Oczywiście do niedzieli wszystko się "wyświeci" i kiedy nadejdzie ów wolny dzień, znowu będzie plucha. :( Tegoroczne lato nie uszczęśliwia nas słonecznymi weekendami. Ale w ubiegły czwartek miałem miłe chwile, ponieważ poświęciłem pół dniówki, aby w godzinach porannych przejechać się motocyklem do Dublina odebrać paszporty. Jednak jednoślady, a zwłaszcza rowery, królują w korkach. Toż gdybym wybrał się samochodem to do czternastej bym się nie wyrobił, a tak o 11.20 byłem w domu. Spokojnie i bez pośpiechu. A i na paliwo wydałem ledwie 11,50.
    Kiedy tak czytałem opowieść o historii tych pięknych ruin, to jakbym oglądał film. No coś w stylu "Wichrowe wzgórza". Pięknie to opisałaś... To kiedy pierwsza powieść? ;)
    Cisza w pracy, klientów nie ma, szef na wakacjach - nic tylko zamykać interes i na plażę.
    Miłego tygodnia życzę.

    OdpowiedzUsuń
  23. A dziekuje pieknie za zyczenia milego weekendu. Byl mily, oj byl... Chcialam zabrac rodzine na wycieczke do Birr, ale tak jakos nam sie zboczylo z drogi...Zgadnij -dokad? Podpowiem tylko, ze sampoczucie jak po napoju "wyskokowym" :) Relacja w mailu, droga Taito. Milego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  24. Hej. Podaję namiary na siebie jak prosiłas :)

    http://pieklotopoporostuzyciebezsensu.blogspot.co.uk/

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  25. Veni, vidi, fecerim imago photographica mógłbym sparafrazować Julka...
    Wczoraj odwiedziliśmy Lismore i wieże. Rzeczywiście piękne miejsce i miasteczko również. Zaskoczyły nas piękne kolorowe domy i czystość. Ciche, spokojne miasteczko - idealne na popołudniowy spacer. A park i wieże po prostu cudo. Troszkę szkoda, że nie ma więcej ścieżek do spacerowania wśród drzew, ale i tak byliśmy zachwyceni. Trochę podniosło mi się ciśnienie po powrocie do domu, kiedy okazało się, że prawie wszystkie fotki prześwietliłem, ale większość dało się uratować odpowiednią obróbką. Nie zauważyłem, że zostawiłem sobie +1,5 EV po ostatniej wycieczce, gdzie fotografowałem w cieniach.
    Dzięki za namiary.

    OdpowiedzUsuń
  26. Zielaku, uniżenie proszę o wybaczenie mi mojej opieszałości, ale w ostatnim czasie musiałam nieco odstawić blog na boczny tor. Teraz wszystko wróciło do normy, goście wyjechali, więc powinnam mieć więcej czasu na buszowanie w sieci.

    To prawda. Tegoroczne lato z pewnością było gorsze od swojego poprzednika, ale i tak nie narzekam. W czasie wizyty moich gości były może ze dwa naprawdę deszczowe dni, reszta okazała się całkiem przyzwoita. Nawet trafił się jeden naprawdę gorący dzień, wykorzystaliśmy więc go na grilla i ogródkowy smażing ;) Tylko plażingu brakowało do pełni szczęścia.

    Wow, 11,50 euro na paliwo! Toż to tanioszka. Tak się składa, że byłam dziś w Dublinie i na same bramki na autostradzie trzeba było przeznaczyć ponad połowę Twojej kwoty. A przecież do tego dochodzi jeszcze diesel do żarłocznej bestii na czterech kółkach. Motocykl dobra rzecz, ale to bez auta nie wyobrażam sobie tutaj życia. Każdy z tych pojazdów ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne ;) Ważne by dopasować środek transportu do swoich potrzeb.

    Ogromnie się cieszę, że post o ruinach przypadł Ci do gustu. Dziękuję bardzo za komentarz i za miłe słowa :)

    OdpowiedzUsuń
  27. Kochana, nie wiem, czy już wysłałaś wspomnianego maila, ale póki co żaden do mnie nie dotarł. Smutek.

    Hmm, taka podpowiedź nakierowuje mnie tylko i wyłącznie na destylarnię w Kilbeggan. Ja właśnie tam miałam takie samopoczucie. Biorąc pod uwagę moją słabą głowę, dziwne, że nie upiłam się samymi oparami whiskey :)

    Trzymaj się ciepło, Donik :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Yeah, ale się cieszę, Zielaku! :) Skoro Lismore przypadło Ci do gustu, to mam dla Ciebie kolejną podpowiedź na udany spacer w przyjemnym i relaksującym otoczeniu - uroczy Westport z promenadami zachęcającymi do spacerów i wieloma kolorowymi budynkami. To miasteczko jest niewielkie, ale zdecydowanie klimatyczne. Od razu wpadło mi w oko. Bardzo żałuję, że nie mogłam tam dłużej zostać. Ale spokojnie, Westport nie zając, nie ucieknie. Jeszcze tam wrócę.

    Co do prześwietlonych zdjęć - łączę się w bólu. Mnie z kolei spotkało wczoraj inne fotograficzne nieszczęście - gdzieś w połowie wycieczki padła mi bateria w lustrzance i musiałam posiłkować się starym kompaktem. Po zrobieniu paru kiepskich zdjęć nie mogłam zrozumieć, jak ja kiedyś mogłam z niego korzystać i być zadowolona. Teraz już nie wyobrażam sobie wycieczek bez lustrzanki - niesamowity komfort robienia fotek. Będę mieć nauczkę na przyszłość. Mogłam podładować baterię w hotelu, ale pomyślałam sobie wtedy, że skoro jednego dnia zużyłam 1/3, to 2/3 spokojnie wystarczy mi na ostatni dzień podróży. A tu zonk.

    A skoro mowa o ruinach w lesie, to w Mayo - dzięki podpowiedzi mieszkającego tam Peadairsa - udałam się do Moore Hall. Mogłoby Cię zainteresować to miejsce. Fajne, ale niestety zaniedbane. Przydałaby się tam jakaś opiekuńcza ręka.

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie, nie. Kiedy pisałam tamte słowa, dopiero byłam przed nalotem. Teraz jestem świeżo po.

    OdpowiedzUsuń
  30. ej... no nie... zaginelo w przestworzach? Posle jeszcze raz :) Tym razem nie byla to destylarnia ;) Swira mam i tyle :) Pozdrawiam cieplo.

    OdpowiedzUsuń
  31. Na to niestety wygląda. Na wszelki wypadek przejrzałam kosz i folder ze spamem, ale nie ma w nim Twojego maila. Doszedł za to ten dzisiejszy wysłany z iPhone'a, ale zawiera tylko filmik. Ale za to jaki filmik! :) Szalona :) Gratuluję i zazdroszczę :) Domyślam się, że nie był to Twój ostatni raz :)

    OdpowiedzUsuń
  32. O widzisz, ja dopiero dotarłam tutaj, do Twojej odpowiedzi :)
    Swiss Cottage na pewno byśmy zobaczyli, gdybyśmy tam dojechali, ale mąż koleżanki już miał serdecznie dosyć maratonu po Irlandii :) i poprzestaliśmy na Rock of Cashel, a szkoda.
    tej trasy widokowej nie znam, ale dobrze wiedzieć. Na następny rok wpiszę w wycieczkę wszystko, co po drodze i zobaczymy co się uda nam zwiedzić.
    A wiesz, że mam niedosyt klifów? Ulotkę obejrzałam dopiero, kiedy znajomi już wyjechali; na miejscu zajmowałam się tylko dziećmi, ogarniałam jedzenie, picie i kłótnie :) i nawet nie spojrzałam do folderu! Dobrze, że trochę zdjeć zrobiłam. Musimy tam pojechać jeszcze raz, ale tylko z naszymi dziećmi. Bunratty castle też uważam, że przelecieliśmy jak błyskawica - znów niedosyt! nic to... następnym razem :)

    pozdrówka!

    OdpowiedzUsuń
  33. O, proszę, w planach następny rok, czyli goście wyjechali zadowoleni i z apetytem na więcej :) U nas to samo. Odkąd poznali Irlandię, przylatują tu każdego roku i zostają tak długo, jak to tylko możliwe.

    Czytałam u Ciebie o tym niedosycie klifami. Tam trzeba mieć naprawdę sporo wolnego czasu, żeby przejść całą trasę i w pełni docenić urodę urwisk.

    Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń